Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
MARCIN ŻYŁA: Krytykuje Pan często Obamę, zarzuca mu słabość w polityce zagranicznej. Czy Putin zaanektowałby Krym, gdyby prezydentem USA był dziś George W. Bush?
EDWARD N. LUTTWAK: Nie sądzę. Pierwszą reakcją Obamy na kryzys krymski była 90-minutowa rozmowa z Putinem. Bush, gdyby w ogóle w takiej sytuacji zadzwonił, potrzebowałby tylko chwili, aby powiedzieć Putinowi: „Nie!”. Potem przeszedłby do działania. Nie wiem, ile w obecnej sytuacji udałoby mu się osiągnąć. Ale na pewno nie wisiałby na słuchawce przez półtorej godziny. Dla mnie to okropne.
Putin świetnie zdaje sobie sprawę, że z Obamą skalkulowanie ryzyka daje mu lepszy wynik niż z jego poprzednikiem w Białym Domu.
Ścierają się dwa pomysły, jak postępować wobec Putina. Zwolennicy pierwszego powtarzają słowo „deeskalacja”: chcą wyciszać, szukać dyplomatycznego rozwiązania, jak długo to możliwe. Drugi pomysł to rozmowa w języku Putina, języku siły.
Jest jeszcze trzecia strategia: brak rozmowy w ogóle. Wyrzucenie Rosji z grupy G8, niezgoda na jakikolwiek dialog z tym krajem. Bo każdy dialog jest równocześnie wyrazem uznania dla postępowania drugiej strony. Wydawać by się mogło, że obierając taką strategię, nie osiągniemy wiele. Ale działać można byłoby w tle. Taka „dyplomacja ciszy” jest często użyteczna.
Nie ma już miejsca na dialog z Rosją?
Nie ma. Dialog musi być oparty na podstawach, które Putin w ostatnich tygodniach często naruszał. Teraz jest czas na ściśle określone działanie, które Rosja odczuje na własnej skórze.
Jakie?
W obecnej sytuacji – gdy Krym jest już w rękach Rosji, a nad granicą z Ukrainą ma miejsce znaczna koncentracja wojsk rosyjskich – powinno się rozmieścić oddziały NATO we wschodniej Polsce i ogłosić wspólne ćwiczenia wojskowe z Kijowem. Takie ćwiczenia umożliwia program „Partnerstwo dla Pokoju”, wynegocjowany przed wieloma laty.
Krytycy takich posunięć twierdzą, że sprowokuje to Kreml do dalszych działań, że dla Putina nie ma różnicy między rozmieszczeniem wojsk NATO w Polsce a wejściem sił rosyjskich na wschodnią Ukrainę.
Różnica jest ewidentna: to różnica między uprawianiem miłości a gwałtem. Nawet jeśli z bardzo daleka jedno i drugie może wyglądać tak samo, kluczowa jest kwestia woli. Mieszkańcy Europy Środkowej, Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, najwyraźniej chcą mieć u siebie żołnierzy NATO.
Jednak to, co mogą w tej sytuacji uczynić Stany Zjednoczone, zależy od tego, co zrobią Europejczycy. A ci z kolei nie zrobią nic bez udziału Niemiec. Berlin zaś z rezerwą podchodzi do wysyłania swych żołnierzy do Polski. Od udziału w takiej akcji nie odżegnują się na razie Brytyjczycy, Holendrzy czy Francuzi. Ich armie są lepsze od rosyjskiej, ale pamiętajmy, że umieszczenie nowych baz NATO w Polsce czy krajach bałtyckich to w istocie kroki polityczne. Jedynym, który jest w stanie rzeczywiście zaryzykować wojnę, jest Putin.
Czy Rosja ma coś do stracenia w przypadku dalszej konfrontacji?
Rosja już straciła dużo. Odpłynęło sporo zagranicznego kapitału, państwo utraciło reputację. Wielu Rosjanom nie podoba się to, do czego doprowadziła sytuacja wokół Ukrainy. Tysiące utalentowanych Rosjan zaczęło już wielką ucieczkę z kraju. Nawet jeśli oni sądzą, że Krym powinien należeć do Rosji i Chruszczow był idiotą, bo przekazał go kiedyś Ukrainie, to powtarzają: niech to się dzieje beze mnie, tutaj nie da się już żyć. Wygląda na to, że wszystko, co w Rosji jest jeszcze normalne i funkcjonuje w zdrowy sposób, nie ma tam już przyszłości. Zajmując Krym, Putin zbudował przy okazji nowy olbrzymi rurociąg, którym na Zachód odpływa z Rosji kapitał: pieniądze i ludzie. Ponadto wzrosło prawdopodobieństwo, że administracja Obamy zgodzi się na eksport gazu z USA do Europy. Kiedy to się stanie, Gazprom na zawsze utraci swój rynek zbytu w Europie.
Nie obawia się Pan, że Rosja zwróci się wtedy ku Chinom?
Gdyby tak zrobiła, straciłaby jeszcze więcej kapitału i ludzi. Poza tym w przyszłości Chiny mogą zagrozić rosyjskiemu Dalekiemu Wschodowi. Dla Putina ukaranie Zachodu przez zbliżenie się do Chin oznaczałoby więc zyskanie Krymu, ale utratę Syberii. Jeśli dobrze pamiętam, Syberia jest nieco większa od Krymu. Ważne jest więc, abyśmy na Zachodzie brali to wszystko pod uwagę, szacowali skutki i prawdopodobieństwa. Być może w sprawie kryzysu na Ukrainie nie można teraz zrobić wiele. Ale na pewno są rzeczy, których robić się nie powinno, np. rozmawiać z Putinem.
Dla NATO dużym problemem musi być dziś pytanie: jak chronić Litwę, Łotwę i Estonię, które też czują się zagrożone...
Kraje bałtyckie nie są teraz zagrożone rosyjską inwazją militarną. Rosjanie nie chcą tam wejść; to nie jest to terytorium, na które mieliby ochotę. A jeśli chodzi o wsparcie dla nich w razie rosyjskiej inwazji: choć w razie konfliktu droga lądowa byłaby utrudniona za sprawą wojsk rosyjskich w Kaliningradzie, są to państwa nadmorskie, które łatwo można osiągnąć z zewnątrz. Gdyby Rosja zdecydowała się na nie uderzyć, nawet neutralna Szwecja mogłaby zaangażować się w ich obronę. Bez problemu wylądowałaby tam dywizja amerykańskich marines.
NATO poszłoby na wojnę o kraje bałtyckie?
W razie ataku Rosji NATO byłoby zobowiązane do reakcji. Gdyby nie zareagowało, byłby to koniec Sojuszu. Dla każdego z 28 krajów członkowskich oznaczałoby to pożegnanie się z NATO. To już nie byłby dylemat: „Czy chcemy wysyłać naszych żołnierzy do Estonii?”, lecz: „Czy chcemy i możemy żyć bez NATO?”. Obietnica ochrony krajów NATO jest zobowiązaniem bezwzględnym, niekwestionowanym. Gdy żołnierz obcej armii przekracza granicę NATO, Sojusz musi działać.
EDWARD N. LUTTWAK (ur. 1942) jest amerykańskim ekonomistą, politologiem i historykiem. Był doradcą prezydenta Busha seniora. Z jego analiz przez wiele lat korzystały Departament Obrony, Rada Bezpieczeństwa Narodowego USA i rządy państw NATO. Luttwak urodził się w Aradzie w Rumunii, wychowywał we Włoszech i Anglii. W USA osiadł na stałe w 1972 r. Współpracuje z waszyngtońskim Center for Strategic and International Studies, jest autorem wielu książek o polityce międzynarodowej.