Brzydkie tatuaże

Judd Apatow zdaje się być zakochany w niedojrzałości. Zwłaszcza tej w krótkich spodenkach. Do jego galerii Piotrusiów Panów dołączył niedawno tytułowy bohater „Króla Staten Island”.

17.05.2021

Czyta się kilka minut

Pete Davidson i Steve Buscemi w filmie „Król Staten Island” / UNIVERSAL PICTURES
Pete Davidson i Steve Buscemi w filmie „Król Staten Island” / UNIVERSAL PICTURES

Można go kochać albo nienawidzić, ale dorobek ma imponujący. Od najmłodszych lat zafascynowany stand-upem, Judd Apatow karierę rozpoczął na zmywaku w klubie komediowym. Dzisiaj to człowiek instytucja: autor przebojowych, acz mało romantycznych komedii, współtwórca popularnych programów telewizyjnych w rodzaju „The Larry Sanders Show”, producent wykonawczy serialu „Dziewczyny” Leny Dunham i odkrywca komediowych talentów, takich jak Seth Rogen.

Cechą charakterystyczną filmów nowojorskiego twórcy o żydowskich korzeniach jest mało wybredny humor pożeniony z konserwatywnymi wartościami, ale też ciepły stosunek do bohaterów, których najłatwiej byłoby po prostu sponiewierać śmiechem. Uniwersum Apatowa zamieszkują bowiem różnej maści przegrywy i dziwolągi: czterdziestoletnie prawiczki i wykolejone dziennikarki, zabawni ludzie na antydepresantach i przypadkowi kochankowie zaliczający wpadkę, zafiksowane w swoich szkolnych rolach luzaki i kujony (większość z tych kolokwializmów to zresztą tytuły jego filmów). Biorąc pod uwagę ów powtarzalny schemat, reżyser zdaje się być zakochany w niedojrzałości. Zwłaszcza tej w krótkich spodenkach.

Do galerii Piotrusiów Panów dołączył niedawno tytułowy bohater „Króla Staten Island”. Ma co prawda tylko 24 lata (w dzisiejszych czasach coraz częściej oznacza to przedłużone dzieciństwo), lecz nie zamierza walczyć ze stereotypem milenialsa. Upalony ziołem, wyluzowany i ogólnie nieogarnięty, Scott mieszka z matką pielęgniarką (Marisa Tomei), ciągnie egoistyczny raczej niż erotyczny związek, robi swoim kumplom szpetne dziary, dorabiając jako równie kiepski kelner. W dalekiej przyszłości chciałby połączyć obie te dziedziny: założyć restaurację i studio tatuażu w jednym. Bo właściwie dlaczegóżby nie?

Bohater nosi koszulę z nadrukiem w formie wyszczerzonych uśmiechów, a gumową twarz obsadzonego w tej roli komika Pete’a Davidsona często rozciąga taki sam żabi grymas. Coś gryzie marzyciela ze Staten Island. I jest to nie tylko znużenie miejscem, w którym z punktu widzenia Brooklynu czy Manhattanu dzieje się raczej niewiele. Wieczna chłopięcość zyskuje tragiczną zgoła głębię, kiedy owdowiała wiele lat temu matka rozpoczyna wreszcie nowy związek.

Klasyczna komedia zapewne ośmieszałaby edypalną frustrację bohatera, ale u Apatowa gra toczy się zdecydowanie o coś więcej. Wąsaty Ray (Bill Burr) zjawia się dokładnie wtedy, gdy chłopak po wyjeździe młodszej siostry na studia zostaje sam na sam z rodzicielką. W dodatku jej nowy partner jest strażakiem, podobnie jak tragicznie zmarły ojciec Scotta. Konflikt od początku wisi zatem w powietrzu, przechodzi rozmaite mniej lub bardziej przewidywalne fazy i zmierza do osiągnięcia dojrzałości przez opornego w tej materii bohatera.

Twórcy „Króla...” mają na to swoje patenty. Zwłaszcza Davidson, który pełni również rolę współscenarzysty filmu, oparł tę historię na swoich przeżyciach i osadził ją w rodzinnych stronach. Z napisów końcowych dowiadujemy się, że film dedykowany został jego ojcu o imieniu Scott, który był oficerem straży pożarnej i zginął w płomieniach podczas służby przy World Trade Center, osierocając niespełna ośmioletniego synka. Dobrze zasiąść do oglądania z tą wiedzą, potencjał historii okaże się wówczas nie tak błahy, jak by się z początku mogło zdawać.

Przesadą byłoby jednak etykietować ten film hasłami typu „syndrom nieobecnego ojca i jego wpływ na rozwój osobniczy” – odbierałoby to „Królowi Staten Island” jego niewymuszoną lekkość. Można oczywiście psychologizować, dlaczego Scott bywa prowokacyjny i bezczelny, a zarazem wycofany i niepewny siebie, i dlaczego jego postać chwilami tak bardzo irytuje. Lecz mimo że niewczesna inicjacja Scotta musi się kiedyś dokonać, a scenarzyści próbują wsadzać go trochę na siłę w dorosły garnitur, robią to przynajmniej bez namaszczenia. Aczkolwiek z pewną skłonnością do gadulstwa, co rozciąga metraż filmu do dwóch godzin i kwadransa.

Czas u reżysera „Wpadki” biegnie skądinąd całkiem rączo. Łatwo też zauważyć, że król mało subtelnych komedii sam w ostatnim czasie wydoroślał i wyszlachetniał, rezygnując na przykład z seksistowskich czy homofobicznych dowcipasów, chociaż w centrum jego uwagi znajdują się męskie rytuały, ojcowsko-synowskie napięcia i włochata przyjaźń. Podobno wszystkie jego filmy są o poszukiwaniu sensu w świecie, gdzie już nawet seks nie ma sensu, i najnowszy tytuł nie jest pod tym względem wyjątkiem – zaczyna się zresztą od sceny sugerującej próbę samobójczą. Najważniejsze, że mimo grubego humoru, Apatow traktuje swego bohatera poważnie, a Davidson świetnie wygrywa jego fizyczną i społeczną niezgrabność, pod którą kryje się zraniona i mocno pokręcona dusza. Ale żeby egoista, maminsynek i obibok naprawdę dał się polubić, musi nie tylko dostrzec w sobie zranionego chłopca – musi wyjść spod maminej spódnicy i po prostu wynieść się z domu.

Alison Willmore z internetowego magazynu „Vulture” dokonała ciekawej analizy „Króla Staten Island” pod kątem jego potencjału autoterapeutycznego. Dziecięca trauma, jaką była dla Pete’a Davidsona utrata ojca, zbiegła się równocześnie z wielką traumą zbiorową, czyli 11 września, toteż modyfikując swoją biografię współscenarzysta dokonał istotnych dla siebie przesunięć. Po pierwsze, celowo nie popchnął swego protagonisty w kierunku show-biznesu, jakby chciał przedstawić alternatywną wersję własnego losu, wolną od telewizyjnej i tabloidowej popularności. Po drugie, uśmiercił ojca Scotta w sposób mniej spektakularny, czym nadał tej tragedii bardziej osobisty wymiar.

Biorąc pod uwagę zmagania Davidsona z depresją, zaburzeniami osobowości typu borderline i uzależnieniem od miękkich narkotyków, „Król...” rzeczywiście jest filmem, który intensywnie coś „przerabia” i robi to w uczciwy, świeży, bezpretensjonalny sposób. A sto cztery tatuaże na skórze Scotta to także część tej opowieści. Dzięki nim ten król nigdy nie jest do końca nagi, nawet jeśli sam Pete zdecydował się ostatnio część z nich usunąć.©

KRÓL STATEN ISLAND (The King of Staten Island) – reż. Judd Apatow. Prod. USA 2020. CANAL+ 4K Ultra HD, Canal+ Premium, 20 V, 22.35, Canal+ 1, 20 V, 23.35, Canal+ Film, 22 V, 20.00. Do wypożyczenia na platformie Rakuten.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2021