Najnowsza historia i stara dialektyka

Książka ta nie ma precedensu. Jeśli pisanie jej musiało autora wiele kosztować, to oby starczyło mu sił na to, co nastąpi teraz.

25.02.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Pragniemy, aby Środa Popielcowa

21 lutego br. była dniem modlitwy i pokuty

całego duchowieństwa polskiego

(z listu pasterskiego Episkopatu Polski 21 stycznia 2007 r.)

Nie wiem, na ile Środa Popielcowa 21 lutego br. rzeczywiście była dniem modlitwy i pokuty "całego duchowieństwa polskiego". Na ile była przebłaganiem Boga za "błędy i słabości w przekazywaniu całej Ewangelii", do czego także wezwali nas biskupi. Wezwania nade wszystko odnosiły się do duchownych, a cały list pasterski odbiegał od innych listów - raczej ogólnikowych i przewidywalnych w treści. I był to list trudny, dla niektórych księży wręcz za trudny, bo czytali go w wersji okrojonej albo nie czytali wcale. Był trudny, bo wymieniono w nim, z imienia i nazwiska, arcybiskupa Wielgusa. Spokojnie, ale bez owijania w bawełnę opisano w tym liście całą sprawę.

Potem, już przed samym Wielkim Postem, a więc tuż przed zapowiedzianym "dniem modlitwy i pokuty całego duchowieństwa", wyszła książka opracowana przez Papieską Akademię Teologiczną i Instytut Pamięci Narodowej. Obok opisów kapłanów zdecydowanie odważnych i nieskazitelnych, zawiera ona kilka smutnych historii tych, którzy weszli we współpracę z bezpieką. Z "całego duchowieństwa polskiego", o którym mówi list pasterski, wyłoniły się konkretne osoby z krwi i kości.

Teraz, w pierwszym tygodniu Wielkiego Postu, otrzymujemy książkę księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego pt. "Księża wobec bezpieki". W książce tej autor przedstawia zawartość esbeckich teczek ponad stu księży - zawartość teczek, ale także samych tych księży i ich dzieje. Dedykował ją dwóm nieżyjącym już kapłanom, którzy wspierali "Solidarność": ks. Adolfowi Chojnackiemu i ks. Kazimierzowi Jancarzowi (portret ks. Jancarza publikujemy na str. 12).

Książka powstawała w atmosferze jeżeli nie skandalu, to sensacji. Zaczęło się od tego, że Autor (magister historii, kapelan "Solidarności", figurant - czyli osobnik śledzony przez SB - o pseudonimie "Jonasz", współtwórca i prezes fundacji im. Brata Alberta, obecnie prowadzący ośrodek dla niepełnosprawnych w Radwanowicach pod Krakowem) 8 października 2005 r. przekroczył progi archiwum IPN, aby zapoznać się, jako poszkodowany, z zawartością swojej teczki. Odkrył w niej, że wśród tych, którzy nań donosili, byli także duchowni. To bolesne odkrycie stało się inspiracją do dalszych działań księdza Zaleskiego. Zdał sobie bowiem sprawę, że księżowskie teczki są jak bomba zegarowa, że coś nie tyle z nimi, co z tamtą przeszłością trzeba zrobić w obrębie samego Kościoła.

Po nieudanych próbach zainteresowania Kurii archidiecezjalnej wyjaśnianiem ciemnych kart przeszłości, po daremnym apelu do księży, niegdyś współpracujących ze służbami, by sami, przez wyznanie win, się oczyścili, po niezliczonych wystąpieniach w mediach, w których dzielił się swymi odkryciami, o których zresztą wciąż krążyły bardziej lub mniej ścisłe opowieści - podjął w marcu 2006 r., w IPN, pod kierunkiem profesora Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie Andrzeja Zwolińskiego, pracę nad projektem badawczym "Działalność antykościelna Wydziału IV Służby Bezpieczeństwa".

Nie będę tu wyliczał innych dramatycznych wydarzeń towarzyszących pracy księdza Zaleskiego. Wielu z nich można było uniknąć i dziś nie warto dochodzić, kto, kiedy zawinił. Tak czy inaczej wszystko to wytworzyło atmosferę napięcia, z jakim na ukazanie się książki oczekiwano. Bezprecedensowa inicjatywa telewizyjnej transmisji z momentu przekazania przez autora płyty CD z ukończonym dziełem wydawnictwu doskonale tę atmosferę ilustruje.

Książka jest pierwszym owocem badań prowadzonych przez księdza Zaleskiego. Jest to wersja - jak pisze we wstępie - popularnonaukowa. Wersja naukowa, z przypisami, będzie jego pracą doktorską. Kiedy się ukaże...? Podobną zapowiedź pamiętamy z innej książki "Znaku": "Donosu na Wojtyłę" Marka Lasoty.

Tymczasem ksiądz Zaleski zapowiada przygotowanie książki, która dopełni obecną. Ubolewając nad szczupłością miejsca (588 stron) przyrzeka: w następnej książce "w pełni przybliżę czytelnikom chwalebną działalność innych krakowskich duchownych", po czym wymienia ich z imienia i nazwiska.

Listy

"Przewielebny Księże! Wykonując zalecenie J. Emin. Ks. Kard. Stanisława Dziwisza, informuję, że w czasie kwerendy prowadzonej w Instytucie Pamięci Narodowej na potrzeby pracy badawczej (...) natrafiłem na dokumenty, w tym także mikrofilmy, wskazujące niezbicie na to, że w latach ... był Ksiądz zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimie ... numer ewidencyjny ... (...) W pracy mam zamiar zamieścić wyjaśnienia samych zainteresowanych. Niniejszym zachęcam więc Księdza do przesłania na mój adres do ... br. własnego wyjaśnienia napisanego w dowolnej formie. Ważna jest tutaj szczerość, bo po raporcie "Więzi" w sprawie ks. Czajkowskiego nikt już nie wierzy, że akta IPN są fałszowane. Lepiej też będzie, aby sprawę tę opisał duchowny, znający te czasy, niż mieliby to zrobić młodzi historycy czy dziennikarze, którym już wkrótce nowa ustawa lustracyjna nie tylko szeroko otworzy drzwi do archiwum IPN, ale i pozwoli na publikację akt wszystkich tajnych współpracowników. Z braterskim pozdrowieniem, szczęść Boże!".

Takich listów wysłał ksiądz Zaleski 39. Rzeczywiście, w czerwcu 2006 r. kardynał Dziwisz zwrócił mu uwagę na konieczność udzielenia głosu najbardziej zainteresowanym. Można sobie wyobrazić uczucia adresatów, wśród których byli także biskupi oraz księża z innych niż krakowska diecezji. Można się domyślać tego, czego musiał wysłuchać krakowski metropolita od swych braci w biskupstwie. Przykładem może być zwięzła odpowiedź na list wysłany do biskupa Kazimierza Górnego, odpowiedź nie biskupa, ale notariusza Kurii: "W związku z pismem (...) skierowanym do naszego Biskupa Rzeszowskiego, obawiam się, że przekracza Ksiądz swoje kompetencje. Proszę zajmować się swoją osobą. Z należnym szacunkiem ks. Stanisław Walczak, notariusz Kurii".

Byli tacy (np. abp Juliusz Paetz), którzy - widząc nazwisko nadawcy - list bez otwierania odsyłali (zamieszczono kopię). Jednak nie wszystkie reakcje były takie...

Uwierzyć teczkom

Zebrany przez księdza Zaleskiego materiał jest ogromny. Badania zasobów archiwalnych IPN mają do siebie i to, że w miarę ich prowadzenia materiał się nie zawęża, lecz poszerza. Pisząc o jakichś faktach na podstawie posiadanych dokumentów trzeba się liczyć z tym, że znajdą się nowe, które rzucą na sprawę inne światło.

A same dokumenty...? Nikt rozsądny nie zgadza się na ich generalne negowanie. Wiadomo przecież, że wytwarzano je nie dla samego wytwarzania, ale dla celów operacyjnych, informacje pochodzące od jednego tajnego współpracownika weryfikowano informacjami z innych źródeł, z nieskutecznych współpracowników rezygnowano. Ale to nie jedyny problem. Rozumienie dokumentów nie jest proste. Książkę wypełniają wypisy z nich. Wyróżnione czcionką imitującą maszynę do pisania, są autorstwa funkcjonariuszy. To oni spisują zasłyszane od rozmówców informacje, oni piszą ich charakterystyki, oni notują plany werbunku TW, ich zjednania, uśpienia czujności i - jeśli to możliwe - uzależnienia od siebie oraz dalszej ich eksploatacji. Praca nad pozyskaniem często trwa latami.

Oto próbka stylu. Podporucznik Józef Dyśko pisze 5 stycznia 1979 r. wniosek o rozpracowanie księdza Andrzeja Sapety jako kandydata na tajnego współpracownika:

"Uzasadnienie wytypowania kandydata na TW.

Od 1975 r. jest pracownikiem Kurii Metropolitalnej - wizytator Wydziału Katechetycznego. Pełni również funkcję sędziego Sądu Metropolitalnego. Ma bezpośrednie dotarcie do osób pozostających w zainteresowaniu operacyjnym SB. Posiada rozeznanie w kwestii działalności Wydz. Katechetycznego oraz całej Kurii. Wykorzystanie jego wiedzy w tym zakresie jest pożądane.

Sposób opracowania - Po zebraniu i udokumentowaniu materiałów dot. jego osoby, m.in. stopień ideowego związania z Kościołem, sposób bycia, nałogi, przyzwyczajenia itp., oraz wyjaśnieniu kontaktów z kobietami, podjąć dialog operacyjny, którego celem będzie nawiązanie bezpośredniego kontaktu i tym samym szukanie najdogodniejszej płaszczyzny pozyskania".

Dodajmy, że zwykle w sposobie opracowania znajdował się także punkt dotyczący rozpracowania rodziny kandydata. Należało wszędzie, gdzie się dało, szukać na niego ewentualnego "haka". Jeśli już mowa o księdzu Andrzeju Sapecie, wypada odnotować zacytowany w książce raport z 1986 r., w którym autor konstatuje, że "pozyskanie A.S. jako tajnego współpracownika jest niemożliwe". Kandydata na TW wyrejestrowano, a dokumenty złożono do archiwum.

W wypełniających książkę esbeckich materiałach dotyczących pozyskiwania uderza to, że z reguły zgoda księdza na dalsze spotkania z tajniakiem ("chęć utrzymywania kontaktów") jest odnotowywana jako zgoda na współpracę. Trudno pojąć, że w trakcie tych niewinnych rozmów, których księża - jak wynika z niektórych listów do ks. Zaleskiego - chyba nie traktowali jako współpracy, padały prośby np. o... młynek do kawy, o kasety do magnetofonu, o pomoc w załatwieniu badania technicznego samochodu czy - to już łatwiej zrozumieć - o pomoc w uzyskaniu paszportu dla siebie, dla gospodyni, dla parafian czy dla znajomych. O jednym z opisanych u ks. Zaleskiego proboszczów mówi się, że w ten sposób załatwił paszporty dla tylu ludzi z parafii, iż dzięki przysyłanym z Ameryki dolarom stan materialny mieszkańców znacznie się podniósł; tak znacznie, że z wdzięczności jedną z ulic nazwano imieniem księdza. Ale bywało i tak, jak zapisano w służbowej notatce na temat jednego z księży odnotowanych jako TW: "W dotychczasowej współpracy był trzykrotnie nagradzany nagrodami rzeczowymi w postaci wiązanki kwiatów". Dodajmy, jak wynika z innych notatek służbowych, że wiązankami wręczanymi na imieniny, czyli wtedy, gdy proboszcz dostaje mnóstwo kwiatów i często nawet nie bardzo wie, od kogo je dostał. Jest ich tyle, że starcza na udekorowanie sporego kościoła.

I wreszcie trudność niekiedy całkowicie paraliżująca badacza. Materiały w teczkach często są zdekompletowane. Nasz autor skrupulatnie o tym informuje. Często materiały TW, którego teczka została w całości lub częściowo oczyszczona, znajduje się w dokumentach tego, na kogo donosił. Czasem jednak luki w dokumentach są tak wielkie, że wagi posiadanych materiałów nie sposób ocenić. Fakt zapisu dotyczącego werbunku niczego nie przesądza, a nawet ocalałe, lecz fragmentaryczne ślady współpracy nie upoważniają do wyciągania zbyt daleko idących wniosków.

Osiem worków

Jedną z niewątpliwych zasług książki jest próba klasyfikacji, rozróżnienia sytuacji i postępowania poszczególnych księży, wysiłek, by wszystkich nie wrzucić do jednego worka, bo ówczesna rzeczywistość była wielce złożona i zróżnicowana. Ta prawda teoretycznie znana, tu jest ukazana naocznie. Ksiądz Tadeusz Zaleski włożył wiele wysiłku w to, by ogromny materiał dotyczący przecież bolesnych spraw konkretnych, żywych ludzi, z których większość, jak przypuszczam, zna osobiście, jakoś uporządkować.

Zebrany materiał podzielił na osiem części. Pisze: "W pierwszej, poświęconej czasom stalinowskim, zestawiłem w formie kontrastu sylwetki księży represjonowanych przez władze komunistyczne oraz sylwetki księży kolaborujących z tymi władzami.

W drugiej opisałem działania prowadzone w latach osiemdziesiątych przeciwko kapelanom Solidarności i opozycji demokratycznej. Spośród wielu księży niezłomnych wybrałem postaci swoich przyjaciół: księży Kazimierza Jancarza, Adolfa Chojnackiego i Andrzeja Zwolińskiego, oraz duszpasterzy jezuickich działających na terenie mojej rodzinnej parafii (...).

W trzeciej części opisałem przykłady duchownych, przeciwko którym bezpieka prowadziła działania operacyjne, zbierając doniesienia od innych duchownych - a także, w niektórych wypadkach, od osób świeckich - będących tajnymi współpracownikami SB (...) Wybrałem przykłady osób powszechnie znanych, np. kardynała Franciszka Macharskiego czy księży Franciszka Blachnickiego i Józefa Tischnera". Do tej części włączył rozdział poświęcony doniesieniom, które SB zbierała w rodzinnej miejscowości studenta Stanisława Pyjasa, zamordowanego w 1977 r.

"Część czwarta zawiera sylwetki duchownych, którzy oparli się werbunkowi. Są to tylko przykłady, wybrane spośród wielu opisanych w aktach bezpieki. (...)

W części piątej omówione zostały przypadki pozornej współpracy - rejestracji przeprowadzanej "na wyrost" przez funkcjonariuszy UB i SB. Ocena tego, co było pozorną, a co rzeczywistą współpracą, jest niekiedy bardzo trudna; jednakże drobiazgowa analiza dokumentów, a także rzetelne relacje świadków mogą pomóc w ustaleniu prawdy. (...)

W części szóstej opisałem duchownych, którzy potrafili współpracę zerwać. Przykłady te świadczą o duchowym zwycięstwie tych osób (...).

Część siódma jest zatytułowana »Współpraca«. Omówione w niej zostały te przypadki, które na podstawie zachowanych dokumentów należy zakwalifikować właśnie jako świadomą i tajną współpracę z bezpieką. Starałem się jednak w miarę możliwości pokazać, że każdy z opisanych przypadków różni się od pozostałych. Byli współpracownicy, którzy za informacje przekazywane bezpiece otrzymywali prezenty czy ułatwienia paszportowe, ale byli też tacy, którzy odmawiali przyjęcia jakichkolwiek »korzyści«. Jedni współpracowali chętnie, inni niechętnie (...). W zachowanej dokumentacji jest szereg luk, a niekiedy mamy do dyspozycji tylko pojedyncze dokumenty. Wszystkie te elementy zostały wzięte pod uwagę.

W części ósmej przedstawiono problemy, na jakie natrafia badacz akt bezpieki dotyczących Kościoła". Autor umieszcza tu tych, których zalicza do kategorii "opornej współpracy", takiej, która "z punktu widzenia samej bezpieki nie miała większej wartości", oraz duchownych, których zarejestrowana współpraca nie trwała dłużej niż dwa lata. Tu także umieścił opis akt dwóch duchownych (pseudonimy "Michał" i "Janek"), których nazwisk nie ujawnił, bo miał wątpliwości co do oceny ich rzekomej współpracy.

Jak nie czytać Zaleskiego

Źle by się stało, gdyby we współzawodnictwie, kto znajdzie w książce większą sensację, autorzy jej recenzji pobiegli na skróty. Pokusa, by otworzyć indeks osób, wybrać co lepsze i bardziej znane nazwiska, wyszukać odpowiednie strony i wyrwane z kontekstu fragmenty przepisać - jest wielka. Na nic wtedy trud ks. Zaleskiego, by osobno potraktować każdą sytuację. Nie chcę krzywdzić autorów omówień książki i przewidywać, że najmniejsze zainteresowanie wzbudzą początkowe, bardzo piękne partie tej publikacji, opowiadające o postaciach zdecydowanie pozytywnych. Ale jakże się oprzeć pokusie płynącej z tytułów rozdziałów w rodzaju: "Agent w otoczeniu księdza Józefa Tischnera" czy "Przyszli biskupi", nawet jeśli się znajdują w części "Oparli się werbunkowi"? Przy wnikliwszej lekturze wyjdzie zresztą na jaw, że innych przyszłych biskupów można również znaleźć w częściach IV - "Zerwali współpracę" i VII - "Współpraca".

Lektura od początku do końca może się okazać trudna. Nie radzę jednak opuszczać wprowadzenia pióra trzech autorów (ks. Józef Marecki, Filip Musiał, Ewa Zając). Zwięzły wykład najnowszej historii z zakresu PRL-Kościół pozwala umieścić w odpowiedniej epoce i lepiej zrozumieć opisywane w książce wydarzenia, które miały miejsce w różnych przecież epokach. Autorzy uświadamiają nam ważną prawdę: dokumentacja dotycząca permanentnej inwigilacji polskiego duchowieństwa niemal się nie zachowała, natomiast akta świadczące o kolaboracji księży są dostępne w o wiele większym stopniu. Znajdujemy też we wprowadzeniu krótki wykład dotyczący nazewnictwa - różnego w różnych epokach, metod pozyskiwania, zasad kwalifikowania przez resort różnych kategorii współpracowników i rozeznawania się w stopniu świadomości, jak kontakty z funkcjonariuszami są kwalifikowane przez tych funkcjonariuszy.

Wielebny Księże Tadeuszu...

Ja, po przeczytaniu wprowadzeń i wstępów rozpocząłem lekturę od zamieszczonych na końcu odbitek listów do księdza Zaleskiego.

"Powoli dobiega kresu moje ziemskie życie - pisze z domu dla księży emerytów ks. Tadeusz Szarek. - Niedługo przyjdzie mi stanąć na Bożym Sądzie. W pełni świadom odpowiedzialności przed Bogiem przysięgam: Nigdy nie podpisałem współpracy z S.B. Nigdy ustnie nie zgodziłem się na współpracę z S.B. Nigdy nie zrobiłem dla S.B. jakiejkolwiek notatki. Nigdy nie otrzymałem od S.B. ani pieniędzy, ani jakiegokolwiek prezentu. Nigdy też w świadomy sposób nie przekazywałem informacji pracownikom S.B. Przez całe kapłańskie życie musiałem zmagać się w mej duszpasterskiej pracy z przeszkodami, jakie stawiały mi S.B. i Wydział ds. wyznań. Nie potrafili mnie złamać (...). Nie dałem się złamać i wiele dobrego zrobiłem. Mam więc prawo do dobrego imienia. I to dobre imię odbiera mi swoimi pomówieniami ks. Zaleski. Jakim prawem! I dlatego serce mówi mi, że to, czego nie potrafiło S.B., to wspaniale kontynuuje ks. Tadeusz Zaleski. Czyż jego działalność nie jest »przedłużonym ramieniem« antykościelnej działalności S.B.? Bo niby dlaczego ja mam odpowiadać za to, co bez mej wiedzy i zgody napisał podobno jakiś esbek?!!! I do dziś nie mam nawet prawa wiedzieć, co o mnie napisał. Czy naprawdę najbardziej prawdomównymi ludźmi są esbecy?".

Od listu do notatek służbowych ze spotkań, i znów do listów. Nie wiem, jak ksiądz Tadeusz to wytrzymał. Oczywiście, nie wszystkie są tak dramatyczne. Niektóre, jak np. list księdza Jana Wala, biskupa Wojciecha Ziemby, ks. Mieczysława Niepsuja, zawierają mnóstwo konkretnych wyjaśnień. Jedne są pełne bólu, inne gniewu. Niekiedy mamy kilka listów, efekt korespondencji z autorem książki (o. Niward Karsznia, którego jeden list opublikowała, nie wiedzieć czemu, krakowska Kuria). Tylko jeden list - tekst wywieszony na tablicy ogłoszeń w klasztorze jezuitów - zawiera lakoniczne wyznanie: "pod wpływem różnych form szantażu współpracowałem z Urzędem Bezpieczeństwa w Krakowie (...) starałem się tak przedstawiać sprawy, by nikomu nie szkodzić. O. Edward Stoch SJ".

Ci, do których nie napisał

Ks. Zaleski pisał do tych, którzy w książce wymienieni są z imienia i nazwiska. A co z tymi, którzy wprawdzie nie są w ten sposób ujawnieni, ale zestaw danych pozwala ich zidentyfikować bez wysiłku? Do nich nie pisał i nie prosił o ich wyjaśnienia. Z jedną z tych osób rozmawiałem (otrzymała odnoszący się do niej fragment kilka dni przed publikacją). Jeśli w książce nie jest wymieniona z nazwiska, i ja nie zamierzam tej osoby ujawniać. Analiza materiału zamieszczonego w książce (była traktowana jako "kontakt operacyjny") pozwala sobie wyobrazić, że pełniąc funkcję polegającą m.in. na kontaktach z ludźmi, informowaniu i organizowaniu, traktowała swojego esbeka jako jednego z niezliczonych interlokutorów. Jego zapiski z tych rozmów nie zawierają żadnych tajnych rewelacji, choć z otrzymywanych informacji mógł być zadowolony, bo nie musiał za nimi biegać. Można sobie wyobrazić, czym była dla tej osoby ta lektura. Sama szczęśliwie zamierza i potrafi zabrać głos w swojej sprawie. A inni?

Do znudzenia

Trudno odpowiedzieć, czy i do czego ta książka jest potrzebna. Po jej lekturze z całego serca wolałem, żeby jej nie było. Książki, czy tego, co opisuje? To się nakłada i miesza, a ogólne wrażenie jest przygnębiające.

Może musiała powstać, żeby do naszej - duchownych - świadomości dotarło, iż nie da się trwać bez wyjaśnienia pewnych spraw, które i tak, jak pisał w liście rozsyłanym do bohaterów swojej książki ks. Tadeusz, wyjdą na jaw. Może...

Czy jednak musiały w niej się znaleźć przypadki nie do końca udokumentowane, te, które zamieszczono w części "Problemy"? Przypadki, wobec których historycy stają bezradnie, a co dopiero szary czytelnik. Czy publiczna opowieść o tych, którzy - przecież już tyle lat temu - odważnie zerwali współpracę, spowoduje, że pozostaną oni w pamięci społecznej jako ci, którzy zerwali, czy raczej jako ci, którzy współpracowali? Czy czcigodnym zmarłym, którzy np. w czasach procesu Kurii Krakowskiej podjęli, być może, dziwną i ryzykowną grę z Urzędem Bezpieczeństwa, koniecznie trzeba było zakłócać wieczny sen?

Nie wiem. Wiem natomiast, że, skoro każdy ksiądz miał teczkę, to przed nami jeszcze wiele, wiele tomów podobnych do tego. Pewnie mało kto będzie chciał je czytać, bo opisane historie będą - jak i w tym przypadku - dość do siebie podobne. Bohaterów mało kto już będzie pamiętał, a sposób działania systemu będzie do znudzenia znany.

Dobrego sposobu uporania się z tamtą przeszłością nie ma. Próba podjęta przez księdza Isakowicza-Zaleskiego z miłości do Kościoła nie ma precedensu. Jeśli pisanie jej musiało go wiele kosztować, to oby starczyło mu sił na to, co nastąpi teraz. Przyjdzie mu się zmierzyć z gniewem ujawnionych, bólem tych, którzy - może wbrew pozorom - nie wiedzieli, co czynią, z satysfakcją i agresją tych, dla których każda okazja jest dobra, by atakować Kościół, a którzy książki, mającej przynieść oczyszczenie, będą używali jako rezerwuaru błota.

Czy z tego wynika, że ks. Tadeusz Zaleski miał tej książki nie pisać? Być może, ale taki wniosek daleko nie prowadzi. Książka, taka lub tego rodzaju, i tak by powstała. Ważne, by wyraźnie wiedzieć, kiedy spieramy się o książkę, czy z autorem, a kiedy przedmiotem sporu jest rzeczywistość i stara jak chrześcijaństwo dialektyka sprawiedliwości i miłosierdzia.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, "Księża wobec bezpieki", Wydawnictwo Znak, Kraków 2007

---ramka 487704|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2007