Problemy z entuzjazmem

Na amerykańskiego prezydenta, którego znuży władza i codzienna harówka, nie czeka żadne honorowe wyjście z Białego Domu. Amerykański prezydent jest skazany na odsłużenie swoich czterech lat. Wszelako osłabiona prezydentura pociąga za sobą wiele zagrożeń. A Bush jest zmęczony.

13.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Prezydent George W. Bush jest naprawdę zmęczony. Na jego wizerunek składało się do tej pory także i to, że był po prostu normalnym Amerykaninem. Bynajmniej nie obsesyjnym pracoholikiem, ale zwykłym obywatelem, który bardzo chce odpracować swoje, aby potem wyjechać na urlop, kiedy tylko się da. Dotąd dawało się znacznie częściej niż w przypadku jego poprzedników na urzędzie.

Ale za dużo się ostatnio wydarzyło: od niekończących się wojen (Irak, Afganistan, walka z terrorem) oraz potwornie niszczycielskich huraganów, które spustoszyły jedne z najmniej cywilizowanych miejsc w Ameryce, aż po ten mały, wredny skandal z przeciekiem do prasy, który pociągnął za sobą akt oskarżenia wobec Lewisa “Scootera" Libby’ego (szefa personelu wiceprezydenta Dicka Cheneya), oraz upokarzające wycofanie Harriet Miers, kandydatki Busha do Sądu Najwyższego. Tylko zmęczony prezydent, któremu nie chce się już szukać talentów poza ścisłym kręgiem swoich wiernych znajomych, mógł - tuż po wyniesieniu jednego ze swoich prawników na stanowisko Prokuratora Generalnego - podjąć próbę umieszczenia kolejnego znajomego w Sądzie Najwyższym, nie mogąc zarazem wskazać jednoznacznie dokonań pani Miers, które usprawiedliwiałyby tak wysoki awans.

Wygrywając dwukrotnie wybory i prowadząc niekończące się wojny, prezydent Bush się wypalił. Zamiast żywiołowego entuzjazmu zapowiadającego lepsze dni, pokazuje w tych dniach twarz człowieka zrezygnowanego, przygaszonego. Co zdaje się świadczyć, że utracił zainteresowanie samą prezydenturą i wolałby raczej odpocząć w zaciszu domowego ogniska.

Gdyby Bush był premierem Wielkiej Brytanii, wówczas Izba Gmin wyczułaby jego wyczerpanie i skłoniłaby jednego z jego współpracowników do przejęcia urzędu, co pozwoliłoby mu wycofać się do tylnych rzędów albo po prostu wrócić do domu, dopóki nie dostąpiłby nieuchronnego wyniesienia do - niczym niezmąconej - godności członka Izby Lordów.

Ale na amerykańskiego prezydenta, któremu znudzi się władza oraz prezydencka harówka, nie czeka żadne honorowe wyjście z Białego Domu. Amerykański prezydent jest skazany na odsłużenie swoich czterech lat. Niezrealizowane jeszcze wielkie plany muszą zostać po cichu odstawione na półkę; nie da się też uruchomić żadnych nowych ważnych inicjatyw politycznych. To niekoniecznie zła sytuacja, biorąc pod uwagę amerykańską skłonność do nadaktywności na wszystkich polach, włączając w to rządzenie. Ale osłabiona prezydentura definitywnie pociąga za sobą szereg zagrożeń. Choćby brak dyscypliny ekonomicznej w Kongresie, któremu nigdy nie brak sił na wydawanie pieniędzy.

Z kolei Lewis Libby, gdy go przesłuchiwano, nie sprawiał bynajmniej wrażenia, że jest człowiekiem zmęczonym. Raczej zmobilizowanym, o ciętym języku. Nie mówiąc o latach nieustannej gotowości, które spędził jako jeden z kluczowych asystentów Dicka Cheneya, najaktywniejszego bodaj wiceprezydenta w historii Ameryki. Paradoksalnie, tę gotowość Libby’ego wnioskujemy właśnie z faktu, że został postawiony w stan oskarżenia - choć tylko za składanie fałszywych zeznań. To oczywiście niedobrze, ale dużo gorzej byłoby dla pana Libby’ego, gdyby przyznał się, że niezaprzeczalnie naruszył prawo federalne, ujawniając nazwisko czynnej agentki CIA - Valerie Plame, znanej dziś powszechnie żony emerytowanego ambasadora Josepha Wilsona (który sam był kiedyś krytykowany za składanie fałszywych zeznań w celach politycznych).

Jako że zwykle trudno udowodnić komuś rozmyślne kłamstwo - podczas gdy ujawnienie ściśle tajnego nazwiska agenta można z łatwością potwierdzić zeznaniem jednego wiarygodnego świadka (a bez wątpienia i dlatego, że dużo łatwiej przebaczyć kłamstwo niż zagrożenie bezpieczeństwa państwa) - Libby albo mówił prawdę, gdy zaprzeczył, że ujawnił prasie faktyczną profesję pani Plame, albo też zręcznie wybrał między przewinieniami, za które może odpowiadać. A właśnie ze zręczności znany był w Waszyngtonie na długo przed tym, gdy zabezpieczył sobie w Białym Domu tak ważną pozycję. Podobnie jak jego dobry przyjaciel Richard Perle, którego niezaprzeczalna inteligencja nie starcza mimo wszystko, aby chronić go przed okresowymi kompromitacjami, gdy rozpadają się jego aż nazbyt zręczne intrygi.

Za dużo szumu zrobiło się wokół medialnego newsa, że Libby to pierwszy od 103 lat czynny urzędnik Białego Domu postawiony w stan oskarżenia. To prawda, choć tylko z tego względu, że podobne oskarżenia zawsze poprzedzane były dotąd szeroko zakrojonymi ostrzeżeniami, w efekcie których dany urzędnik był zwalniany albo sam rezygnował, zanim samo oskarżenie trafiało do publicznej wiadomości. Co więcej, próby stawiania znaku równości między oskarżeniem Libby’ego a dawnymi skandalami wokół Białego Domu są nieprzekonujące; tym razem, jeśli doszło do przestępstwa, jego przyczyną nie była ani korupcja, ani moralna nikczemność, lecz przesadna gorliwość.

Nadgorliwość odbijająca ów szczególny entuzjazm w uprawianiu polityki publicznej, który prezydent Bush właśnie stracił.

Przeł. Michał Kuźmiński

EDWARD N. LUTTWAK jest politologiem, pracuje w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie. Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2005