Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sukces artystyczny Vollenweiderowi jednak nie wystarczył, zamarzył mu się także sukces komercyjny. Z tego też względu uprościł wyrafinowaną strukturę swoich kompozycji, wprowadził elementy rocka i popu, elektroniczne brzmienia syntezatorów, zaś do składu zespołu dokooptował wokalistów. Na płytach z lat 90., takich jak “Eolian Minstrel" czy “Cosmopoly" śpiewają blondwłose piękności Eliza Gilkyson i Carly Simon, a nawet takie gwiazdy jak Bobby McFerrin czy Milton Nascimento.
Na płycie “Vox" łagodnie skręcił w kierunku World Music. Czegóż tu nie mamy? Są chińskie skrzypce - erhu, flet hinduski - bansuri i australijski - didgeridoo, hiszpańska gitara - laud, latynoskie instrumenty perkusyjne, a ponadto wiolonczela, klarnet, saksofon, wokaliści śpiewający w języku Zulu i Sliver Symphony & Choir pod dyrekcją Vollenweidera, który nie dość, że gra na harfie, gitarach, fletach, fortepianie, to na dodatek sam również śpiewa. Żeby nie było wątpliwości - całkiem całkiem.
Choć jestem wielbicielem Vollenweidera od dobrych 20 lat, to nie na tyle fanatycznym, aby nie móc stwierdzić, że “Vox" jako całość prezentuje się nieco pretensjonalnie. Zwłaszcza gdy na okładce artysta wyjaśnia, że pieśń “These Hearts of Gold" to rzecz o: Mahatmie Gandhim, Nelsonie Mandeli, Matce Teresie z Kalkuty, Martinie Lutherze Kingu i Dalajlamie lub gdy do utworu “Wake Up and Dance" wmiksowuje skandowanie miliona osób, biorących udział w londyńskim Marszu Pokoju w proteście przeciwko wojnie w Iraku.
A mimo to, nie mogę przestać słuchać tej płyty. Vollenweider każdym dźwiękiem swojej harfy mówi: nie spiesz się, zatrzymaj się, rozejrzyj się wokół siebie, świat jest piękny, ludzie są dobrzy.