Biskup, kapłan, wydawca

Jeśli Metropolita spodziewałby się, że książka "Księża wobec bezpieki" może być przyczyną zła, to z pewnością by mu zapobiegał, a nie czekał, aż się wydarzy, zwłaszcza że nie tylko prawo kościelne, ale również autor i wydawca usilnie o to proszą.

02.01.2007

Czyta się kilka minut

Ks. Isakowicz Zaleski (na zdj. między red. Jerzym Illgiem i dyr. Danutą Skórą) przekazuje wydawnictwu Znak pierwszą wersję swojej książki (9 października 2006) /
Ks. Isakowicz Zaleski (na zdj. między red. Jerzym Illgiem i dyr. Danutą Skórą) przekazuje wydawnictwu Znak pierwszą wersję swojej książki (9 października 2006) /

Wydawnictwo Znak publikuje dziś pozycje najrozmaitsze - od Miłosza, Coetzeego i innych noblistów po książki kucharskie i literaturę rozrywkową. Ale wydaje też poważny miesięcznik i dwie-trzy dziesiątki tytułów rocznie dotyczących filozofii, teologii, życia duchowego i Kościoła. Jedna z naszych przewodnich idei mówi, że religia jest nieusuwalnym składnikiem kultury, a kultura wyzuta z pierwiastka religijnego wynaturza się i obumiera. Zarazem Znak od zawsze stara się urzeczywistniać papieskie wezwanie: "Nie lękajcie się!". Niech polityka i kultura nie lękają się Chrystusa, niech wiara nie lęka się rozumu, niech Polak nie lęka się Europy, niech człowiek nie lęka się prawdy, niech Kościół nie lęka się świata, a świat Kościoła.

Idąc takim tropem, idzie się ścieżką trudną, a czasami niebezpieczną. Jest to bowiem ścieżka "pomiędzy" - pomiędzy wielkimi rzeczywistościami duchowymi i doczesnymi, które są niczym płyty tektoniczne: przenikają się i zderzają równocześnie, a na linii zderzenia i przenikania ziemia drży i wybuchają wulkany. Idziemy ścieżką pomiędzy "królestwem niebieskim" a "światem", albo - patrząc z innej perspektywy - pomiędzy "światem" a "Kościołem", który jest w świecie, ale nie jest ze świata.

Drżenie ziemi pod stopami odczuwa się szczególnie w czasach historycznego przyspieszenia, kiedy pojawiają się sytuacje nowe, nieznane, wobec których nie sposób stosować starych, sprawdzonych rozwiązań. Co więcej: ziemia drżąc otwiera się i wyrzuca rozmaite, dawno, zdawałoby się, pogrzebane szczątki, m.in. zgniłe resztki z "uczty bogów", jaką w postaci rewolucyjnych przemian zafundował nam wiek XX. Takimi szczątkami są także rozmaite rewelacje znajdowane w archiwach IPN, a pochodzące z ubeckich i esbeckich teczek.

Kto zmienił zdanie

Warto spojrzeć na dylematy wydawcy na przykładzie, który ostatnio poruszył opinię publiczną.

Oto wydawca otrzymuje do rąk książkę autorstwa kapłana swego Kościoła, człowieka dzielnego i niepokornego, który wobec braku innych służb do tego powołanych bierze na siebie trud sprzątania resztek z "uczty bogów". Książka przynosi zarówno opisy heroizmu, jak i niemało świadectw idących od słabości i lekkomyślności po zło, a może nawet nikczemność niektórych duchownych, jakim ulegali wobec funkcjonariuszy reżimu komunistycznego. Wydawca świadom jest, że dokumenty źródłowe są ilustracjami marnego czasu, w którym powstały, że wkrótce w tej czy innej formie ujrzą one światło dzienne - i że wielu ludziom kochającym Kościół mogą przynieść ból i zawód. Wie jednak także, że Kościół - podobnie jak "świat" - musi oczyścić się z owych zatrutych odpadków, musi rozumnie z informacji zawartych w archiwach wydestylować prawdę i tę prawdę wyprowadzić na światło, przyjąć ją i tą drogą zmierzać do przebaczenia i pojednania. Tak więc wydawca, chcąc pomocnie uczestniczyć w tym trudnym procesie, widzi swą misję w tym, by książkę uczynić przede wszystkim prawdziwą, sprawdzoną w każdym szczególe i sprawiedliwą, to znaczy oddającą każdej z opisywanych postaci to, co się jej naprawdę należy. Chodzi innymi słowy o to, by prawda wyłaniająca się z faktów przyniosła owoc w postaci oczyszczenia i pojednania.

Zatem wydawca zapewnia swego biskupa, że gdy książka przybierze ostateczny kształt, złoży mu ją w ręce, by wspólnie rozważyć, jak z jej pomocą najlepiej osiągnąć te dobre skutki. Autor tymczasem udziela kilku nieroztropnych wywiadów, wskutek których dziennikarze i opinia publiczna zaczynają snuć mniej lub bardziej fantastyczne przypuszczenia na temat zawartości jego książki, a zwłaszcza tożsamości opisywanych w niej osób. Kuria biskupia wydaje komunikat, w którym napomina autora, nakazując mu milczenie, a zarazem powiada, że "Ksiądz Kardynał Metropolita Krakowski zastrzega sobie prawo do oceny moralnej publikacji, której autorem jest kapłan (kan. 827, par. 3)". Kiedy jednak wydawca wybiera się z książką do biskupa, okazuje się, że woli on pozostawić rzecz wyłącznej odpowiedzialności autora i wydawcy. Na to wydawca - przyznajmy: trochę zdezorientowany i bezlitośnie nagabywany przez media - daje publicznie wyraz przekonaniu, że dobre owoce książki kapłana nie zrodzą się, jeśli rzecz pojawi się w atmosferze sporu, podziałów i kontrowersji - a już nie daj Boże takich, których stroną byłby biskup. Dlatego wydawca wyraża nadzieję, że - zgodnie z tym, jak rozumie wcześniejszy komunikat - Kardynał oceni ją przed drukiem i również przed drukiem powiadomi wydawcę, czy do książki odnosi się zakaz publicznych wypowiedzi ciążący na autorze. Przecież - rozumuje wydawca - jeśli Kardynał zastrzegł sobie prawo moralnej oceny, to właśnie a priori, jak o tym mówią przywołane paragrafy prawa kanonicznego. Po wydaniu każdy może i będzie oceniać, nie potrzeba do tego żadnych zastrzeżeń. Jeśli Metropolita spodziewałby się, że książka może być przyczyną zła, to mając ku temu możliwości, z pewnością by mu zapobiegał, a nie czekał, aż się wydarzy, zwłaszcza że nie tylko cytowane prawo kościelne, ale również autor i wydawca usilnie o to proszą.

Kuria jednak potwierdza: Kardynał opinii nie wyda.

Może rozumowanie wydawcy było fałszywe, albo Kardynał miał ważne powody, by zmienić zdanie. Cóż: nie tylko wydawca idzie wąską i trudną ścieżką. Ścieżka Kardynała jest z pewnością nieporównanie trudniejsza. Barwa jego szaty, będąca wspomnieniem krwi męczenników, ilustruje ten trud. Wydawcy pozostaje zatem ufać, że zmiana stanowiska Kardynała jest spowodowana przeświadczeniem, iż Jego opinia jest zbędna, że więc wydanie książki zbliży nas do prawdy - której wszak Kościół się nie lęka - i nie wzbudzi niszczących sporów, a przeciwnie: ułatwi osiągnięcie spodziewanych dóbr - oczyszczenia i pojednania. Kardynał w wielkodusznym i pojednawczym geście zaprasza niepokornego kapłana do siebie, a potem do uroczystej rocznicowej koncelebry. Dobre sygnały stają się powszechnie czytelne.

Wydawca ogłasza, że książkę opublikuje. A równocześnie wspomina, nie bez nostalgii, jak to za czasów Karola Wojtyły na krakowskiej stolicy arcybiskupiej bardzo nieraz trudne sprawy Kościoła i środowiska Znaku omawiało się z Nim wprost, dyskutując je dogłębnie, z wielką szczerością - i zawsze z wielkim pożytkiem.

Jawność i prawda

Oto jeden tylko przykład dylematów, przed jakimi stają dziś ci, "którym ludzi paść poruczono" z jednej strony, z drugiej zaś ci, którzy przyczyniają się do przepływu informacji: autorzy, redaktorzy, wydawcy.

Żyjemy w okresie wielkiej potrzeby jawności, która ma związek nie tylko z "cywilizacją obrazkową" i z komercyjną stroną informacji, lecz także z demokracją i poczuciem godności człowieka, który mniema, że sam powinien oceniać rzeczywistość w każdym jej aspekcie, jak najmniej przefiltrowaną przez cudze sita i cudze wartościowania. To pozytywna strona potrzeby jawności - po stronie negatywnej są wynaturzenia typu reality show. Jawność łatwo utożsamia się z prawdą i dziś rolą nie tyle filozofów, co właśnie ludzi mediów, informatorów wszelkiej maści jest zadbać o to, by jawność nie była zdradą prawdy, żeby jawność nie stawała się Tischnerowską "zjawą". Tak czy inaczej, nikt nie chce się dziś zgodzić z Mickiewiczem:

Są prawdy, które mędrzec wszystkim ludziom

mówi,

Są takie, które szepce swemu narodowi;

Są takie, które zwierza przyjaciołom domu;

Są takie, których odkryć nie może nikomu.

Dziś wszystkie prawdy są dla każdego, a "mędrzec", który chciałby miarkować dostęp do niektórych, łacno zostanie wzięty za manipulatora i kłamcę. Trzeba więc spojrzeć na tę potrzebę jawności pozytywnie, dostrzegając w niej rodzaj zbiorowej mądrości lub instynktu samozachowawczego narodów doświadczonych przez historię i oszukańczych demagogów. Nie lękajmy się pragnienia jawności. Należy ono do duszy dzisiejszego świata i warto rozważyć, jakie są jej pozytywne treści. Ta potrzeba jawności, rozciągając się wstecz, prowadzi niekiedy do historycznych czy biograficznych rewizji - lecz zarazem każe sprzątać zgniłe resztki z "uczty bogów".

Niechże więc autorzy, redaktorzy i wydawcy nie bronią się przed pożądaniem jawności. Niech raczej zabiegają o to, by odpowiedzi na pragnienie jawności nie były striptizem, sensacyjnymi spektaklami czy publicznymi egzekucjami, dostarczającymi żeru niskim namiętnościom. Niech odpowiedzią na to pożądanie będzie prawda - czasem radosna, a czasem smutna, trudna i bolesna, zawsze jednak taka, która pozwoli nam się godzić z innymi i z samymi sobą.

HENRYK WOŹNIAKOWSKI jest prezesem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak.

---ramka 479236|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 53/2006