Ktoś będzie następny

Mamy do czynienia z nową wojną przeciw islamskiemu terroryzmowi. Tym razem na ulicach europejskich miast: dziś Paryża, jutro może Londynu lub Berlina. Jak wyprzedzić zło?

12.01.2015

Czyta się kilka minut

 / infografika: Lech Mazurczyk
/ infografika: Lech Mazurczyk

Byłam w restauracji. Telewizja na okrągło pokazywała strzelaninę. Nie rozpoznałam go. Widziałam tylko postać leżącą na chodniku. Próbowałam się do niego dodzwonić, wysyłałam esemesy. Wróciłam do pracy. Wtedy zadzwoniła jego siostra”.
Wielu Francuzów do końca życia zapamięta, gdzie byli i co robili około południa w środę 7 stycznia 2015 r., gdy szturmem na paryską redakcję tygodnika „Charlie Hebdo” ich kraj zaatakowali islamscy terroryści.

Opowiadając, jak zapamiętała śmierć swego męża, żona Ahmeda Merabeta – 42-letniego policjanta i zarazem muzułmanina – apelowała do rodaków-Francuzów o jedność. Właśnie Merabet był tym policjantem, którego śmierć nagrał telefonem komórkowym przypadkowy świadek: na 42-sekundowym filmie, który w internecie obejrzały miliony ludzi, widzimy, jak jeden z dwóch terrorystów, którzy zaatakowali redakcję, podbiega do rannego policjanta, leżącego na ulicy, i z bliskiej odległości dobija go strzałem w głowę.

Półtora miliona paryżan, którzy w minioną niedzielę przeszli nad Sekwaną w wielkim marszu jedności, chciało zademonstrować nie tylko współczucie dla bliskich ofiar i żałobę, ale także jedność. Wielu z nich usłyszało też zapewne o innym znanym z nazwiska muzułmańskim bohaterze: gdy dwa dni po masakrze w redakcji kolejny terrorysta zaatakował żydowski supermarket, 24-letni Malijczyk Lasaana Bathily ukrył kilka osób w piwnicy sklepu.

Warto pamiętać również o tych muzułmańskich ofiarach i cichych bohaterach minionych dni w Paryżu – oni burzą czarno-białą „narrację” dżihadystów. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z nową wojną z islamskim terroryzmem. Tym razem – w Europie.

Terroryzm 3.0

A jeszcze kilka lat temu wydawało się, że dżihadystów udało się zwyciężyć.

Nie żył już Osama bin Laden, przywódca Al-Kaidy i główny organizator zamachów na USA z 11 września 2001 r. O tym, że jego organizacja „zmierza do klęski”, mówił nawet amerykański prezydent. Arabska Wiosna wzbudziła nadzieje na demokratyzację krajów Maghrebu i Bliskiego Wschodu.

Stało się inaczej. Na gruzach niszczonej przez wojnę domową Syrii i wykorzystując niemoc władz Iraku, latem 2014 r. swoje powstanie proklamowało Państwo Islamskie. Z kolei w szeroko pojętym południowym „sąsiedztwie” Europy, w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej, mimo zachodnich interwencji wojskowych urosły w siłę nowe ruchy dżihadystyczne. W najnowszej historii terroryzmu, dotąd dzielonej na okresy „przed i po 11 września”, zaczął się trzeci etap.

Aby zrozumieć, na czym polega, trzeba się cofnąć w czasie siedem lat: do roku 2008. To wtedy doszło do wydarzeń, które sprawiły, że terroryści zmienili taktykę.

Był to czas, gdy amerykański wywiad nasilił ataki powietrzne na struktury Al-Kaidy w północno-zachodnim Pakistanie, a mniejsze siatki terrorystyczne na Bliskim Wschodzie i w Afryce zaczęły zabijać w imieniu tej organizacji. Do rekrutacji swoich zwolenników na Zachodzie dżihadyści zaprzęgli internet. Również w 2008 r. w indyjskim Mumbaju doszło do serii zamachów, których sposób przeprowadzenia – kilka skoordynowanych akcji z użyciem bomb i broni maszynowej, zakończonych wzięciem zakładników w hotelu Taj Mahal Palace – stał się nowym modus operandi terroryzmu.

Cztery lata później pierwszy raz doświadczyła tego Europa. O ile wcześniej w Madrycie (marzec 2004 r.) i Londynie (lipiec 2005 r.) mieliśmy do czynienia z „klasycznymi” zamachami bombowymi, o tyle teraz, w marcu 2012 r., działający w pojedynkę 23-letni Mohammed Merah w przeciągu tygodnia zabił w południowej Francji trzech żołnierzy, rabina i troje dzieci, uczniów szkoły żydowskiej.

Policja namierzyła go dopiero po 11 dniach (zabarykadował się w swym mieszkaniu). Zanim przypuściła szturm i zabiła terrorystę, przez kilka godzin prowadziła z nim rozmowy. Warto przeczytać ich stenogram. Gdy negocjator pytał Meraha o szkolenie, które odbył w pakistańskim Waziristanie, ten odparł: „Zrazu kazali mi konstruować bomby. Nie chciałem. Powiedziałem im, że materiały wybuchowe są we Francji pod kontrolą. Mógłbym zostać aresztowany na długo przed zamachem. (...) Poprosiłem ich: nauczcie mnie obsługi broni palnej”.

Merah zastosował „metodę z Mumbaju”: przedłużał ataki tak długo, jak tylko mógł, co angażowało olbrzymie siły policyjne i przyciągnęło uwagę mediów. Tuż przed okrążeniem przez policję, dzwonił do telewizji France 24, mówiąc, że to, co robi, „jest nie tylko konieczne, lecz służy ocaleniu honoru islamu”.

To nie był przypadek: zaledwie rok wcześniej Al-Kaida zamieściła w internecie film wzywający muzułmanów na Zachodzie do „brania sprawy w swoje ręce”.

Samotne wilki

Na czym dokładnie polega zmiana sposobu działania terrorystów?

Wyjaśnia to tekst opublikowany w grudniu 2014 r. – tuż przed atakami w Paryżu – w specjalistycznym magazynie „Perspectives on Terrorism”. Jego autorzy, Peter Nesser i Anne Stenersen, pracujący dla instytutu badawczego norweskiej armii, przeanalizowali 93 zamachy dżihadystyczne w Europie Zachodniej z lat 1994–2013, przeprowadzone lub udaremnione (tych drugich jest większość).

Ich najważniejsze wnioski da się streścić w dwóch zdaniach. Terroryści, dotąd zwykle kojarzeni z zamachami bombowymi, w których masowo ginęli przypadkowi ludzie, dziś staranniej wybierają cele: atakują żołnierzy czy polityków, a także np. rysowników oskarżanych o lżenie islamu, jak również konkretne instytucje. Przybywa też ataków z użyciem broni palnej, dokonywanych przez tzw. samotne wilki – ludzi działających w pojedynkę lub w małych grupach.

Zmianę strategii wymusiła skuteczna prewencja: wzmocnienie kontroli na lotniskach i monitoring materiałów służących do konstruowania bomb (od ataków Al-Kaidy na USA w 2001 r. w Europie wykryto tylko jeden spisek mający na celu porwanie i rozbicie samolotu pasażerskiego). Wybór ofiar ułatwia z kolei dżihadystom werbunek nowych zwolenników: łatwiej trafić do ich wyobraźni, zabijając np. satyryków kpiących z islamu, niż dokonując rzezi na ulicy.

Krzysztof Liedel, ekspert polskiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego i były szef wydziału ds. terroryzmu w MSWiA uważa, że zmiana strategii działania terrorystów jest wyzwaniem dla zachodnich policji i tajnych służb: – Taktyka „samotnego wilka” polega na tym, że na przeprowadzenie zamachu decydują się także osoby żyjące dotąd w danym społeczeństwie. Stąd konieczność edukacji antyterrorystycznej, namawiania ludzi, aby obserwowali swoje otoczenie.

Te słowa potwierdza praktyka: „zwykli” obywatele zapobiegają wielu atakom. Przykład? Do zamachu na nowojorski Times Square w 2010 r. nie doszło dzięki ulicznemu sprzedawcy podkoszulków, który zauważył, że z auta – jak się potem okazało, pełnego materiałów wybuchowych – wydobywa się podejrzany dym.

Karabiny zamiast bomb

Terroryści z Paryża działali według podobnego schematu, co zamachowcy z Mumbaju i Mohammed Merah.

Przez trzy dni skupiali na sobie uwagę chyba całego świata – mało kto wątpił, że pozostając na wolności, nadal są zdolni do wszystkiego. Radio BBC informowało, że pewien francuski dziennikarz zadzwonił na telefon stacjonarny do drukarni w miasteczku Dammartin-en-Goële – gdzie, jak wówczas sądzono, bracia Kouachi, zidentyfikowani już jako sprawcy ataku na paryską redakcję, przetrzymywali zakładnika. Gdy jeden z terrorystów podniósł słuchawkę, jego głos brzmiał spokojnie, „jak głos kogoś, kto jest przygotowany na śmierć”.

Autorzy norweskiego raportu o europejskich dżihadystach przewidują, że w ciągu najbliższych 3–5 lat ataki terrorystyczne w Europie będą najczęściej przybierać postać zamachów bombowych bądź – jak we Francji – napaści z użyciem broni palnej. „Dżihadyści w Europie będą preferować ataki na przedstawicieli regionalnych władz, wspólnoty czy jednostki o znaczeniu symbolicznym, nie zaś na społeczeństwa jako takie” – czytamy w konkluzjach dokumentu.

Nesser i Stenersen przypominają: choć zamachy bombowe wciąż dominują, to najbardziej wzrosła liczba ataków przeprowadzanych w celu uśmiercenia konkretnego człowieka lub grupy ludzi. O ile w latach 2001–2007 stanowiły one 5 proc. wszystkich zamachów terrorystycznych, o tyle po 2008 r. już co czwarty atak ma taki charakter.

Na miesiąc przed tym, jak terrorysta zaatakował pełny klientów paryski supermarket, naukowcy z Oslo pisali też: „Zważywszy na uwagę mediów, jaką przykuwają takie wydarzenia, oraz obawę służb bezpieczeństwa przed podobnymi sytuacjami, jest zaskakujące, że jak dotąd europejscy dżihadyści powstrzymywali się przed braniem zakładników”.

Fakt, że ich słowa cytujemy dopiero teraz, pokazuje dwie prawidłowości, o których do minionego tygodnia częściej od polityków mówili naukowcy: że o naturze terroryzmu dowiadujemy się zwykle poniewczasie – a także, że przewidywać zamachy to nie to samo, co im zapobiegać.

Czego uczy Paryż

Dzień po ataku na redakcję „Charlie Hebdo” niemiecki minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière przyznał otwarcie, że śledzenie wszystkich potencjalnych terrorystów jest fizycznie niemożliwe. Spośród 500 obywateli RFN, którzy wyjechali do Syrii, by walczyć w szeregach Państwa Islamskiego, do kraju wróciło już ok. 180.

Zakładając, że całodobowa inwigilacja jednej osoby wymaga zaangażowania co najmniej tuzina policjantów lub funkcjonariuszy kontrwywiadu, do śledzenia ruchów tylko tych eksdżihadystów należałoby więc oddelegować – zapewne na długo – jakieś dwa tysiące ludzi. I to bez gwarancji, że zamachu nie dokonają „weterani” Państwa Islamskiego, będący obywatelami innych krajów Unii Europejskiej – jak francuski muzułmanin, który w maju 2014 r. zabił cztery osoby w Muzeum Żydowskim w Brukseli.
Zapytany przez „Tygodnik”, jak powinna się teraz zmienić polityka antyterrorystyczna w Europie, brytyjski ekspert ds. bezpieczeństwa Peter Caddick-Adams mówi jednak, że ograniczenie swobody podróżowania oznaczałoby w istocie sukces terrorystów. Bo gdy państwa zmieniają politykę pod wpływem takich wydarzeń, fanatycy tylko nabierają pewności, że mają wpływ na postępowanie rządów.

– Terroryści rzadko należą do klasy średniej. Prawie zawsze są wychowankami ubogich rodzin imigranckich, zwykle z ogarniętych bezrobociem przedmieść dużych miast. Ludzie nie wychodzą na ulice z kałasznikowami, jeśli mają pełne żołądki, pracę i rodzinę, o którą się troszczą – mówi „Tygodnikowi” Caddick-Adams.

Brytyjczyk dodaje, że np. francuska polityka społeczna od dawna polegała na „wypychaniu” imigrantów na przedmieścia: – Wskaźnik bezrobocia w dzielnicy, z której pochodzili dwaj bracia, sprawcy ataku na „Charlie Hebdo”, wynosi 24 proc., czyli dwa razy więcej niż krajowa średnia. Rząd, który postępuje tak, jak do tej pory Francuzi, „przechowuje”, a nie rozwiązuje problemy. Francuzi nie wiedzą zbyt wiele na temat tych ludzi, bo nie wchodzą z nimi w głębsze interakcje. Nie wiedzą, gdzie działają radykałowie. To był problem, kiedy Al-Kaida pojawiła się jako zagrożenie w Wielkiej Brytanii i USA. Nie mieliśmy nikogo wewnątrz, kto by mógł dostarczać informacje. Zabrało nam lata i dekady, aby doczekać się funkcjonariuszy kontrwywiadu infiltrujących radykalne środowiska.

Czy istnieje zatem skuteczny sposób na sukces w walce z dżihadystami? Pewne jest jedno: tak długo, jak w czasach niedoborów budżetowych politykę bezpieczeństwa będą kształtować oszczędności, będziemy w tej wojnie słabi.
Jak na razie nie wygląda to najlepiej. W miniony piątek rano, gdy pod Paryżem trwał jeszcze pościg za sprawcami ataku na redakcję „Charlie Hebdo”, policja w Manchesterze ogłosiła redukcję liczby antyterrorystów o połowę. Po południu wycofała się z tej decyzji, być może z powodu fatalnego sygnału, jaki wysłałaby do obywateli – i do potencjalnych terrorystów.

Muzułmanie kontra muzułmanie

Ugodzeni dziś przez terrorystów w Europie, nie zapominajmy jednak, że dżihadyści zabijają głównie w Azji i Afryce – i to na niewyobrażalną skalę.

Z raportu londyńskiego King’s College wynika, że w samym tylko listopadzie 2014 r. na świecie doszło do 664 ataków islamistów, w których zginęły 5042 osoby. To nie był wyjątkowy miesiąc. W dniu, w którym czytają Państwo ten tekst, w zamachach dżihadystów zginie zapewne 10 razy więcej ludzi niż w Paryżu. Zaś – co pokazuje infografika, którą publikujemy – 80 proc. ofiar stanowić będą muzułmanie, którzy nie podzielają entuzjazmu dla „dżihadu”: z Iraku, Nigerii, Afganistanu, Syrii.
Krzysztof Liedel tak objaśnia zjawisko zabijania przez dżihadystów swych współwyznawców: – Terroryzm islamski nie jest zainteresowany istnieniem tzw. trzeciego podmiotu, czyli społeczności, która by go masowo popierała. Działa inaczej niż kiedyś np. Irlandzka Armia Republikańska, która, walcząc o poparcie wśród Irlandczyków, nie uderzała na oślep, tylko atakowała głównie brytyjskich żołnierzy lub polityków. Islamiści takiego wsparcia nie potrzebują. Wychodzą z założenia: kto nie z nami, ten przeciw nam. Rozumują tak: jeśli giną muzułmanie, jest to skutek uboczny naszej „słusznej walki”.

Prof. Peter Neumann, autor raportu King’s College i jeden z najbardziej znanych badaczy terroryzmu, pisze: „Dżihadyści zabijają niezliczone rzesze ludzi, głównie muzułmanów, w imię ideologii, którą większość muzułmanów odrzuca”. Przypomina też o innym istotnym zjawisku: „Wbrew częstej opinii, że o dżihadyzmie i Państwie Islamskim mówi się wręcz za dużo, nasze badania wskazują, że na te ofiary nie zwraca się uwagi. Niemal o żadnym z tych zamachów nie informowały media na Zachodzie”.

W sieci rekrutacji

Dochodzimy w tym miejscu do następnego problemu: roli mediów – także społecznościowych – w propagandzie terrorystycznej.

W ostatnim numerze magazynu „Atlantic” Jeffrey Goldberg, weteran amerykańskiego dziennikarstwa, niemal z rozrzewnieniem wspomina, jak jeszcze w 2000 r. talibowie z Peszawaru zaprosili go na seminarium w miejscowej madrasie. Gdy potem odwiedził meczet związany ze środowiskiem Laszkar-e-Taiba (odpowiadało ono za zamach w Mumbaju), miejscowy imam był zafascynowany pierwszym w swoim życiu spotkaniem z Żydem. „Zadzwonił do swojego przyjaciela, który też nigdy nie widział Żyda. Ten przyprowadził ze sobą jeszcze jednego. Skończyło się na długiej dyskusji o bin Ladenie i spadku zaufania Amerykanów do prezydenta Clintona” – wspomina Goldberg. Pisze też o spotkaniu z Fazlurem Rehmanem Khalilem, współautorem (razem z bin Ladenem) fatwy, wzywającej muzułmanów do zabijania Amerykanów i Żydów, który o swym największym marzeniu – wejściu w posiadanie broni atomowej i użyciu jej przeciw „wrogom islamu” – opowiedział, częstując dziennikarza herbatą.

Dziś ekstremiści już nie próbują przekonywać dziennikarzy – dziś ścinają im głowy. Nie potrzebują też pośredników. Reporterów zastąpiły strony internetowe, na których można publikować krótkie nagrania wideo. To najskuteczniejsze narzędzie terrorystycznych rekruterów. I wzorzec do naśladowania: przed czterema miesiącami, tuż po serii zabójstw dziennikarzy i pracowników organizacji humanitarnych w Syrii, władze Australii udaremniły planowaną przez ekstremistów publiczną „egzekucję” na wzór tych przeprowadzanych przez Państwo Islamskie.

Peter Caddick-Adams: – Twórcami mediów społecznościowych byli często młodzi Amerykanie o anarchistycznych, czasem wręcz antypaństwowych poglądach. Do dziś uważają oni, że Facebook czy Twitter nie powinny podlegać żadnej kontroli. Sądzę, że wolność głoszenia poglądów w internecie nie może być bezwarunkowa, gdyż pojedynczy człowiek może tam mieć olbrzymi wpływ na innych. Nawet w krajach demokratycznych prasa działa w ramach pewnych zasad.

Jak wyprzedzić zło

Są tylko dwie dobre wiadomości.

Pierwsza: terrorystów najbardziej boimy się tuż po głośnych zamachach. Jednak wojna z tymi, którzy chcą nas zabijać, toczy się od lat – niezauważenie i z sukcesami. Służby bezpieczeństwa cały czas wykrywają różnego rodzaju spiski, walczą z finansowaniem radykałów, aresztują ich.

Krzysztof Liedel: – Co roku w Europie udaremnianych jest ok. 700 incydentów o charakterze terrorystycznym. Statystycznie rzecz ujmując, służby działają efektywnie.

Skąd więc wrażenie wszechobecnego zagrożenia? Ma ono źródło w paradoksie, który zawsze będzie sprzyjał terrorystom. Peter Caddick-Adams ujmuje to tak: – Walcząc z nimi, nie możemy się pomylić ani razu. Oni mogą zawsze.
Druga dobra wiadomość dotyczy nas, mieszkańców Zachodu. W ciągu 13 lat od ataków Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton terrorystom nie udało się to, na czym zależy im najbardziej: nie nastawili większości z nas wrogo do samego islamu. Przynajmniej – na razie. Choć w Europie wzrasta popularność skrajnej prawicy, akty przemocy wobec muzułmanów są na Zachodzie wciąż rzadkie (np. w USA jest ich 10 razy mniej niż wystąpień przeciw mniejszościom seksualnym).
Jest to ważne nie tylko dlatego, że ewentualne akcje odwetowe napędzałyby również dżihadystom nowych zwolenników.
Jest to ważne, gdyż pokazuje, że – wbrew temu, co czasem sami uważamy – wciąż wierzymy w najważniejsze wartości, na których ufundowaliśmy nasz świat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015