Zapętlony działacz

Rafał Gaweł: ofiara prześladowań prokuratury sprzyjającej skrajnej prawicy czy ofiara własnej niefrasobliwości w finansowaniu działalności publicznej?

02.04.2017

Czyta się kilka minut

Rafał Gaweł, członek zarządu Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych w biurze ośrodka, wkrótce po akcji policji i zajęciu komputerów. Warszawa, 3 lutego 2017. / Fot. Czarek Sokołowski / EAST NEWS
Rafał Gaweł, członek zarządu Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych w biurze ośrodka, wkrótce po akcji policji i zajęciu komputerów. Warszawa, 3 lutego 2017. / Fot. Czarek Sokołowski / EAST NEWS

Czekali na to dziecko. Wszystko szło dobrze. Poszli na kontrolę do lekarza. Długo milczał, wreszcie powiedział, że dziecko nie żyje. Rafał, ojciec, opisał na Facebooku ze szczegółami wszystko: operację usunięcia dziecka, szpitalną kostnicę, pogrzeb i żałobę, która trwała tylko dwa dni. Bo dwa dni później do drzwi mieszkania matki Karoliny dobija się policja. Policjanci wypytują: „Czy pani wie, z kim związała się pani córka?”, „Co łączy ją z Rafałem Gawłem?”, „Skąd córka ma pieniądze na swoje utrzymanie?”.

Rafał Gaweł, człowiek, który ujawnił, że białostocka prokuratura uznała swastykę za „symbol szczęścia”, skomentował: „Chodziło o to, by wysłać jasny komunikat. Jeśli dalej będziesz wchodził nam w drogę, nie cofniemy się przed tym, by niszczyć też twoich najbliższych”.

Gaweł ma już na koncie wyrok: cztery lata więzienia za zarzuty gospodarcze. Kilka dni po naszej pierwszej rozmowie słyszy w prokuraturze kolejne zarzuty: grozi mu 25 lat więzienia za sfałszowanie podpisu na wekslu sprzed dziesięciu lat.

– Dla mnie to jasne. Prokuratura, w której doprowadziłem do kontroli, w efekcie czego do dymisji podał się jej szef, postanowiła się na mnie zemścić. I jestem pewny, że z tego nie zrezygnuje. Zrobią wszystko, żebym poszedł do więzienia – mówi.

Ferment w Białymstoku

Biuro Stowarzyszenia Dom na Młynowej, prowadzącego teatr oraz Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, jest niemal puste. Podczas ostatniej kontroli zleconej przez prokuraturę Białystok–Północ policjanci zabrali niemal wszystkie dokumenty, a także komputery: – Brali wszystko, żeby przekopać się przez lata naszej działalności i znaleźć cokolwiek, co mogłoby nas obciążać. W jednym z segregatorów mieściły się dokumenty niewygodne dla pnących się właśnie w górę młodych prokuratorów, którzy pod nowymi rządami robią gwałtownie karierę. Dzisiaj awansują ci, którzy wcześniej przez palce patrzyli na przestępstwa skrajnej prawicy w Białymstoku.

Cofnijmy się o siedem lat. Rafał Gaweł i Konrad Dulkowski, wieloletni przyjaciele, stawiają wszystko na jedną kartę. Sprzedają samochody, znajdują drewniany, pożydowski budynek w Białymstoku przy ul. Młynowej (od którego nazwą stowarzyszenie) i zakładają teatr. Twierdzą, że zawsze o nim marzyli.

Teatr będzie przyglądał się aktualnej sytuacji społecznej, problemom, które trawią także Białystok. Jako jedni z pierwszych już kilka lat temu wyczuwają nastroje rosnące w Polsce – zauważają język nienawiści, który do zwykłych ludzi przemawia z murów. Teatr TrzyRzecze staje się miejscem, które te nastroje komentuje, jest niewygodne, ale intrygujące. Musi takie być, skoro po kilku spektaklach po bilety na następny ustawiają się kolejki.

– Powoli stawaliśmy się też pupilkami władzy – mówi dzisiaj Konrad Dulkowski. – Trudno w to dziś uwierzyć, ale tak było. Byliśmy atrakcyjni, robiliśmy ferment i przede wszystkim potwierdzaliśmy to, czym Białystok chciał się promować – otwartość tego miasta, wielokulturowość.

Stowarzyszenie dostaje nagrody: „Innowacja Społeczna Roku”, nominacja do Nagrody Obywatelskiej Prezydenta RP. Może się też pochwalić innowacyjnym sposobem finansowania. Część kosztów pokrywają zyski ze spółki zajmującej się sprzedażą środków farmaceutycznych. Resztę dotacje, datki i pożyczki.

Projekty teatru dofinansowuje również miasto. Ale do pewnego momentu.

TrzyRzecze chce wystawić sztukę „Jak być gejem w Białymstoku”, autorstwa miejscowej licealistki. Z dnia na dzień okazuje się, że wcześniej przyznana przez ratusz dotacja zostaje cofnięta. Gaweł i Dulkowski idą do urzędu, pytają, co się stało.

Wiceprezydent mówi im nieoficjalnie: „Poruszajcie dalej takie tematy, a już żadnej dotacji w tym mieście nie zobaczycie”.

Zamaluj zło

Gaweł i Dulkowski, kiedyś dziennikarze, w latach 80. uczestniczący w ruchu Pomarańczowej Alternatywy, coraz głębiej wchodzą w tkankę Białegostoku. Odkrywają, że park w centrum miasta był kiedyś żydowskim cmentarzem, zasypanym ziemią i piaskiem. Uświadamiają sobie, że wokół Białegostoku, w całym regionie, historii podobnych do tej z Jedwabnego są dziesiątki.

Na murach bloków widzą swastyki, słyszą o rasistowskich atakach na cudzoziemców. To da impuls do założenia Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, działającego jako część Stowarzyszenia. Organizują akcję „Zamaluj zło”. Przedstawiają projekt Fundacji im. Stefana Batorego, dostają dotację. Rozliczają się w terminie i bez zastrzeżeń.

Tworzą stronę internetową, za pośrednictwem której zaczynają spływać zgłoszenia o ksenofobicznych malunkach. Monitorują też media i wyłuskują z komentarzy te o charakterze rasistowskim. Poszczególne przypadki zgłaszają do prokuratury. To wtedy – ich zdaniem – wszystko się zaczyna.

Prokurator Dawid Roszkowski postanawia nie wszcząć postępowania w sprawie jednej ze swastyk, uzasadniając, że może być ona interpretowana jako mitologiczny „symbol szczęścia”. Gaweł i Dulkowski ujawniają to uzasadnienie. Prokurator generalny robi kontrolę w białostockiej prokuraturze, która wykazuje szereg nieprawidłowości. Do dymisji podaje się szef prokuratury, zaczynają się postępowania dyscyplinarne wobec prokuratorów.

W 2014 r. ta sama prokuratura, którą kilka miesięcy wcześniej skompromitował Gaweł, zaczyna się bliżej interesować jego działalnością. Śledczy wchodzą do byłych miejsc pracy Gawła, sprawdzają jego skrzynki mailowe, konta bankowe. Urząd Miasta wysyła do Stowarzyszenia kontrole. Jednocześnie wstrzymuje wszelkie dotacje. Kiedy zaczynają się kłopoty finansowe Stowarzyszenia, zaczynają się też kontrole ze strony organizacji, które wspierały je dotacjami.

Sędzia nie widzi kontekstu

Do teatru wchodzi policja. Przesłuchuje współpracowników Gawła, ale też znajomych, rodzinę. Zabiera dokumenty, sprawdza rachunki bankowe. Zajmuje konto Gawła. Prokuratura rozmawia też z kontrahentami dawnej firmy Gawła. Jeden z nich składa doniesienie, według którego Gaweł zalega z płatnością za towary.

Rafał Gaweł tłumaczy to dzisiaj tak: – Przed założeniem TrzyRzecza prowadziłem hurtownię razem z moją znajomą, formalnie była zarejestrowana na nią. W pewnym momencie ona wycofała się z interesu. Po prostu postanowiła wyjechać za granicę. Postawiliśmy więc firmę w stan upadłości. Wtedy nasi kontrahenci zaczęli się domagać zwrócenia pieniędzy za towary, które od nich zamówiliśmy. Nie miałem gotówki, proponowałem rozliczenie towarem. Na 100 kontrahentów 95 się zgodziło. Reszta nie chciała. Proponowałem: weźcie towar na wartość nawet 150 proc., byle byśmy rozliczyli zobowiązania. Ale oni chcieli gotówki, mieli do tego prawo. W ten sposób powstały moje długi, które od tamtego czasu spłacam.

Podobnych sytuacji prokuratura doszukuje się więcej. W sumie stawia Gawłowi i Ewelinie G. piętnaście zarzutów o charakterze gospodarczym. Latem 2016 r. zapada wyrok czterech lat pozbawienia wolności, jego była żona dostaje wyrok w zawieszeniu. Wyrok nie jest prawomocny.

– Sędzia, który wydawał wyrok, to naprawdę solidny, rzetelny człowiek – mówi dzisiaj Rafał Gaweł. – Ale właśnie ta jego solidność polegała na tym, że twardo trzymał się dokumentów. I tylko dokumentów. Nie widział kontekstu, w którym to wszystko się działo. Nie uwzględnił m.in. tego, że w wyniku wycofania się ze spółki mojej wspólniczki wpadliśmy w kłopoty, których nie można było szybko rozwiązać. Nie wziął pod uwagę, że w ciągu ostatnich dwóch lat spłaciłem prawie 200 tys. długu.

Uzasadnienie wyroku można obejrzeć na YouTubie. Relację z sądu zamieścił portal Niezależne Media Białegostoku, nieprzychylny Gawłowi.

– Sędzia, ogłaszając wyrok, robi to tonem pełnym sarkazmu – uważa Rafał Gaweł. – Widać wyraźnie, że nie podoba mu się, iż kiedy miałem niezapłacone mandaty, zabierałem swoje dzieci na zagraniczne wycieczki. Nie mieściło mu się to w głowie.
Proszę Gawła o wyjaśnienie tego wątku: – Rzeczywiście, miałem niezapłacone mandaty za przekroczenie prędkości. I rzeczywiście w tym samym czasie zabierałem dzieci z poprzedniego małżeństwa – mające zespół Aspergera – za granicę, np. do Iraku. Pytały mnie o wojnę, którą widziały w telewizji, więc pokazałem im, jak wygląda kraj nią dotknięty. Czy powinienem być ukarany za to, że chcę uczyć swoje dzieci, pokazywać im świat? Który przez swoją chorobę mogą poznać tylko w ten sposób? Dzięki takim wyjazdom nauczą się więcej niż w szkole.

W 2014 r. na wniosek Narodowego Odrodzenia Polski inspekcja budowlana zamyka scenę Teatru TrzyRzecze w Białymstoku. – Znaleźli kruczek prawny, który można rozwiązać w pięć minut – mówi Dulkowski. – Jednak nie było takiej woli ze strony Urzędu Miasta. Nie mając dotacji i nie mogąc wystawiać spektakli, teatr zaczął gonić w piętkę.

W atmosferze niechęci i nacisków wiosną 2015 r. Gaweł i Dulkowski przenoszą działalność do Warszawy.

60 procent zysku

Stowarzyszenie Rafała Gawła miało zalegać ze spłaceniem zobowiązań zaciągniętych m.in. w funduszu pożyczkowym PAFPIO w 2013 r. (fundusz przez 18 lat działalności udzielił ponad 2 tys. pożyczek blisko 700 organizacjom na łączną kwotę przeszło 200 mln zł).

– Potwierdzam, że w 2013 r. udzieliliśmy pożyczki Stowarzyszeniu Teatralnemu Dom na Młynowej „Teatr TrzyRzecze” – mówi Katarzyna Dąbrowska z PAFPIO. – Brak spłaty należności spowodował wniesienie przez nas do sądu pozwu o zapłatę. 4 grudnia 2014 r. Sąd Rejonowy w Warszawie wydał nakaz zapłaty w postępowaniu nakazowym zobowiązując Stowarzyszenie do zwrotu 73 520,55 zł wraz z odsetkami. Obecnie komornik sądowy prowadzi, częściowo skuteczną, windykację należności na drodze egzekucji komorniczej.

– Każda organizacja pozarządowa ma zaplanowane działania na określony czas do przodu. Wymaga to stworzenia biznesplanu, również na kilka lat w przód. Ten biznesplan składa się z finansowania prywatnego (jeśli takie jest), różnych dotacji, ale też pożyczek z banków, funduszy pożyczkowych dla NGOsów i parabanków. Pożyczki mają pokryć bieżące koszty i mają być spłacone właśnie z prywatnego finansowania oraz dotacji. Tak było w naszym przypadku. Jednak cały plan finansowy zaczął się sypać, gdy odebrano nam dotacje miejskie, a teatr nie miał gdzie wystawiać spektakli – wyjaśnia Rafał Gaweł.

Inną organizacją, której według wyroku sądu miał zalegać Rafał Gaweł, jest Fundacja Batorego. Anna Rozicka, dyrektor programu „Obywatele dla Demokracji” w Fundacji Batorego, która przyznała dotację na Ośrodek, opisuje mi relacje ze stowarzyszeniem Gawła: – 15 kwietnia 2014 r., po podpisaniu umowy, została przekazana pierwsza rata dotacji w wysokości 108 000 zł. Zgodnie z umową Stowarzyszenie było zobowiązane do złożenia sprawozdania okresowego do 31 października 2014 r., po wydatkowaniu co najmniej 70 proc. otrzymanych środków. Stowarzyszenie złożyło sprawozdanie okresowe 20 czerwca 2014 r. (a więc już po dwóch miesiącach), wykazując poniesione wydatki na kwotę 108 889,17 zł i oczekując przekazania kolejnej raty. Z raty dotacji w wysokości 108 000 zł zostało przekazane 105 500 zł spółce Graviti sp. z o.o. założonej przez Stowarzyszenie. Pieniądze pobierano z konta projektu i przekazywano spółce gotówką, ratami, po kilka tysięcy. A spółka wystawiała faktury.

Faktury, które zakwestionowała Fundacja Batorego, dotyczyły m.in. płatności za zakup wyposażenia sali konferencyjno-widowiskowej oraz stanowisk biurowych na kwotę 44 500 zł.

– W trakcie wizyty w Białymstoku gołym okiem było widać, że sprzęty są używane i w nie najlepszym stanie, jednak Stowarzyszenie przekonywało nas, że wszystko jest nowe i warte swojej ceny, a źle wygląda, bo piecyk wybuchł i pobrudził sprzęty – mówi Anna Rozicka. – Dokumenty bazowe, o które długo nie mogliśmy się doprosić, wykazały, że spółka kupowała sprzęty na rynku wtórnym, w większości przypadków od jednej osoby, i zapłaciła za nie niecałe 16 500 zł. Zostało ponad 60 proc. „zysku”. Co się z nim stało, nie zdołaliśmy dociec.

Wątpliwości Fundacji budziło także płacenie za niewykonane usługi promocyjne na łączną kwotę 41 800 zł. Anna Rozicka tłumaczy: – Bywa, że wypłaca się zaliczkę, ale robi się tak na podstawie umowy, która określa wysokość zaliczki i warunki zwrotu zaliczki w przypadku niewykonania usługi, wystawia się fakturę pro forma. Po wykonaniu usługi wystawia się właściwą fakturę i podaje się datę wykonania usługi. Wystawienie faktury za coś, czego się nie zrobiło, i płacenie za coś, czego się nie otrzymało, to, delikatnie mówiąc, naganna praktyka.

Szkodzi wizerunkowi 

W rozmowie ze mną Rafał Gaweł wskazuje, że nigdy nie dochodziło do „przepuszczania” pieniędzy z dotacji Fundacji Batorego przez jego „prywatną spółkę”. Po pierwsze – tłumaczy – spółka nie jest jego, ale jest w stu procentach własnością Stowarzyszenia. Po drugie – spółka wykonywała usługi dla Stowarzyszenia po preferencyjnych cenach, a więc – mówi – była to znaczna oszczędność.

Gaweł twierdzi, że spółka Graviti nie osiągała z tej działalności żadnych „zysków”, które miałaby zachowywać dla siebie. Próbuje mi to wytłumaczyć na przykładzie: – Koszt wydrukowania plakatu przez agencję reklamową dla organizacji pozarządowej to 10 zł. Dlaczego? Bo przedsiębiorcy, słysząc o zleceniu finansowanym z dotacji, podwyższają stawki o kilkaset procent. Co więc robimy? Zlecamy druk plakatu spółce Graviti, która zrobi to za, powiedzmy, 5 zł od sztuki. Według nas to ogromna oszczędność. Powinniśmy być za to docenieni. Ale dzisiaj wiemy już, że nie powinniśmy tak bardzo starać się, żeby zaoszczędzić środki z dotacji. Wtedy nikt by nam niczego nie zarzucił.

Moi rozmówcy z organizacji pozarządowych zaprzeczają, by przedsiębiorcy, z którymi współpracują, zawyżali ceny usług: – Nie spotkałam się z czymś takim i się z tym absolutnie nie zgadzam – mówi Karolina Puchała-Rojek, prezes Fundacji Archeologia Fotografii. – Nasza fundacja drukuje w wielu drukarniach pocztówki, ulotki, plakaty i przede wszystkim książki, albumy.

Współpracujemy z wieloma instytucjami, firmami, osobami prywatnymi i niemal zawsze ich komentarz brzmi tak: organizacje pozarządowe są niedofinansowane, nie mają budżetów, ale pracują dla idei, z którą się identyfikujemy, więc zrobimy wam poniżej kosztów.

– Co do jednego jestem przekonana: nie można niefrasobliwie korzystać z powierzonych funduszy „w imię idei” i potem prezentować siebie jako ofiarę prześladowań – uważa Anna Rozicka z Fundacji Batorego. – Działalność organizacji pozarządowych opiera się na zaufaniu społecznym, uczciwości, jawności i przejrzystości. Żadna szczytna idea nie może usprawiedliwiać nierzetelności, działań nieetycznych czy wręcz niezgodnych z prawem. Jak ktoś tego nadużywa, to szkodzi nie tylko sobie i swojej organizacji, ale też wizerunkowi innych organizacji i działaczy.

– To przypadek szczególny – mówi mi anonimowo działaczka trzeciego sektora z Warszawy. – Facet naraził się konkretnym ludziom, mając konkretne przewinienia za uszami. To zbieg okoliczności, niekorzystny dla Gawła. Bo za nim stoją jego słowa, a przeciwko niemu jest machina wymiaru sprawiedliwości, dla której liczą się papiery, papiery i jeszcze raz papiery.

– Przesadził – stwierdza szefowa fundacji z Warszawy. – Przesadził z nierozliczaniem dotacji, z łataniem jednych zaległości drugimi itd. Tego zwyczajnie się nie robi. Gaweł się zapętlił. Robił drogie działania, dużo kosztownie jeździł, generował akcje nie licząc się z kosztami, na zasadzie: „jakoś to będzie, ktoś da, ktoś załatwi” itd. Z mojego punktu widzenia powołanie spółki z o.o. to naprawdę świetny pomysł, ale nie można wykorzystywać go do takich machlojek, jak ta z Batorym. A że budził emocje spore i nie miał kiedy ogarnąć rzeczywistości, to stało się, co się stało.

– Jak zarządzać? Po prostu uczciwie – mówi Karolina Puchała-Rojek. – Rodzaje kosztów kwalifikowanych (czyli takich, które można pokryć z dotacji) są zawsze jasno określone w regulaminach konkursów. Nawet jeśli są więc czasem nie do końca przemyślane, to trzeba się do nich po prostu stosować, choćby zaciskając zęby.

Znajda jakaś

– Zapewniam pana, że gdybyśmy pogrzebali w pana przeszłości, to też znaleźlibyśmy coś, za co można by pana skazać – mówi dalej Gaweł. – Tak naprawdę to większość, jeśli nie każda organizacja działa w taki sposób jak nasza. Ale dlaczego to właśnie my, i ja szczególnie, staliśmy się celem prokuratury? Nie lubię tego słowa, bo zostało już dawno skompromitowane, ale tutaj muszę go użyć. To słowo to „układ” – mówi Gaweł.Według Gawła i Dulkowskiego postawione im zarzuty były narzędziem odwetu za kompromitację ze swastyką. – Pokażę panu coś ciekawego – mówi Gaweł i przeszukuje komórkę. Pokazuje mi zdjęcie opublikowane na jednym z profili na Facebooku, przedstawiające trybunę stadionu podczas meczu Jagiellonii Białystok. Zdjęcie opublikowano na długo, zanim postawiono Gawłowi jakiekolwiek zarzuty. Widnieje na nim duży biały baner z napisem: „Kto od miecza wojuje, od miecza ginie – Gaweł”. – Myśli pan, że skąd kibole wiedzieli, że przeciwko mnie szykowana jest krucjata? – pyta Gaweł.

Otwartą niechęć wobec niego deklarował jeden z czołowych przedstawicieli białostockiej Młodzieży Wszechpolskiej. Pytany przez Marcina Kąckiego w książce „Białystok”, zarzekał się, że „Gaweł przekroczył granicę”, „mówił niestosowne rzeczy”. Nazywa Gawła „znajdą jakąś”.

Osoba związana z białostockim środowiskiem prawniczym mówi mi: – W środowisku słychać było takie głosy: kto się weźmie za obronę Gawła, będzie w zawodzie skończony.

Ostatni grosz

– Jako dyrektor hurtowni farmaceutycznej, a potem menadżer w dużych firmach zarządzałem milionami, naprawdę milionami złotych – mówi na koniec Rafał Gaweł. – Nigdy nie postawiono mi zarzutów, że sprzeniewierzyłem choćby jeden grosz. Całe życie byłem uczciwy. Przyznaję: to wszystko powinno być bardziej jasne, przejrzyste. Poza tym myślę, że jeśli działalibyśmy dalej, to już bez dotacji. Tak jak robimy to teraz.

– Co będzie dalej?

– Nie liczę na oczyszczenie z zarzutów. Obawiam się, że wyrok zostanie utrzymany i pójdę do więzienia. Może uda się wywalczyć, żeby było to jakieś lżejsze więzienie, a nie takie dla recydywistów, w którym groziłoby mi fizyczne niebezpieczeństwo. Wiem, że członkowie skrajnej prawicy zbierają środki na „odstrzelenie Gawła w więzieniu”. Jacek Międlar publicznie zapowiada: „zniszczymy ich tak, jak oni chcieli zniszczyć nas”.

Post opisujący śmierć swojego dziecka Rafał Gaweł kończy dramatycznie: „Liczę się z najgorszym. Liczę się z tym, że jak to zapowiadano wielokrotnie, gdy tylko trafię do więzienia, spotka mnie odpowiednia kara. Jak bywa czasami w polskich więzieniach, okaże się zapewne, że »popełniłem samobójstwo«. Jeśli kiedyś ktoś powie Wam, że tak się stało, wiedzcie, że zostałem po prostu zamordowany”.

Stowarzyszenie prowadzi zbiórkę na pomoc prawną. Prośba o wpłaty na konto Stowarzyszenia znajduje się niemal w każdym poście, który Rafał Gaweł publikuje na Facebooku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2017