Chrześcijaństwo bez poczucia winy

Metafora grzechu pierworodnego i idea boskiego miłosierdzia dotyczą przede wszystkim cierpienia, jego przyczyn i sposobu wyzwolenia od niego.

07.04.2023

Czyta się kilka minut

Na gruzach zawalonych domów po trzęsieniu ziemi. Prowincja Hatay, Turcja, 14 lutego 2023 r.  / YASIN AKGUL / AFP / EAST NEWS
Na gruzach zawalonych domów po trzęsieniu ziemi. Prowincja Hatay, Turcja, 14 lutego 2023 r. / YASIN AKGUL / AFP / EAST NEWS

Parę tygodni temu medialne poruszenie wywołała scena spektaklu, który w ramach rekolekcji wielkopostnych oglądali uczniowie toruńskich szkół średnich. W scenie tej przedstawiono poniżanie kobiety – zdzieranie ubrania, wyzywanie, zamykanie w klatce. W toczonych później debatach zwracano najczęściej uwagę na szkodliwe skutki zetknięcia się młodych ludzi z tak ukazaną przemocą o podtekście seksualnym – nawet w ramach przedstawienia. Pojawiały się też liczne głosy wskazujące, że przestrzeń sakralna powinna być wolna od takich treści.

Warto jednak zauważyć problematyczność nie tylko formy, ale także treści toruńskiego przedstawienia – tj. podstawowej idei, która leżała u podstaw takiej, a nie innej jego formy. Jak tłumaczyli później organizatorzy, kobieta miała symbolizować każdą i każdego z nas – poniżoną/ego i zniewoloną/ego przez grzech. Chodziło zatem o bardzo mocny przekaz, który miał przekonać ludzi do ich własnej grzeszności.

Winni z założenia

Ten właśnie przekaz – oparcie religijnego przesłania na próbie wzbudzenia poczucia winy – jest bardzo szeroko rozpowszechniony w chrześcijańskiej narracji o człowieku. Można go spotkać w niezliczonych kazaniach, katechezach, dziełach teologicznych. Przenika tak powszechnie historię chrześcijaństwa, że rodzi się pokusa, by uznać go za istotny element tożsamości tej tradycji religijnej.

Nic dziwnego, że łatwo spotkać się z tezą: nie ma chrześcijaństwa bez idei powszechnej grzeszności, zepsucia; nie ma chrześcijaństwa bez grzechu pierworodnego – którego korzeń (jakoby) sięga samych początków ludzkości, a więc który wszyscy (ponoć) dziedziczymy. „Jakoby” i „ponoć” umieszczone w nawiasach wskazują, że tę wizję chrześcijaństwa podzielają także osoby, które się z nim głęboko nie zgadzają i radykalnie je krytykują – często właśnie ze względu na nacisk, jaki chrześcijanie kładą na grzeszność człowieka.

Głoszenie nauki o grzechu pierworodnym wiąże się często w społecznym odbiorze z komunikatem: coś jest z tobą gruntownie nie tak; jesteś zepsuta/y; co byś nie robił/a, i tak jesteś nie w porządku. Chrześcijaństwo, które prezentuje się jako religia, dla której idea grzechu pierworodnego jest czymś niezbywalnym, jawi się więc jako tradycja zbudowana na poczuciu winy.

W tym kontekście nawet święto, które obchodzimy w tydzień po Wielkanocy – Niedziela Miłosierdzia – jest często postrzegane jako druga strona tego ciemnego medalu. Może być bowiem rozumiane jako potwierdzenie schematu: jesteś grzesznicą/grzesznikiem, dogłębnie zepsutą/ym; potrzebujesz zatem – koniecznie! – miłosierdzia; Bóg – masz szczęście! – jest miłosierny, gotów jest ci miłosierdzie okazać; przyznaj to, przyznaj się do winy, a miłosierdzia dostąpisz.

Niekoniecznie winni

Nie ma sensu zaprzeczać, że ów schemat jest bardzo głęboko w chrześcijaństwie zakorzeniony. Dotyczy to zwłaszcza jego zachodniego nurtu, na który ogromny wpływ wywarł Augustyn z Hippony. Od jego czasu doktryna grzechu pierworodnego zadomowiła się w centralnym punkcie kościelnego nauczania. Warto jednak mieć świadomość, że doktryna ta różnie była i jest rozumiana – i że możliwe są takie jej interpretacje, które nie wiążą się z apriorycznym wmawianiem ludziom ich osobistego zepsucia i grzeszności.

Analizując na przykład oficjalne nauczanie, zawarte w Katechizmie Kościoła Katolickiego, warto wziąć pod uwagę, że wyraźnie zostało tam napisane, iż „grzech pierworodny jest nazywany »grzechem« w sposób analogiczny; jest grzechem »zaciągniętym«, a nie »popełnionym«, jest stanem, a nie aktem” (KKK 404). W kontekście doświadczenia wielu osób, iż katolicka nauka o grzechu nakierowana jest na wzbudzanie w nich „poczucia winy”, warto też nie pominąć kolejnego zdania katechizmu: „Chociaż grzech pierworodny jest grzechem własnym każdego, to jednak w żadnym potomku nie ma on charakteru winy osobistej” (KKK 405).

Z tekstu jasno wynika, że nauka o grzechu pierworodnym – jak interpretuje ją katechizm – nie obciąża żadnego człowieka winą. Co jednak – można teraz zapytać – znaczy, że ów grzech (który nie jest winą) jest grzechem własnym człowieka? Szukając odpowiedzi, warto zwrócić uwagę na pierwsze z cytowanych katechizmowych zdań, które mówi, że mamy tu do czynienia tylko z analogicznym rozumieniem słowa „grzech”, oraz że to analogiczne rozumienie ma wyrażać nie naszą odpowiedzialność, ale stan naszej natury. Jest to dla każdej i każdego z nas coś własnego w tym sensie, że określającego jej i jego egzystencję i los. A jednocześnie jest to coś odziedziczonego, za co nie ponosimy odpowiedzialności, czemu nie jesteśmy winni.

Niezależnie od rozmaitych zastrzeżeń, które można mieć co do katechizmowej nauki o grzechu pierworodnym, wydaje się, że w tym akurat punkcie jest ona zgodna z powszechnym, egzystencjalnym doświadczeniem – czyż nie odkrywamy bowiem często w sobie rozmaitych ograniczeń i uwarunkowań, negatywnie wpływających na kształt naszego życia? Te ograniczenia i uwarunkowania są „nasze własne” w tym sensie, że działają jakby „od wewnątrz”, w dużej mierze niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się znajdujemy (tzn. uruchamiają się w bardzo różnych sytuacjach). Z drugiej strony – doświadczamy tych ograniczeń i uwarunkowań jako czegoś, co nie zależy od naszej decyzji (choć jakoś na ­nasze ­decyzje wpływa). Niesprawiedliwe byłoby zatem obwinianie się za to, że takim ograniczeniom i uwarunkowaniom podlegamy. Są jakoś nasze, a jednocześnie nie nasze, lecz skądś odziedziczone.

Przyczyny cierpienia

W podobny sposób można interpretować biblijny tekst, który stał się podstawą doktryny o grzechu pierworodnym – opowieść zapisaną w Księdze Rodzaju. Znamy ją dobrze: człowiek, utworzony z ziemi i boskiego tchnienia, umieszczony w raju; samotny, uśpiony, obdarzony równą mu towarzyszką życia; a potem historia kuszenia przez węża, zjedzenie owocu poznania dobra i zła – utrata pierwotnej niewinności, wzbudzenie się wstydu, wygnanie w świat znoju, przemocy i śmierci.

Jak powiedzieliby badacze tego typu tekstów: to nie relacja historyczna, lecz mit. Jego akcja przebiega u początku czasu, ale znaczy to, że za pomocą metafor i symboli opowiada o powszechnych prawach, o naturze rzeczy. Co wcześniejsze w narracji, to bliżej istoty rzeczywistości.

Mówi zatem opowieść o tym, że każda i każdy z nas przynależy jednocześnie do ziemi i do boskiej sfery. Że spełnienie jest możliwe tylko w relacji równych osób. A także – że na najgłębszym poziomie jesteśmy niewinni i dobrzy. Opowiada jednak również o mechanizmach zła, które prowadzą do upadku i cierpienia: o podejrzliwości, zazdrości, utracie zaufania; że to, co zakazane, ukazuje się jako atrakcyjne; że katastrofa polega na „poznaniu dobra i zła” – czyli wprowadzeniu w nasze postrzeganie i myślenie osądzania; że osądzanie prowadzi do wstydu; że brak harmonii ze światem natury i niesprawiedliwe stosunki społeczne to wykrzywienie natury rzeczy.

Upraszczając, można powiedzieć, że opowieść o wydarzeniach w Raju, interpretowana w kontekście, w jakim została umieszczona – tj. razem z wcześniejszym poematem o tygodniu stworzenia – nie ma na celu wzbudzania poczucia winy, lecz mówi o tym, iż w swej najgłębszej istocie jesteśmy wszystkie i wszyscy dobrzy. Mówią też te opowieści, że Bóg nie chce patriarchatu, za to pragnie weganizmu, oraz próbują nam otworzyć oczy na mechanizmy, które doprowadziły do tego, że patriarchat zdominował kulturę, a weganizm jest na jej marginesie.

Uwolnienie od cierpienia

Rozumienie mitu o wygnaniu z Raju jako opowieści ujawniającej mechanizmy prowadzące do cierpienia (a nie jako podstawy do apriorycznego obciążania wszystkich winą) rzuca światło na ideę boskiego miłosierdzia. W tej perspektywie chodzi w niej o to wskazanie, że ludzkie cierpienie nie jest Bogu obojętne, tj. że tym, co najbardziej boskie, a więc najbardziej wartościowe, co najbardziej się liczy, czego najbardziej potrzeba – tym jest współczucie i działanie zmierzające do uwolnienia od cierpienia istot, które mu podlegają.

Idea grzechu pierworodnego jest w tym sensie nieusuwalna, że nie da się usunąć cierpienia udając, że go nie ma, i nie szukając jego przyczyn. Idea boskiego miłosierdzia wyraża zaś absolutne zobowiązanie, by wszelkie cierpienie leczyć. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2023