Niepokojąca wszechobecność Disneya

Nigdy wcześniej tak wiele postaci, franczyz, historii, obrazów i własności intelektualnych nie znajdowało się pod jednym dachem. Najbardziej chodliwe kawałki zachodniej popkultury przenikają do domów i oplatają naszą wyobraźnię.

22.01.2023

Czyta się kilka minut

Czarna Wdowa, postać z filmu o tym samym tytule (produkcji Marvel Studios), jest jedną z atrakcji parku rozrywki Disneyland.  W Avengers Campus spotkać można także Czarną Panterę i Kapitana Amerykę. Anaheim, Kalifornia, maj 2021 r. / TY POPKO / DISNEYLAND RESORT / MATERIAŁY PRASOWE
Czarna Wdowa, postać z filmu o tym samym tytule (produkcji Marvel Studios), jest jedną z atrakcji parku rozrywki Disneyland. W Avengers Campus spotkać można także Czarną Panterę i Kapitana Amerykę. Anaheim, Kalifornia, maj 2021 r. / TY POPKO / DISNEYLAND RESORT / MATERIAŁY PRASOWE

Kiedy przeskakujesz pomiędzy tytułami na Netfliksie, musisz poddać się jego interaktywnej naturze. Co i rusz uruchamiają się filmowe fragmenty z dźwiękiem, które łaszą się do ciebie i przekonują, że to właśnie one są najlepszym wyborem na wieczór. Inaczej Disney+. Składa się z mozaiki kafelków i przegródek, która przypomina wypasioną bombonierkę: część smaków znasz, inne chcesz spróbować w ciemno. Ale spokojniejszy interfejs to zmyłka.

Galaktyka Disneya ma ambicje totalne i reprezentuje bezprecedensową kumulację rozrywki. Sto lat historii tej marki i jej założyciela to opowieść o tym, jak z szału twórczego zrodziła się wielka korporacja, która pożera kolejne przyczółki kina i telewizji.

Walt z farmy

Jak niemal każda postać uosabiająca cnoty i pułapki amerykańskiego kapitalizmu, Walt Disney był artystą niepozbawionym sprzeczności. Kiedy na początku lat 20. minionego wieku tworzył pierwsze, na wpół chałupnicze animacje w Kansas City, kierowała nim ambicja i chęć realizacji marzeń: o twórczej niezależności, o sukcesie, który ominął jego ojca, o znalezieniu swojego miejsca w kinowej branży. Późniejsza kariera najsłynniejszego animatora wszech czasów zmierzała jednak coraz silniej w kierunku konsolidacji władzy i budowania imperium. Młodzieńczy entuzjazm ustępował miejsca wybujałym wizjom i autorytarnym zapędom.

Na razie, na początku swojej drogi, Walt kombinuje i wraz z gronem współpracowników przelewa na kartki pomysły na kreskówki. Tak powstaje seria „Laugh-O-Grams” i krótka animacja inspirowana „Alicją w Krainie Czarów”. Jest rok 1923, studio Disneya bankrutuje, lecz niezrażony twórca kupuje bilet do Kalifornii – w jedną stronę. Hollywood dopiero staje się potężną Fabryką Snów, która zawojuje światowe rynki. Kilka lat po tym, jak większość amerykańskiego przemysłu filmowego przeniosła się tam ze Wschodniego Wybrzeża, w Los Angeles panuje twórczy ferment, przy filmach na ważnych stanowiskach pracuje wiele kobiet, a hierarchie nie są jeszcze tak sztywne. W tym samym roku na wzgórzu przy studiach filmowych staje masywny biały napis „Hollywoodland”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Czy da się opowiedzieć Chopinem o losie chłopaków z polskiego blokowiska? O tych, którym udało się stamtąd wyrwać, i o tych, co utknęli tam już na zawsze? ANITA PIOTROWSKA o filmie „Chleb i sól” >>>>


Disney dziarsko wkracza w ten świat i wkrótce współtworzy swoją najsłynniejszą postać: Myszkę Miki. „Parowiec Willie” z 1928 r., pierwszy film z pociesznym gryzoniem dystrybuowany w kinach, był przełomem nie tylko dlatego, że Walt wreszcie znalazł bohatera, z którym nigdy się nie rozstanie. Zrealizowana z dźwiękiem i zawierająca piosenkę czarno-biała miniatura żegnała epokę niemych animacji i zapowiadała nową erę kina. Sceny musicalowe staną się obowiązkowym elementem pełnometrażowych filmów Disneya, a na ­przestrzeni stulecia dla studia komponować będą najlepsi, m.in. Alan Menken, bracia Sherman, Elton John i Hans Zimmer.

Od końca lat 20. Disney uznawany jest zarówno za technicznego pioniera, jak i za pierwszorzędnego artystę. W czasach, kiedy intelektualiści uważali kino za podrzędną rozrywkę, Disney był, obok Charliego Chaplina, jedynym filmowcem, który godził przeciwieństwa i potrafił zjednać sobie szacunek oraz sympatię większości grup (słabość do filmów ­Disneya miał np. sowiecki reżyser Siergiej Eisenstein). Z jednej strony czasochłonna, podzielona na etapy i wieloosobowa produkcja kreskówek uosabiała nowy model masowej produkcji, z drugiej – eksperymentalne zapędy Disneya temperowało jego zamiłowanie do sentymentalizmu. Co więcej, już w latach 30. Walt rozszerzył swoje pole działań na towarzyszące filmom zabawki dla dzieci. Wtedy też nowojorskie The Museum of Modern Art, w ramach przeglądu osiągnięć amerykańskiego kina, wyświetliło jego animacje obok dzieł D.W. Griffitha i F.W. Murnaua. Niespełna 40-letni, Disney był już klasykiem i jedną z ikon jankeskiej kultury.

Kim jest wizjoner, który niebawem stworzy „Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków” (1937), czyli dzieło swojego życia? Metafora raju utraconego pasuje jak ulał do Marceline w Missouri, czyli lokalizacji farmy rodziny Disneya, gdzie Walt spędził wczesne lata swojego życia. Dorosły Walt miał wspominać ten czas jako jedyny względnie szczęśliwy epizod dorastania. Zdaniem biografów artysty cały projekt galaktyki Disneya – konstelacji bajek, familijnych narracji i parków rozrywki – był próbą cofnięcia czasu i odtworzenia beztroski, której doświadczył na farmie w Marceline.

Z Hyperiona do Burbank

„Królewna Śnieżka” to przedsięwzięcie, o którym Hollywood nigdy dotąd nie słyszało: pełnometrażowa animacja, która powstaje ogromnym nakładem pracy i kosztów, niemal doprowadzając studio do bankructwa. Disney przez kilka lat jest obsesyjnie skupiony na realizacji wymarzonej adaptacji. Jako jeden z niewielu w branży mówi, że „tworzy sztukę” – zwykle amerykańscy filmowcy przedstawiali się raczej jako spece od rozrywki. Rozmach produkcji – powstaje ponad 200 tys. rysunków – wymaga armii pomocników i rozbudowy studia. Hyperion, siedziba Disneya, staje się domem intensywnej pracy twórczej, w którym panuje swojska atmosfera. Pracownicy mówią do Walta po imieniu; przypomina on bardziej ich kolegę niż szefa.

Po wielkim – komercyjnym, artystycznym i technologicznym – sukcesie „Królewny Śnieżki” powstaje w ciągu kilku lat reszta z Wielkiej Piątki jego długich animacji: „Pinokio”, „Fantazja”, „Dumbo” i „Bambi”. Choć tak od siebie różne, mają spójną estetykę i nastrój. Widać po nich, że twórca zwariowanego i zaczepnego cyklu „Głupie symfonie” obrał kurs na szacowność, malarskie światy i literaturę. Dzisiaj przejrzysty, wyczyszczony ze zbędnych elementów styl Disneya to wzorzec klasycznej animacji, który może trącić myszką. W momencie premiery jednak owe mieszanki horroru (mało kto umiał portretować grozę tak jak Walt), wzruszeń, akcji oraz dopieszczonych do perfekcji malowanych obrazów zachwycały i szokowały widzów.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
CZY HISTORIĘ MARILYN MONROE DA SIĘ OPOWIEDZIEĆ INACZEJ? >>>>


Na „Królewnie Śnieżce” część publiczności autentycznie płakała, co było zresztą celem Walta; śmierć matki jelonka Bambiego odcisnęła emocjonalne pięto na pokoleniach dzieci, przybliżając im doświadczenie straty. Intensywność tych animacji, ich kunsztownie wykreowane światy oraz fabuły odwołujące się do wzorców opowieści o dojrzewaniu sprawiły, że stały się też świetnym towarem eksportowym. Disney był dla wszystkich: prostych i wyrafinowanych, dużych i małych. Jak się też okazało, widzowie na całym świecie chcieli filmy Disneya oglądać.

Wtem, w 1941 r., nastąpił kryzys, który miał na zawsze odmienić Walta. Głośny strajk pracowników studia to punkt zwrotny w historii firmy i moment, kiedy dawny idealizm zostaje ostatecznie zastąpiony przez ekonomiczną kalkulację. Nierówne płace oraz hierarchiczne relacje w świeżo wybudowanym studiu Burbank, gdzie nawet dostęp do służbowych restauracji zależał od pozycji zajmowanej przez poszczególnych animatorów, spotkały się w końcu ze zdecydowanym sprzeciwem pracowników. Disney zwolnił m.in. Arta Babbitta, jednego ze swoich najcenniejszych rysowników, który opowiadał się za utworzeniem w studiu związku zawodowego. Po kilku miesiącach strajku związek i tak został utworzony; Walt musiał skapitulować. Producent stał się przy tym zagorzałym obrońcą „amerykańskich ideałów”, który, w iście amerykańskim geście, winił domniemanych komunistów za całe zło. Nie rozumiał też najprostszych potrzeb pracowników, na czele z godną płacą i uznaniem. Partnerskie niegdyś relacje między szefem a resztą zmieniły się w dystans, chłód i chorobliwą nieufność wobec podwładnych.

Reszta dekady była dla Disneya pozbawiona większych osiągnięć, ale w 1946 r. powstała „Pieśń Południa”, najbardziej kontrowersyjny film w historii studia. Nie szukajcie go na Disney+, prawdopodobnie nigdy nie trafi na platformę. Obfitość rasistowskich stereotypów, jakie pojawiają się w tej opowieści o dobrym, starym Afroamerykaninie, który niedługo po zniesieniu niewolnictwa z uśmiechem opowiada bajki białemu paniczowi, wprowadza w zakłopotanie i wskazuje na brak wyczucia kwestii społecznych i politycznych przez Disneya. Nie wszystko da się zamienić w grzeczną fantazję, nie wszystkie elementy historii USA zasługują na afirmację i pokolorowanie.

Świat Disneya

Lata 50. to dalsze rozszerzanie imperium. Walt Disney staje się znanym z telewizji „wujkiem Waltem” i wymyśla olbrzymie miasteczko, które dostarczy eskapizmu totalnego. Nagrania z epoki pokazują starzejącego się biznesmena, który na własnym podwórku bawi się kolejką w mniejszej skali, siedząc okrakiem na wagonikach i ciesząc się jak dziecko. ­Disneyland – wynik potrzeby stworzenia alternatywnego świata, który byłby pod jego całkowitą kontrolą i do którego nie miałyby dostępu codzienne troski. Odwiedzający wkraczali w ożywione królestwo bajek ­Disneya, starej Ameryki, kreskówkowych postaci, tradycyjnych wzorców i pejzaży. Samonapędzające się sprzężenie zwrotne: Disneyland to Ameryka w pigułce, Ameryka chce być jak park rozrywki Disneya.

Disneyland stanowił pierwszy projekt totalny wujka Walta, ale bynajmniej nie ostatni. Przed śmiercią w 1966 r. nie udało mu się co prawda wybudować planowanego miasta przyszłości, ale zostawił po sobie korporację, której gargantuiczny apetyt pozostawał tylko uśpiony. Po chudszych latach nastąpił renesans studia na przełomie lat 80. i 90. – to wtedy powstały „Mała syrenka”, „Piękna i Bestia”, „Aladyn” i „Król Lew”. Logo Disneya ponownie nabrało blasku, ale wkrótce pojawił się młody, ambitny, bezczelny konkurent: Pixar i „Toy Story” z 1995 r. Pod wieloma względami dzieła Pixara są rewersem łagodniejszych, bardziej konserwatywnych filmów Walta i jego podopiecznych: popowa energia, slang, więcej slapsticku, nacisk na współczesność, a nie staroświeckie baśnie, oraz zupełnie inny rodzaj kontraktu z widzem. Przeciwwagą dla familijnych animacji Walta stały się filmy przygodowe Pixara, które dbały o młodą widownię, ale oferowały dorosłym widzom ostrzejszy dowcip i bardziej skomplikowaną intrygę.

Początki Pixara to bezpośredni bunt przeciwko ojcom klasycznej animacji: wielu twórców „Toy Story” to absolwenci założonej przez Disneya uczelni artystycznej CalArts. Byli jednak wychowani na popkulturze, komiksach oraz telewizji i poszukiwali innej estetyki. Częściowa niezależność – animacje ­Pixara powstawały i tak we współpracy z ­Disneyem – nie trwała długo. Pod przewodnictwem wieloletniego CEO medialnego konglomeratu, Boba Igera, Disney zaczął drogie zakupy. W roku 2006 nabył Pixara, w 2009 Marvela, w 2012 Lucasfilm (prawa do uniwersum „Gwiezdnych wojen”), a w 2019 jeszcze 21st Century Fox. Nigdy wcześniej tak wiele postaci, franczyz, historii, obrazów i własności intelektualnych nie znajdowało się pod jednym dachem.

Pilotem przez galaktykę

Zapędy do podboju kolejnych stref czasu wolnego współczesny Disneyowski moloch dziedziczy w prostej linii od samego Walta. Ciągłe projektowanie dziecięcej utopii i multimedialnych krain wypełnionych zabawą też wpisuje się w ideologię twórcy „Królewny Śnieżki”. Rysy na imperium Disneya są jednak znaczące: w ostatniej dekadzie wszechobecność i monopol tej korporacji stają się niepokojące.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
JAMES CAMERON, TWÓRCA PATENTOWANY. OGLĄDAMY FILM „AVATAR: ISTOTA WODY” >>>>


Weźmy np. męczącą skłonność do recyklingu i odgrzewania tego samego w nieco tylko zmienionej odsłonie. Oglądając fabularne adaptacje disneyowskich bajek pokroju „Pięknej i Bestii” (2017) oraz „Aladyna” (2019), doświadczamy pewnej niesamowitości: widzieliśmy to już wcześniej w formie cudownych, ponadczasowych animacji. Te same fabuły przerobione na filmy aktorskie wydają się pozbawione duszy, rozwlekłe, zrobione bez gracji i wdzięku. Także nowa trylogia „Gwiezdnych wojen”, wyprodukowana już pod parasolem Disneya, przypomina przegląd znanych obrazów wygenerowanych przez sztuczną inteligencję lub algorytm, który nauczył się rozpoznawać potrzeby jak najszerszej widowni. O superbohaterskich cyklach Marvela nawet nie wspominam: zatrudnianie chodliwych reżyserów i reżyserek nie jest w stanie przykryć ich powtarzalnego charakteru.

Świat Disneya, pozornie najbardziej radosny z możliwych, od dawna wywołuje reakcję obronną. Profil Alternative Disney na Facebooku pogrywa np. z cnotliwą mitologią studia, wydobywając z kreskówek wyparte lub niecenzuralne treści. Przeciwciała do rozrywkowego krwiobiegu wpuścił też „Escape from ­Tomorrow” Randy’ego Moore’a z 2013 r.: sfilmowany nielegalnie w Disney ­Worldzie, niezależny czarno-biały horror, w którym eskapizm spod znaku Myszki Miki zamienia się w mroczną antyutopię. Kiedy zabawa staje się przymusem zabawy, budzą się demony.

Uruchomiony w 2019 r. streaming ­­Disney+ okazał się sukcesem także w Polsce, dokąd dotarł w połowie 2022 r. ­Galaktykę Disneya można tu przemierzać na własnej kanapie. Najbardziej chodliwe kawałki zachodniej popkultury przenikają do domów i oplatają naszą wyobraźnię. Dominacja korporacji wydaje się ostatnim tchnieniem kurczącej się amerykańskiej soft power, ostatnią próbą utrzymania statusu Stanów Zjednoczonych jako centrum globalnej rozrywki. Przecież coraz częściej spoglądamy w kierunku azjatyckiej popkultury, chociażby tej z Korei, Indii i Japonii.

I to jest największa zmiana od czasów panowania wujka Walta: cokolwiek by mówić o jego światopoglądzie i ambicjach, dbał o to, by Disney był synonimem tego, co najlepsze, a nie tego, co najlepiej się sprzedaje. Teraz rzadko mówimy o filmach Disneya jako samodzielnych dziełach, za którymi stoją znamienici artyści. W świecie, w którym mimo popularności Disney+ notuje miliardowe straty, a po mniejszych niż spodziewane wynikach „Avatara: Istoty wody” Jamesa Camerona akcje firmy spadają, liczy się głównie minimalizacja ryzyka, unikanie kontrowersji, brak szaleństwa i wizji. Nie tak było za panowania „Królewny Śnieżki”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Galaktyka Disneya