Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Do nagrania albumu „The Intercontinen-tals” Bill Frisell zaprosił muzyków nie od macochy. Christos Govetas to wirtuoz takich instrumentów strunowych jak bouzou-ki i oud, a Sidiki Camara afrykańskich instrumentów perkusyjnych, Greg Leisz to dla odmiany spec od slide guitar i pedal steel guitar, natomiast wokalista i gitarzysta Vinicius Cantuaria w wielkim stylu pielęgnuje najświetniejsze tradycje muzyki latynoamerykańskiej. Najmniej znaną w tym gronie jest skrzypaczka Jenny Scheinman, ale jej skupiona gra w utworach „Good Old People” czy „Anywhere Road” dowodzi, że nastrojowa ballada, której klimat buduje się cierpliwie i bez pośpiechu, to jej żywioł.
Frisell, absolwent legendarnego Berklee College of Music, uczeń króla jazzowej gitary Jima Halla, nigdy nie krył fascynacji muzyką Jimiego Hendrixa, króla gitary rockowej, jednak „The Intercontinentals” nie jest ani płytą jazzową sensu stricto, ani rockową, ani też - czego można byłoby się spodziewać - jazz-rockową. Oczywiście w muzyce Frisella doszukamy się zarówno elementów jazzu, jak i rocka, ale również country i bluesa, a także bluegrassu i bossa-novy. Szczęśliwie jednak artysta ów nie popełnia grzechu eklektyzmu. „The Intercontinentals” jest dziełem bez dwu zdań jednolitym, wyrafinowanym pod względem stylistycznym.
Tym, co jednoczy wyraziste przecież indywidualności Frisella oraz jego przyjaciół wydaje się być improwizacja. Tyle tylko, że nikt tutaj nie wyskakuje przed orkiestrę, nie gra sobie a muzom, lecz wszyscy razem zgodnie podążają w wyznaczonym wcześniej kierunku. O stopniu zintegrowania zespołu najlepiej świadczą najdłuższe kompozycje płyty: „Boubacar”, „We Are Eve-rywhere” oraz „Magic”, utrzymane w powolnych tempach, leniwie się przetaczające niczym Wisła pod Annopolem, ale przecież zwarte i gęste jak arcydzieła haiku. Słuchając śpiewu Viniciusa Cantuarii czy to w słynnym temacie Gilberto Gila „Procissao”, czy we własnej kompozycji „Perritos”, nie mam wątpliwości - muzyka bywa poezją.