Zamknijcie się!

Nie jest pierwszym zachodnim prozaikiem, za sprawą którego myślenie klasowe wróciło do literatury, ale tym, w którego książkach wybrzmiało ono najgłośniej.

20.01.2020

Czyta się kilka minut

Édouard Louis, Turyn 2014 r. / LEONARDO CENDAMO / GETTY IMAGES
Édouard Louis, Turyn 2014 r. / LEONARDO CENDAMO / GETTY IMAGES

Nie było łatwo przekonać go do tej rozmowy. Kiedy Édouard Louis usłyszał, że „Tygodnik Powszechny” to pismo katolickie, co dla niego znaczy: prawicowe, nie chciał się zgodzić. Twierdzi, że nie rozmawia z gazetami prawicowymi.

Idę w to: – Właściwie dlaczego? Nie uważasz, że zamykając się w swojej bańce masz nieco mniejsze szanse na przekonanie innych do racji, które uważasz za słuszne?

– To nie ma nic wspólnego z przekonywaniem! – odpowiada Louis od razu. – Po prostu: prawicowcy są przeciwko wszystkiemu, co reprezentuję, można powiedzieć: przeciwko takim ludziom jak ja. Nienawidzą gejów i klasy robotniczej, a ja nie zamierzam rozmawiać z kimś, kto nazywa mnie pedałem.

Chcę mu przerwać, ale kiedy Louis mówi, jest to niemożliwe. Ciągnie więc dalej: – Prawicowcy chcą takich jak ja zniszczyć. I jednym ze sposobów, w jaki to robią, jest zmuszanie do odpowiedzi na pytania, w których są od razu zawarte odpowiedzi.

Kto usłyszał tę tyradę, może łatwo go wziąć za liberała w wersji z lat 90., który uważa własne poglądy za uniwersalnie obowiązujące. Nic bardziej mylnego: całe życiowe doświadczenie Louisa każe mu liberałów nie cierpieć równie mocno jak prawicowców. A to całe doświadczenie jest w tym przypadku także całą jego literaturą: nie autofikcją, lecz autobiografią. Tak też jest z jego bestsellerem „Koniec z Eddym”, który właśnie ukazał się w Polsce.

Od Eddy’ego do Édouarda

– Wydaje mi się, że to najważniejsza rzecz we współczesnej awangardzie, w pisarstwie takim jak moje, Karla Ovego Knausgårda czy Ta-Nehisi Coatesa – mówi, kiedy na chwilę zarzucamy rozmowę o polityce. – Odkrywamy nowe możliwości, jakie daje autobiografia. Dla nas to nie pisanie wspomnień, jak robią niektórzy uznani pisarze, którzy uważają, że po stworzeniu powieści opowiedzą czytelnikowi o swoim życiu; to pisanie samym sobą i tym, kim się jest.

W przypadku Louisa: także tym, kim był. Urodził się 27 lat temu nie pod tym nazwiskiem. Przez pierwszych kilkanaście lat w jego dokumentach stało: Eddy Bellegueule. Amerykańskie imię wzięło się z tego, że ojciec był fanem hollywoodzkich filmów i uznał, iż to właśnie imię pasuje do chłopaka, który kiedyś ma okazać się twardym mężczyzną. Jako Bellegueule wychował się w Hallencourt, niewielkiej robotniczej wiosce na północy Francji, gdzie jako dorastający gej doświadczył wszystkich potworności, jakich mógł doświadczyć. „Koniec z Eddym” obfituje w opisy homofobicznej przemocy, zarówno fizycznej, jak i słownej.

Louis: – Problem w tym, iż oni nie wiedzieli, że to przemoc. Jeżeli ojciec mówił mi, że zachowuję się jak baba, uznawał to po prostu za stwierdzenie. Ja też długo tak myślałem.

Jego wyzwolenie z Hallencourt można podzielić na dwa etapy. Pierwszy opisany jest w „Końcu z Eddym”. Wieńczy go przyjęcie bohatera-autora do liceum w Amiens, do którego dostał się dzięki działalności w kółku teatralnym. O drugim jeszcze w formie literackiej nie opowiedział. To jego wyjazd do Paryża, gdzie podjął studia w elitarnej École Normale Supérieure, pełen wstydu co do własnego pochodzenia.

– Kiedy przybyłem do stolicy, miałem północnofrancuski akcent – mówi. – Wiesz, akcenty są we Francji niesamowicie ważne: oficjalny to, rzecz jasna, ten ze stolicy, którego nawet nie uważa się za rodzaj akcentu, bo przecież jest dominujący. Ludzie pytali mnie: „Dlaczego tak mówisz?”, a potem jeszcze zwracali uwagę na moje zęby. Rodzice nie mieli pieniędzy, żeby iść do dentysty, a kolegów z Paryża interesowało, dlaczego moje uzębienie jest tak zniszczone.

– Zazdrościłeś im? – pytam. Odpowiada natychmiast: – Oczywiście. Dorastając, potomkowie burżuazji wciąż podróżowali, widzieli inne kultury, czytali książki, oglądali filmy. A ja? Nie miałem pojęcia, co to takiego. Czasami ich okłamywałem, mówiąc, że moi rodzice są profesorami. Starałem się być jak oni. Po przyjeździe do Paryża kupiłem sobie tani, trzyczęściowy garnitur, bo byłem przekonany, że tak ubierają się młodzi ludzie...

Dzieje garnituru opisał w „Historii przemocy”; tam dodał także, kto uświadomił mu, że w podobnym stroju nie przypomina jednak dzieci burżuazji, którym zazdrościł. Był to Didier Eribon, francuski socjolog i filozof, na którego wykład w Amiens raz poszedł. Prowadził zajęcia dla doktorantów; Louis był dopiero na drugim roku licencjatu. Z wykładowcą łączyło go podobne pochodzenie – przez Eribona opisane w wydanym w ubiegłym roku w Polsce „Powrocie do Reims”. Kiedy zamieszkał w Paryżu, zaprzyjaźnił się z nim.

– Michel Foucault stwierdził kiedyś, że przyjaźń to sposób na życie. Wydaje mi się, że wiem, co miał na myśli – mówi ­Louis dziś. – Z Foucaultem łączy mnie zresztą wiele doświadczeń: on także był gejem, także wyzwolił się ze swojej biologicznej rodziny i dopiero w Paryżu zbudował nową.

– Na czym właściwie polega twoja relacja z Eribonem? – pytam. – Jest twoim mistrzem, ty jego uczniem? On dla ciebie figurą ojca, ty dla niego figurą syna?

– Nie, nic z tych rzeczy – odpowiada Louis. – To raczej, by tak rzec, nieustająca rozmowa. To Didier zresztą nakłonił mnie do tego, żebym pisał. Opowiadałem mu o swoim dzieciństwie, dorastaniu, on pierwszy powiedział, żebym zrobił z tego powieść.

Dwa ciała Francuza

– Kiedy przyjechałem do Paryża i zacząłem czytać książki, oglądać filmy – opowiada Louis – zauważyłem, że nie znajduję w nich takich postaci jak mój ojciec albo matka. Rozgniewało mnie to. „Dlaczego nas nie pokazaliście? – chciałem zapytać. – Halo, przecież tutaj jesteśmy, w zasięgu waszego wzroku!”. „Koniec z Eddym” to była moja zemsta, przede wszystkim na literaturze.

Dopiero później Louis zauważył, iż jego spostrzeżenie jest właściwie powtórzeniem tego, którym w dzieciństwie często dzielili się z nim rodzice.

– Powtarzali: „Nikt o nas nie mówi. Nikt się o nas nie troszczy. Nikt nas nie reprezentuje”.

– Nie możesz jednak powiedzieć – stwierdzam – że tematyka klasowa i problem biedy były w kulturze twojego kraju ostatnich lat nieobecne.

– Obecna była, ale bardzo rzadko – kontruje Louis. – I często w sposób nieuczciwy. Istniały dwa sposoby portretowania biednych: albo karykaturalny, jako brzydkich, złych, śmierdzących, albo jako ludzi dobrych i nieskazitelnych, co w sumie było taką samą karykaturą. Dobry dzikus czy zły dzikus, ale zawsze dzikus, prawda?

Louis nie jest pierwszym pisarzem tego stulecia, który zaproponował klasowe myślenie w literaturze (bądź też: klasowe myślenie literaturą). Powiązał jednak klasowość z cielesnością: – Francuska burżuazja ma dwa ciała. Jedno to takie, którym je, defekuje, całuje się, przytula, uprawia seks; drugie to to, o którym opowiadają książki albo filmy. A mój ojciec, moja matka tego drugiego ciała nie mają. Kiedy otworzą książki, gazety, nie odnajdą w nich siebie ani kogoś, kto by o nich mówił. Zostali pozostawieni z ciałem biologicznym, co do którego nauczono ich, że się go na zewnątrz nie pokazuje.

To ciało biologiczne, uważa Louis, jest we współczesnym świecie poddane nie, jak często się mówi, wykluczeniu, lecz prześladowaniu: – Moja powieść z 2018 r. jest o ojcu, którego ciało zostało zniszczone przez długoletnią pracę w fabryce: dziś ma problemy z chodzeniem i oddychaniem. We Francji, kiedy jesteś biedny, jest o wiele bardziej prawdopodobne, że umrzesz przed sześćdziesiątką.

O ile jednak w roku 2018 wiadomo – po części przynajmniej – czego się po Louisie spodziewać, to w roku 2014 było zupełnie inaczej. Kiedy ukazał się „Koniec z ­Eddym”, z miejsca został bestsellerem (do dziś tylko w samej Francji sprzedano 300 tys. egzemplarzy); w następnym roku Louis został nominowany do Nagrody Goncourtów. Nie oznacza to jednak, że cała francuska elita kulturalna z miejsca go uznała. – Och, co to, to nie. Elita przez długi czas mnie atakowała. Nie podobało im się, że piszę wprost o seksualności, o sprawach podziału klasowego. Pewien reżyser chciał tę książkę sfilmować, ale w naszym Ministerstwie Kultury powiedziano mu, że nikt nie da na ekranizację publicznych środków. Zarzucano mi, że to żadna autobiografia, że nieprawda, że wszystko wymyśliłem. To była prawdziwa przemoc: jeden z dziennikarzy pojechał zrobić zdjęcia mojej rodziny i sfotografował matkę na tle domu, który nawet nie był moim domem, żeby przekonać wszystkich, iż wcale nie wyrosłem w takiej biedzie, o jakiej napisałem w powieści!

– A właściwie co na to ojciec i matka? – pytam. – Było jak z Knausgårdem, którego rodzina po publikacji „Mojej walki” wyklęła, ba, stryj chciał mu wytoczyć proces?

– Było różnie – odpowiada Louis po chwili milczenia. – Ojciec zauważył w mojej powieści dwie rzeczy. Po pierwsze: że byłem wobec niego uczciwy. Przedstawiłem go jako homofoba i ­rasistę, owszem, ale dlatego, że nim był. Ale napisałem też, że gdy w naszej wiosce pobito geja, to ojciec poszedł mu pomóc, a jego najlepszy przyjaciel był Arabem. Po drugie: tata dzięki tej książce zrozumiał, jakie piekło przeżywałem jako nastolatek. Historia naszej relacji wcześniej była historią ciszy, jaką między nami stworzyła homofobia, a dziś otwarcie pyta mnie, z kim jestem, czym zajmuje się mój partner... Z matką jest zupełnie inaczej. Uważa, że zdradziłem naszą rodzinę, że wszystkich okłamałem. Wiesz, jakie pytanie mi zadała, kiedy w końcu z nią o mojej powieści porozmawiałem? „Dlaczego opowiedziałeś całemu światu, że jesteśmy biedni?”. Prawicowcy nauczyli ludzi, że sami ponoszą winę za to, iż nie mają pieniędzy. A skoro ludzie, którzy cierpią, wstydzą się przyznać do tego cierpienia – jak można uczynić ten świat lepszym?

Po sukcesie

„Koniec z Eddym” wydaje się powieścią, jaką pisze się raz w życiu: nie można mieć w sobie tyle gniewu, by starczyło go na jeszcze jedną książkę. Kiedy to mówię, ­Louis, który w dwa lata po debiucie wydał „Historię przemocy”, a w zeszłym roku „Kto zabił mojego ojca?”, zupełnie się nie zgadza: – Pytasz o to, czy umarł we mnie gniew? Dla mnie to pytanie powinno brzmieć: jak ty możesz nie być wściekły, kiedy się rozglądasz i widzisz taką klasową przemoc, rasizm i homofobię naokoło?

– To co cię teraz gniewa? – pytam.

– To samo, co gniewało, kiedy pojawiłem się w Paryżu i zrozumiałem, że klasa panująca nie myśli o nas, biednych. Uwielbia być nami poruszona, ale nie obchodzi jej nasze cierpienie. Dlatego piszę książki: żeby ludzie z klasy dominującej poczuli się źle z tym, co się naokoło dzieje. Pytam ich: jak możecie nie mieć problemu z tym, że ludzie śpią na ulicach? To dzięki gniewowi – dodaje – możesz tworzyć piękno, bo dzięki niemu zauważasz, ile brzydoty jest wokół ciebie. Czuję się coraz bardziej wściekły, bo obserwuję wschodzącą technokrację na całym świecie, która coraz mniej martwi się o ludzi. Nigdy nie powinniśmy zapominać, że polityka to sprawa życia i śmierci.

To, co Louis mówi, może się zdawać pozą. W końcu „Koniec z Eddym” i „Historia przemocy” zapewniły mu wstęp do grona luminarzy francuskiego świata artystycznego i całkiem spory majątek.

– Nie czujesz się teraz częścią kulturalnej burżuazji? – pytam.

– Obiektywnie rzecz biorąc – odpowiada – należę do tego świata, masz rację. Mieszkam w Paryżu, mam dyplomy, zarabiam pieniądze, piszę książki i artykuły, jestem częścią klasy dominującej. Dla mnie to jednak tylko sytuacja, która umożliwia pisanie o klasie, z której się wywodzę. Będąc jej częścią, wiele elementów przemocy uznawałem za normalne: na przykład głód. Bo to było przecież normalne, że ludzie chodzą głodni. Dziś, ze względu na swój przywilej, mogę zobaczyć, czym było to naprawdę.

– A pieniądze? – dopytuję. Louis przez chwilę jest zmieszany: – Dzięki nim mogę pomagać rodzicom... albo mojemu partnerowi, gdy był bezrobotny. No i kupują mi czas na pisanie i inne rzeczy.

Te „inne rzeczy” to np. chodzenie na protesty. Kiedy we Francji wybuchł ruch żółtych kamizelek, Louis specjalnie przyleciał z Nowego Jorku, żeby wziąć udział w manifestacji przeciwko polityce Emmanuela Macrona. Na zdjęciach z tamtego dnia, ubrany w granatową bosmankę, zdecydowanie wyróżnia się z tła.

– Uważasz – pytam – że ten ruch i inne rzeczy, które dzieją się w Europie, mogą zniszczyć dominację prawicowców?

– Owszem – odpowiada Louis – ale sądzę, że to zajmie dużo czasu. Sytuacja dziś to rezultat długiej historii instytucjonalnej lewicy zdradzającej biednych ludzi. Moja babcia urodziła się w latach 30. i nie miała politycznej świadomości, że jest kobietą. Moja matka już to wiedziała. A lewica nie potrafiła tego wyartykułować. To uczyniło prawicę potężną, co jednak przecież zajęło lata. Kiedy Le Pen pierwszy raz we Francji wchodził do parlamentu, szokiem było, że zdobywa 4 procent. Dziś cieszymy się, że radykalna prawica ma tylko 30 procent. Tak samo będzie z lewicą. No i to musi być przede wszystkim ruch światowy. Biedni ludzie wciąż głosują przeciwko własnemu interesowi klasowemu; wciąż nie czują się częścią dyskursu.

– Ale – przypominam temat, od którego zaczęliśmy nasze spotkanie – przecież ty nie chcesz z nimi rozmawiać, skoro są wyborcami Marine Le Pen!

– Tak, takich chcę uciszyć. Nie uznaję dialogu za nadrzędną wartość. Moim zdaniem demokracja polega też na tym, że niektórym można od razu zamknąć usta, gdy głoszą poglądy, na które nie może być zgody – potwierdza Louis. – Podobnie jednak chcę uciszyć Emmanuela Macrona, bo nigdy go nie przekonam, by stanął po stronie biednych i podniósł podatki bogatym. Mogę zmienić jednostki. Dla przykładu: po spotkaniu w pewnym liceum podeszła do mnie młoda dziewczyna i powiedziała, że przed lekturą „Koniec z Eddym” była homofobką. A po wieczorze promującym „Historię przemocy” [powieści, w której Louis opisuje gwałt, którego w wigilijną noc w Paryżu dokonał na nim młody Berber – WE] – kobieta, która została zgwałcona kilkanaście lat wcześniej, powiedziała, że moja książka dała jej odwagę, aby o tym mówić, odzyskać swoją historię. To dla mnie największa nagroda, o wiele ważniejsza od dobrej recenzji w czasopiśmie. Wiesz, to jest tak, że są dwa rodzaje książek: te, które każą czytelnikowi się zamknąć, i te, które każą mu się otworzyć. Ja chcę pisać takie, które każą się zamknąć klasie panującej i otwierają tych, którzy dotychczas nie mieli głosu. ©

Édouard Louis KONIEC Z EDDYM, przeł. Joanna Polachowska, Pauza, Warszawa 2019

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2020