Annie Ernaux lauretką Literackiej Nagrody Nobla

W jej „Latach” robotnicze, prowincjonalne pochodzenie nie jest traumą, którą trzeba bez końca przepracowywać. Oto portret francuskiej pisarki.

14.03.2022

Czyta się kilka minut

Annie Ernaux, Cergy, Francja, 2008 r. / ULF ANDERSEN / BEW
Annie Ernaux, Cergy, Francja, 2008 r. / ULF ANDERSEN / BEW

Annie Ernaux zaczęła wymyślać „Lata” w przedostatniej dekadzie XX w., tuż po swoich 40. urodzinach. Jednak książka ukazała się dopiero w 2008 r., nakładem oficyny Gallimard. To tam, albo w równie paryskich Flammarion lub Seuil, publikowali ci sławni, którym udało się wyrwać z „konserwatywnej prowincji”: Didier Eribon, Édouard Louis czy James Baldwin (Francuz z wyboru). Ich nazwiska wymienia się dziś jednym tchem, jakby byli literackim kombo. Zdjęcia, na których troje żyjących pisarzy – Ernaux, Eribon i Louis – pozuje razem, krążą w internecie, podobnie jak pochlebne oceny ich książek, które sobie wzajem wystawiają.

Didier Eribon, dzięki „Powrotowi do Reims”, i Édouard Louis, dzięki „Końcowi z Eddym”, są już świetnie znani w Polsce, ale to Ernaux ma na koncie największą liczbę wyróżnień, była nominowana do Nagrody Bookera i typowana na laureatkę literackiego Nobla.

W cieniu dziewcząt

W „Latach” Ernaux wyciąga stare zdjęcia, na których widnieje ktoś obcy: czteroletnia poważna dziewczynka z kokardą we włosach i oznakami krzywicy. Urodziła się w 1940 r. w Normandii, dzieciństwo spędziła w Yvetot, miasteczku szkolnych lat Jeana-Luca Mélenchona, którego kandydaturę w ostatnich wyborach prezydenckich we Francji pisarka oficjalnie poparła. Z wojny nie ma wielu wspomnień, tylko anegdoty opowiadane przez dorosłych. Straszne, jeśli dotyczyły głodu zimą 1942 r., zbombardowanego Hawru i zgolonych głów kobiet, które dopuściły do siebie okupantów. Ale lepiej pamiętano przedwojenną biedę niż wstydliwą ewakuację Dunkierki czy krwawą bitwę pod Falaise.

Era po Wyzwoleniu ma kolor czerwonego mięsa, zapach pomarańczy i brzmi jak szelest franków wypłacanych emerytom, pachnie krwią miesięczną i moczem: „W rzeczywistości ciasnota mieszkań zmuszała dzieci i rodziców, braci i siostry do spania w jednym pokoju, toaletę w dalszym ciągu robiło się nad miednicą, za potrzebą szło się do wygódki, a frotowe podpaski odmakały z krwi w wiadrach z zimną wodą”.

„Z dzieciństwa nie mam żadnych szczęśliwych wspomnień” – tym zdaniem ­Édouard Louis otwierał autobiograficzną powieść „Koniec z Eddym” (2014, wyd. pol. 2019), małą encyklopedię brutalności międzypokoleniowej, seksualnej i klasowej. Zapatrzony w Didiera Eribona, opisuje w eseju „Kto zabił mojego ojca” (2019, wyd. pol. 2021) rodzinną Pikardię niczym siódmy krąg piekła. Podobnie jak Szampania ze wspomnień starszego kolegi, jest to przestrzeń fatalna, skazująca dzieci na powtarzanie losu rodziców, którzy dawno temu stracili szansę na stanie się kimś innym niż parias.

W odróżnieniu od nich bohaterka „Lat” ma dobre dzieciństwo, choć naznaczone nieustającym poczuciem braku – rzeczy i wyjaśnień. Katechizm i bulwarowa prasa muszą wystarczyć za źródło wiedzy. Młoda dziewczyna z tzw. dziś „klasy ludowej” nie ma adaptera, piosenek o miłości słucha w radiu i spisuje w zeszycie ich słowa. Wierzy, że już niedługo zostanie nauczycielką, na wakacje pojedzie własnym citroënem 2CV i spotka wielką miłość. Na fotografii z 1955 r. wygląda jak biedna siostra Audrey Hepburn z „Rzymskich wakacji”. Jeszcze nigdy nie była w Paryżu, choć to odległość jak z Pabianic do Warszawy. Ma koleżanki, które jeżdżą tam co weekend. Kiedy skończą szkołę, nie będą jej zauważać na ulicy.

Marzenia rozświetlają lokalną przestrzeń, choć horyzont niknie w mroku. Zanim przychodzi na świat, jej rodzice mają córkę, którą zna tylko z fotografii i napisu na jej grobie: „Zmarła w wieku sześciu lat w Wielki Czwartek 1938 roku”. W niemal każdej rodzinie umierało dziecko, a te, które przeżyły lata źle leczonych chorób, „długo wierzyły w Świętego Mikołaja i noworodki znajdowane w kwiecie róży lub w kapuście”.

To też opowieść o zmierzchu Francji katolickiej, już nudzącej się na mszy, ale niedopuszczającej odstępstw. Głównym podejrzanym jest seks, a przyzwoitość mierzy się długością spódnic i regularnością miesiączek: „Nic – ani inteligencja, ani studia, ani uroda – nie liczyło się tak bardzo jak reputacja dziewczyny, to znaczy jej wartość na rynku matrymonialnym, której strażniczką obwoływała się jej matka, podobnie jak kiedyś matka jej matki”. Mimo to seksualność budzi się wcześnie. Idolką nie jest kanonizowana w 1950 r. Maria Goretti, która zmarła, broniąc się przed gwałtem, i którą Kościół stawia za wzór dla dziewcząt. One podśmiewają się z męczennicy i wolą być jak ponętna aktorka Martine Carol. Na ekranach króluje Bardotka, a chłopcy śmiało przekonują, że głupio i niezdrowo być dziewicą.

Już wtedy wie, że w relacje między kobietą a mężczyzną często wkrada się ta trzecia – przemoc. „W niedzielę przed egzaminem wstępnym do szóstej klasy scena między rodzicami, w trakcie której ojciec chciał zabić matkę, zaciągnąwszy ją do piwnicy w pobliże pieńka, w który był wbity sierp” – to najbardziej wstrząsające zdanie „Lat”. Nie zostanie rozwinięte – jakby miało samą obecnością zaburzać tok tej autobiografii bez podmiotu.

Kobieta zawiedziona

„Oprócz mnie, Didiera Eribona i Annie Ernaux prawie wszyscy pisarze, zresztą nie tylko francuscy, to dzieci burżujów lub arystokratów – mówi Édouard Louis w wywiadzie dla polskiej edycji ­„Vogue’a” – Mimo wszystko wierzę, że każdy człowiek ma szansę stać się kimś innym, niż jest, lub próbuje mu się wmówić, że musi być”.

Czyżby? Osobista historia Eddy’ego Belleguele’a (zmienił nazwisko na ­Louis w 2013 r.), który ukończył École normale supérieure i École des hautes études en sciences sociales, a od dekady obraca się w crème de la crème paryskiej lewicy intelektualnej, jest tylko wyjątkiem potwierdzającym gorzką regułę. Annie Ernaux dostała się na studia w Rouen i Bordeaux i została nauczycielką w prowincjonalnym liceum. Przez długi czas to był jej sufit, nieprzekraczalny. Eribon studiował w Reims i Paryżu, mając świadomość tego, co go ogranicza: „wartość dyplomu i możliwości, jakie daje, zależą od kapitału społecznego, jakim człowiek dysponuje, i od informacji koniecznych do tego, by opracować strategię przekształcenia tytułu naukowego w perspektywy kariery zawodowej”. Długo mu zajęło, aby ten kapitał zgromadzić.

Robotnicze dzieci z Yvetot uczą się tego, co mali paryżanie, ale to na prowincji „otrzymanie świadectwa ukończenia szkoły podstawowej było wydarzeniem odnotowywanym w gazetach, które publikowały nazwiska absolwentów”. Jednocześnie „pójście na studia budziło nieufność, obawę, że z powodu niejasnej sankcji, kary za chęć wspięcia się zbyt wysoko, z pewnością się od nich zwariuje”. Nam, czytelnikom, łatwo traktować te przesądy z politowaniem. Podobnie jak Louis praktykujemy wiarę w to, że awans społeczny jest prawem każdego, kto jest utalentowany, pracowity i zdeterminowany, by wyciągnąć się za własne włosy z bagna biedy i pochodzenia. Jeśli ma szczęście, to państwo i instytucje trochę pomogą, podając raz czy dwa zatęchły kijek, by nie opadł zupełnie na dno.

Przenieśmy się na chwilę do USA. Trzy lata temu prokuratura federalna postawiła tam zarzuty kilkudziesięciu zamożnym rodzicom, w tym paru celebrytom, że opłacili oszusta, Williama Singera, aby fabrykował sportowy dorobek ich dzieci i korumpował egzaminatorów. Wszystko po to, by synowie i córki dostali się na prestiżowe uniwersytety. Singer mówił, że wprowadza ich „bocznymi” zamiast „tylnymi drzwiami” (metodą kupowania przychylności władz uczelni koneksjami i sutymi darowiznami). Doniesienia o „bocznych drzwiach” wywołały oburzenie. Tradycja „tylnych drzwi” już nie. A przecież, jak podkreśla filozof Michael J. Sandel w wydanej w 2020 r. „Tyranii merytokracji”, zarówno boczne, jak i tylne drzwi powodują, że główne wejście na uczelnie pozostaje na wpół zamknięte dla tych, którzy mogą się ciągnąć tylko za własne włosy.

Sandel zna problem od podszewki, jest wykładowcą Uniwersytetu ­Harvarda. W latach 40. rektor tej uczelni, ­James Bryant Conant, zaproponował, by rekrutować na podstawie ­testowania ­potencjału naukowego, nie zważając na to, że młodzi ludzie często rodzą się w układach społecznych, które nie pozwalają im w pełni ujawnić potencjału. System rekrutacji oparty na Scholastic Aptitude Test obowiązuje do dziś (choć na przestrzeni lat podlegał korektom). A przecież do tego, by dziecko z ludu skończyło prestiżową uczelnię, trzeba całej wsi, pisze J.D. Vance w autobiograficznej „Elegii dla bidoków” (2016).

Podobny wniosek płynie z książek ­Ernaux, zwłaszcza „La Femme” („Kobieta”, 1987), oraz Eribona. Oboje szczególnie dziękują matkom – za ich harówkę, by dzieci mogły zrealizować ambicje, których one nie śmiały mieć. Ten prezent oznacza nie tylko zerwanie z domem, ale i koniec komunikacji. Sfrustrowane matki nie są w stanie zrozumieć wykształconych dzieci. A młodzi na uniwersytecie uczą się, jak sublimować pogardę dla miejsca urodzenia.

Ernaux pozostaje wierna lewicy, ale na politykę edukacyjną wszystkich gabinetów patrzy bez złudzeń. W 1986 r. obserwuje, jak paryskie ulice opanowują studenci i licealiści, protestujący przeciwko tzw. ustawie Devaqueta, wprowadzającej „amerykańską” rekrutację na studia opartą na selekcji i konkurencji. Pokojowe demonstracje osiągają cel, ustawa upada. Ten sukces nie przykrywa prawdy o tym, że aby dostać się do Grandes Écoles, najlepiej jest dobrze się urodzić.

Słowa i rzeczy

„Lata” nie są kroniką fatalizmu i marazmu. To opowieść o budzeniu się do zmiany i o znikaniu kolejnych punktów podparcia. Kiedy autorka ma szesnaście lat, zaczyna dostrzegać politykę. W jej otoczeniu głosuje się na Pierre’a Poujade’a, przywódcę ruchu małych przedsiębiorców i rzemieślników, ostatniego populistę IV Republiki. Po latach Poujade wyda się poczciwcem w porównaniu z Jeanem-Marie Le Penem, który zaczynał w jego Unii Obrony Kupców i Rzemieślników. W 2002 r. Ernaux zagłosuje wbrew sobie na Chiraca, po to, żeby Le Pen nie został prezydentem Francji – „wezwaniom towarzyszyły rady, jak zachować pozory szacunku do samego siebie, wrzucając głos do urny: zatkać nos i głosować w rękawiczkach”.

Wcześniej jest Maj ’68. Patrząc na rewoltę studentów, czuje się pomszczona za lata wstydu i milczenia. Odkrywa Foucaulta, Bourdieu, Lacana, ­Chomsky’ego, Baudrillarda, analizę strukturalną, narratologię i ekologię. Czyta zagraniczne poradniki o seksie. Na prowincji też mówi się o akcjach Frontu Wyzwolenia Kobiet, można kupić feministyczną prasę, książki Germaine Greer i Kate Millett. Niedługo później obserwuje narodziny społeczeństwa konsumpcyjnego na gruzach Maja ’68. Kiedy w połowie lat 70. przeprowadza się do Cergy-Pontoise w regionie paryskim, wycieczki do Paryża, o których kiedyś śniła, ją męczą. W weekend woli oglądać telewizję, a pałac, jaki najchętniej odwiedza, to wielopoziomowa galeria handlowa.

Stawia diagnozę, że rewolucja seksualna była mężczyzną uwodzącym kobiety za pomocą gadki-dyskursu o tym, że są im równe. Studia miały być nie tylko drogą ucieczki z ubogiego materialnie i intelektualnie otoczenia, ale przede wszystkim „najlepszym narzędziem, by nie ugrzęznąć w owej napawającej ją politowaniem kobiecej kondycji”. Kilka lat później widzi w lustrze drobnomieszczankę, żonę i matkę. Niepokoi ją to, że jej życie nie ma żadnej treści. Wiele lat później, gdy jej uczennice przeprowadzą z nią, już wtedy pisarką, wywiad, łapie się na tym, że nie potrafi wyjść poza komunały: „za moich czasów dziewczętom żyło się gorzej”. W nowych czasach rozwodzi się, sprzedaje dom, ma kochanków.

W latach 80. religia nie sprawuje już kontroli nad kobietami. Ernaux jest w tej kwestii bezlitosna: „Straciwszy swoje zasadnicze pole działania, jakim był seks, Kościół stracił wszystko. Tak naprawdę poza lekcjami filozofii nie dyskutowało się już poważnie o idei Boga”. To też dekada śmierci tych, którzy nadawali ton postępowi. Śmiech więzi w gardle epidemia AIDS, w której opanowaniu nie pomaga to, że wyzwoleni Francuzi i Francuzki wstydzą się proponować partnerom prezerwatywę. Ale to nie jest największy problem społeczny: „We Francji było tylu bezrobotnych, ilu seropozytywnych na całej ziemi”. Ostatnia umiera nadzieja wiązana ze zwycięstwem François Mitterranda w wyborach prezydenckich. Gdy nadejdzie kryzys, socjaliści będą promować, uwodzicielskim głosem ­Yves’a Montanda, neoliberalną wiarę w cud przedsiębiorczości.

Wszystko powszednieje. Nawet zamachy terrorystyczne, które od lat 70. regularnie dotykają Francję. Podcinają skrzydła idei wielokulturowego Zachodu. Mottem zmiany stają się słowa Michela Rocarda: „Francja nie może przyjąć całej nędzy świata”. Szybko wypala się także entuzjazm dla demokratyzującej się Europy Wschodniej, nieelegancko i zachłannie konsumującej rzeczy rzucone na wolny rynek. „Nie okazali się godni czystej i abstrakcyjnej wolności, którą dla nich wymyśliliśmy – ironizuje Ernaux. – Bardziej się ich lubiło przedtem, gdy stali w kolejkach po kiełbasę i książki, pozbawieni wszystkiego, bo pozwalało to nam doceniać szczęście i poczucie wyższości wynikające z przynależenia do »wolnego świata«”.

Ale przecież to nowi mieszczanie, których czasem zdradzał akcent, bez pamięci konsumują materialny wymiar życia. „I nie starzeliśmy się. Żadna z rzeczy dookoła nas nie trwała wystarczająco długo, żeby się zestarzeć, były coraz szybciej zastępowane kolejnymi” – pisze Ernaux samokrytycznie. Bunt także się urzeczowił: „Jednego dnia podpisywało się petycje, a następnego nie pamiętano, w jakiej sprawie, chyba że chodziło o obronę praw konsumentów”.

W przeciwieństwie do książek Eribona i Louisa, w „Latach” robotnicze, prowincjonalne pochodzenie nie jest traumą, którą trzeba bez końca przepracowywać. Pamięć przechowuje je w sposób rozkawałkowany i tymczasowo rozbrojony. Jednak kiedy jesteś kobietą z peryferii, zawsze musisz być czujna, aby nie wejść na jakąś minę z przeszłości. To może być czyjeś drwiące spojrzenie, przerwane w pół zdanie, poczucie bezsilności albo przelotna myśl o porażce.©

Annie Ernaux, LATA, przeł. Krzysztof Jarosz, Magdalena Budzińska, Czarne, Wołowiec 2022

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Pochodne pochodzenia