Austriacka gra w kolory

Sebastian Kurz może przejść do historii jako twórca nowego modelu politycznego w Austrii. A potem może także w innych krajach Europy.

28.12.2019

Czyta się kilka minut

Sebastian Kurz podczas spotkania z dziennikarzami – tuż przed negocjacjami z Wernerem Koglerem, przewodniczącym Zielonych. Wiedeń, 18.10.2019 r. / JOE KLAMAR / AFP / EAST NEWS
Sebastian Kurz podczas spotkania z dziennikarzami – tuż przed negocjacjami z Wernerem Koglerem, przewodniczącym Zielonych. Wiedeń, 18.10.2019 r. / JOE KLAMAR / AFP / EAST NEWS

Austriacy żyją w napięciu i tęsknią do „świętego spokoju”, którego tak im brakowało w roku 2019. Spokój skończył się, gdy pewne zadziwiające nagranie wywróciło polityczny świat w Wiedniu do góry nogami. Na dno poszła koalicja turkusowo-niebieska – turkusowy to kolor chadecji, Austriackiej Partii Ludowej (wcześniej barwą ÖVP był czarny, jak chadecji w Niemczech), a niebieski to kolor ultraprawicowej Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Nagranie, które dało początek Ibiza-gate, sprawiło, że niebieska prawica wyeliminowała się z gry. Chadecka czerń, przefarbowana na turkus, szuka teraz nowego koloru do pary. Nie będzie nim pewnie czerwień socjaldemokratów ani ostry róż liberałów. Trwają przymiarki do zieleni.

Jak do tego doszło? I kim jest człowiek, który może stworzyć ów precedens?

Film z konsekwencjami

Był maj 2019 r., tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, gdy przez austriackie, a nawet światowe media przemknęły obrazy z willi na hiszpańskiej Ibizie. Coś w rodzaju „reality show na wyspie”, tylko na serio: nagrane z ukrycia spotkanie Heinza-Christiana Strachego, szefa wolnościowców, z rzekomą wysłanniczką rosyjskich oligarchów.

Treść? Pieniądze, interesy, władza... I Strache, puszący się przed atrakcyjną młodą kobietą (jak się okazało, podstawioną) i klarujący jej, w jaki sposób w Austrii można kupić przychylność przedsiębiorców i prasy, jak ominąć fiskusa i prawo. Strache oferujący konkretne interesy: wy wypierzecie brudne pieniądze, my umocnimy władzę.

Do dziś nie wiadomo, kto zorganizował tę pułapkę i nagranie, które zapewne nieprzypadkowo trafiło do mediów w przeddzień unijnych wyborów. Wiadomo, co było później: w eurowyborach wolnościowcy ponieśli klęskę, a wkrótce upadł rząd koalicyjny z ich udziałem, kierowany przez chadeckiego kanclerza Sebastiana Kurza (Strache był w nim wicekanclerzem). Później rządy w Wiedniu objął przejściowo „gabinet ekspertów”, a jesienią przyspieszone wybory wygrał ponownie Kurz i jego chadecja.

Teraz, już od wielu tygodni, trwają negocjacje w sprawie stworzenia zupełnie nowej koalicji. Zanosi się na to, że na początku 2020 r. Austria będzie miała rząd ze starym-nowym kanclerzem Sebastianem Kurzem, w którego skład wejdzie partia Zielonych.

Byłaby to sensacja na skalę Europy. Co więcej, taki sojusz formacji dotąd z dwóch biegunów – konserwatystów i zielonych – mógłby okazać się modelem nie tylko dla Austrii. Podobne rozważania pojawiają się ostatnio w Niemczech, gdzie czarno-czerwona „wielka koalicja” wyraźnie dożywa swych dni.

Jak „Basti” usłyszał zew powołania

Sebastian Kurz, polityk dopiero 33-letni, zdążył już zasłynąć jako najmłodszy w historii Austrii kanclerz. Wiedeńczyk z pokolenia milenialsów, szczupły i niebieskooki: zawsze ta sama, zaczesana do tyłu gęsta czupryna i odstające uszy, z których dworują kabareciarze. Gładki i uprzejmy. Jedni chwalą jego dynamizm, odwagę i polityczny talent, inni ganią arogancję, oportunizm i autorytaryzm.

Wszystko zaczęło się w początkach nowego tysiąclecia, gdy nastoletni „Basti” (rocznik 1986) usłyszał zew powołania i wstąpił do Młodej Partii Ludowej (JVP), czyli chadeckiej młodzieżówki. Zaczął studiować prawo i wspinał się po szczeblach partyjnej drabiny. Studiów nie skończył, za to zajmował coraz wyższe stanowiska. W 2008 r. kierował stołeczną delegaturą JVP, a rok później jako 23-latek wywindował się na przewodniczącego szczebla krajowego.

W 2010 r. włączył się do kampanii przed wyborami lokalnymi: wymyślił hasło „czarne rajcuje” (czerń była wtedy barwą chadecji) i jeździł po Wiedniu geilmobilem (geil znaczy po niemiecku tyle, co rajcować, podniecać) – granatowym SUV-em, z którego partyjne koleżanki rozrzucały czarne prezerwatywy. Zbierał doświadczenia i zwracał na siebie uwagę.

Jednak kariera radnego Wiednia nie zaspokajała ambicji młodego człowieka. W 2011 r., zajął się – już jako sekretarz stanu w rządzie federalnym – integracją żyjących w Austrii obcokrajowców, poletkiem leżącym dotąd odłogiem. Było co robić, a Kurz koniecznie chciał się wykazać.

Udało się: temat zaistniał w mediach, zaistniał też Kurz. Pomysł na kampanię „Austria razem” był prosty i zdawał się skuteczny: przekonać obcokrajowców, że będą milej widziani, jeśli potraktują Austrię jak własny dom, o który trzeba dbać. I z drugiej strony: pokazać Austriakom, że są wśród przybyszów ludzie z osiągnięciami, gotowi coś z siebie dać nowej ojczyźnie. Kurz apelował o pozytywne emocje, o gościnność. O „kulturę otwartych drzwi” – po niemiecku Willkommens­kultur – która później nabrała dla niego zupełnie innego znaczenia.

Obrońca unijnych granic

Szczęście wkrótce znów uśmiechnęło się do „Bastiego”, a los wynagrodził wysiłki błyskawicznym pokonaniem kolejnego szczebla kariery. W 2013 r. Austriacy wybrali nowy parlament, a dla 27-letniego Kurza – już z nimbem kompetentnego, sympatycznego i dynamicznego polityka nowej generacji – znalazło się nie lada zadanie: fotel szefa dyplomacji. Niedługo resort wchłonął jeszcze sprawy europejskie (wcześniej traktowane oddzielnie) i znaną już Kurzowi integrację.

Trwała dobra passa, a nowy szef MSZ nie bał się kontrowersyjnych tematów i gestów. Zerwał z niepisaną tradycją i z pierwszą wizytą zamiast do Niemiec pojechał do Chorwacji. To był sygnał dla Bałkanów, że ich integracja z Unią leży na sercu Austrii. Sporo zamieszania wzbudziła zlecona przez jego resort praca badawcza, której autorzy zdiagnozowali muzułmańskim przedszkolom szerzenie politycznego salafizmu. Oponenci zarzucali MSZ manipulacje, ale wszystko rozeszło się po kościach.

Potem przyszło lato 2015 r. – Austria znalazła się na szlaku masowych migracji uchodźców, a świat według Kurza stał się zimny i nieprzytulny. Nie było w nim już miejsca na „kulturę otwartych drzwi” – tak w tych gorących dniach propagowaną przez szefową siostrzanej chadecji, niemiecką kanclerz Angelę Merkel.

Teraz Kurz domagał się odwrotu od „polityki fałszywych nadziei” i zaryglowania granic. Atakował organizacje pozarządowe za to, że – jego zdaniem – de facto pomagają imigrantom w przeprawie przez Morze Śródziemne. Apelował, by uchodźców nie wpuszczać do Unii, lecz – wzorem Australii – odsyłać do ośrodków poza Unią (wzorowanych na słynnej wyspie Manus). Propagowany przez niego pomysł zamknięcia bałkańskiego szlaku migracyjnego, dyskutowany w lutym 2016 r. na unijnej konferencji w Wiedniu, początkowo wywoływał spory. W końcu jednak zyskał aprobatę Unii, a Kurz ogłosił się obrońcą austriackich i unijnych granic.

Bilans jego niespełna czteroletniego urzędowania w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Europy i Integracji to także ustawy o islamie i integracji, regulujące na nowo prawa i obowiązki zarówno muzułmanów (m.in. zakazujące islamskich organizacjom religijnym finansowania z zagranicy), jak też w ogóle imigrantów. Była jeszcze ustawa o uznawaniu zagranicznego wykształcenia i wystartowały obowiązkowe kursy dla starających się o legalny pobyt, edukujące o zasadach demokracji, równouprawnieniu płci itp. Planów wykreowania się na mediatora po aneksji Krymu Kurzowi nie udało się zrealizować, sukcesów nie przyniosło też rotacyjne przewodnictwo w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) – krytykowano go za to, że podporządkował prace OBWE interesom wewnętrznej polityki swego kraju.

Ryzykował i wygrywał

Tymczasem pogłębiały się problemy w rządzącej krajem socjaldemokratyczno-chadeckiej koalicji. Nasilał się jej paraliż, a także frustracja wśród polityków z obu formacji, które przez powojenne dekady przywykły decydować (de facto wspólnie, na przemian wymieniając się władzą) o wszystkim, co działo się w Wiedniu, w landach oraz w miastach i gminach.

Wiosną 2017 r. w rodzimej partii Kurza zawrzało. Rozszalały się intrygi i – zgodnie z tradycją chadeków – zaczęło się kopanie dołków i wygryzanie. Podobnie jak kilkunastu jego poprzedników w historii ÖVP, 62-letni Reinhold Mitterlehner rychło miał dość i zrezygnował ze stanowisk szefa partii i wicekanclerza (kanclerzem był wtedy socjaldemokrata).

Sytuacja chadecji była podbramkowa: na gwałt potrzebna jej była osobowość zdolna odwrócić fatalny trend spadkowy w sondażach. Nie szukano długo: nie było wątpliwości, że na lidera najlepiej nadaje się młody, popularny i medialny szef dyplomacji.

Kurz nie czekał na taką okoliczność bezczynnie, lecz świetnie się przygotował. A to, co się następnie wydarzyło, w powojennych dziejach austriackich chadeków było ewenementem. Politycznie wychowany w ÖVP i znający ją od podszewki, Kurz wiedział, że każdy lider partii jest zdany na łaskę i niełaskę „landowych książąt”, władających strukturami w krajach związkowych. Postawił więc ultimatum: przyjmę funkcję, jeśli dacie mi niepodzielną władzę.

Zaryzykował wiele i wygrał: na zjeździe delegaci wybrali go przewodniczącym ÖVP większością prawie 98 proc. głosów. Wkrótce potem (i zapewne nieprzypadkowo) rozpadła się czerwono-czarna koalicja, a 31-letni Kurz – stylizując się na „mesjasza” ÖVP – ze znanym już wigorem rzucił się w wir kampanii. Dyskretne zabiegi o poparcie przedsiębiorców przyniosły rezultaty. Później wyszło na jaw, że ÖVP wydała na te wybory prawie dwa razy więcej, niż zezwalają przepisy. Chadecy ruszyli do nich z nową nazwą (Lista Sebastiana Kurza – Nowa Partia Ludowa) oraz w nowej, turkusowej barwie. Na koniec wyprzedzili socjaldemokratyczną SPÖ, zdobywając 31,5 proc. głosów oraz przywilej utworzenia nowego austriackiego gabinetu.

W imię bezpieczeństwa

W grudniu 2017 r. Kurz ogłosił owocne zakończenie negocjacji z Wolnościową Partią Austrii. Znów sensacja, bo tak młodego kanclerza jeszcze w historii Austrii nie było. Był za to już wcześniej rząd z udziałem FPÖ, wówczas kierowanej przez legendarnego populistę Jörga Hai­dera. Tamta koalicja ÖVP-FPÖ zostawiła po sobie wspomnienia licznych skandali, straty finansowe i poczucie upokorzenia unijnymi sankcjami. Teraz populistyczna prawica – pod przywództwem Heinza-Christiana Strachego – miała wrócić na salony, by wspólnie z chadekami przebudować państwo.

Kurz zapowiadał rządy po nowemu: dynamiczne i pragmatyczne, bez koalicyjnych swarów i bez Proporzdemokratie – osławionej austriackiej „zasady proporcji”, gdy przez powojenne dekady rządzące partie tradycyjnie dzieliły się wpływami we wszelkich możliwych instytucjach. Obiecywał wymieść spuściznę dziesiątków lat współwłodarzenia „czerwonych”, modernizację państwa, wzmocnienie gospodarki, a nade wszystko bezpieczeństwo wewnętrzne i zachowanie tożsamości Austrii.

Powtarzane jak mantra hasła działały: popularność Kurza rosła, społeczeństwo poddawało się czarowi elokwentnego i charyzmatycznego polityka. Przy współpracy z partią Strachego Kurz umacniał fasadę perfekcji. Nakładając współpracownikom kaganiec (zwany message control) sprawił, że do mediów nie dostawało się nic, co mogło naruszyć wizerunek koalicyjnej harmonii. Kurz robił swoje, zostawiając FPÖ niezbyt szeroki margines swobody i tolerując „wybryki” partnera, który wystawiał się – nie bez przyczyny – na zarzuty ksenofobii, antysemityzmu i nazistowskich resentymentów.

Plon tych nieco ponad pięciu miesięcy turkusowo-niebieskiej koalicji budzi mieszane odczucia. Pilnie potrzebne reformy podatków, emerytur, służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości czy administracji pozostały niezrealizowane. Dominowały mające zapewnić poklask symbole: redukcja wydatków na rynek pracy (zwłaszcza na kursy niemieckiego dla imigrantów); osobne klasy dla uczniów obcego pochodzenia; finansowe ulgi dla lepiej sytuowanych rodzin; indeksacja zasiłku rodzinnego dla pracujących w Austrii obywateli Unii (dostosowująca świadczenia do poziomu kosztów utrzymania w krajach zamieszkania ich dzieci – ten przepis bada Komisja Europejska); odrzucenie paktu ONZ w sprawie migracji; cięcia środków na integrację w budżecie szkolnictwa; walka z politycznym islamem; zakaz noszenia chust przez muzułmańskie uczennice szkół podstawowych; obostrzenia dla beneficjentów pomocy socjalnej...

Obronną ręką

A potem nastał maj 2019 r. i nagranie z Ibizy. Wtedy Kurz oświadczył, że już dość. Próbował ocalić rząd, stawiając ultimatum: wolnościowcy mieli utrzymać się w koalicji i przy władzy, ale za cenę usunięcia Strachego oraz swego „jastrzębia” – szefa MSW Herberta Kickla, regularnie wywołującego kontrowersje. Tym razem taka strategia nie zadziałała. W solidarności z Kicklem inni ministrowie z FPÖ złożyli dymisje, gabinet upadł. Nie powiodła się próba dalszego rządzenia przy pomocy dobranych samodzielnie przez Kurza ekspertów, którą storpedowała opozycja.

Sebastian Kurz uchodzi za wyjątkowego polityka. Nawet polityczni oponenci, krytyczni politolodzy i dziennikarze oceniają, że jak nikt inny potrafi wyczuwać trendy, strategicznie planować, komunikować i budować emocje, a nade wszystko własny wizerunek. Jednak ten kryzys pokazał, że zwiodły go pewność siebie i przekonanie, iż poradzi sobie zarówno z destrukcyjną siłą FPÖ, jak też z parlamentarną opozycją.

Pamiętne majowe wotum nieufności wobec „gabinetu ekspertów” to była kolejna sensacja: po raz pierwszy w historii Austrii parlament obalił rząd. Było więc zamieszanie i strach przez destabilizacją. W tej sytuacji Kurza zajmował głównie własny image i przyszła kampania. To nie on, lecz prezydent Alexander Van der Bellen zachował się na miarę męża stanu, uspokajając Austriaków, że konstytucja przewidziała taką sytuację, i że „wspólnie damy radę”.

Z tych zawirowań Kurz wyszedł jednak obronną ręką – w przedterminowych wyborach we wrześniu 2019 r. pomnożył szeregi zwolenników chadecji, zdobywając 37,5 proc. głosów i znów zajmując pierwsze miejsce. Jako cudowne dziecko autopromocji udowodnił, że w dzisiejszych czasach, zorientowanych na komunikację, bardziej od ideologii i efektów liczą się wizerunek i prezentacja.

Wrześniowe wybory przyniosły też inne niespodzianki. Na fali Ibiza-gate wolnościowcy stracili ponad jedną trzecią sympatyków i wycofali się do opozycji (niespodzianką nie była ich klęska, lecz jej skala). Osłabionym socjaldemokratom nie udało się wykorzystać Ibiza-gate i odwrócić negatywnego trendu (typowego zresztą dla europejskiej tradycyjnej lewicy): tracąc kolejnych sympatyków, zatrzymali się na poziomie 21 proc. poparcia. Wobec obopólnej awersji „czerwonych” i „turkusowych”, nie był to dobry punkt wyjścia do rozmów o wspólnym rządzeniu.

Nowe K.u.K.

Wrzesień 2019 r. przyniósł Austriakom jeszcze jedno zaskoczenie: drugim – obok Kurza i ÖVP – zwycięzcą okazała się partia Zielonych. W 2017 r. w ogóle nie dostali się oni do parlamentu, teraz jednak – na fali uwrażliwienia na sprawy klimatu – zdobyli prawie 14 proc. głosów, stając się dla Kurza atrakcyjnym kandydatem na przyszłego partnera.

Już od niemal 60 dni trwają więc intensywne negocjacje. Trwa też message control i choć w rozmowach uczestniczy aż setka osób, nie zdarzyły się przecieki do prasy. Są tylko informacje bezpośrednio od szefów. Sebastian Kurz (ÖVP) i Werner Kogler (Zieloni) – czyli „nowe K.u.K”, jak określił to pewien dziennikarz, nawiązując do habsburskiej belle époque – powtarzają, że jest dobra atmosfera i orientacja na wynik, i że potrzeba czasu.

O ile mariaż chadeków z zielonymi tuż po wyborach wydawał się niemożliwy, o tyle wyniki aktualnych sondaży wskazują, że w społeczeństwie rośnie akceptacja, a nawet nadzieja na turkusowo-zieloną koalicję. Być może wynika ona także z przekonania, że choć arytmetycznie Kurz wciąż ma kilka opcji koalicyjnych, w praktyce nie wchodzą one w rachubę. Po Ibiza-gate niewyobrażalny jest sojusz z wolnościowcami – choć Kurz dzieli z nimi poglądy na migrację, integrację czy socjalną rolę państwa. Z kolei alians z „czerwonymi” oznaczałby koniec wizerunku Kurza jako reformatora, który chce zmieniać zgnuśniałą Proporzdemokratie.

Pozostają zieloni – i gdzieś na horyzoncie nadzieja na legendę o pierwszym w Europie konserwatywnym szefie rządu, który zaprosił do niego ekologów. Legenda byłaby pomocna również dlatego, że – jak słyszymy – ambitny i wciąż młody Kurz ma w dłuższej perspektywie chrapkę na ważne europejskie urzędy.

Rozwiązanie pragmatyczne?

Różnice między chadecją i zielonymi są wyraźne. Kurz reprezentuje prawicę środka, zieloni zdecydowanie lewicują. W ÖVP liczą się struktury i posłuch – zieloni pielęgnują ideę demokracji oddolnej. Obu stronom komentatorzy przypisują jednak pragmatyzm i zdolność do kompromisu.

Pragmatyczne rozwiązanie mogłoby zaś wyglądać następująco: każdy otrzyma dziedziny najistotniejsze dla swego elektoratu – chadecy politykę gospodarczą, finanse i bezpieczeństwo, a zieloni ochronę środowiska i klimat. W innych kwestiach można się spotkać gdzieś pośrodku.

Wcześniejsze przykłady kilku austriackich krajów związkowych – Vorarlbergu, Salzburga, Tyrolu i Górnej Austrii – pokazują, że turkusowo-zielona współpraca nie tylko jest możliwa, ale przynosi niezłe rezultaty. O tym, czy Kurz i Kogler zdecydują się na podobny eksperyment w Wiedniu, przekonamy się wkrótce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2020