Exit krąży po Europie

Jakąkolwiek decyzję Brytyjczycy podejmą 23 czerwca, kampania referendalna pokazuje jedno: relacja między Wyspami a Unią jest coraz mniej pragmatyczna i coraz bardziej emocjonalna.

20.06.2016

Czyta się kilka minut

Bob Geldof ze zwolennikami pozostania Zjednoczonego Królestwa w UE – ich starcie z flotyllą kutrów rybackich demonstrujących za „Brexitem” prasa nazwała „Bitwą o Tamizę”. Londyn, 15 czerwca 2016 r. / Fot. Stefan Wermuth / REUTERS / FORUM
Bob Geldof ze zwolennikami pozostania Zjednoczonego Królestwa w UE – ich starcie z flotyllą kutrów rybackich demonstrujących za „Brexitem” prasa nazwała „Bitwą o Tamizę”. Londyn, 15 czerwca 2016 r. / Fot. Stefan Wermuth / REUTERS / FORUM

Historykom nie będzie trudno ustalić, kiedy wahadło się przesunęło. Na ostatniej prostej kampanii wśród zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w UE wybuchła panika: w sondażach przewagę zyskali eurosceptycy. To, co niedawno wydawało się teorią, może stać się faktem.

Do daty referendum – ustalonej na czwartek 23 czerwca – były więc jeszcze dwa tygodnie, gdy pojawiła się seria zaskakujących sondaży. Zdecydowane prowadzenie zyskali w nich zwolennicy opuszczenia Unii. Największą przewagę, bo 10 pkt. proc., wykazał sondaż dziennika „Independent”: za „Brexitem” opowiadało się 55 proc., pozostać chciało 45 proc. Tymczasem rok temu, w tym samym sondażu, 10-punktowe prowadzenie mieli zwolennicy pozostania w Unii. Już to pokazuje, jak wiele zmieniło się w ciągu roku – choć przełomowe były ostatnie tygodnie.

Z pewnością nie takiego rozwoju wypadków spodziewał się premier David Cameron, gdy kilka lat temu obiecał swym wyborcom to referendum – pod warunkiem, że jego partia wygra wybory w 2015 r. Konserwatyści wygrali, Cameron musiał dotrzymać słowa. Liczył, że będzie to formalność, a przy okazji zneutralizuje eurosceptyczne nastroje wśród partyjnych kolegów – ale te nadzieje zawiodły: referendum okazało się rozgrywką o przyszłość Brytanii – i może Europy.

Zaskakujące były też emocje, jakie wywołało. Rzeczowa dyskusja zmieniła się w emocjonalne starcie – i w tym klimacie doszło do tragedii. W minionym tygodniu w drodze na spotkanie z wyborcami została zastrzelona 41-letnia Jo Cox, posłanka Partii Pracy. Świadkowie twierdzili, że zabójca krzyczał „Britain First” – to nazwa skrajnego, antyimigranckiego ugrupowania. Jego przedstawiciele natychmiast odcięli się od związków z zabójcą. Z kolei brat sprawcy twierdzi, że cierpiał on na zaburzenia psychiczne. Śmierć posłanki wstrząsnęła Brytyjczykami i oba „obozy” zdecydowały się chwilowo zawiesić kampanię. Mąż zabitej apelował, by obywatele zjednoczyli się w walce z nienawiścią, która zabiła jego żonę.

Wakacyjne troski

Można by przypuszczać, że przygotowania do głosowania w tak poważnej sprawie będą staranne, że głosujący sumiennie zważą argumenty za i przeciw... I rzeczywiście: przez ostatnie miesiące Brytyjczycy byli zalewani danymi i analizami, przygotowywanymi przez zwolenników i przeciwników „Brexitu”. Mimo to wiele zupełnie nieuzasadnionych przekonań ma się dobrze.

Przykładowo: Brytyjczycy sądzą, że w ich kraju mieszka zdecydowanie więcej imigrantów z Unii, niż jest ich w rzeczywistości, albo że Londyn płaci więcej do unijnej kasy, lub że wypłaca się więcej zasiłków. I tak, według badania prowadzonego przez agencję Ipsos MORI, Brytyjczycy sądzą, że aż 15 proc. populacji ich kraju to imigranci z Europy. Gdyby to była prawda, byłoby ich ponad 10 mln. Naprawdę jest ich zdecydowanie mniej: 3,5 mln. Dalej: prawie jedna czwarta ankietowanych wierzy, że Wielka Brytania jest największym płatnikiem do unijnej kasy, a 84 proc., że jest jednym z trzech największych. W istocie Niemcy, Francja i Włochy płacą więcej.

O ile nie powinno dziwić, że zwykły obywatel nie ma w głowie danych statystycznych, o tyle może zastanawiać fakt, iż co siódmy Brytyjczyk wierzy w któryś z tzw. euromitów, np. że unijne regulacje ograniczają wielkość dekoltu u barmanek. W innym badaniu okazało się, że co szósty ankietowany myślał, iż po „Brexicie” Brytyjczycy już nie będą mogli jeździć na wakacje do krajów europejskich... Nie ma się co dziwić, że w tej grupie aż 88 proc. chciało głosować za pozostaniem w Unii – perspektywa, że nie będzie wakacji na Costa Brava czy Majorce, była chyba bardziej przerażająca niż ciemne chmury na londyńską giełdą...

Przede wszystkim jednak – większość przyznawała, że jest zdezorientowana i niepewna, co „Brexit” może oznaczać.

Ekspertyzy i emocje

Trudno się też spodziewać, że przeciętny Brytyjczyk będzie wiedział, czego można oczekiwać po „Brexicie”, skoro eksperci nie są zgodni co do potencjalnego wpływu wyjścia z UE na brytyjską gospodarkę.

Jedne analizy mówią, że odcięcie się od unijnych regulacji handlowych może pomóc rządowi w oszczędnościach. Inne, że konieczność renegocjacji umów z poszczególnymi krajami na kontynencie podniesie koszty. A jeszcze inne, że w ogóle to nie będzie możliwe, bo Londyn oczywiście może jednostronnie zrezygnować z dostosowywania się do unijnych standardów, ale żeby z Unią handlować, będzie musiał ich przestrzegać – co de facto może oznaczać, iż Brytyjczycy stracą wpływ na owe regulacje, ale i tak nie będą mogli o nich zapomnieć...

Jedno właściwie jest pewne: że nic nie działa gorzej na decyzje inwestorów niż niepewność – i że ewentualna panika po „Brexicie” na pewno nie pomoże brytyjskiej gospodarce. Ale i na ten argument zwolennicy „Brexitu” pewnie by odpowiedzieli, że nawet jeśli tak się stanie, będzie to zjawisko chwilowe i w perspektywie długoterminowej Wielka Brytania będzie sobie radzić lepiej.

Początkowo to właśnie kwestie ekonomiczne zdawały się tematem numer jeden w debacie referendalnej – tymczasem już od kilku miesięcy debata o „Brexicie” stała się debatą o imigracji. Wszystkie inne bolączki Brytyjczyków – jak brak mieszkań czy niewydolna służba zdrowia – doskonale się w nią wpisywały. Bo przecież im więcej ludzi na Wyspach, tym większy popyt na mieszkania, tym większy tłok w przychodniach, szpitalach i szkołach... Tak mogło powstać wrażenie, że ukrócenie imigracji za jednym zamachem załatwi także inne problemy.

Argument ten najwyraźniej trafiał do wielu zwykłych obywateli kraju, doświadczającego dużego napływu imigrantów, którzy obawiają się obcej kultury, zatracenia charakteru własnego miasteczka czy nawet całego państwa. Jak mówi politolog i historyk Richard Washington [patrz wywiad poniżej – red.], debata o imigracji to „burza absolutna”, w której mieszają się kwestie pragmatyczne i emocjonalne.

„Brexit”, „Danexit”, „Franexit”...

Wreszcie, na sam koniec kampanii, zwolennicy „Brexitu” dostali od rządu prezent w postaci najnowszych danych o napływie ludności na Wyspy. Jak się okazuje, w 2015 r. imigracja netto (tj. to, co pozostaje, gdy od liczby ludzi przybyłych odejmie się tych, którzy wyjechali) przekroczyła rekordowe 330 tys. osób. Tymczasem Cameron obiecywał obniżenie migracji do 100 tys. osób rocznie. Przy czym w 2015 r. ponad 180 tys. imigrantów przybyło z krajów unijnych – to dało zwolennikom „Brexitu” argument, że pozostając w Unii, Wielka Brytania nie opanuje napływu imigrantów.

Przeciwnicy „Brexitu” kontrowali, że imigranci płacą na państwo w postaci podatków więcej, niż od niego dostają, i że w sumie sprzyja to gospodarce. A także, że w razie „Brexitu” Francja może nie zgodzić się, aby Brytyjczycy prowadzili kontrolę paszportową już w porcie Calais i na dworcach w Paryżu i Brukseli (skąd odjeżdża pociąg Eurostar). Wtedy takie obozy imigrantów, jak istniejąca do niedawna „dżungla” w Calais, mogą powstać pod białymi klifami w Dover.

Konsekwencji „Brexitu” obawiała się nie tylko spora część Brytyjczyków, ale też politycy innych krajów unijnych. Wyjście Wielkiej Brytanii byłoby szokiem, z którego Europa mogłaby podnosić się z trudem. Wzmocniłoby też eurosceptyczne ugrupowania w innych państwach i mogłoby pociągnąć innych swym przykładem. Np. rośnie liczba Duńczyków, którzy chcą głosowania nad dalszym członkostwem we Wspólnocie – jest ich już 42 proc., gdy w lutym było to 37 proc. Wynik duńskiego referendum byłby otwarty, bo siły zwolenników i przeciwników „Danexitu” (czy tak to się powinno nazywać?) są wyrównane, jednak z rosnącym odsetkiem tych, którzy byliby na „nie”.

Głosować chcieliby też Holendrzy, którzy w kwietniu wypowiedzieli się w referendum przeciw umowie stowarzyszeniowej Unii z Ukrainą. Choć formalnie rzecz dotyczyła Ukrainy, wynik ten traktowano jako sygnał rosnącego niezadowolenia Holendrów z Unii. Tendencje „odśrodkowe” widać również w innych krajach – nawet we Francji, jednym z państw-założycieli Wspólnoty, gdzie spore szanse na objęcie urzędu prezydenta ma Marine Le Pen, zdeklarowana eurosceptyczka.

Wizja rozdartego Królestwa

Po „Brexicie” czarne chmury mogłyby się też zgromadzić nad jednością samego Królestwa. Szkoci twierdzą, że w razie „Brexitu” możliwe jest nowe referendum niepodległościowe, bo oni z UE nie chcą wychodzić. Co prawda wyniku takiego głosowania jest niepewny, bo pytań bez odpowiedzi (np. o zachowanie funta jako waluty, o system emerytalny itp.) byłoby więcej niż ostatnio, ale dla Londynu to kolejne wyzwanie.

Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii mogłoby okazać się problematyczne także dla Irlandczyków – zarówno tych z niepodległej Irlandii, jak też z Irlandii Północnej. Obie części wyspy nadal leczą rany po dekadach konfliktu i członkostwo w Unii tworzyło ku temu użyteczne ramy (nie mówiąc o dodatkowych funduszach). W razie „Brexitu” znalazłyby się po dwóch stronach unijnej granicy – a to oznaczałoby nie tylko problemy praktyczne, ale też impuls do rozpoczęcia dyskusji o głosowaniu nad zjednoczeniem „zielonej wyspy” i pozostaniem potem w Unii (twierdzi tak np. partia Sinn Féin). Na razie zwolenników zjednoczenia Irlandii jest w jej północnej części nadal mniej niż zwolenników pozostania w Wielkiej Brytanii, ale – jak pokazuje lekcja Szkocji – tendencje niepodległościowe mogą nabierać rozpędu szybko.

Mogłoby się więc nagle okazać, że Wielka Brytania – choć wyzwolona spod „europejskiego jarzma” – musi sobie radzić z dwoma regionami domagającymi się prawa do samostanowienia: Szkocją i Irlandią Północną.

A są też inne problemy. Np. co z Brytyjczykami mieszkającymi na kontynencie? W Hiszpanii są całe osiedla brytyjskich emerytów, którzy włożyli tam swe oszczędności, by na jesieni życia mieć same dni słoneczne. Żyje ich tam 800 tys., może nawet milion. Czy będą musieli wrócić?

Rzecz o odpowiedzialności

Na ostatniej prostej przed referendum było więc mnóstwo skomplikowanych wyliczeń i oskarżeń o kłamstwa, wiele emocji, wybuchów narodowej dumy, politycznych ambicji i ludzkiego zniecierpliwienia. Co jakiś czas pojawiały się też wypowiedzi na temat odpowiedzialności – za własny kraj, ale też za inne kraje. O pozostanie w Unii apelowali brytyjscy weterani II wojny światowej. Były żołnierz RAF David Meylan mówił: „Poświęciliśmy wielu, wielu ludzi w obu wojnach światowych, aby stworzyć związek oparty na pokoju i dobrobycie. Nie możemy teraz tego stracić”. „Dla mnie Wielka Brytania jest silniejsza, będąc częścią Europy, bo odzwierciedla to wartości, o które walczyło moje pokolenie w czasie II wojny światowej” – mówił inny weteran.

Wartości, dobrobyt, bezpieczeństwo – to rzeczy, co do których zgodni są zapewne i zwolennicy „Brexitu”, i jego przeciwnicy. Koniec końców wszyscy chcą tego samego – różni ich jednak pomysł na metodę, jak to najlepiej osiągnąć... ©℗

​Tekst ukończono 16 czerwca. O relacjach Wielkiej Brytanii z Europą piszemy też w dziale Historia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2016