Bombaj: konfrontacja i kompromitacja

Przez tych kilka dramatycznych dni indyjskie władze wykazały się kompletną niekompetencją, a indyjskie służby bezpieczeństwa nie mogły poradzić sobie z garstką zamachowców. Fatalnie to wróży w kraju, w którym w minionych kilku latach w aktach przemocy zginęło już siedem tysięcy ludzi.

01.12.2008

Czyta się kilka minut

Indyjskie służby policyjne przed hotelem Taj Mahal, 28 listopada 2008 r. / fot. Andrzej Meller /
Indyjskie służby policyjne przed hotelem Taj Mahal, 28 listopada 2008 r. / fot. Andrzej Meller /

Indie to kraj naprawdę demokratyczny. Dlatego minister spraw wewnętrznych i szef policji Shivraj Patil podał się do dymisji po zamachach w Bombaju, w których dziesięciu terrorystów zabiło prawie dwieście osób, zraniło prawie tysiąc i wyrządziło poważne szkody. W swoim oświadczeniu Patil zadeklarował, że przyjmuje "ministerialną odpowiedzialność" - to znaczy odpowiedzialność formalną, a nie faktyczną.

Tymczasem nie powinien nic mówić, a to z prostego powodu: odkąd w 2004 r. został ministrem, w Indiach z rąk terrorystów zginęło około 7000 ludzi, przy braku jakiejkolwiek widocznej reakcji ze strony jego resortu.

Fatalna akcja policyjna

Faktem jest, że nie można oczekiwać, aby zwykli indyjscy policjanci odpowiednio zareagowali na jakąkolwiek formę ataku terrorystycznego, tak jak przeciętni policjanci mogliby to zrobić w wielu innych pobliskich krajach (przynajmniej oddzielając miejsce zdarzenia i wzywając posiłki). Indyjska policja nawet tego nie zrobiła; podczas całego oblężenia w Bombaju nie było kordonu ani wokół olbrzymiego hotelu Taj Mahal ani raczej małego budynku Nariman House, siedziby żydowskiego ruchu Chabad - tak, że terroryści mogli poruszać się w terenie podczas dwudniowego oblężenia. Lokalni policjanci indyjscy rzadko kiedy interweniują, gdy dochodzi do międzyreligijnych czy międzykastowych aktów przemocy, i bardzo niechętnie wchodzą w kontakt z kimkolwiek uzbrojonym w broń palną.

W oczywisty sposób śmierć siedmiu tysięcy osób w zamachach terrorystycznych od 2004 r. zmusza do sformowania lepiej wyszkolonej i lepiej opłacanej narodowej antyterrorystycznej policji. Ale żaden taki oddział w Indiach dotąd nie powstał.

Zgromadzone w Bombaju siły do walki z terrorystami były żałośnie nieodpowiednie w ilości lub jakości, lub obydwu tych sferach naraz. Tak było z Oddziałem Antyterrorystycznym podległym rządowi stanu Maharashtra, w którym leży Bombaj [Indie są krajem federalnym - red.]. Jednostka od razu mogła ruszyć do akcji, ale z jej 35 (!) oficerów chyba tylko 10 było na służbie, przy czym ludność stanu sięga 96 milionów (sam Bombaj to 18 milionów). Jej odważny dowódca Hemant Karkare, który został zabity na początku, był 54-letnim policjantem, a nie żołnierzem. Z kolei Narodowe Oddziały Bezpieczeństwa, powołane w 1985 r., są bardzo dobrze wyćwiczone, ale w gruncie rzeczy są oddziałem uderzeniowym w stylu wojskowym, bez doświadczenia w uwalnianiu zakładników w otoczeniu cywilnym - choć to właśnie jest jednym z ich oficjalnych zadań.

Chaos i niekompetencja

Ale, teoretycznie, liczące siedem i pół tysiąca wyćwiczonych ludzi Narodowe Oddziały Bezpieczeństwa mogły zareagować. Jednak nie było na to żadnej szansy z powodu innego rodzaju zaniedbania - w systemie podejmowania decyzji.

O pierwszym ataku terrorystycznym poinformowano o godzinie 19.30 wieczorem. Żaden z systemów stanowego ministerstwa spraw wewnętrznych nie zaalarmował rządu centralnego; zawiadomiono tylko szefa stanowego rządu, Vilasrao Deshmukha. Był on wtedy w podróży i, najwyraźniej zajęty, nie zrobił nic istotnego przez 90 minut - poza odbieraniem telefonów z kolejnymi informacjami o zamachach. W końcu o godzinie 23 zadzwonił do ministra Shivraja Patil, który - w przeciwieństwie do samego Deshmukha - teraz podał się do dymisji.

Ponieważ Patil nie miał własnych informacji ani odpowiedniego sztabu, który mógłby je przyjmować i przetwarzać - to bardzo szczególna sytuacja jak dla ministra spraw wewnętrznych, gdziekolwiek na świecie - zapytał Deshmukhę (choć ten nie był w Bombaju i miał ze sobą jedynie telefon komórkowy), jakie siły bezpieczeństwa są potrzebne. Deshmukh odpowiedział, że potrzeba dwustu ludzi.

Tymczasem to o wiele więcej, niż trzeba do pokonania dziesięciu wyszkolonych terrorystów (nie byli ani ninja, ani samurajami), ale z drugiej strony za mało, aby poradzić sobie z zabezpieczeniem nawet jednego tak dużego obiektu jak gigantyczny hotel Taj Mahal, nie mówiąc już o kilku obiektach. Tym bardziej, że na miejscu brakowało lokalnych policjantów, którzy mogliby zabezpieczyć teren. Patil nie miał kompetentnych ludzi, którzy oceniliby, że potrzeba, lekko licząc, co najmniej tysiąca antyterrorystów.

Kolejnym błędem było to, że wszystkie gotowe do akcji oddziały Narodowych Sił Bezpieczeństwa skoncentrowane były w Delhi, a żaden w Bombaju, Kalkucie czy np. Madrasie - metropoliach bardzo oddalonych od Delhi.

Walki trwały trzy dni

Co jednak najgorsze: mimo napływających już wtedy informacji o masakrze w Bombaju, oddziały antyterrorystyczne z Delhi nie zostały tam wysłane najszybszą możliwą drogą, tzn. na pokładzie jednego czy dwóch odrzutowców, które natychmiast mogły być zarekwirowane na lotnisku w New Delhi. Zamiast tego wezwano z miasta Chandigarh stary i powolny samolot Ił-76, który dotarł do Delhi dopiero o drugiej nad ranem, gdy masakra w Bombaju trwała już od kilku godzin.

Oddziały antyterrorystyczne zjawiły się więc w centrum Bombaju dopiero o 7 rano, prawie 12 godzin od rozpoczęcia ataku. Nawet wtedy jednak działały właściwie bez żadnych danych i w nieodpowiedniej liczbie - zważywszy, że np. w obu zaatakowanych hotelach trzeba było przechodzić z pokoju do pokoju w obiektach z setkami pokoi oraz nieskończoną ilością schowków.

W rezultacie oddziały antyterrorystyczne NSG dotarły do mniej istotnego budynku Nariman House w piątek rano, kilkadziesiąt godzin po tym, jak wkroczyły do niego terroryści. Komandosi wysadzili drzwi i po krótkiej przerwie - która mogła okazać się fatalna, gdyby zakładnicy jeszcze żyli - inni komandosi opuścili się na linach z helikopterów, wszystko przed telewizyjnymi kamerami i na oczach tłoczącego się wszędzie tłumu. Kiedy ustalili, że wszyscy w środku nie żyją i opuścili to miejsce, zgotowano im wielką owację.

Kompromitacja władz

To, co się stało w Bombaju, było konfrontacją między dziesięcioma wyszkolonymi terrorystami, gotowymi walczyć i zginąć, a beznadziejnie nieodpowiednim systemem bezpieczeństwa.

Ale Indie rzeczywiście są demokratycznym państwem z wolną prasa - i być może po fali wzajemnych oskarżeń zostanie stworzony system bezpieczeństwa wzorowany np. na izraelskim. Tam liczba zabitych to tylko trzy tysiące w ciągu 60 lat, pomimo tysięcy prób ataków terrorystycznych, powstrzymanych w większości przypadków w ciągu minut, a nie dni.

Natomiast ci, którzy mieszkają w Warszawie, Tokio czy Rzymie mają mało powodów do strachu. Jeśli dziesięcioosobowy oddział terrorystyczny miałby zaatakować w którymkolwiek z tych miast, tamtejsza policja raczej szybko sobie z nimi poradzi.

Przełożyła Patrycja Bukalska

EDWARD N. LUTTWAK jest politologiem, doradcą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie, autorem wielu książek o polityce międzynarodowej. Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".

"INDYJSKI 11 WRZEŚNIA": w nowym numerze "Tygodnika" ukaże się reportaż Andrzeja Mellera z Bombaju i rozmowa z prof. Krzysztofem Byrskim, znawcą Indii.

Meller: "Gdy dotarłem w okolice hotelu Taj Mahal, słychać było jeszcze eksplozje dochodzące z budynku. Terroryści planowali zabić nawet kilka tysięcy ludzi. Zabili około dwustu. Hindusi opłakują ofiary i zastanawiają się, jak do tego doszło. Domysły kierują się w stronę Pakistanu. Czy grozi konflikt dwóch atomowych potęg?".

Prof. Byrski: "Zamachy w Bombaju są sygnałem, może już przedostatnim, że sytuacja na subkontynencie indyjskim musi znaleźć polityczne rozwiązanie. Jeśli Indie i Pakistan go nie znajdą, skończy się niezwykłym zamętem, który przyniesie już nie setki, ale dziesiątki tysięcy zabitych".

Nowy "Tygodnik" w kioskach od środy 3 grudnia.

Zamachy w Bombaju minuta po minucie w Onet.pl - przeczytaj... >

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]