Bezpowrotnie utracona lewicowość

Mamy w Polsce dwie lewice. Jedną widoczną i ze strukturami, ale bez wpływu na bieg polityki. Drugiej nie widać nawet w sondażach – choć wymusiła na władzy realizację kilku twardych lewicowych postulatów.

13.07.2020

Czyta się kilka minut

Pikieta organizacji lewicowych w rocznicę zabójstwa działaczki na rzecz praw lokatorów Jolanty Brzeskiej, Kraków, 1 marca 2020 r. / JAKUB WŁODEK / AGENCJA GAZETA
Pikieta organizacji lewicowych w rocznicę zabójstwa działaczki na rzecz praw lokatorów Jolanty Brzeskiej, Kraków, 1 marca 2020 r. / JAKUB WŁODEK / AGENCJA GAZETA

Pierwsza jest mocna, ale raczej w słowach. Sporo jej w mediach tradycyjnych, a jeszcze więcej w społecznościowych. Tylko z realnym wpływem na rzeczywistość słabo. Druga odwrotnie – formalnie nie istnieje, ale de facto jest dużo bardziej znacząca od pierwszej. Pierwsza w tych wyborach głosowała „oczywiście” przeciw Dudzie. Druga była „mimo wszystko” za Dudą. No i przede wszystkim przeciwko temu, żeby było tak jak przed rokiem 2015. Warto te dwa światy opisać, bo rysujący nam się tutaj podział w najbliższych latach może wręcz przesądzać o politycznych konstelacjach władzy. Nie tylko nad Wisłą.

Elektorat tanio oddam

Zacznijmy od lewicy pierwszej. Lepiej ją widać, bo po latach posuchy zasiada w Sejmie, ma budżetową dotację i zatrudnia ludzi od social mediów. Jej problem polega na braku ducha – mierzonego albo w głosach wyborców, albo w zdolności do wpływania na agendę polityczną kraju. Niestety, w żadnym z tych wymiarów sklecony rok temu sojusz SLD, Wiosny i Razem nie ma dziś powodów do optymizmu.


WYBORY PREZYDENCKIE 2020: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Wynik Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich jest katastrofą. Ale nawet nie to jest największym kłopotem Lewicy, tylko faktyczna marginalizacja przejawiająca się brakiem wpływu na dynamikę polityczną w kraju. Przykład? Robert Biedroń swoje poparcie dla Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich ogłosił jako jeden z pierwszych. Nie było to obwarowane najmniejszą nawet próbą udawania, że może stawiać kandydatowi jakiekolwiek warunki. W ciągu następnych dwóch tygodni Lewica pierwsza musiała udawać, że nie słyszy, jak Trzaskowski obiecuje wszystkim wokoło, że jako prezydent zrobi rzeczy, od których włos na niejednej lewicowej głowie powinien się zjeżyć: zawetuje inicjatywy podwyżek podatków i nie zgodzi się na adopcję dzieci przez pary jednopłciowe. A może nawet pojawi się na marszu niepodległości.

W czarnej dziurze

Jednym z największych zaskoczeń sondaży po pierwszej turze były zamiary wyborców Biedronia. W jednej z ankiet (IBRiS dla WP) aż 37 proc. z nich chciało głosować nie na Trzaskowskiego, lecz na Andrzeja Dudę. Gdy piszę te słowa, nie wiemy, jak będzie. Badania te pokazują jednak, że nawet wśród wyborców zdecydowanie antypisowskiego kandydata Lewicy znajduje się niemało takich, którzy w drugiej rundzie idą w kierunku przeciwnym niż sam kandydat oraz jego medialne otoczenie. Ci wyborcy to punkt przecięcia lewicy pierwszej z lewicą drugą.

„Dwójce” w zasadzie brak dziś ciała. Nie ma bowiem w Polsce na razie żadnego ugrupowania politycznego próbującego łączyć lewicowość z odmową stanięcia w szeregach antypisowskiej opozycji. Były takie próby w pierwszej fazie po wyborach roku 2015, gdy opozycja nie przyjęła jeszcze formuły „pancernej” – to znaczy wykluczającej jakiekolwiek przyznanie, że rządzący mogą mieć osiągnięcia na jakimkolwiek polu. Taką lewicą chciała być początkowo Partia Razem uparcie odmawiająca uczestniczenia w marszach KOD-u i z tego powodu piętnowana jako Partia Osobno. Przez moment „symetrystyczne” ambicje zgłaszała Wiosna. Ale najpóźniej w momencie przedwyborczego mariażu wszystkie ugrupowania przeszły na pozycje antypisowskie rozpoznając tu najważniejszą emocję spajającą bardzo różne socjologicznie elektoraty Wiosny, SLD i Razem.

Ten proces nie obył się bez utraty części działaczy oraz potencjalnych sympatyków. Jak się to odbywało, dobrze widać na przykładzie historii Jana Śpiewaka. Nie przestał on krytykować dzikiej reprywatyzacji w Warszawie nawet wtedy, gdy Trzaskowski stał się kandydatem szerokiego antypisowskiego bloku. Został więc okrzyknięty „pomocnikiem PiS-u” – zwłaszcza że dopiero co prezydent Duda ułaskawił go od kary w procesie o zniesławienie (który dało się interpretować jako próbę zamknięcia Śpiewakowi ust). Politycy i publicyści lewicy pierwszej nie stali w głównym szeregu potępiających Śpiewaka, ale nie bili się jakoś szczególnie o jego dobre imię. W ten sposób Śpiewak wpadł w polityczną czarną dziurę. Dla antypisowców zdrajca, dla obozu władzy – ciało obce.

Wymuszony bunt

Wspominam tę historię dlatego, że droga przebyta przez Śpiewaka nie jest nowa. Szli nią na przełomie lat 80. i 90. działacze Polskiej Partii Socjalistycznej zaniepokojeni zbyt szybkim i zbyt łatwym dogadaniem się inteligenckiej wierchuszki Solidarności z tzw. liberalnym skrzydłem PZPR. Zaraz potem powędrowali nią sympatycy Solidarności Pracy (przekształconej potem w Unię Pracy) oraz wielu innych środowisk, którym nie podobała się logika terapii szokowej Leszka Balcerowicza. Ludzie idący tą drogą otrzymali potem wiele łatek. Nazywano ich oszołomami, prawicowcami czy roszczeniowcami. Wielu wybiło to na zawsze z głowy działalność polityczną. Jeszcze inni do dziś bezskutecznie czekają na cudowne spełnienie ich politycznych marzeń rozczarowując się wobec kolejnych projektów. Niektórzy zaś odnaleźli się w projekcie politycznym Jarosława Kaczyńskiego.

Od politologów możemy dziś często usłyszeć, że PiS po roku 2015 przechwycił elektorat lewicy podbierając jej kluczowe hasła. To nie do końca tak. Dużo trafniej byłoby powiedzieć, że wokół PiS-u uformowała się masa krytyczna buntu przeciw antylewicowemu i antyludowemu modelowi rozwoju III RP. Ale to nie Kaczyński ten bunt wymyślił. Odwrotnie. To buntownicy wymusili na Kaczyńskim wprowadzenie ich politycznych pomysłów w życie. Jest to układ w sumie dość partnerski, bo lider PiS (i każdy jego następca) wie, że rezygnacja z 500 plus oznaczałaby polityczną klęskę. A cofnięcie zakazu handlu w niedzielę wprowadzi go na wojenny kurs z Solidarnością. Biorąc pod uwagę, że obie sprawy są ewidentnie lewicowymi zdobyczami, mamy tu do czynienia z faktyczną realizacją twardych lewicowych postulatów.

Jak oni tak mogą!

Oczywiście ludzie obu lewic pytani o „tych drugich” kręcą z niedowierzaniem głowami. Lewica pierwsza nie umie zrozumieć, jak lewica druga może być tak ślepa i nie dostrzegać prawicowości PiS-u w sprawach symbolicznych, tożsamościowych czy światopoglądowych. Nad 500 plus czy o 13. emeryturą nie lubią się rozwodzić. Lewica pierwsza widzi w tych posunięciach próbę przekupienia wyborców lub (jeszcze gorzej) narzucenia społeczeństwu patriarchalnego modelu rodziny. Niektórzy dostrzegają w nich wręcz cichy plan rozmontowania państwa dobrobytu poprzez zastąpienie modelu usług publicznych pieniędzmi dawanymi ludziom do ręki. Wolne niedziele dla handlu są oczywiście postrzegane jako ukłon w stronę Kościoła.

Lewica druga nie pozostaje dłużna. Nie może uwierzyć, jak to możliwe, że można być lewicą „od pasa w dół”. Pyta, jak można nie dostrzegać, że PiS dokonał znaczącego zrównania polskich relacji społecznych: płaca minimalna z 40 proc. średniej dekadę temu wzrosła do 50 proc. dziś. W latach 2014-19 liczba dzieci żyjących poniżej progu skrajnego ubóstwa zmniejszyła się z 715 tys. do 312 tys. Odrzuca wyjaśnienie, że wydarzyło się to przypadkiem i z rozpędu. Wskazuje na świadome posunięcia polityczne i rehabilitację państwa jako aktywnego gracza w gospodarce.

Czy sprawy światopoglądowe są dla tych ludzi drugorzędne? Trudno przesądzić. Panuje raczej przekonanie, że lewica pierwsza dała sobie wmówić, że walczy o „wielkie sprawy” i na serio broni „Polski otwartej i uśmiechniętej” przed inwazją „homofobicznego, nacjonalistycznego ludu”. W efekcie coraz bardziej się od swojego własnego narodu i elektoratu odsuwa – z wzajemnością.

Temperatura tego sporu jest momentami bardzo wysoka. Remigiusz Okraska z „Nowego Obywatela” (ważny głos lewicy drugiej) regularnie oskarża „Krytykę Polityczną” (matecznik lewicy pierwszej) o bycie „lewicą bezobjawową”. Wojownik lewicy pierwszej Piotr Szumlewicz nazywa każdego mającego inne od niego zdanie w kwestii relacji państwo–Kościół „propagandystą PiS-u”.

Tego się nie sklei

Spór nie jest oczywiście tylko nasz. W 2018 r. wpływowa niemiecka polityczka Sahra Wagenknecht założyła platformę Aufstehen, czyli Powstanie. Powstanie przeciwko politycznym ograniczeniom i doktrynerstwu partii formalnie lewicowych: SPD, Zielonych czy Die Linke. W tym samym czasie amerykańska publicystka lewicowego magazynu „Jacobin” Angela Nagle ku oburzeniu swojego środowiska publikowała głośny tekst „Lewicowy argument przeciwko otwartym granicom”. W roku 2017 kandydat radykalnej lewicy we Francji ­Jean-Luc Mélenchon odmówił poparcia przed drugą turą wyborów prezydenckich liberała Emmanuela Macrona w starciu z ­Marine Le Pen.

„Lata 2020 będą dekadą, w której ludzie tacy jak Sahra Wagenknecht – i wszyscy inni dobrzy socjaliści oczernieni i odrzuceni przez liberalną lewicę – powrócą, by ponownie nawiedzać naszą scenę polityczną” – napisał niedawno na swoim blogu Malcolm Kyeyune, szwedzki działacz wyrzucony z Partii Lewicy za podobne „prawicowe odchylenie”. Jego wpis odbił się szerokim echem jako rodzaj listu otwartego do dawnych towarzyszy. „Czasy, w których dwie lewice spróbują się nawzajem przekonywać, już minęły. Od teraz nie będziemy was prosić o pozwolenie na robienie tego, co robimy, nasi byli koledzy i szacowni dawni towarzysze. Nie będziemy też prosić o wybaczenie za to, że zmęczyło nas bycie wiecznymi przegranymi i powtarzanie tego samego rytuału z roku na rok” – pisze Szwed. Coś na lewicy pękło. I tego się już nie sklei. Ale może właśnie tak będzie lepiej. ©


Polecamy: "Woś się jeży" - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "Tygodnika Powszechnego"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2020