Buntu portret zbiorowy

Niezależnie od tego, jak dalej potoczą się protesty i co zrobi Łukaszenka, tych kilkanaście dni zmieniło Białorusinów.

24.08.2020

Czyta się kilka minut

Wałerij z córkami. Z prawej: ślady po torturach na jego ręce, sierpień 2020 r. / ARCHIWUM PRYWATNE x2
Wałerij z córkami. Z prawej: ślady po torturach na jego ręce, sierpień 2020 r. / ARCHIWUM PRYWATNE x2

Wałerij Samołazow wracał do domu. Był zdezorientowany. Aby utrudnić protesty przeciw sfałszowaniu wyborów, które wybuchły dzień wcześniej, władze odcięły internet. Tego wieczora Mińsk, podobnie jak reszta 9,5-milionowego kraju, działał w trybie offline.

Trzydziestodwulatek, z zawodu programista, nie mógł sprawdzić w telefonie rozkładu jazdy podmiejskich pociągów. Chciał więc sprawdzić na dworcu, kiedy odjeżdża najbliższy. Widział, że w pobliżu zbierają się ludzie, że coś się dzieje. Kierowała nim ciekawość. On sam nie był zaangażowany w protesty. Szedł wzdłuż torów w stronę centrum.

Na rogu ulicy stali milicjanci w czarnych mundurach, ich twarze zakrywały kominiarki. – Nie złamałem prawa, więc nie chciałem się przed nimi ukrywać. Postanowiłem, że pójdę dalej – wspomina dziś Samołazow.

Zagrodzili mu drogę, okrążyli. Jeden zapytał, dokąd idzie. Samołazow odparł, że po prostu spaceruje. Poprosili o dokumenty. Posłusznie podał prawo jazdy. Spojrzeli na nie i zapytali, czy jest obcokrajowcem. Nie jest. Nagle wykręcili mu ręce, opuścili głowę w dół i zaprowadzili w podwórze budynku naprzeciw dworca.

Tam zaczęło się dla niego piekło. Zajęło się nim sześciu w kominiarkach, ubranych na czarno, bez naszywek. Wsadzili go do więźniarki i pierwszy raz pobili. Wyciągnęli z kieszeni portfel i telefon, a z butów sznurówki, zdjęli zegarek z ręki. Postawili przy ścianie, uderzyli kilka razy. Rozprostowali palec jego dłoni i odblokowali nim telefon. Sprawdzili zawartość: z kim pisał, skąd czerpie informacje. Nie znaleźli nic, do czego można byłoby się przyczepić. Sprawdzili zdjęcia. Na większości były jego trzy córki (roczna, pięcio- i siedmioletnia), pies i samochód. Wypytywali o osoby na zdjęciach. A także, gdzie pracuje i ile zarabia.

Podszedł mężczyzna w cywilnu. Potem Samołazow znalazł go na zdjęciu w internecie: rozpoznał komendanta Urzędu Spraw Wewnętrznych w dzielnicy Zawodskaja.

„To chyba nie nasz pasażer” – powiedział jeden z ubranych na czarno. Zapewne mając na myśli, że złapali przypadkowego człowieka. „Mam to gdzieś” – padła odpowiedź.

Kazali Samołazowi włożyć buty, wykręcili ręce, opuścili głowę i poprowadzili, w drodze bijąc. Wrzucili do zwykłego żółtego autobusu – takiego, jakie na co dzień jeżdżą po Mińsku – i położyli na ziemi. Mężczyzna w cywilnym ubraniu usiadł naprzeciwko. Choć Samołazow miał opuszczoną głowę, rozpoznał go po głosie i trampkach.

„Wsadzimy cię na 10 lat. Wsadzę ci pałkę w dupę – powiedział ten w cywilu. – Przecwelimy cię, jak przecweliliśmy Cichanouskiego”.

Przemoc niespotykana

To od 42-letniego Siarhieja Cichanouskiego wybory na Białorusi – dotąd wyglądające jak kolejny rytuał zatwierdzenia Alaksandra Łukaszenki na szóstą już kadencję – zaczęły nabierać obrotów. Ten przedsiębiorca, aktywista i autor bloga na YouTubie ogłosił na początku maja, że będzie ubiegał się o urząd prezydenta. Kilka dni później Centralna Komisja Wyborcza odmówiła mu zarejestrowania, a pod koniec maja Cichanouski został aresztowany. Niejako w zastępstwie za męża w szranki stanęła 37-letnia żona Swiatłana. Rządzący od 26 lat Łukaszenka ją zignorował; dał do zrozumienia, że jakaś gospodyni domowa nie jest dla niego zagrożeniem. Ale po tym, jak nie zarejestrowano lub zmuszono do emigracji kolejnych oponentów, Cichanouska stała się jego główną rywalką.

I wybory zapewne wygrała. Ich oficjalne wyniki nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi. Według oficjalnych Łukaszenka zdobył 80 proc. głosów, a Cichanouska 10 proc. Tymczasem po ogłoszeniu wstępnych wyników z komisji wyborczych zaczęły spływać zdjęcia protokołów, na których widać było znaczną przewagę Cichanouskiej. Już wieczorem ludzie w całym kraju zaczęli wychodzić na ulice. Nie przestraszyła ich brutalność milicji ani groźby Łukaszenki.

Analityk polityczny Arciom Szrajbman uważa, że dziś przemoc ze strony władz osiągnęła niespotykany dotąd poziom – choć wcześniej, w 2010 r., po zapewne też sfałszowanych wyborach, milicja rozpędziła pałkami wielotysięczny mityng.

– Teraz stosowano armatki wodne, gumowe kule, granaty hukowe, a w aresztach tortury – mówi Szrajbman. – To nowy poziom represji, który nie tylko rozgniewał społeczeństwo, ale zszokował też wielu w aparacie państwa. W rezultacie sporo osób odeszło z pracy, w tym na niskim i średnim szczeblu struktur siłowych. Kościoły, które zazwyczaj są apolityczne, wydały oświadczenia. Tego wszystkiego nie było w 2010 r.

W kolejnych dniach zdawało się, że to będzie szybki i pokojowy koniec Łukaszenki. Coraz więcej ludzi wychodziło na ulice. W demonstracji w Mińsku – największej w prawie 30-letniej historii niepodległej Białorusi – wzięło udział może nawet 200 tys. ludzi. Zaczęły się strajki robotników. Po raz pierwszy reżim wydawał się bezradny.

Pasmo śniadaniowe na urlopie

Wśród tych, którzy odeszli z pracy na znak protestu, było wielu pracowników rządowych mediów. Jak mówi 28-letnia Taciana Garbar, która od roku pracuje w programie śniadaniowym państwowej telewizji ONT, dwustu z trzystu pracowników stacji zwolniło się lub wzięło urlopy. Kanał wciąż działa, ale – podobnie jak państwowy moloch Belteleradio, sparaliżowany strajkami – opiera się głównie na materiałach archiwalnych. Aby wyjść z informacyjnego letargu, Łukaszenka przyznał, że państwowe media zasilą Rosjanie.

– Na pewno będą też brać nowych ludzi, którym taka praca nie przeszkadza. Wiem, że dyrekcja naszego kanału bierze to pod uwagę – mówi Garbar.

Sama podpisała kontrakt z ONT w zeszłym roku, ważny jest do końca września. Teraz Garbar nie pracuje, bo poszła na urlop. Dostała propozycję, by przedłużyć umowę jeszcze przed wyborami, ale nie chciała tego zrobić. W państwowych mediach pracuje od 10 lat i twierdzi, że tak źle, jak od momentu rozpoczęcia kampanii wyborczej, jeszcze nie było. Jej program „Nasz poranek” był typową telewizją śniadaniową. Jak mówi, zajmowali się miłymi materiałami o psach, kotach i lekkich sprawach, aby widzowie się obudzili i uśmiechnęli. Nie dotyczyła ich zbytnio polityka, ale od maja było jej coraz więcej. – Dawano nam ideologiczne wytyczne, jak kręcić materiały i w jakim kierunku ma się rozwijać temat – przyznaje Garbar.

Prowadzący, którzy byli zbyt krytyczni wobec władz lub na których profilach w mediach społecznościowych znaleziono np. takie symbole jak biało-czerwono-białe flagi czy Pogoń (godło państwa z początku lat 90. XX w.), byli zwalniani. Ona miała tego coraz bardziej dosyć.

W niedzielę 9 sierpnia, po zakończeniu głosowania, po raz pierwszy w życiu poszła na demonstrację. – Niestety, jak na razie wyjście na ulice z pokojowymi akcjami i wyrażanie swojej niezgody to jedyna rzecz, którą można zrobić masowo i przynajmniej zostanie zauważona – stwierdza Garbar. Dodaje, że władze nie respektują legalnych działań lub po prostu je ignorują, tak jak skargi na fałszerstwa zgłoszone do Centralnej Komisji Wyborczej. – Dlatego jedyne, co możemy robić, to uczynić tę sprawę publiczną. Po prostu wychodząc i swoim staniem na ulicy protestować przeciw temu, co dzieje się w kraju.

Demonstracja i jej atmosfera zrobiły na Tacianie ogromne wrażenie. Opuściła protest i poszła do domu na chwilę przed tym, gdy zaczęły się starcia i zatrzymania. Twierdzi, że do tego czasu było spokojnie: z jednej strony protestujący, a z drugiej milicjanci i żołnierze zachowywali się w porządku. Dopiero jak przyjechał okryty złą sławą specjalny oddział milicji OMON, sytuacja eskalowała.

Następnego dnia – tego samego, w którym zatrzymano Samołazowa – postanowiła, że nie chce dłużej pracować w ONT. Że po prostu nie da rady. – Do mojej decyzji dobrze odniosło się kierownictwo, nie mogę powiedzieć nic złego. Jestem wdzięczna, że zaangażowali mnie rok temu. Ale teraz przyszedł czas, żeby dokonać wyboru. Nie mogłam zamknąć oczu na to, co się dzieje w kraju – mówi dziś.

Próbowała wraz z innymi organizować strajk w swoim kanale. Jednak zbyt mało osób się zdeklarowało. Nie potępia tych, którzy się nie podpisali, ani tych, którzy postanowili pracować dalej. Od 17 sierpnia program „Nasz poranek” nie jest emitowany – teraz stacja skupia się na sekcji informacyjnej. Na razie „urlop” potrwa do września, ale nie wiadomo, czy się nie przedłuży.

Zatrzymany za Punishera

Wałerij Samołazow mówi, że nie wiedział, jak się odnaleźć w sytuacji. Wcześniej nigdy nie miał kontaktu z milicją czy sądem. Twierdzi, że nawet nie dostał mandatu, choćby za przekroczenie prędkości. – Obrażano mnie, bito, poniżano. Nie mogłem zrozumieć, czy tak się dzieje ze wszystkimi, czy tylko ze mną – opowiada.

Postanowił, że będzie cichy i pełen pokory. – To chyba pomogło zachować zdrowie i w jakimś sensie miałem szczęście, bo mnie nie bili tak mocno jak pozostałych – tłumaczy. – W którymś momencie zrozumiałem, że nie jestem oficjalnie zatrzymany, aresztowany ani skazany. Po prostu stałem się zakładnikiem.


Czytaj także: Wojciech Konończuk: Strach w oczach reżimu


Nie miał na sobie żadnej symboliki, przez którą można byłoby go skojarzyć z protestującymi. Jak się okazało, przyczepili się do jego koszulki z popularnym logo komiksowego bohatera Punishera z białą czaszką. Bijący go milicjanci mówili między sobą, że to symbol pułku Azow – skrajnie prawicowego oddziału walczącego na Ukrainie. To ugrupowanie nigdy nie wykorzystywało czaszki Punishera. Nie było to jednak problemem dla milicjantów, którzy co chwila bili go za tę koszulkę.

Więźniarka jeździła po mieście i stopniowo się zapełniała. Dojechali na teren Urzędu Spraw Wewnętrznych w dzielnicy Zawodskaja. Wszystkich wyrzucono z pojazdu, bito i rzucano na ziemię. Funkcjonariusze podchodzili kolejno do zatrzymanych i kazali podać nazwisko, rok urodzenia i spisywali rzeczy, które mieli przy sobie. Na ziemi, patrząc w ścianę lub w ziemię ze ściśniętymi rękami na plecach, Samołazow spędził jakieś 18 godzin.

Ci, którzy poprosili o wodę, pójście do łazienki czy wykonanie telefonu, byli bici. Samołazow mówi, że przybił go widok mężczyzny, który nie okazywał sprzeciwu, a mimo tego był strasznie okładany. Tak długo, aż stracił przytomność.

– Uderzenia nagle stały się głuche. Chciałem podnieść głowę i poprosić, żeby przestali, ale bardzo się bałem. Zrobiła to jakaś dziewczyna. Krzyknęła: „Co robicie?”. Zaczęli ją kopać – wspomina.

Takich historii jak Samołazowa było w tych dniach wiele. Jakiś mężczyzna mówił, że boli go serce, nie mógł wstać na rozkaz, upadł na kolana, więc bili go tak długo, dopóki powiedział, że nic go nie boli (dopiero po iluś godzinach podszedł do niego lekarz). Jednemu zatrzymanemu rozbili okno w samochodzie, wyciągnęli z pojazdu i zaczęli bić, zabrali na komendę. Nawet nie dali mu szansy powiedzieć, że w aucie zostało jego dziecko. Gdy mu się to nareszcie udało, zadzwonili do żony i kazali zabrać je z auta, a mężczyznę znowu pobili, tym razem za to, że poinformował ich o tym tak późno. 74-latka aresztowano po tym, jak milicja zabrała jego wnuka idącego obok. Gdy wstawił się za chłopakiem wrzucanym do więźniarki, wsadzono do niej także jego.

Szczególna uwaga

Milicjanci zmuszali Samołazowa do podpisania protokołu, wedle którego miał uczestniczyć w demonstracji i krzyczeć: „Niech żyje Białoruś!”. Nie zrobił tego.

Następnie przewieziono go do kolejnego aresztu. Wcześniej usłyszał, jak jeden z milicjantów instruuje konwojentów, że jemu, Samołazowi, należy poświęcić „szczególną uwagę”. W więźniarce, poza biciem, założono mu z całej siły inną, grubszą plastikową opaskę zaciskową (zastępowała kajdanki). Wkrótce ręce zdrętwiały mu aż po łokcie. Ból był straszny, bał się, że zostaną mu trwałe obrażenia. Poprosił konwojentów o poluzowanie. Natychmiast zaczęli wykręcać mu ręce tak, że bolało jeszcze bardziej. Tracił przytomność dwa razy. Przestali dopiero, gdy powiedział, że nic go nie boli. Kiedy już wszyscy zostali wyrzuceni z więźniarki, on został sam. Wtedy pobito go po raz kolejny.

Trafił do aresztu w Żodzinie, miejscowości oddalonej o 55 km na północny wschód od Mińska.

Po wyjściu z więźniarki już go nie bili. Tam wreszcie zdjęli mu opaskę z rąk. Nadgarstki były całe sine. Trafił do celi z dziesięcioma pryczami, w której znajdowało się 32 zatrzymanych. Spali po kolei lub po prostu kładli się na podłodze. Dopiero tam mógł porozmawiać z innymi o tym, co się stało. Ich historie były podobne: prawie wszystkich zatrzymano, gdy szli ulicą, ale nie brali udziału w protestach.

Łącznie Samołazow był zatrzymany przez trzy i pół doby – bez jedzenia, a przez większość czasu także bez wody i snu. Już na samym początku prosił, by poinformować jego żonę o sytuacji. Nikt tego nie zrobił. Żona i ich przyjaciel zgłosili zawiadomienie na policję, że Wałerij przepadł bez wieści.

Zwolniony, prosto z aresztu pojechał do szpitala. Przebywa w nim do dziś. Ma zdiagnozowane urazowe uszkodzenie mózgu, nie odzyskał do końca czucia w rękach. Wraz z adwokatką chciałby zgłosić sprawę do sądu, ale boi się, że sąd zamiast mu pomóc, ukarze go.

Ciąg dalszy trwa

Samołazow został uwolniony, gdy po kilku dniach represji reżim uznał, że brutalność na taką skalę przynosi odwrotny skutek do zamierzonego – bo tylko wzmaga niechęć do władz – i postawił chwilowo na deeskalację. Jednak otoczenie Łukaszenki szybko otrząsnęło się i przeszło do kontrnatarcia. W różnych miastach rozpoczęto organizowanie prorządowych demonstracji, wielu strajkujących robotników zastraszono i zmuszono, by wrócili do pracy. Ludzie związani z państwową biurokracją przestali się zwalniać. Natomiast represje przeszły na inny poziom: stały się punktowe – wyłapuje się pojedyncze osoby, sądowo ściga opozycję, milicja znowu po trochu przepędza ludzi z ulic. Do tego protestom brakuje spektakularnych sukcesów, aby podtrzymywać emocje i wyprowadzać masy na ulice.

Mimo to Arciom Szrajbman uważa, że nawet jeśli demonstracje wkrótce wygasną, to kryzys dopiero się rozpoczyna: – Nie widzę dróg, dzięki którym władza mogłaby odbudować zaufanie. Teraz musi opierać się na sile, nie na konsensusie.

To, w połączeniu z narastającymi problemami ekonomicznymi, z którymi kraj dziś się mierzy, może stworzyć mieszankę wybuchową. – Nie wiadomo, kiedy doprowadzi ona do nowej masowej polityzacji, może będzie to za dwa lata, a może za dwa tygodnie – dodaje Szrajbman.

Taciana Garbar, choć sama wychowuje czteroletniego syna, dalej chodzi na protesty. Dla niej to początek końca dotychczasowych władz – i początek nowej epoki. Nie ma jednak wątpliwości, że ta nowa epoka będzie się wiązała z trudnościami, głównie ekonomicznymi. Uważa, że ludzie, którzy biją swoich własnych współobywateli, nie mogą rządzić. Skompromitowali się. Taciana wierzy, że jeśli reżim nie sięgnie po ostateczne metody – jak np. stan wojenny – to tego procesu już się nie zawróci. ©


PROTESTY NA BIAŁORUSI: ZOBACZ SERWIS SPECJALNY

Tekst ukończono w niedzielę 23 sierpnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2020