Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zapytany przez mnie o związki z fado, Pedro Ayres Magalhaes - poeta, kompozytor, gitarzysta i lider zespołu - stwierdził, że fado to jedna z wielu tradycji (od siebie dodam: obok twórczości trubadurów i truwerów z jednej strony, i z drugiej - klasycznej muzyki gitarowej), z których czerpie inspirację, ale nie jedyną i nie najważniejszą. Może właśnie dlatego, że nie daje się ometkować, muzyka Madredeus fascynuje i intryguje nie tylko w Europie, ale również w Ameryce (ściślej: w Brazylii, co jest zrozumiałe z uwagi na język) i w Azji (dokładniej: w Japonii, co jest całkowicie niezrozumiałe, ale tym bardziej zachwycające).
Nowy album grupy to zestaw dwunastu - nie waham się użyć tego określenia - arcydzielnych pieśni, z mistrzowską lekkością zinterpretowanych przez Teresę Salgueiro, oraz jedno instrumentalne, bez mała taneczne interludium (“O Olival"). To zresztą nie są tylko i wyłącznie piosenki, lecz raczej sielanki, ody, elegie. Jak zwykle Teresa Salgueiro głosem słowika śpiewa o życiu, miłości i śmierci (“Ao Crepusculo" i “As Vezes"), ale również o tym, że tylko w Lizbonie życie ma sens (“Moro em Lisboa"), o czym wie każdy, kto chociaż raz przeżył zmierzch i świt w mieście, u którego stóp Tag wpada do Atlantyku. Jak zwykle, Teresie Salgueiro akompaniują trzy gitary akustyczne oraz tworzący tło, szemrzący niczym górski strumyk, syntezator. I czuję ulgę, myśląc, mówiąc, pisząc “jak zwykle", bo to oznacza, że Madredeus nie ulega sezonowym modom, ale pozostaje wierny estetyce czystej sztuki.
Słuchając pieśni “Suave Tristeza", w której smutek i radość to jedno, czuję, wiem, jestem pewien, że staję się lepszy, bogatszy i mądrzejszy niż byłem, cokolwiek by to miało znaczyć.