Zielona inwazja

Czy Polska powinna się obawiać plagi zielonych papug? Niewykluczone, że pierwszy przyczółek zdobyły w zeszłym roku w Nysie na Opolszczyźnie.

06.02.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Werner Layer / PAP
/ Fot. Werner Layer / PAP

Poranek był w kolorze brudnego, porowatego śniegu. Z lodem, żwirem i miał jakby domieszkę psich sików. W różowym obłoczku smogu zacierała się granica między niebem a ziemią, a światło z wysiłkiem przeciskało się przez plastikowe szyby.

Ledwie starczyło mu siły, by rozjaśnić okienny parapet. Rozmawiałem właśnie z kimś przez telefon, kiedy na horyzoncie, ponad drzewami, przeleciała chmara ptasiej drobnicy i zapadła gdzieś koło bloków zamykających horyzont. Zima to czas łączenia się w stada. Stado jest czujne i solidarne. Stado szybciej dostrzeże nadlatującego krogulca. Stado rzadko bywa głodne. Tylko co to było za stado, co przeleciało właśnie ponad szkieletami żoliborskich drzew?

Nie były to jemiołuszki. Okrągłe, jakby wiecznie najedzone, podzwaniały wczoraj srebrnym dzwoneczkiem w pobliskim parku. Raz po raz któraś trzepotała przy wielkich kulach jemioły i skubała białe jagody. W lornetce widziałem wyraźnie cynamonowe piersi, a kiedy siadały tyłem, także barwny wzór na złożonym skrzydle. Jak pstrokata, biało-żółta maska z kropelkami krwi tam, gdzie lotki kończą się czerwonymi, rogowymi płytkami. Kiedy „jemiołuszki” obrabowały już do reszty jemioły i poderwały się w powietrze, sylwetką przypominały szpaki. Stado znad drzew to były mniejsze ptaki, coś najwyżej wielkości wróbla.

Dlatego nie były to też kwiczoły, bo za duże, za ciężkie, a ich bandy nie mają żadnego szyku i porządku. Nie przybierają kształtu. Lecą grupą, ale jakby każdy kwiczoł leciał osobno, na własny rachunek, indywidualnie i niesynchronicznie błyskając bielą spodu skrzydeł. Pokwikując porozumiewawczo do kolegów. Stadko znad drzew było zwarte, zwrotne i zmiennokształtne. Poruszał nim kolektywny umysł. Pomyślałem o szczygłach, bo wielkość pasowała, ale ich szukałbym gdzieś na polach, nieużytkach. Na pustkowiu, które wypełniłoby ich wariackie szczebiotanie.

Gdyby okno było uchylone, może usłyszałbym głosy. Przeciągnięte, opadające „tilu”, a po nim wznoszące „tilułi” oznaczałoby czyże. Ich stada przelatują tu czasem w poszukiwaniu olchowych szyszek. Najbliższe olsy mam w małych parkach przy trasie na Białystok, albo trochę dalej, w Lesie Bielańskim, ostatniej miejskiej pozostałości dawnej Puszczy Mazowieckiej. Ale nie pomyślałem o czyżach, pomyślałem, że to muszą być czeczotki, których szukałem już od kilku dni. Wyobraziłem sobie, jak schodzą niżej i z impetem wpadają między brzozy przed osiedlowym sklepikiem. „Czet-czet-czet!” grzechoczą podekscytowane.

Czeczotki nie dawały mi spokoju. Dwie godziny później zaszedłem w miejsce, które tak żywo stanęło mi przed oczami. Z małą, żywą, ale dobrze skrywaną przed sobą samym nadzieją – przecież wyśnione numery rzadko wygrywają w totolotka. To wyglądało, jakby wszechświat sobie ze mnie zażartował, bo czeczotki siedziały cicho, bez ruchu, zmarznięte i napuszone. Nie bujały się na brzozowych witkach, łuskając ulubione nasiona w kształcie jaskółek. Czekały na mnie dwie godziny. Patrzyły w napięciu, a ja patrzyłem z niedowierzaniem.

Po chwili zdałem sobie sprawę, że to wcale nie jest szamańska łączność z kosmosem. Tylko proste działanie matematyczne – dodawanie. Suma wychodzonych kilometrów, suma zadarć głowy, suma natężonej uwagi. Suma nieświadomych notatek terenowych mózgu. Gdzie są olchy, gdzie wierzby, a gdzie obiecujące tarniny. I suma spekulacji. „Dobre miejsce na dzierlatkę”, podpowiada mi mózg na widok opuszczonego placu budowy z zarośniętą górą piachu. Od biedy można by to nazwać doświadczeniem, gdyby nie brzmiało tak nieskromnie. Bo przychodzi z czasem, nie można go przyśpieszyć, nie da się go kupić za pieniądze ani przeczytać z atlasu.

***
Aleksandretty obrożne to duże, zielone papugi, które żyją w miastach zachodniej Europy. Wywodzą się z Indii i Afryki Środkowej, ale bardziej surowy klimat zdaje się im nie przeszkadzać. Dzika, europejska populacja to potomkowie uciekinierów z klatek i ptaków, które wypuszczono naumyślnie. Tak było w przypadku papug uwolnionych w latach 70. przez właściciela parku rozrywki pod Brukselą. Uznał on, że taka zielona papuga wniesie trochę koloru i radości w melancholijny krajobraz Niderlandów. Niestety podobna beztroska powoduje nieodwracalne szkody w konstrukcjach tak kruchych i precyzyjnych jak ekosystemy.

Aleksandretta okazała się gatunkiem inwazyjnym, czyli takim, który konkuruje z gatunkami autochtonicznymi. W tym przypadku silna, żyjąca w stadach papuga może np. odbierać dziuple mniej asertywnym gatunkom – dzięciołom, kawkom czy kowalikom. Przepycha się przy karmnikach, zajmuje miejsca lęgowe, ale także drzewa i krzaki, na których ptaki odpoczywają. W Brukseli zaczęło się od kilku czy kilkunastu papug, obecnie żyje tam już przeszło 12 tysięcy par. Nie znaleziono dotychczas skutecznego sposobu ograniczenia ich liczebności. W Belgii niszczy się gniazda aleksandrett po tym, jak zawiodły eksperymenty ze sterylizacją. W Wielkiej Brytanii, na wsi, nie trzeba mieć pozwolenia, by je zabijać, ale trzeba dowieść, że przyniosły straty w gospodarstwie.

Tyle się mówi o inwazjach – czy Polska powinna się obawiać inwazji zielonych papug? Niewykluczone, że pierwszy przyczółek aleksandretty zdobyły w zeszłym roku w Nysie na Opolszczyźnie. Miłośnik ptaków, Łukasz Szeląg, widywał zimą przy karmniku dwie aleksandretty. To były dzikie, płochliwe ptaki, nie wyglądały, jakby zwiały z klatki. Wiosną zniknęły, ale po kilku miesiącach Łukasz dostał informację, że w innej części miasta żyje stadko papug. Były ostrożne i skryte – dopiero pod koniec czerwca udało się sfotografować pięć przesiadujących wspólnie aleksandrett. Gniazda nie znaleziono, a więc pewności nie ma, ale pierwsze dzikie polskie papugi to tylko kwestia czasu, i to wcale nie jest powód do radości. ©

​Autor wydał książkę „Dwanaście srok za ogon” (Wydawnictwo Czarne), za którą w 2017 r. był nominowany do Paszportów „Polityki”. Prowadzi bloga o ptakach dzikaochota.wordpress.com

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2017