Godzina Sebastiana Kurza

Zdusił w kraju epidemię, teraz mówi o nowej normalności. Austriacki kanclerz nie zdradza jednak, jak może ona wyglądać. Ale czy ktoś w ogóle to wie?

25.05.2020

Czyta się kilka minut

W otwartych 15 maja austriackich restauracjach konieczne jest zachowanie bezpiecznego dystansu. Wiedeń, 19 maja 2020 r. / RONALD ZAK / AP / EAST NEWS / RONALD ZAK / AP / EAST NEWS
W otwartych 15 maja austriackich restauracjach konieczne jest zachowanie bezpiecznego dystansu. Wiedeń, 19 maja 2020 r. / RONALD ZAK / AP / EAST NEWS / RONALD ZAK / AP / EAST NEWS

Zaczęło się od tyrolskiego kurortu narciarskiego Ischgl, skąd – jak dziś już wiemy – koronawirus rozprzestrzenił się po całej Austrii, a także po części europejskiego kontynentu. Potem były szybkie decyzje i zdecydowane działania władz w Wiedniu, dzięki którym Austria uniknęła losu, jaki spotkał wiele innych krajów – na czele z zapaścią służby zdrowia i licznymi ofiarami.

Dziś dane wskazują na to, że COVID-19 jest nad Dunajem pod kontrolą, a kraj stopniowo wybudza się z dwumiesięcznego odrętwienia. Zdecydowana większość austriackiego społeczeństwa uważa, że ogólnokrajowa izolacja była słuszną drogą. Bilans strat i zysków może tę opinię potwierdzić lub zmienić.

U źródeł, czyli Ischgl

Wszystko zaczęło się, jak powiedziano, od alpejskich ośrodków sportów zimowych, dokąd w początkach marca białe szaleństwo jak co roku ściągnęło dziesiątki tysięcy narciarzy z całej Austrii i połowy Europy.

Wątpliwą sławę zyskała zwłaszcza tyrolska miejscowość Ischgl. Jak wykazały badania sieci kontaktów przeprowadzone przez państwową Agencję Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywieniowego AGES, to właśnie z Ischgl pochodzi co najmniej 57 proc. krajowych infekcji. Zidentyfikowano 625 osób, które albo zakaziły się w miejscu narciarskiego urlopu, albo od tych, którzy – wracając z Alp – przenieśli infekcję w swoje miejsca zamieszkania we wszystkich częściach Austrii.

Na przełomie lutego i marca w Ischgl wypoczywały nie tylko dziesiątki tysięcy Austriaków, lecz także tysiące zagranicznych gości – głównie z Niemiec, Danii i Islandii. Oznaczało to kolejne setki zarażonych. Jako pierwsi zorientowali się Islandczycy i już 5 marca przekazali tyrolskim władzom skrupulatne informacje o infekcjach, hotelach i miejscach, gdzie przebywali ich zakażeni obywatele.

Ale sezon, wyjątkowo dobry, był w pełni, a Tyrolczycy nie chcieli wierzyć w czarne scenariusze, więc wirus panoszył się dalej. Dopiero gdy 7 marca wykryto infekcję u barmana modnego lokalu Kitzloch w Ischgl, gdzie co wieczór gęste tłumy bawiły się po zejściu ze stoku – i zaraz później, gdy zachorowało kilkanaście osób z otoczenia tegoż barmana – stało się jasne, iż dzieje się coś poważnego.

10 marca w Ischgl zamknięto wszystkie lokale obsługujące najróżniejsze oczekiwania narciarzy: od dyskotek i barów przez salony fitness i baseny aż po spokojniejsze kawiarnie (Après Ski: taką nazwę nosi ów przemysł rozrywkowo-wypoczynkowy tworzący „otulinę” stoków narciarskich). Ale jeszcze przez prawie tydzień turyści mogli korzystać z samych wyciągów, jeździć na nartach, słowem – kontynuować urlop.

W końcu 16 marca stanęły też wyciągi. W tym samym czasie władze w Wiedniu objęły kwarantanną całą dolinę Paznaun – z Ischgl oraz z równie obleganym ośrodkiem St. Anton am Arlberg. Kwarantanny uniknęli uczestnicy kongresu medycznego w miejscowości St. Christophen, sąsiadującej z St. Anton. Później wyszło na jaw, że także tam doszło do zakażeń, a medycy – jeszcze o tym nie wiedząc – zawieźli koronawirusa w inne części kraju.

Komisja wszystko wyjaśni?

Jeszcze nie jest jasne, na którym szczeblu błędnie oszacowano zagrożenie i za późno podjęto decyzje. Ping-pong oskarżeń i przerzucanie odpowiedzialności właśnie trwają. Tyrolscy gastronomowie i hotelarze twierdzą, że ściśle współpracowali z lokalnymi władzami, strukturami sanitarnymi i egzekutywą. Włodarze Tyrolu tłumaczą, że w każdym momencie przestrzegali nakazów z Wiednia, a zagraniczni turyści pewnie zakazili się nie podczas urlopu w Austrii, lecz w powrotnej podróży samolotem. Władze w Wiedniu nabrały wody w usta.

Media pytają, czy to aby nie jest partyjna polityka. Stery władzy zarówno na poziomie ogólnopaństwowym, jak też w landzie (kraju związkowym) Tyrol dzierży przecież ta sama chadecka ręka. Politycy Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) powtarzają zaś, że właściwie wszystko było w porządku, choć na wszelki wypadek sytuację trzeba zbadać. Do października pracować więc będzie specjalnie powołana komisja złożona z wirusologów, ekonomistów, prawników i innych ekspertów.

I gdyby nie to, że jej przewodnictwo przypadkiem przypadło bezpartyjnej posłance do wiedeńskiego parlamentu Irmgard Griss – tej, którą opinia publiczna poznała w 2016 r. jako kandydatkę na urząd prezydencki (a jeszcze wcześniej jako prezesa Sądu Najwyższego) – można byłoby pomyśleć, że do jesieni w Dunaju upłynie wiele wody, a wraz z nią temat błędów w Ischgl odpłynie na daleki, zupełnie nieważny plan…

Marcowe zamykanie

Niezależnie od tego, kto miałby ponosić odpowiedzialność za początkowe błędy, potem Wiedeń zadziałał zdecydowanie.

Potem. Bo najpierw były jeszcze pogłoski, strzępy informacji, podsycane żądzą sensacji pogawędki o tym, co dzieje się w Chinach i już bliżej, we Włoszech. A chwilę później – nowe oblicze ulicznych pejzaży, pełne postaci objuczonych zwojami papieru toaletowego w rodzinnych opakowaniach rozmiaru XXL. I zdjęcia ogołoconych sklepowych półek, przesyłane znajomym przez WhatsAppa. Oraz, 12 marca, wiadomość, że w Wiedniu zmarł pierwszy chory na COVID-19.

W poniedziałek 16 marca jakby ktoś bez uprzedzenia wyłączył wtyczkę: życie w Austrii zastygło w niespodziewanym letargu. W następnych dniach społeczeństwo skupiło się przed telewizorami – i tak zaczęła się era pandemii, z mozolnym klejeniem nowej rutyny codzienności. Wyciągnięta wtyczka – czyli pozamykane wszelkie urzędy, sklepy, zakłady usługowe, szkoły, uczelnie, kina, muzea, sklepy, cała masa przedsiębiorstw. I zarządzona odgórnie lista tego, co niezbędne społeczeństwu do przeżycia, a z czego trzeba zrezygnować.

Życie przez telefon, codzienność online – bolesne przestawienie na nowy tryb funkcjonowania przeszło nadspodziewanie gładko. Szczęśliwi ci, którzy mogli uratować swą materialną egzystencję, przenosząc służbowe obowiązki w domowe zacisze. Kilka tygodni później stwierdzą, że praca w domowym biurze właściwie mogłaby stać się częścią normalnego życia, że przez Skype’a, WhatsAppa, Zooma itd. wreszcie poznali rodziny swych współpracowników, że pracowali wydajniej. Nie najgorzej trafili wszyscy ci wysłani przez pracodawców na Kurzarbeit – skrócony maksymalnie nawet do 90 proc. czas pracy, w zamian za zarobki zredukowane tylko o 20 proc. (różnicę refunduje państwo). Ale masa innych pracowników została bez pracy, tysiące drobnych przedsiębiorstw z dnia na dzień straciły wszelkie dochody, wielu z nich pewnie już na stałe.

Pandemia sparaliżowała też scenę polityczną. Wybiła godzina rządu, na który teraz zwróciły się oczy wszystkich. Opozycja zamarła i bez szemrania wspierała poczynania kanclerza Sebastiana Kurza i jego młodego, jeszcze nie zaprawionego w bojach turkusowo-zielonego gabinetu (turkusowy to nowa barwa konserwatystów).

Ten zaś na okrągło sygnalizował niezmąconą harmonię i niezłomne zdecydowanie. Nic to, że turkusowi Kurza widocznie zdominowali ekipę Zielonych, swego koalicyjnego partnera. Nawet gdy szef rządu ogłaszał, że koszty walki z pandemią nie mają żadnego znaczenia – nie było dyskusji ani krzty sprzeciwu.

Wnieście swój wkład!

Być może ów brak dyskusji złożyć należy na kontekst. Gdy bowiem w połowie marca ulice austriackich miast i wsi nagle opustoszały, Austriacy zastygli zszokowani przed ekranami telewizorów, patrząc na koszmarne obrazy z bliskich przecież Włoch, a wkrótce potem także z Hiszpanii, chłonąc przerażające informacje o kolejnych ogniskach pandemii, paraliżujące wieści o niewidzialnym wrogu.

Były wielogodzinne programy informacyjne i publicystyczne, dzięki którym telewidzowie stopniowo nabierali poczucia rozeznania w sytuacji. Były codzienne konferencje prasowe rządu – o stałej porze, w identycznej choreografii i z powtarzanym w nieskończoność przesłaniem: nie wychodźcie z domu, uważajcie na siebie i innych, wnieście swój wkład w zwalczanie koronawirusa!

Poparcie dla rządu, a zwłaszcza dla 33-letniego kanclerza (młodego, co nie znaczy, że niedoświadczonego politycznie) rosło wyczuwalnie, z godziny na godzinę. Stara jak świat zasada, że w czasach zagrożenia dobrze jest skupić się wokół silnego przywódcy, okazuje się absolutnie aktualna.

A wódz – to rola jakby specjalnie skrojona dla kanclerza Kurza, który jak nikt inny wie, co dla kogo dobre, i ma w zanadrzu gotową odpowiedź na najtrudniejsze pytania. Najpierw z pełnym przekonaniem zapewnia, że zasłanianie ust i nosa nic nie da, a noszenie maseczek to kompletna bzdura. I nawet jeśli kilkanaście dni później z zapałem przekonuje, że maska jest niezbędna i nie da się bez niej opanować pandemii, tylko nieliczni dostrzegają dysonans i stawiają dodatkowe pytania.

Mantra Kurza, wedle której jedyną receptą na ratunek jest karność, dyscyplina i posłuszeństwo, po prostu niezawodnie działa. Działa strach przed chorobą, obawa, by nie narazić bliskich. Utrwalają je ciągle jeszcze sugestywne obrazy, mroczne informacje, wieści od znajomych, że pewien lekarz, znajomy znajomych, powiedział to i tamto… A kanclerz uprzedza, że każdy już wkrótce będzie miał w gronie rodziny i znajomych kogoś, kto zmarł z powodu koronawirusa, i że te marcowe dni to dopiero cisza przed burzą.

Co zabronione, co dozwolone

Media uczą w tym czasie nowych pojęć: lockdownsocial distancighome officehomeschoolingcontact trackingstay at home. Ludzie z rzadka wychodzą z domu, wielu szuka możliwości pomagania innym, szyje maseczki, z okien i balkonów oklaskuje tych na froncie – personel szpitali, kasjerki z supermarketów, motorniczych tramwajów. Pochówki prawie w pojedynkę, odwołane wesela, pierwsze komunie, bierzmowania i urodzinowe spotkania rodzinne. Nie wolno odwiedzać chorych w szpitalach ani pensjonariuszy domów seniora. Nie wolno spotykać się z rodziną i przyjaciółmi.

Nie wolno? Tego dokładnie nie wiadomo. Za zabronione uchodzi wszystko, co nie zostało ogłoszone dozwolonym. A wolno tyle: zrobić niezbędne zakupy, pójść do apteki, wyjść z domu, by pomóc innym i – jeśli to konieczne – pojechać do pracy. Wolno nawet przejść się, żeby nie zwariować – ale tylko samemu, ewentualnie ze współmieszkańcem.

Granice pomiędzy tym, co dozwolone, a tym, co ogłoszone, są płynne i nie do końca określone. Może tak łatwiej kontrolować? Bywa, że policyjny patrol wlepi soczystą albo nawet zbyt soczystą karę. Ale kryzys to nie czas na detale. Detalami można zająć się później.

Jak wszędzie indziej, tak tutaj co poniektórzy uznają czas wolny za świetną okazję do zabawy. Imprezy pod hasłem „Corona-party” kończą się denuncjacją i interwencją. Ale to w gruncie rzeczy wyjątki. Większość społeczeństwa z samozaparciem stosuje się do dyrektyw kanclerza i stara się – stosownie do jego słów – wnosić swój wkład.

Kwietniowe przymiarki, majowe odrodzenie

Przed Wielkanocą Kurz dodawał otuchy znużonemu nową rutyną społeczeństwu, obiecując odrodzenie zaraz po świętach. Tak się też stało. Najpierw, w połowie kwietnia, otwarły swe podwoje markety budowlane i ogrodnicze, do których w karnym szyku stanęły gigantyczne kolejki. Wolnego było wszak pod dostatkiem, a wiosna w toku, więc czasu dość na remonty, porządki, sadzenie roślin w ogrodach i na balkonach. Otwarcie w tych dniach pomniejszych sklepów innych branż nie wzbudziło w Austriakach podobnego entuzjazmu.

Gdy z początkiem maja ruszyły też większe sklepy i centra handlowe, okazało się, że tylko nieliczni stęsknili się za zakupowymi wyprawami. Handlowcy biją na alarm, bo nie zanosi się, że sprzedadzą wiosenny towar, sprowadzony jeszcze przed zarazą. A ci klienci, których nadal stać na to i owo, raczej wolą zamawiać w sklepach wysyłkowych. Na brak klienteli nie narzekają za to salony fryzjerskie i kosmetyczne – na termin trzeba długo czekać. Ale Austriacy, choć zarośnięci i zaniedbani, przyjmują to ze zrozumieniem i stoickim spokojem.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Po handlu odrodziła się oświata. Jako pierwsi wrócili do szkół maturzyści i uczniowie kończący naukę w szkołach zawodowych. Od 18 maja przyszła pora na szkoły podstawowe i niższe klasy szkół średnich. Końcówka roku szkolnego oczywiście różni się od początku: klasy podzielono po połowie, lekcje odbywają się w ustalonym cyklu – dwa dni w jednym, trzy dni w następnym tygodniu. Szkoła nadal tylko uzupełnia nauczanie domowe, ale uczniowie są szczęśliwi, że mogą spotkać rówieśników (a i rodzice odetchnęli).

Uruchomienie szkół wzbudziło ciche dyskusje i nieśmiałe kontrowersje, ale władze oświatowe uznały, że warto zaryzykować. Mówi się głośno, że to rodzaj próby, przygotowanie do drugiej fali epidemii, która może pojawić się jesienią. Mówi się też, że trzeba pilnie zadbać o tych uczniów, którym niezbyt zasobni i słabo wykształceni rodzice nie są w stanie zapewnić pomocy w nauce domowej.

Odrodził się w maju masowy transport, z którego wcześniej korzystała jedynie garstka. W autobusach, tramwajach, metrze i podmiejskich kolejkach znów pojawili się ludzie – wyposażeni w tekstylia zakrywające usta oraz nos i najwyraźniej starający się zachować przepisowy odstęp przynajmniej metra. Wspólnoty wyznaniowe wznowiły publiczne nabożeństwa i również tu zapanowały zwyczaje nowe i rygorystyczne: odstęp oraz maska. Ruszyła gastronomia, a jej pracownicy musieli zredukować liczbę stolików i uzbroić się w maseczki lub plastikowe przyłbice. Ruch w gastronomii na razie nie zachwyca, a tam, gdzie są goście, trudno o zachowanie odstępu. W nocnych klubach byłoby jeszcze trudniej, więc ich bywalcy muszą poczekać.

Drgnęło za to w sporcie – i tylko jeszcze kultura leży rozłożona na łopatkach. Ludzie kultury zarzucają władzom dyskryminację, zaczynają się burzyć. Jak w żadnej innej dziedzinie – w kulturze wrze.

Nowa normalność czy druga fala

Sebastian Kurz stale mówi teraz o nowej normalności. Nie zdradza jednak, jak można sobie ją wyobrażać, więc w społeczeństwie cicho tli się niepewność. Władze bacznie obserwują dane służb epidemiologicznych. A wedle tych stale przybywa ozdrowieńców, którzy mogą oddawać osocze, ratując zdrowie i życie innych. Ubywa pacjentów szpitali, zwalniają się łóżka na oddziałach intensywnej terapii. Liczba aktualnie zakażonych spadła już poniżej tysiąca, liczba zmarłych nie przekroczyła 650. W porównaniu z innymi państwami, niespełna 9-milionowa Austria wypada całkiem nieźle.

Druga fala? Na ten temat można na razie tylko spekulować. Wiadomo, że gdyby zakażeń miało znów wyraźnie przybywać, władze będą szybko reagować, ale następny lockdown raczej nie wchodzi w rachubę. Skutki gospodarcze i tak będą fatalne, ale na razie za wcześnie na podliczanie strat.

Początek drogi do nowej normalności widać tymczasem w polityce – jesienią Wiedeń ma wybierać nowe władze komunalne i już rysują się rozdźwięki między politycznymi rywalami. Widać też w gospodarce, która usilnie szuka sposobów na uruchomienie turystyki – ważnego źródła budżetowych dochodów. Widać i w życiu przeciętnego obywatela, który powoli zaczyna zastanawiać się nad urlopowymi planami.

Jaka będzie ta nowa normalność – zwłaszcza dla ponad 500 tys. Austriaków, którzy ostatnio stracili pracę, dla kobiet, które pandemia znów zepchnęła w archaiczne schematy, dla ludzi kultury, dla przedsiębiorców? Dla warunków życia, postępu gospodarczego, rynku pracy, opieki zdrowotnej, sfery socjalnej, digitalizacji?

Pandemia sprawiła, że w ostatnich tygodniach pojawiło się sporo nowych pytań i trochę nowych pomysłów. Pojawią się być może także nowe rozwiązania. Ale na te Austriacy muszą jeszcze poczekać. Na razie cieszą się tym, co jest. Gdy patrzą na Wielką Brytanię, Włochy, Hiszpanię, Belgię, Francję, na Stany Zjednoczone – widzą, że jest z czego. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020