Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wynik pierwszej tury nie zaskakuje – nie tylko dlatego, że jest bardzo zbliżony do publikowanych w ostatnim tygodniu sondaży. Jest zgodny z oczekiwaniami i długofalowym obrazem polskiej polityki, która zachowuje się stabilnie. A zasada długiego trwania rządzi rozkładem preferencji nawet, jeśli główni kandydaci w swoim kampanijnym przekazie nadużywali rewolucyjnych haseł i manichejskich przepowiedni.
Okazuje się, że nawet pandemia, która na przełomie kwietnia i maja stworzyła ramy dla jednego z kilku najbardziej dramatycznych przesileń w dziejach III RP, nie zaburzyła w sposób istotny równowagi sił. A paradoksalnie – może nawet pomogła ją zakonserwować, bo to dzięki wymuszonym przez nią okolicznościom i targom wokół daty wyborów Platformie udało się wymienić kandydatkę na kandydata, który potrafił szybko odbudować i dowieźć do pierwszej tury poparcie lekko lepsze od tego, jakie partia zyskała w jesiennych wyborach sejmowych.
Przy porównywalnej z tamtymi wyborami frekwencji (szacowane 62–63 proc. to dużo w porównaniu z rokiem 2010 albo 2015, ale nic wyjątkowego w skali kończącego się właśnie czteropaku wyborczego, kiedy biliśmy kolejne rekordy) wynik Rafała Trzaskowskiego wypada jeszcze korzystniej, bo zwykle wybory prezydenckie mają trochę inną strukturę wyborców – więcej głosujących na wsi i w małych miastach, czyli miejscach, które nie są głównym łowiskiem kandydata ewidentnie wielkomiejskiego.
Przy takiej specyfice elektoratu (większa mobilizacja wsi i mniejszych miast) tym bardziej boli Andrzeja Dudę niewielka utrata głosów w porównaniu z zasobem jego partii z października ubiegłego roku. Ale z drugiej strony – żaden zwycięzca pierwszej tury nie miał tak dobrego wyniku i nigdy strata do lidera nie była aż tak duża. Dwanaście punktów różnicy to sporo do nadrobienia i żadne zaklęcia, że kandydat Platformy łatwo przyciągnie do siebie wyborców Szymona Hołowni, bo tenże tak gorąco uderzał w Dudę i PiS, albo że ultraliberalna część elektoratu Krzysztofa Bosaka zagłosuje na Trzaskowskiego przeciwko pisowskiemu „socjalizmowi”, nie pomogą.
Hołownia pozyskał dla siebie znaczną część (jedną trzecią zapewne) wyborców, którzy dotąd nie głosowali. Wyciągnął z domów ludzi nieobecnych dotychczas na politologicznych i sondażowych radarach. Co się dalej z nimi stanie – trudno przewidzieć.
Prawie dwie trzecie wyborców do 30. roku życia głosowało na kogoś spoza „głównej” pary, przede wszystkim na Hołownię i Bosaka właśnie (wyniki Roberta Biedronia i Władysława Kosiniaka-Kamysza można spokojnie pominąć, ani Lewica, ani PSL nie potrafią odcisnąć swojego piętna w wyborach prezydenckich). Dlatego chociaż ogólny wynik Dudy i Trzaskowskiego zdaje się powielać znany z przeszłości wzorzec, to ten jeden wskaźnik pokazuje, do jakiego stopnia ćwiczenia z polaryzacji PO–PiS nie wystarczą.
WYBORY PREZYDENCKIE 2020: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Wynik drugiej tury zależy nie tylko od tego, ile jeszcze Duda wyciśnie z kół gospodyń wiejskich i czy obieca siedemnastą emeryturę oraz czy Trzaskowski na tle nowoczesnych pejzaży obudzi jeszcze więcej zadowolenia ze względnej zamożności, jaką osiągnęły ciężką pracą dwa pokolenia Polaków, które wydoroślały i ustatkowały się w wolnej Polsce. Zależy również od tego, kto skuteczniej odwoła się do wyborców, którym ani emerytura, ani duma z ostatniego ćwierćwiecza nie przemawiają do wyobraźni.
„Kolos na glinianych nogach” – mówił o swoich głównych konkurentach Krzysztof Bosak i zapowiadał w niedzielny wieczór, że „jesteśmy na nowych szerokich wodach pracy politycznej”. Owszem, sporo w tym przesady i puszenia się – ugrupowanie Bosaka wyszło ponad poziom marginalnego folkloru, ale poparcie nadal ma wątłe. A kolos na glinianych nogach rządzi na wszystkich szczeblach władzy, zwłaszcza samorządowej, i będzie tak przez co najmniej najbliższe trzy lata. Ale jeśli w polskiej polityce nastąpi wkrótce jakieś nowe rozdanie, to niewątpliwie kilka ważnych kart rzucą za dwa tygodnie na stół właśnie ci najmniej dotąd widoczni i rozpoznani wyborcy Hołowni i Bosaka. Nawet jeśli ani jedni, ani drudzy nie chcieliby, żeby ich wymieniać obok siebie.