Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wprost w głowie się nie mieści, żeby popularną kreskówką zachwycali się psychologowie wespół z filozofami, a psychoterapeuci zalecali ją do obejrzenia swoim pacjentom. Rzadko się zdarza, by w animowanej historii o zagubionej dziewczynce dało się pomieścić takie zagadnienia, jak mechanizmy działania emocji czy pamięci długotrwałej. Produkcja Disneya/Pixara doczekała się pod tym względem również omówień krytycznych ze strony autorytetów naukowych, co bynajmniej nie umniejsza wartości filmu. „W głowie się nie mieści” Pete’a Doctera to przede wszystkim kino familijne, tyle że operujące na wysokim stopniu abstrakcji. „Co by było, gdyby uczucia miały uczucia?” – pytanie, które stało się sloganem reklamowym filmu, być może jest zwiastunem zmiany. Skoro w animowanych filmach dla dzieci prawie wszystko uległo antropomorfizacji (zabawki, auta, komputery, zwierzęta, a nawet wulkany), może najwyższy czas, by pokazywać w formie animacji 3D abstrakcyjne pojęcia czy idee.
Twórca „Toy Story” i „Odlotu” postanowił zajrzeć, i to w sensie jak najbardziej dosłownym, do głowy wrażliwej jedenastolatki, zainspirowany bolesnym dorastaniem własnej córki. Kiedy bohaterka zmaga się z traumą przeprowadzki (nowe miejsce, nowa szkoła, nowe znajomości), widzimy, jak w środku kotłują się podstawowe emocje: Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza. Nie przypadkiem piszę je z wielkiej litery, jako że są to pełnoprawni bohaterowie filmu, poruszający się w równoległym świecie, który z czasem staje się głównym miejscem akcji.
Pomysł to jednak nie całkiem nowy. Weźmy choćby francuską serię telewizyjną „Było sobie życie” z 1987 r., w której mieszkające w naszym mózgu animowane ludziki uosabiały rozmaite procesy kognitywne. Tym razem nie mamy do czynienia z filmem edukacyjnym: „W głowie się nie mieści” ma w sobie więcej z terapeutycznej bajki tłumaczącej małym i dużym, jak działają nasze uczucia, fantazje i wspomnienia. Docterowi udało się wskoczyć o kilka poziomów wyżej, bo rozbujał na całego własną wyobraźnię. Z dużym wdziękiem zwizualizował na ekranie „wewnętrzną centralę dowodzenia”, odpowiadającą za nasze zachowania i stany emocjonalne. Aż żal, że tak bogate imaginarium nakreślone zostało aseptyczną Pixarowską kreską i wypełnione bijącymi po oczach kolorami.
To właśnie ów ostentacyjnie komputerowy, wręcz „przemysłowy” sznyt odbiera filmowi Doctera miano arcydzieła, które pochopnie mu się przypisuje. Opowieść o tym, jak zwaśnione emocje zwarły szeregi, by powalczyć o szczęście małej Riley, obfituje jednak w bardzo sugestywne pomysły. Weźmy choćby motyw snów dziewczynki, których bazą okazuje się wytwórnia wzorowana na filmowej, mająca swoich reżyserów, aktorów i pion techniczny. Albo scenę, w której Radość, Smutek i płaczący cukierkami różowy słoń Bing Bong zostają przez swoich wrogów zdekonstruowani – czyli zredukowani najpierw do dwóch wymiarów, potem sprowadzeni do form niefiguratywnych, a następnie do postaci kreski. Wrażenie robią także wyprawy bohaterów do biblioteki wspomnień, przypominającej gigantyczny magazyn wielobarwnych kul bilardowych, w których wyświetlają się filmiki z kluczowych momentów życia.
Twórcy filmu uwierzyli więc w intelekt dziecięcego widza, ale już nie w jego smak estetyczny. Dość porównać „W głowie się nie mieści” z prawdziwym arcydziełem animacji, czyli pokazywanymi niedawno w kinach „Sekretami morza” Tomma Moore’a. Pod względem plastycznym to antypody kina dla dzieci – ostentacyjnie tradycyjne, pełne kulturowych tropów, przedkładające rękodzieło ponad obraz generowany komputerowo. Najnowsza animacja Disneya/Pixara skrojona została natomiast pod sformatowane dziecięce gusta. Dorastają kolejne pokolenia wychowane na tej estetyce i kupujące ją z całym dobrodziejstwem.
Wydawać by się mogło, iż błyskotliwa opowieść o tym, że w naszym życiu jest także miejsce dla uczuć negatywnych, a wszystkie one – dobre i złe – w trakcie dorastania ulegają coraz większej komplikacji, zasługuje na szlachetniejszą oprawę. Jeśli jednak w takiej właśnie formie udaje się twórcom rozbudzić u najmłodszych świadomość własnych emocji i myślenie konceptualne, oznacza to prawdziwy sukces. ©
W GŁOWIE SIĘ NIE MIEŚCI („Inside Out”) – reż. Pete Docter, USA 2015.