Błękitne laguny

Wakacje – chcemy wyjechać w miejsce, które będzie naszym przejściowym rajem na ziemi. Miejsce często rozczarowuje, ale nasza elementarna gotowość do poszukiwania go mówi o nas wiele. Są książki, które wam to uprzytomnią.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

Na plaży w Gokarna, Goa, Indie / PRASHANT PANJIAR / AGENCY ANZENBERGER / FORUM
Na plaży w Gokarna, Goa, Indie / PRASHANT PANJIAR / AGENCY ANZENBERGER / FORUM

Czy nie mieliście kiedyś wrażenia, że z tym światem jest coś nie tak? Czy zajmując się zwykłymi codziennymi czynnościami – myjąc rano zęby, zarabiając pieniądze, wydając zarobione, oglądając nocą serial, pijąc wino z przyjaciółmi – nie mieliście nigdy wrażenia, że prawdziwe życie, szczęście, sens i spełnienie jest zupełnie gdzie indziej?

Starochrześcijański „Hymn o perle” opowiada o człowieku jako księciu z dalekiego kraju na Wschodzie, wysłanym do Egiptu w poszukiwaniu zaginionego skarbu. Książę ów napił się miejscowego napoju i zapomniał, kim jest – został niewolnikiem kieratu egipskiego życia. Tylko czasami majaczyła mu na moment w tyle głowy niewyraźna myśl: „nie jestem stąd”. A w sercu pojawiało się pragnienie: „ruszyć, wyjść, przestać tkwić w miejscu...”.

Udręczeni mozołem codzienności – najczęściej dziś powiązanym z pracą zawodową – wyczekujemy czasu przerwy. Chcemy ten moment wykorzystać na choćby krótką odmianę: wyjazd w miejsce, w którym będzie inaczej, a przez to lepiej niż tu, gdzie zwykle żyjemy. Bardzo różnie wyobrażamy sobie ów chwilowy „raj na ziemi”, różne więc są miejsca spędzania urlopu: all-inclusive w Hurghadzie, wędrówka górskim szlakiem z dobytkiem w plecaku, podziwianie Partenonu, wakacyjne rekolekcje w ciszy. Są to jednak w gruncie rzeczy różne formy wyruszenia w tę samą Podróż, na poszukiwanie, o którym mówi Ewangelia Tomasza: „Kto szuka, niech nie ustaje, aż znajdzie. A gdy znajdzie, zatrwoży się. A gdy się zatrwoży – zdumieje się. I będzie panował nad wszystkim. I odpocznie”.

Są książki – opowieści o ruchu i drodze, i ludziach, którzy (jakby za nas) podążają naprzód, a o których wędrówce czytając przypominamy sobie naszą – nie stąd – tożsamość. Czytajmy więc takie książki, aż zrozumiemy, czym jest ów ruch, konieczny duszy do życia. Na przykład „Na wschód od zachodu” Wojciecha Jagielskiego i „Biegunów” Olgi Tokarczuk.

Indie mistyczne

Jeśli to życie tutaj, w Warszawie, Londynie czy Gliwicach, staje się zbyt wyblakłe – musi istnieć (świta nam w głowach) gdzieś miejsce inne, właściwe, gdzie można odnaleźć to, co najważniejsze. Tylko gdzie ono?

Na przykład – Indie! Kraj mnichów, ascetów i mistyków, którzy porzucili przyziemne złudzenia (nam narzucają się one jako najbardziej realne), podążają ścieżką wyzwolenia i którzy mogą stać się naszymi mistrzami. Tak, jest w nas, ludziach Zachodu, tęsknota za krainą na Wschodzie, więc wielu z nas, którym zachodnia krzątanina wydaje się pusta, pielgrzymowało i pielgrzymuje do kraju nad Gangą. Do Benares, Dharamsali, aśramów Kerali. Na plaże Goa.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Mój kontynent


Jak choćby „Święty” z pierwszego pokolenia hippisów (noszący imię, które nadał mu pewien sławny guru, choć nauczyciel ten ostatecznie okazał się szarlatanem), którego spotkał i o którym napisał Wojciech Jagielski w swojej najnowszej książce „Na wschód od zachodu”. Albo Kamal spotkana przez Grażynę Jagielską, żonę reportera.

A zatem: czy możliwe jest znalezienie raju na ziemi? Są tacy, którym zdawało się, że znaleźli, a „Święty” był jednym z nich. Wyruszył do Indii w poszukiwaniu wolności, miejsca bez żadnych obowiązków, sztywnych reguł, przestrzeni czystej, spontanicznej radości i harmonii. Szybko uznał za swój raj plaże Goa. Gdy chodził pustym brzegiem oceanu, był przekonany, że już nigdzie nie musi wędrować. Lecz na kartach książki Jagielskiego spotykamy go w Delhi, gdzie uciekł z Goa – jego raj został zniszczony przez tłumy turystów i rosnącą niechęć miejscowych. „Święty” przesiaduje teraz w jednej z kultowych kafejek. Na pozór wyluzowany i spokojny, naprawdę nie wie, co robić. W głębi duszy tęskni do nieistniejących już pustych plaż, a jeszcze głębiej – do dziewczyny, którą poznał w czasach młodości w Amsterdamie i z którą wyruszył w drogę do Indii. Los go z nią rozłączył, potem znów zetknął, a on ją opuścił przywiązany do własnego poczucia swobody.

Czy „Święty” jest nie do końca spełnionym mędrcem? Czy też pomimo siwych włosów pozostał jednym z tych, o których Jagielski, doświadczony korespondent wojenny, pisze z sympatią, ale nie bezkrytycznie: „długowłosi włóczędzy, dzieci kwiaty głoszące miłość, pokój i braterstwo między ludźmi i zapatrzone tak bardzo we własny obraz świata, że prawdziwy obraz życia (...) umknął ich uwadze”. Traktowali Indie – i inne krainy na szlaku na Wschód, jak Afganistan czy Kaszmir – jako krainę pokoju, harmonii i miłości, nie zauważywszy, że przybywali do miejsc naznaczonych podziałem i wojną oraz wcale nie dobrowolną tułaczką, która przyniosła śmierć około milionowi osób.

Czytając „Na wschód od zachodu” nie sposób nie zdziwić się, jak bardzo perspektywa widzącego wpływa na widziany świat. Jagielski dostrzega zupełnie inny Afganistan czy nadgraniczne rejony Pakistanu i Indii, niż ledwie parę lat przed nim widzieli hippisi w swojej drodze do wyśnionej „ziemi obiecanej”, opływającej w ich wizjach w haszysz, sens i doświadczenie duchowe.

Nie jest tak oczywiście, że długowłosi poszukiwacze ducha mylili się całkiem, że wymyślili sobie Indie, których w ogóle nie ma. Indie są krajem (zauważa to także korespondent wojenny), gdzie ceni się opuszczenie osiadłego, codziennego życia i podjęcie niekończącej się wędrówki jako drogi do duchowego, ostatecznego wyzwolenia – i gdzie taką pielgrzymkę podejmują miliony. Ale – i takich bohaterów pełno na kartach książki Jagielskiego – codzienna krzątanina właścicieli hotelików i knajp, rybaków i ulicznych sprzedawców ujawnia jakąś nieuchwytną wartość przekraczającą materialne zyski. Mało tam romantyzmu, ale patrząc na tych ludzi nie przeoczmy odwagi i cierpliwości, zdrowego rozsądku i troski o najbliższych: by zapewnić im godziwe życie, by wykształcić dzieci, wysłać je na Zachód, gdzie nie będą musiały – jak myśli duża część (większość?) Hindusów – martwić się o brak wody, powołanie do frontowego oddziału wojska, terrorystyczny zamach w okolicy, w której mieszkają.

Może zatem – nasuwa się przypuszczenie – błąd dzieci kwiatów polegał na tym, że szukali spełnienia, mitycznej krainy Szangri-La, niebiańskiego Królestwa, tam, gdzie go nie ma – w konkretnym miejscu na ziemi. Żadne zaś konkretne miejsce nie jest w stanie unieść ciężaru ludzkich marzeń.

By więc swoich marzeń nie zniszczyć, trzeba przeoczyć to, co mamy przed oczami, i widzieć obraz, który niesiemy wyśniony w duszy. Nie jest to przecież przypadek tylko pokolenia hippisów. Czyż nie to samo marzenie kierowało naszymi przodkami, gdy wybierali się pielgrzymować do Jerozolimy? Czy nie ono zostało zapisane w opowieściach o poszukiwaniu Świętego Graala?

Wędrowanie

U Jagielskiego Kamal chce uciec z Zachodu znacznie dalej niż „Święty” i większość hippisów. Tak daleko, że jej umysł i dusza wymyka się reporterowi – by ją nam przedstawić, musi skorzystać z pomocy swojej żony. Kamal porzuca całe poprzednie życie, całą zachodnią tożsamość i przechodzi – tak widzi ją Jagielski – „na drugą stronę”.

Co roku wędruje z synem z północy na południe Indii – i z powrotem. Co ważniejsze jednak: myśli, tak się przynajmniej wydaje, całkowicie jak hinduska, i to hinduska nietknięta wpływami Zachodu. Nie rozumie pytania dziennikarza o wybór życia („przecież życia się nie wybiera”), o zmianę wiary w Boga (wedle hindusów różne drogi prowadzą do tej samej Rzeczywistości), a tym bardziej o praktyczne, społeczne pożytki rozwoju duchowego. Szuka miejsca na narodziny dziecka, zasięgając rad ludowych guru, by znaleźć to najwłaściwsze ze względu na skutki karmiczne (choćby była to samotna pieczara w górach, pozbawiona wszelkich istotnych dla Zachodu cech miejsca porodu, na czele z higieną). Nie pamięta, na czym polega podłączenie domu do prądu, co robi się z gazową płytą kuchenną; obawia się tego. Chce za wszelką cenę uchronić dorastającego syna od stania się człowiekiem „zachodnim”.

Uważne spojrzenie pozwala jednak dostrzec jakiś fałsz. Kamal, jeszcze jako Kamila, była przecież kilkanaście lat wcześniej, w latach 90., studentką dziennikarstwa na polskim uniwersytecie i jeździła z przyjaciółmi po Europie własnym samochodem. Teraz korzysta z karty bankomatowej, a pieniądze ma – jak się okazuje na końcu historii – z wynajmu mieszkania w Polsce. Czego więc nie pamięta, a czego pamiętać nie chce?

Kamal robi wszystko, by „świat zewnętrzny jej nie określał” (jak brzmi jedno ze sformułowań hinduskiego duchowego ideału). Czy jej droga z północy na południe i z południa na północ Indii jest jednak swobodnym wędrowaniem wolnego człowieka? Czy to raczej paniczna ucieczka przed tym, czym w jej mniemaniu jest Zachód? I czyż ucieczka przed czymś nie wiąże się z określeniem egzystencji uciekającej przez to, co – jak się jej zdaje – ją goni?

Wszędzie tak samo

Warto postawić sobie pytanie, co w obrazie Zachodu (a więc w obrazie nas samych i naszego życia), jaki widzimy oczami Kamal, w ogóle jest prawdą. Czy nasz, ponoć przyziemny, obszar kulturowy różni się tak bardzo od Indii, gdzie ponoć czeka na nas d/Duch? Trzeźwiącym doświadczeniem może być zwrócenie uwagi na syna Kamal, Lhamo. Chroniony przez matkę przed zachodnimi wpływami, staje się bardzo podobny do swych hinduskich sąsiadów – prowadzących sklepiki, kafejki, hotele, starających się zdobyć możliwość korzystania z nowoczesnych urządzeń ułatwiających życie, zarabiających pieniądze na pięknoduchach z Zachodu. Lhamo sprzedaje na ulicy własne gastronomiczne wyroby, buduje piec w domu, w którym zamieszkał z matką, prowadzi ją do sklepu ze sprzętem AGD w Dharamsali i namawia do kupna kuchenki. Obmyśla też plan wykorzystania faktu, że matka posiada na Zachodzie własne mieszkanie.

Lhamo należy w pełni do Indii – nie tych mitycznych, ale prawdziwych – i właśnie przez to nie bardzo różni się od swoich europejskich rówieśników. Uwikłanie ducha w sieci przyziemnych powiązań to nie kwestia miejsca w przestrzeni, jakiejś szczególnej kultury, Zachodu i Wschodu – mówi nam Lhamo formą swego dorastania – lecz raczej sprawa ludzkiej natury, ciała i jego potrzeb, cielesnego wymiaru samego życia. Czy przed tym można/warto uciekać? Czy liczy się sama wędrówka? Brak stałego adresu zamieszkania, przechodzenie z miejsca na miejsce? Tak właśnie myśleli bieguni – prawosławna sekta, która stała się inspiracją książki Olgi Tokarczuk, nagrodzonej niedawno międzynarodową nagrodą Bookera (w przekładzie Jennifer Croft).

Jeśli wyznacznikiem, warunkiem duchowego życia, głębi egzystencji jest ruch, przemieszczanie się, jeśli rację mają bieguni – czyż nie jest to właśnie fundamentalna cecha współczesnej, globalnej cywilizacji? Może Tokarczuk w „Biegunach” ma rację, gdy pisze, że „płynność, mobilność, iluzoryczność – to właśnie znaczy być cywilizowanym”? Czy Kamal uciekłaby z Polski, z Zachodu do Indii, gdyby potrafiła spojrzeć na świat tak, jak widzi go polska pisarka?


Czytaj także: Olga Tokarczuk: Światy bizarne


Bo przecież – „Bieguni” genialnie to przedstawiają – świat cały jest w ruchu. Nie ma centrum, każde miejsce może być zwykłe lub święte. W ruchomym świecie nie ma sensu poszukiwać jakiegoś trwałego raju na ziemi. W tym ruchu – jak refren powtarza Tokarczuk – „celem pielgrzymki jest inny pielgrzym”. Lotniska, promy, hostele, nocne pociągi... Lecz ich rzeczywistość tworzą w gruncie rzeczy spotykani tam ludzie.

Jedyny układ współrzędnych, który pozwala odnaleźć jaką taką życiową orientację, wyznaczają pytania: „Skąd pochodzisz?”, „Skąd tu przyjechałeś?”, „Dokąd jedziesz dalej?”. Zadają je nam inni, a my, odpowiadając na nie, orientujemy się, gdzie jesteśmy. Zauważmy jednak subtelną różnicę pomiędzy pytaniem pierwszym a dwoma następnymi. To, zaznacza Tokarczuk, wyznacza pionową oś układu współrzędnych. Tamte dwa – osie poziome. Nie da się więc na to pierwsze odpowiedzieć, rysując drogę swego życia od czasu narodzin – choć przecież ostatecznie tu, gdzie teraz jesteśmy, przyjechaliśmy właśnie z miejsca swego urodzenia.

Wszechobecna droga

Skąd pochodzisz? Przyglądając się światu oczami Tokarczuk trudno znaleźć jedną, wyraźną, dobrą odpowiedź. Przede wszystkim dlatego, że świat, przynajmniej na swojej powierzchni, rusza się tak szybko i chaotycznie, że nie da się ogarnąć w jednym spojrzeniu, wyjaśnić jedną teorią. Owszem, jest w człowieku pragnienie takiego wyjaśnienia i ma ono swe konsekwencje.

Cywilizację, ludzkość, jaką spotykamy w „Biegunach”, cechuje napięcie pomiędzy brakiem zakorzenienia, kiedy dom staje się hotelem, hotele zaś są domem i nieustannym ruchem, a fascynacją tym, co już nieruchome. Jak ciało poddane plastynacji, któremu obca jest wszelka zmiana, nawet zmiana rozkładu, czyli martwe aż tak, że nie karmi sobą żadnego nowego życia. Są na tym świecie „pielgrzymi” – o wielu z nich opowiada Tokarczuk – którzy dążą do wiedzy o tym, kim my, ludzie, jesteśmy, lecz tej wiedzy szukają w martwych, splastynowanych ciałach innych pielgrzymów. Cóż jednak warta jest taka wiedza? Badanie i oglądanie preparatów wyjętych z zawsze ruchomego potoku życia?

Istnieją zatem dwa rodzaje poznania: uważne uczestnictwo w życiowym strumieniu oraz plastynacja i opis. Być może bowiem każdy opis (nawet opis pielgrzyma i pielgrzymki) jest czymś w rodzaju plastynacji, zatrzymaniem tego, co w rzeczywistości jest płynne – łapaniem nieuchwytnego. Usiłowanie, by poznać życie w sposób, który jest de facto poznawaniem miejsca, skąd życie już wyciekło, nie ogranicza się bowiem do badania anatomii ludzkich zwłok.

Oto jeden z bohaterów powieści Tokarczuk, Kunicki, próbuje dotrzeć do prawdy o żonie, odkrywając ukryte znaczenie przedmiotów, które po niej pozostały. W tym celu rozkłada je na stole i fotografuje. Daremne to działania, nie zauważał bowiem właściwie najbliższych w momencie, gdy przy nim byli, a nawet nie wiedział wówczas, że musi uważać. Właściwy moment już minął. Nawet jeśli prawosławni bieguni mają rację, że tylko ruch jest sposobem uratowania duszy, Kunickiemu wyruszenie z pustego domu w powtórną podróż w miejsce, w którym wszystko stracił, już nic nie pomoże.

Nic nie pomoże – nie tylko Kunickiemu, ale nam wszystkim – poruszanie się po powierzchni tego świata. Wchodzimy – mówi Tokarczuk – na pokład samolotów (myślę, że może to być i autobus) w nadziei, że gdzie indziej „być może narodzimy się ponownie i tym razem będzie to właściwy czas i właściwe miejsce”. Jeśli jednak tak jest, znaczy to, że najgłębszemu, najcenniejszemu naszemu dążeniu nadajemy złudną postać – niczym Kamal i „Święty”. Nie dowiemy się w ten sposób, co tak naprawdę trzeba, by uzyskać najwyższy stan ducha dostępny wędrowcom, o którym pisze Tokarczuk – czystą świadomość „jestem”, niezależną od miejsca, gdzie właśnie jesteśmy.

Starożytna Ewangelia Tomasza (którą, wedle jej własnych słów, gdy ktoś pojmie, nie zakosztuje śmierci) ostrzega słowami żyjącego Jezusa (pierwszego, który wymknął się całkowicie możliwości plastynacji): „Jeśli wasi przywódcy powiedzą: »Królestwo jest w niebie« – ptaki niebieskie wyprzedzą was. Jeśli powiedzą: »Królestwo jest w morzu« – wyprzedzą was ryby. Ale Królestwo jest wewnątrz was i wokół was”. Dlatego właśnie, jak przypomina mędrzec Laozi: „bez wychodzenia z domu możesz poznać świat, bez wyglądania przez okno możesz ujrzeć Dao – Drogę Nieba”. Gdzie jednak jest ta droga? Skoro siedzimy w domu, ale nie widzimy nawet jej początku?

Nikt ci nie powie. „Poznaj – to znów słowa Ewangelii Tomasza – co masz przed oczami, a to, co ukryte, ujawni ci się”. Ale i tak na pewno niedługo wyruszacie w poszukiwaniu waszego przejściowego raju. Przynajmniej zabierzcie ze sobą „Na wschód od zachodu” Jagielskiego i „Biegunów” Tokarczuk! O czymś wam przypomną. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018