Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wszystko za sprawą Borisa Johnsona – byłego burmistrza Londynu i dziś de facto lidera zwolenników Brexitu. W wywiadzie dla „Sunday Telegraph” powiedział on właśnie, że celem Unii jest stworzenie europejskiego „superpaństwa”, i że to samo próbowali w przeszłości uczynić Napoleon Bonaparte oraz Adolf Hitler, co „kończyło się tragicznie”. Choć Johnson od razu zaznaczył, że metody Unii „są inne”, nie uchroniło go to przed krytyką. Ta płynąca z obozu prounijnego zarzuca mu desperację, której źródłem mogą być coraz mocniejsze argumenty przeciwników Brexitu.
W minionym tygodniu nie było bowiem w Londynie dnia bez nowego raportu o negatywnych skutkach ewentualnego wyjścia z UE. Bank Anglii (tj. bank centralny) wspomina o przedłużającym się „okresie niepewności”, który może osłabić funta; choć nie powiedziano tego wprost, wiadomo, że chodzi o miesiące, a może nawet lata po ewentualnym „nie” w referendum. Inne instytucje ostrzegają przed pogorszeniem się bezpieczeństwa kraju i spadkiem jego znaczenia na arenie międzynarodowej.
Kłopot w tym, że wypełnione statystykami i analizami raporty mają mniejszą siłę przekonywania niż emocje. Choć zwolennicy Unii mają na razie przewagę w sondażach, to coraz wyraźniej widać, że o wyniku referendum mogą zdecydować młodzi Brytyjczycy, w większości prounijni. A ściślej: ich frekwencja. Czy do udziału w głosowaniu przekonają ich raporty? Zwolennicy Unii liczą, że przynajmniej zapamiętają wpadki Johnsona. Bo ta z Hitlerem nie była jedyna. Prasa wytknęła mu ostatnio, że autobus, którym eksburmistrz jeździ po kraju, by przekonywać do ograniczenia więzów gospodarczych z Unią, montowano m.in. w Polsce.