Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To niemal ostatni z epizodów tej części Księgi Rodzaju, którą – gdy chodzi o rodzaj literacki – nazywamy historią etiologiczną, a więc taką, która wydarza się nigdy i zawsze, nigdzie i wszędzie – jest historią każdego z nas i wszystkich wspólnot (z Kościołem włącznie, a może nawet przede wszystkim), w każdym czasie i w każdym miejscu. Historia wieży Babel to historia ludności, która zostaje rozproszona (Rdz 11, 1-9). Na początku „mieszkańcy całej ziemi” mają „jedną mowę, czyli jednakowe słowa” – co pozwala im zdobyć się na wspólny wysiłek: zbudowania wielkiego miasta, a w nim wieży-świątyni. Na końcu jednak tracą jeden wspólny język i zostają rozproszeni po całej ziemi.
Narracja wydaje się prosta, ale ukryte za nią przesłanie – już nie. Ani jeden język nie jest jeszcze gwarancją dobrej komunikacji (a tym bardziej komunii), ani różnorodność języków nie musi za sobą pociągać braku jedności. Przeciwnie, kiedy czytamy Nowy Testament, odkrywamy (np. w Apokalipsie), że niebieską wspólnotę zbawionych tworzą ludzie „z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków” (Ap 7, 9). Kościół, który zapowiada tę doskonałą jedność, również – już tutaj i teraz – gromadzi różne języki (zob. Dz 2, 5-12). I nie może być inaczej; jest mu bowiem zadana determinacja Jezusa, Dobrego Pasterza, mówiącego o konieczności przyprowadzenia „innych owiec” (J 10, 16).
Wygląda więc na to, że różne języki paradoksalnie łatwiej się przekładają na doświadczenie jedności niż „jedna mowa, czyli jednakowe słowa”. To nie różnorodność języków podzieliła wspólnotę wieży Babel. Zatem co?
Przenikliwie odpowiada na to pytanie Księga Mądrości (zob. Mdr 10, 5). Mówi ona, iż powodem rozbicia popotopowej ludności nie była różnica języka, lecz „przewrotna zmowa”. Wulgata oddaje tę frazę mocniej jako consensus nequitiae, czyli dosłownie „zgoda niegodziwości” – tak też tłumaczą nowe przekłady angielskie: wicked agreement, „niegodziwe porozumienie”.
Co rozbiło – i zawsze, również dzisiaj, rozbija – ludzką wspólnotę? Nie różnica mowy, lecz niegodziwa zgoda – (pozorne) zjednoczenie w niegodziwości. Niegodziwość nigdy nie łączy! Nikt nie daje tego, czego nie posiada. Niegodziwość – wspólnie wybrana i dokonana – zawsze rozprasza. A co łączy?
Odpowiedź Nowego Testamentu znów nie jest skrótowa. Nie jest bowiem tak, że sama akceptacja różnorodności jest już prawdziwą jednością. O tym, jakie jest ostateczne i najgłębsze źródło wspólnoty, uczy św. Paweł w Liście do Kolosan (Kol 3, 11): „A tu już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus”. Nie wystarczy – jak widać – uznać i pogodzić się z różnorodnością; trzeba jeszcze w każdym „innym” zobaczyć żyjącego Chrystusa. Wtedy dopiero Kościół okazuje się „sakramentem jedności” w podzielonym świecie.©