Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podczas ubiegłorocznego spotkania z Davidem Vannem na Festiwalu Conrada w czasie przeznaczonym na pytania jedna z uczestniczek wydarzenia serdecznie podziękowała autorowi za wszystkie jego książki. Dzięki nim bowiem odzyskała wiarę w możliwość istnienia literatury po Dostojewskim. Podobieństwo obydwu autorów jest rzeczywiście frapujące. Prozę Vanna można z łatwością rozpoznać od pierwszego akapitu – przede wszystkim za sprawą oszczędnego, brutalnego i bezkompromisowego języka, którym bez większego wysiłku wwierca się w najmroczniejsze zakamarki ludzkiej psychiki.
Polski czytelnik miał do tej pory okazję poznać jedynie jego debiutancki zbiór opowiadań „Legenda o samobójstwie” – książkę, w której różne warianty tej samej historii pełnią funkcję literackiej autoterapii po traumie związanej z samobójczą śmiercią ojca. Już samo to suche streszczenie daje przedsmak lepkiej od czerni wyobraźni Vanna. Nie inaczej jest w wydanym właśnie „Brudzie”.
Poprzednio sceną dramatu były surowe pustkowia Alaski, tym razem wrzuceni jesteśmy w rozgrzaną i duszną od pyłu kalifornijską prowincję. Początkowo jest sennie i gnuśnie – ot, zwyczajny zjazd rodziny, w której nikt za sobą nie przepada. Odżywają dawne urazy i konflikty, których motorem napędowym są oczywiście pieniądze. Galen – sfrustrowany dwudziestoparolatek wciąż mieszkający z gderliwą matką, bez grosza i pomysłu na swoje życie, ma tego dosyć. Nie tylko swojej rodziny, ale wszystkiego.
Choć rozczarowany własną gnuśnością, wciąż żywi przekonanie o swojej wyjątkowości, które pozwala mu patrzeć z pogardą na resztę świata. Ale to nie wszystko – Galen, jak wszyscy bohaterowie Vanna, balansuje na cienkiej granicy, za którą czai się otchłań szaleństwa. Wystarczy lekkie pchnięcie, żeby stoczyć się do miejsca, z którego nie ma powrotu.
Historie Vanna są bezlitosne – zarówno dla bohaterów, jak i czytelników. Krok po kroku, scena po scenie podążamy za Galenem na ścieżce jego psychozy. A gdy z przerażeniem odkrywamy, dokąd właśnie zabrnęliśmy, na ucieczkę jest już zdecydowanie za późno. Przemoc, która zawsze się pojawia (raczej prędzej niż później), ukazana jest w całej swojej przerażającej rozciągłości. Oślepia niczym słońce w zenicie – nic nie rzuca zbawiennego cienia.
Co rusz pojawiają się sugestie dla lektury w duchu psychoanalitycznym czy z użyciem innego symbolicznego klucza, jednak w obliczu nagiej przemocy dokonywanej na bezbronnym ciele wypadają one blado i nieprzekonująco. W uniwersum Vanna znikąd nie widać ratunku, nie ma też szans na miłosierdzie i odpuszczenie grzechów. W tym świecie skrajnie wypłaszczonej metafizyki jedyną nieskończonością pozostaje okrucieństwo. ©℗
David Vann BRUD, przeł. Dobromiła Jankowska, Pauza, Warszawa 2019