Maskowanie ekstremy

Europa pogodziła się z tym, że Austrią współrządzi partia skrajnej prawicy, której korzenie sięgają nazizmu, a która dziś ma silne więzi z Rosją.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

Nowy kanclerz Austrii i lider Partii Ludowej Sebastian Kurz (z prawej) oraz przewodniczący FPÖ Heinz-Christian Strache  wraz ze swoimi partnerkami, w drodze na ceremonię zaprzysiężenia nowego rządu, Wiedeń, 18 grudnia 2017 r. / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Nowy kanclerz Austrii i lider Partii Ludowej Sebastian Kurz (z prawej) oraz przewodniczący FPÖ Heinz-Christian Strache wraz ze swoimi partnerkami, w drodze na ceremonię zaprzysiężenia nowego rządu, Wiedeń, 18 grudnia 2017 r. / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) to na naszym kontynencie fenomen. Jeśli bowiem spojrzeć na inne ugrupowania skrajnie prawicowe, okaże się, że są zjawiskiem stosunkowo nowym. Powstały na fali nastrojów antyunijnych albo antyimigranckich, a ich wynik wyborczy zależy – w większym stopniu niż w przypadku partii tradycyjnych – od osobistej popularności lidera. Zwykle też, mimo krzykliwych haseł i prostych recept, nie rządzą, lecz jedynie straszą w opozycji.

Tymczasem FPÖ założono dawno – w 1956 r., na kilka lat przed boomem gospodarczym w Europie Zachodniej, który napędził pierwszą falę migracji zarobkowej z Turcji i Bliskiego Wschodu. Poprzedniczka Unii – Europejska Wspólnota Węgla i Stali – dopiero raczkowała.

Ponadto FPÖ jest zorganizowana wokół programu, a nie wyrazistego lidera. No i już trzykrotnie smakowała władzy. Współrządziła zarówno z socjalistami, jak też z konserwatystami.

Z tymi ostatnimi weszła po raz drugi do koalicji w grudniu 2017 r. – dwa miesiące po tym, jak w wyborach parlamentarnych zajęła trzecie miejsce, zdobywając jedną piątą wszystkich głosów.

Z radykałami do pierwszej ligi

To kryzys migracyjny sprawił, że FPÖ nabrała wiatru w żagle. Jeszcze w 2006 r. cieszyła się poparciem pół miliona obywateli w niemal 9-milionowym społeczeństwie. W ciągu kolejnej dekady zyskała ponad dwa razy tyle nowych wyborców. Jej sukces nie zaskakuje, bo od czasu referendum w sprawie brexitu ugrupowania antyimigranckie przekroczyły próg wyborczy w Bułgarii, Niemczech, Francji, Holandii i Czechach.

Jednak współczesny dylemat nie polega na tym, czy wejdą one do parlamentu, czy nie, lecz jaką rolę będą w nim odgrywać. Mogą być izolowane – jak na Słowacji. Albo zapraszane do rządzenia – jak w Austrii.

W czasie kampanii zarówno konserwatyści z Partii Ludowej (ÖVP), jak też „wolnościowcy” z FPÖ wspólnie chcieli „zatrzymania islamizacji”. Przeforsowali zakaz noszenia burek w miejscach publicznych – choć w Austrii dotyczy on tylko 0,03 proc. społeczności.

Mimo to koalicja rodziła się w bólach. Lider konserwatystów i nowy kanclerz Sebastian Kurz mówi radykalne rzeczy z uśmiechem na ustach i trudno przewidzieć, co z tego naprawdę zrealizuje. FPÖ nie paliło się do rządzenia także dlatego, że w opozycji łatwiej utrzymać wysokie poparcie – mówi „Tygodnikowi” Rein­hard Heinisch, politolog z Uniwersytetu w Salzburgu.

To konserwatyści bardziej potrzebowali FPÖ niż FPÖ konserwatystów. Migranci migrantami, ale 31-letni Kurz (najmłodszy szef rządu w Europie) obiecał Austriakom cywilizacyjny skok: ograniczenie świadczeń socjalnych, uproszczenie podatków, wzmocnienie dyscypliny fiskalnej, deregulację i reformy administracyjne nastawione na poprawę konkurencji i ułatwienie życia przedsiębiorcom. Zapowiedział, że wprowadzi Austrię do gospodarczej pierwszej ligi Europy.

Dlatego Kurz nie chciał słyszeć o ponownym sojuszu z socjalistami (SPÖ). Przez ostatnie cztery lata jako minister spraw zagranicznych w rządzie „wielkiej koalicji” obserwował, jak ambitne projekty tonęły w partyjnej szamotaninie i biurokratycznym impasie. Potrzebował kogoś, kto nie będzie się wtrącał. I wykazał się nadspodziewaną łaskawością: widząc wahania FPÖ, ofiarował jej aż 6 z 13 resortów, w tym sprawy zagraniczne oraz ministerstwa „siłowe” (spraw wewnętrznych i obrony) oraz nadzór nad służbami specjalnymi. Był gotów oddać „wolnościowcom” także resort sprawiedliwości, ale na to nie zgodził się prezydent.

– W koalicji jest jasny podział. Konserwatyści odpowiadają za gospodarkę, a FPÖ za bezpieczeństwo. To dziedziny, na których obie partie mogą zyskać największą popularność przed kolejnymi wyborami – podsumowuje politolog Heinisch. – Jednak Kurz nie przewidział jednego: że jego zmiany w gospodarce mogą uderzyć w tradycyjnych wyborców FPÖ, którzy wywodzą się z klasy robotniczej.

Pytania na dzisiaj brzmią więc, czy FPÖ zgodzi się na ustępstwa, które wywołają gniew jej elektoratu, i czy w zamian zażąda kolejnych profitów.

Brunatne korzenie

Na razie „wolnościowcy” wywołują kolejne skandale. Pod koniec stycznia 32-letni Udo Landbauer, wschodząca gwiazda FPÖ z landu Dolna Austria, znalazł się na cenzurowanym, kiedy wyszło na jaw, że jako wiceprzewodniczący bractwa studenckiego „Germania” akceptował śpiewnik zawierający piosenki antysemickie i propagujące nazizm.

Liderzy FPÖ są na tym tle szczególnie przewrażliwieni, bo długi cień nazizmu unosi się nad partią od samego początku. Jej założycielem i pierwszym przewodniczącym był bowiem Anton Reinthaller, były członek NSDAP i minister hitlerowskiego rządu, który sprawował władzę tuż po Anschlussie Austrii przez III Rzeszę w 1938 r.

W ciągu kolejnych sześciu dekad FPÖ odbijała się od wielu ścian. Był czas, gdy zwracała się w stronę centrum, pozując na nowoczesnych liberałów. Kiedy barometr nastrojów społecznych przesuwał się na prawo, dawała schronienie antysemitom, otwartym negacjonistom i głosicielom wyższości kultury niemieckiej nad austriacką.

Był to czas, gdy władzę w Austrii – na szczeblu federalnym oraz landach – dzielili między sobą konserwatyści i socjaliści, na przemian obejmując rządy i przechodząc do opozycji (wraz z każdą taką zmianą w kraju zmieniała się też obsada personalna instytucji publicznych, choć były to zmiany łagodne, np. dyrektor publicznego radia czy jakiejś spółki skarbu państwa z nadania socjalistów oddawał fotel swemu zastępcy pochodzącemu z nadania konserwatystów – lub na odwrót).

FPÖ pozostawała poza tym czerwono-czarnym „systemem proporcji” (jak go nazywano) – trwała na politycznym marginesie, traktowana jako swego rodzaju polityczne kuriozum.

Prywatna partia Haidera

Z „szufladki” tej wyszła dopiero w latach 90. XX w. Stała się wtedy partią prywatną Jörga Haidera – legendarnego premiera kraju związkowego Karyntii i charyzmatycznego apostoła współczesnego populizmu.

To Haider nadał jej antyeuropejski, anty­elitarny i antyimigrancki sznyt – z tym że w tamtym czasie wrogiem numer jeden byli przybysze z Europy Wschodniej. I najważniejsze: Haider wprowadził ją do rządu. W 1999 r. FPÖ pod jego wodzą uzyskała najlepszy w historii wynik wyborczy (prawie 27 proc.) i weszła do gabinetu tworzonego przez konserwatystów. Ku rozczarowaniu krajów członkowskich Unii, które na osiem miesięcy zamroziły stosunki z Austrią.

Niechciana koalicja okazała się początkiem końca Haidera. Nagle wyparował z niego cały radykalizm. Po pięciu latach wewnętrzna opozycja w FPÖ dokonała rozłamu, tłumacząc, że lider dał się omotać i pozwolił konserwatystom zepchnąć się do centrum. Jego popularność w kraju stopniowo topniała, choć nigdy nie pozwolił sobie odebrać swojego księstwa udzielnego w Karyntii, która do dzisiaj pozostaje bastionem FPÖ (w ostatnich wyborach zdobyła tam najwięcej, bo prawie 32 proc. głosów).

Haider zginął prawie dekadę temu w wypadku samochodowym. – Obok kanclerza Brunona Kreisky’ego był prawdopodobnie najbardziej charyzmatycznym politykiem austriackim drugiej połowy XX w. – twierdzi Ruth Wodak, emerytowana profesor Uniwersytetu w Lancaster i autorka książek o prawicowym populizmie. – Łączył w sobie cechy intelektualisty i gwiazdy pop. Ale jego chimeryczna osobowość osłabiała FPÖ. Potrafił znikać na kilka dni, pogrążał się w depresji.

Mainstream skręca na prawo

Zasługą obecnego przewodniczącego partii, 48-letniego Heinza-Christiana Strachego, z zawodu dentysty, jest skonsolidowanie rozbitej FPÖ. Dzisiaj to partia zdyscyplinowana, ze spójnym programem, z własnymi mediami, profesjonalnym zapleczem prawnym i biznesowym oraz efektywną siecią pozyskiwania młodych.

Z nazistowskim dziedzictwem Strache nie chce mieć nic wspólnego – a przynajmniej o nim głośno nie wspomina. Haider potrafił pochwalić III Rzeszę za politykę pełnego zatrudnienia. Obecnie apologeci przeszłości kończą jak Landbauer, który musiał zrezygnować z wejścia do rządu kraju związkowego Dolnej Austrii.

Strache ma dużo szczęścia, bo epoka i tak wybacza mu więcej niż poprzednikowi. Niby mówi o imigrantach to samo co Haider, ale dopiero teraz trafił z tym przekazem do mainstreamu, który w ciągu dwóch dekad zdążył przesunąć się mocno na prawo.

– W porównaniu z Haiderem Strache jest bardziej stabilny i lepiej zorganizowany, ale nie tak porywający retorycznie – twierdzi Manès Weisskircher, politolog z Uniwersytetu Technicznego w Dreźnie.

Chociaż FPÖ podkreśla, że jest przeciwko elitom, to sama ma charakter bardzo elitarny. Jako naturalną kuźnię kadr Strache traktuje bowiem bractwa studenckie, w tym wspomnianą „Germanię” czy słynną „Olympię”, pangermański matecznik prawicowych radykałów założony w połowie XIX w. w Wiedniu.

– Ich członkowie są lojalni i lepiej przygotowani niż ci, których promował Hai­der. Ale jednocześnie bractwa uważa się za silniej osadzone w świecie prawicowej ekstremy, bardziej ideologiczne – wyjaśnia Weisskircher. – Wygląda to tak, że liderzy regularnie potępiają nazistowską przeszłość i starają się zbudować dobre relacje z rządem Izraela, a raz na jakiś czas wyskakuje taki Landbauer ze swoim śpiewnikiem i wszystko psuje.

Chłopcy z ferajny

Zmienił się także model przywództwa. Strache to nie guru i jedyna wyrocznia w stylu Haidera, lecz sprawny administrator, otoczony wianuszkiem silnych graczy, którzy poskromili ambicje na rzecz wspólnego sukcesu.

Kim są pozostali liderzy FPÖ? To niemal wyłącznie 40-, 50-letni mężczyźni. Wysoko stoją akcje wiceprzewodniczącego Norberta Hofera, obecnie ministra transportu, innowacji i technologii w rządzie Kurza. Dwa lata temu minimalnie, w atmosferze kontrowersji (drugą turę wyborów trzeba było powtarzać), przegrał rywalizację o prezydenturę kraju z byłym liderem Zielonych, Alexandrem Van der Bellenem. Mimo porażki pozostaje – obok Strachego – najbardziej rozpoznawalną twarzą FPÖ.

Za kampanie wyborcze odpowiadał Herbert Kickl, niespełna 50-letni były autor przemówień Haidera i wielu jego słynnych bon motów. Cieszy się opinią strategicznego geniusza. To on 13 lat temu wypromował Strachego na lidera FPÖ. Jesienią Kickl wszedł do rządu i objął stanowisko ministra spraw wewnętrznych.

Interesów partii w Parlamencie Europejskim pilnuje Harald Vilimsky, wpływowy sekretarz generalny i lider eurodeputowanych FPÖ. To „zły policjant” Strachego: twardy, brutalny, nie gryzie się w język. Chociaż jest posłem do PE dopiero jedną kadencję, zdążył wyrobić sobie markę skutecznego i kompetentnego. Utrzymuje dobre relacje z przedstawicielami każdej frakcji, przyjaźni się z Marine Le Pen, liderką francuskiego skrajnie prawicowego Frontu Narodowego.

Natomiast „łącznikiem rosyjskim” jest były wiceburmistrz Wiednia Johann Gudenus. Spotykał się z prezydentem Czeczenii Ramzanem Kadyrowem i politykami z bliskiego kręgu Putina, a w marcu 2014 r. pojechał na Krym jako jeden z obserwatorów zorganizowanego przez Rosjan – i nieuznawanego przez Ukrainę oraz ONZ – referendum, które miało legitymizować zabór półwyspu przez Putina. Gudenus mówi płynnie po rosyjsku. Często odwiedza też Republikę Serbską – wspieraną przez Rosję część składową federacji Bośni i Hercegowiny, skąd pochodzi jego żona.

Niebezpieczne związki

Bliskie relacje FPÖ z Rosją mogą niepokoić – tym bardziej że radykałowie obsadzili ministerstwa spraw zagranicznych i obrony oraz dostali kontrolę nad służbami specjalnymi.

Szefową MSZ została Karin Kneissl, zawodowa dyplomatka, specjalistka od Bliskiego Wschodu. Kanclerz Kurz przezornie odebrał jej z portfolio sprawy europejskie, nad którymi będzie osobiście sprawował pieczę. To znaczy, że nawet jeśli FPÖ wzywa do cofnięcia sankcji nałożonych na Rosję, nie będzie mogła nic w tej sprawie zrobić.

Ryzykowniejsze jest powierzenie FPÖ służb specjalnych. W 2014 r. oficer austriackiego kontrwywiadu w bezprecedensowym kroku poinformował opinię publiczną, że Rosja podjęła działania, aby dotrzeć do wysoko postawionych osób ze świata polityki. Nie zdradził, o kogo chodzi, ale media sugerowały, że o FPÖ. Strache potwierdził te rewelacje dwa lata później, podpisując umowę o partnerstwie z Jedną Rosją, partią Putina. Według kontraktu ich przedstawiciele mają się regularnie spotykać, wymieniać informacje i edukować młodzież w celu krzewienia patriotyzmu i ducha współpracy.

– Istnieje szczególna więź polityczna między Rosją a FPÖ. Jeśli chodzi o finansowanie, możemy tylko spekulować. Nie znaleźliśmy na to dowodów – opowiada Bernhard Weidinger, historyk i współautor raportu o relacjach austriackiej skrajnej prawicy z Kremlem.

Weidinger przypomina też, że każdej austriackiej partii zależy na życzliwości Rosji. Austria nie jest przecież członkiem NATO, a z Rosją łączą ją twarde interesy, np. austriacki koncern OMV jest jednym z czołowych partnerów Gazpromu przy budowie gazociągu Nord Stream 2.

Jakby uspokajając tych, którzy obawiają się, że przez Wiedeń będą teraz przeciekać informacje do Moskwy, anonimowy pracownik wywiadu w rozmowie z dziennikiem „Der Standard” powiedział, że współpraca z partnerami z Zachodu jest i tak de facto zamrożona, bo austriackie służby od dawna mają opinie nieprofesjonalnych.

Europa się pogodziła

To jeden z powodów, dla których na nowy rząd w Wiedniu nieufnie powinna patrzeć Polska. Ostra retoryka antymigracyjna gabinetu Kurza może się podobać decydentom obozu rządzącego w Polsce, ale nadzieje, że Austria stanie się naszym partnerem, są płonne.

– Kurz i Strache uważają się za sojuszników Viktora Orbána, który zresztą niedawno złożył wizytę w Wiedniu. Ale oprócz imigrantów, Austria ma inne interesy niż kraje wyszehradzkie, np. w kwestii swobodnego przepływu pracowników. Niedawno rząd zaproponował ograniczenie wsparcia dla dzieci pracowników, które nie mieszkają w Austrii – mówi Bernhard Weidinger.

Europa pogodziła się z obecnością FPÖ w koalicji rządowej i inaczej niż za czasów Haidera nie roztacza nad Austrią „kordonu sanitarnego”. Jeśli Kurz i Strache nie będą atakować niezależnego sądownictwa i wolnych mediów, i nie storpedują kluczowych reform w Unii – będą uważani za przewidywalnych partnerów.

W czasach narodowego wzmożenia w Europie to właśnie tacy jak oni rozdają karty. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018