Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wedle psychoanalityków od dzieciństwa dokonujemy eksternalizacji, czyli uzewnętrznienia naszych procesów psychicznych - np. pragnień popędowych, konfliktów czy nastrojów - na obiekty otaczającego nas świata. Tak np. uczucia gniewu i impulsy agresywne powodują u małych dzieci lęk przed potworami, kryjącymi się w ciemności, zaś zabawka może stać się symbolem rodzica czy opiekuna.
Eksternalizacji używamy w celu zrozumienia innych ludzi i sprawdzenia, czy przeżywają świat na sposób podobny do naszego, albo przypisujemy im odpowiedzialność za to, co sami przeżywamy jako konfliktogenne lub bolesne, nie przyznając się jednak do tego. Uzewnętrznienie obejmuje więc szereg procesów psychicznych mogących mieć charakter adaptacyjny lub patologiczny - widocznych zarówno u dzieci, jak i dorosłych. Cóż jednak wspólnego może mieć psychoanaliza z lekturą “Adieu" i “Trufli"?
Eksksiądz i lewici
Kapłani - zdaniem psychoanalityków - są znaczącymi przykładami obiektów eksternalizacji. Są bowiem “osobami dla innych". Zarówno dla jednostek, jak społeczeństw, kapłan stawał się przedmiotem symbolicznej ekspresji podstawowych i często nieświadomych pragnień, potrzeb czy lęków. Na przestrzeni dziejów nadawano mu różne symboliczne znaczenia: alter Christus (działający w imieniu Chrystusa), pontifex (pośrednik między ziemią i niebem), ojciec-spowiednik itp. W każdym z tych przypadków sens i cechy bycia księdzem miały źródło nie tyle w uprzedniej samoidentyfikacji kandydatów na duchownych, ile w oczekiwaniach wiernych bądź Kościoła. Święcenia stawały się rytem inicjacji, który sprawiał, że odtąd mocniej niż człowiek i jego wnętrze liczyła się funkcja, którą ksiądz pełni.
Dlatego oddając siebie innym, księża muszą zmierzyć się ze złożonym i aktualnym aż do śmierci wyzwaniem: czuć się dobrze w społecznej roli, a równocześnie nie tracić kontaktu z własnym człowieczeństwem i jego uwarunkowaniami. To wiąże się z napięciem, wynikającym z poszukiwania wewnętrznej równowagi między tym, kim kapłani mogą być dla innych, i tym, kim są dla siebie samych, oraz tym, kim są przed Bogiem. Powstaje pytanie, jak księża sobie z tym radzą, bowiem nikt nie może być zdrowy (psychicznie), jeśli całe jego życie sprowadza się wyłącznie do tego, aby być kimś dla innych, być “przedmiotem" cudzych eksternalizacji, ani nie osiągnie równowagi, uciekając przed sobą. Inaczej może dojść do sytuacji, o jakiej z sarkazmem pisał Léon Bloy: “Oni nikogo nie kochają, sądzą więc, że kochają Boga".
Grzegorczyk w powieściach o przypadkach księdza Grosera idzie innym tropem. “Adieu" i “Trufle" stanowią mapę tych rejonów bycia księdzem, które są problematyczne przy całym pięknie i wzniosłości powołania. Grzegorczyk nie poprzestaje jednak na pokazaniu bolesnych faktów z życia bohaterów w sutannie czy habicie, ale odsyła do źródła problemu. Z jednej strony przedstawia osobisty stosunek każdej postaci do Boga, co prowadzi czytelnika w religijny wymiar jego opowieści, z drugiej zaś przełamuje pewną konwencję mówienia o problemach wiary, Kościoła i księży - a zatem uprawomocniony wcześniejszymi normami czy wyobrażeniami, dopuszczalny społecznie styl eksternalizacji osób duchownych. Jak sam powiedział w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej" (16 grudnia 2004): “Nie poprzestaję na pokazaniu drastycznych faktów, tylko odsyłam do problemu. Nie taplam się w brudzie. Przecież ci bohaterowie chcą ocalić swoje człowieczeństwo. Upadek człowieka, kapłana, zakonnicy następuje wtedy, gdy przestaje kochać, zaczyna nienawidzić, traci wiarę. Przecież to nie ja wymyśliłem, że człowiek zdąża do Boga także przez grzech, cierpienie, nieszczęście. W tym jest jakiś sens Boży, ale jak go odczytać i pokazać? U nas co najwyżej pisze się, że ksiądz zrzucił sutannę - i na tym koniec! Eksksiądz przestaje być człowiekiem i nie wypada albo wręcz nie wolno o nim pisać. Dlaczego? Przecież w tym momencie on nadal ma prawo iść drogą prowadzącą do Boga. A często leży ranny przy drodze, mijają go lewici, różne pobożne osoby. Niestety bywa tak, że nie przychodzi żaden miłosierny samarytanin. I to jest zadanie dla Kościoła oraz temat dla pisarza: co zrobić z tymi, którzy są w różnoraki sposób zranieni? Jak im pomóc? Jak mogą się odrodzić?".
Świadkowie, nie obrońcy
Psychoanalitycy, obserwując strategie radzenia sobie księży z takimi kryzysami, zauważyli, że część z nich będzie szukała rozwiązania w rozszczepieniu “wewnętrznego świata przeżyć" od zewnętrznej roli, jaką sprawują. Inni będą wierzyć we własną misję i funkcję, w powołanie, ale pozostaną obiektywni w ich ocenie. Pewna grupa księży zgodzi się na traktowanie ich “przedmiotowo", ale będzie dążyła do integracji oczekiwań wiernych z poczuciem własnej podmiotowości bez przeżywania dramatycznego, wewnętrznego rozdarcia. Najbardziej dojrzali duchowo kapłani będą przeżywali więź z Chrystusem jak nienaruszalny fundament własnej tożsamości.
Pierwsza sytuacja dotyczy księży, którzy z różnych powodów nie mogą zharmonizować w sobie oczekiwań innych osób i własnych potrzeb - próbują trzymać z daleka od siebie te przeciwstawne wymagania. Czasami taki konflikt wyraża się słowami: “Kapłaństwo jest moim powołaniem, ale to nie mój zawód", tym samym duchowny nieświadomie rozszczepia targające nim sprzeczne tendencje. W drugiej sytuacji duchowni potrafią dobrowolnie wejść w rolę “bycia księdzem" ze świadomością jednak, że nie koliduje to z ich własną, osobową tożsamością, prywatnością. Jako księża nie są jedynie funkcjonariuszami instytucji kościelnej. W trzecim przypadku duchowni nie mają poczucia, że muszą coś “obcego sobie" sprawować dla wiernych, bowiem ich osobowość wyraża się w pełni w roli księdza. Oczekiwania wiernych nie są przeżywane jako osobiste ograniczenia, nawet jeśli z ich powodu ksiądz czasami cierpi. W ostatnim przypadku kapłaństwo jest nie tyle bezkonfliktowo przeżywaną służbą, w której świat wewnętrznych przeżyć kapłana znajduje swoją kontynuację, ile kapłan staje się “Bożym człowiekiem", poprzez ogołocenie w duchowej relacji z Chrystusem, ale bez degradacji swego człowieczeństwa. Ksiądz z pełną świadomością i wolnością zgadza się na to, że proces formowania jego tożsamości będzie zakończony dopiero “w Niebie". Być może to miał na myśli św. proboszcz z Ars, Jan Vianney, gdy mówił, że “kapłan zrozumie samego siebie dopiero po tamtej stronie".
We wszystkich tych czterech przypadkach kapłan pozostaje obiektem eksternalizacji potrzeb, tęsknot, pragnień i lęków jego wiernych, a także zwykłych obserwatorów. Równocześnie jest zmuszony do wypracowania na nie własnej odpowiedzi. Może więc uciekać przed sobą, negując sens powołania; może powołanie pomylić ze swoim człowieczeństwem; może myśleć o sobie tylko przez pryzmat cudzych oczekiwań; może ostatecznie próbować zawrzeć je w procesie stawania się uczniem Chrystusa. Może to wszystko zrobić, ale nie sam. Oczywiście, że kontakt z łaską jest pierwszorzędny, ale łaska dotyka go przez ludzi, którym służy i którym pozwala się kształtować. A jak ona powinna wpływać na jego rozumienie własnych i cudzych eksternalizacji? Wydaje mi się, że odpowiedź znajdziemy na pierwszych stronach “Trufli" w dialogu, jaki odbywa się między niemieckim biskupem i polskim kapłanem: “Czegokolwiek doświadczysz - mówi doświadczony życiem biskup - nigdy nie bądź zgorszony człowiekiem. To tak, jakbyś gardził Bogiem. Nie jesteśmy obrońcami Kościoła. Mamy być świadkami".
Magiczne myślenie
Dlaczego to jest takie ważne przesłanie? Wydaje się, że w laicyzującej się kulturze ksiądz postrzegany jest albo jako przestarzały wynalazek na usługach nieprzyjaznej człowiekowi instytucji, albo jako jedyna przystań prawdy i cnoty w czasach relatywizmu i zepsucia. Teologicznie można próbować zrozumieć napięcia, jakie się tworzą na linii społecznej percepcji księży oraz ich własnych na nie reakcji poprzez odwołanie się do trwającej - może nie tak silnie w Polsce, ale podjętej przez Grzegorczyka - debaty wokół nowej tożsamości kapłańskiej. Mówi się np. o odchodzeniu od wyobrażania sobie księdza jako wyniesionego na piedestał do człowieka pośród innych, od tradycyjnego kaznodziei do “inicjatora" duchowego przebudzenia, od samowystarczalnego strażnika Kościoła do opiekuna wspólnoty wespół ze świeckimi, od kapłana karmiącego się duchowością zakonną do księdza żyjącego duchowymi oazami i pustyniami świata wokół niego, od postaci zbawiającej zagubione dusze do kładącej nacisk na ich uwolnienie z różnych opresji i zniewoleń.
W tych nowych rolach dostrzegamy odejście od modelu kultycznego do służebnego kapłaństwa. Ta przemiana domaga się jednak odwagi myślenia, tolerowania wątpliwości i szukania Prawdy; natomiast przeszkodą jest w tym przypadku dogmatyzm, rygoryzm i rytualizm, wedle których wiara jest raczej elementem tradycji niż duchowych poszukiwań.
Tak również można interpretować wiele z przypadków ks. Grosera i innych bohaterów obu powieści. Te książki są nie tylko o księżach czy siostrach zakonnych lub o tym, jak wygląda Kościół w Polsce widziany z ich perspektywy. Niektórzy zaraz pewnie będą się zżymać, że nowinkarstwo teologiczne nie jest nam potrzebne. Psychologiczna koncepcja eksternalizacji może jednak pomóc lepiej zrozumieć własne wyobrażenia, czym jest zgorszenie w Kościele. W ich tle kryje się częsty mankament naszych teologiczno-kościelnych dyskusji, w których z trudem przychodzi nam odróżnić to, co nam się nie podoba lub z czym się nie zgadzamy, od tego, co jest złe i nie do przyjęcia. Powodów jest kilka. Najczęściej związane są z fałszywym wyobrażeniem o tym, co wywołuje wśród wiernych zgorszenie. Jak słusznie zauważył Grzegorczyk: “Ludzie nie gorszą się słabością, ale bezkarnością, obłudą, stawianiem się ponad prawem. W niektórych wypadkach chodzi o zabezpieczenie interesów danych grup czy osób. Magiczne myślenie - że konserwując stary język, ocali się starą epokę". W innych zaś sytuacjach “często się gorszą, bo nie wiedzą albo zapominają, że nie mają być obrońcami Kościoła, tylko - świadkami wiary". Jak naucza autor Listu do Hebrajczyków (5, 1-2): “Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabościom...".
Jeśli zatem ktoś nadal gorszy się książkami Grzegorczyka, być może powinien przyjrzeć się najpierw własnym mechanizmom eksternalizacji i nazywania zgorszeniem tego, co jest jego nieświadomym problemem. Dzięki książkom Grzegorczyka można lepiej poznać księży i osoby, które ich otaczają. Za to jestem mu wdzięczny.
JAN GRZEGORCZYK “TRUFLE", wyd. “W Drodze" 2004.