Kredyt nasz powszedni

W Polsce przybywa osób, dla których życie pod kreską nie jest już powodem do wstydu, tylko naturalną częścią codziennego życia.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

 / Il. JOANNA RUSINEK
/ Il. JOANNA RUSINEK

Trzydziestoośmioletnia Katarzyna już nie może doczekać się wakacji. Za trzy tygodnie będzie się opalać nad basenem w trzygwiazdkowym hotelu na Krecie. Przelot i całodzienne wyżywienie wliczone w cenę – 1499 zł. Przy pożyczce w wysokości 2000 zł (bo jeszcze przyda się rezerwa na dodatkowe wydatki), oprocentowanej na 8,99 proc. w skali roku, skończy spłacać ten tydzień urlopu za rok o tej samej porze. W sam raz, żeby skorzystać z kolejnej promocyjnej oferty banku i znów gdzieś odpocząć. Gdy pracuje się w instytucji kultury, zarabiając niecałe 3000 zł na rękę miesięcznie, a prawie dwie trzecie tej kwoty pochłaniają wydatki na mieszkanie (podkusiło ją, by wziąć kredyt hipoteczny w innym banku, z ratą ok. 1500 zł), alternatywą mogą być tylko wakacje u rodziny na wsi. Rata za wakacje wyniesie ok. 262 zł, więc teraz będzie musiała bardziej zacisnąć pasa, zwłaszcza że do końca roku do abonamentu za komórkę operator dolicza jej jeszcze raty za iPhone’a (95 zł). Na szczęście nie ma na utrzymaniu dzieci, a z partnerem (specjalista w tej samej instytucji) dzielą się kosztami życia po równo. Żeby towarzyszyć jej w relaksie pod palmami, on również weźmie pożyczkę.

Na bieżące potrzeby

Adwokat Krzysztof Boufał, założyciel serwisu Sąd Internetowy, służącego do sądowej windykacji należności od firm i osób prywatnych (przez trzy lata istnienia – kilka tysięcy spraw), mówi, że zaciągane przez Polaków kredyty służą głównie poprawie stanu materialnego.

– Ludzie biorą je, żeby kupić dobra, na które za gotówkę nie byłoby ich stać: sprzęt elektroniczny, ubrania, wyjazdy wakacyjne. Sytuacje, w których ktoś się zadłuża, żeby kupić leki czy jedzenie, zdarzają się sporadycznie – zaznacza.

Spostrzeżenia płynące z rozmów z dłużnikami pokrywają się z efektami badań rynku, prowadzonymi zwykle na zlecenie banków. Jedna czwarta polskich kredytobiorców, odpytywanych rok temu firmę przez Millward Brown, zapożyczała się na zakup sprzętu RTV i AGD. Inne badanie dotyczące finansowych zwyczajów Polaków, prowadzone na zlecenie firmy Lindorff, pokazało, że blisko 40 proc. ankietowanych zaciąga kredyty na bieżące potrzeby, w tym 11 proc. na wakacje, a 9 proc. na zakup odzieży lub kosmetyków. Wśród innych celów wymieniane są też okolicznościowe imprezy, komunie lub wesela.

– Istnieje grupa osób, która niezależnie od wysokości dochodów nie potrafi odkładać pieniędzy. Praktycznie wszystkie środki przeznacza na raty, nie ma żadnych oszczędności. Nawet jeśli pracuje i dobrze zarabia, wydaje wszystko – mówi Krzysztof Boufał i zaznacza: – To jest kwestia nie dla prawnika, ale raczej dla psychologa.

Jak w przypadku prezeski jednej z dużych państwowych firm, której historię omawiali adwokaci na szkoleniu. Posadę piastowała przez kilka lat, zarabiając ok. 20 tys. zł miesięcznie, lecz za każdym razem wydawała całą pensję – na ubrania, kosmetyki, zabiegi i wycieczki. W miarę przyzwyczajania się do życia na wysokim poziomie nie starczało jej na wszystkie zachcianki, więc posiłkowała się pożyczkami. Gdy władzę w kraju przejęła inna opcja polityczna, pani prezes padła ofiarą wymiany kadr. Wtedy okazało się, że nie ma na koncie nic prócz długów. Na szczęście polskie prawo dopuszczało już możliwość ogłoszenia upadłości konsumenckiej. Z czego szybko skorzystała.

Z miesiąca na miesiąc

– Bardzo chciałbym żyć w innym trybie niż człowiek pierwotny: jeśli dziś czegoś nie upoluję, nie będę miał co jeść – mówi Kuba, 33-latek, z zawodu realizator dźwięku. – W moim przypadku nie chodzi na szczęście o jedzenie, bo mieszkam w domu utrzymywanym przez ojca, który dzieli się ze mną zawartością lodówki, tylko o terminowe regulowanie zobowiązań i możliwość zafundowania sobie zwykłych, drobnych przyjemności, do których ma prawo każdy człowiek. Czasem piwo na mieście, czasem wyjście do kina, zakup benzyny.

Kiedyś Kuba prowadził studio nagrań i współpracował przy produkcji reklam. Z powodu kryzysu w branży musiał zamknąć firmę, do dziś spłaca zadłużenie z tamtego tytułu – 250 zł miesięcznie dla komornika. Na szczęście zostały mu jeszcze tylko trzy miesiące spłat. Zrezygnował z wynajmowanego mieszkania, przeprowadził się do ojca. Jest zatrudniony na umowę o dzieło w jednym z teatrów, gdzie miesięcznie może liczyć na kilkaset złotych, czasem więcej, w zależności od zakresu obowiązków. Dorabia sobie u innych zleceniodawców, ale u większości musi dopominać się o przelewy, co go frustruje i rodzi poczucie upokorzenia. Przynajmniej nie jest w tych uczuciach odosobniony – podobne zmagania dzieli z nim większość jego znajomych pracujących na umowach cywilnoprawnych. Też żyją od przelewu do przelewu, spóźnione należności służą im do pokrycia zaciągniętych w międzyczasie z konieczności długów.

– Kiedy doczekałem się wreszcie zaległej większej gratyfikacji od klienta, od razu kupiłem nowy komputer i aparat fotograficzny – opowiada. – Traktuję to jako inwestycję w zawodowy rozwój, bo trudno przewidzieć, kiedy znów trafi się podobna kwota. Inżynierię zarządzania długiem opanowałem do perfekcji – przyznaje.

Do stałych kosztów zalicza jeszcze miesięczną ratę za telefon komórkowy i bieżące utrzymanie 23-letniego, odkupionego za grosze od wujka, samochodu z którego korzysta głównie podczas służbowych wyjazdów z teatrem. Ma też kartę kredytową i debetową, ale – jak mówi – pilnuje się, żeby nie zaciągać większych zobowiązań niż na uregulowanie dotychczasowych, jeśli wynagrodzenie nie wpływa w terminie. – W razie potrzeby zwracam się do ojca – przyznaje – ale nie jest mi z tym dobrze. Mam poczucie, że powinno być odwrotnie. Nie wyobrażam sobie też, że zakładam rodzinę i mam na utrzymaniu dzieci. Za duży stres.

Do Kuby, podobnie jak do kilku innych rozmówców, trafiłam za pośrednictwem facebookowej grupy „Czekam na przelew”, liczącej 4,5 tys. członków. Z kilkoma z nich rozmawiałam dwukrotnie – po roku wróciłam, by zapytać, jak się im wiedzie.

Efekt Syzyfa

– Jest coraz lepiej – mówi Ryszard, 29-letni grafik i projektant stron internetowych, ojciec dwójki dzieci. Z zadłużeniem walczy od 2015 r. Prowadził wtedy firmę. Kilku zleceniodawców, z którymi pracował, przestało regulować zobowiązania w terminie. Próby wyegzekwowania należności nie przynosiły skutku. By utrzymać działalność, sam zmienił się w dłużnika, pożyczając w sumie ok. 80 tys. zł.

– Bez większych formalności – zaznacza. – Wystarczyło złożyć wniosek przez internet. Tym samym dorobiłem się problemów, bo bywały miesiące, w których raty przewyższały wysokość zarobków. Pracowałem więc coraz więcej, taki efekt Syzyfa. A życie nie zawsze chciało dostosować się do moich planów. Kiedy np. złapałem większe dodatkowe zlecenie na krótki termin, to po trzech miesiącach pracy okazywało się, że zadanie potrwa jeszcze dłużej, bo klient nie ma czasu sprawdzić przygotowanej strony albo wysłać materiałów – i tak ze zlecenia na miesiąc lub dwa robiło się pół roku. W międzyczasie wydatki rosły, dzieci również, pojawiały się dodatkowe potrzeby i spirala się nakręcała. Wreszcie powiedziałem sobie „dość” i restrykcyjnie podszedłem do wydatków, planując je z kalkulatorem w ręku.

Dalej prowadzi firmę, ale wynegocjował również stałe wynagrodzenie z klientem, z którym regularnie współpracuje. – Początkowo nie opiewało na wysoką kwotę, ale ostatnio udało mi się wynegocjować taką stawkę, by móc w miarę rozsądnie nią gospodarować, jednocześnie spłacając zobowiązania – mówi. – W tej chwili mam do spłaty jeszcze 40 tys. zł, lecz wkrótce kończy się jeden z kredytów i powinno być trochę lżej.

Kłopot tylko w tym, że razem z żoną od lat marzą o budowie domu. Żona chciałaby już wystąpić o kredyt hipoteczny, ale nie mają na to szans, póki Ryszard nie spłaci dotychczasowych długów. Ona o nich nie wie i nie może się dowiedzieć, bo – jak mówi jej mąż – oznaczałoby to zapewne rozwód. Połowa tego, co zarabia Ryszard, trafia na spłatę długów, reszta, „oficjalna” – na wspólne konto. – Żona wielokrotnie dziwiła się, czemu tak mało zarabiam, podczas gdy moi koledzy mają wyższe dochody. Pojawiły się kłamstewka, przesiadywanie po nocach nad dodatkowymi zleceniami. Ciąży mi oszukiwanie jej, choć robiłem to w dobrej wierze i dla rodziny, bo naprawdę nic nie wydawałem na siebie, na hazard czy jakieś przyjemności, a wszystkie środki, które wpływały na moje konto, były wynagrodzeniem od zleceniodawców, tylko rozłożonym w czasie i płaconym ze sporym opóźnieniem – mówi Ryszard. – Uważam jednak, że skoro sam nabroiłem, sam muszę sobie poradzić.

Nieznośna lekkość rat

Z danych Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor i Biura Informacji Kredytowej wynika, że Polacy zadłużają się coraz bardziej. W ubiegłym roku byli winni firmom i instytucjom 47,19 mld zł, z czego 27,98 mld stanowiły niespłacone kredyty, a resztę – zaległe opłaty, w tym za telefon, prąd czy alimenty. Wartość wszystkich zaległości wpisanych do Krajowego Rejestru Długów wzrosła w 2016 r. o 12 proc.

Obrazu dopełniają inne statystyki, prowadzone przez banki, dotyczące oszczędzania. Zgodnie z nimi, trzy czwarte Polaków nie ma żadnych nadwyżek finansowych. Lokaty bankowe posiada niespełna 18 proc. obywateli, a średnia kwota wolnych środków na rachunku oszczędnościowym wynosi 27 tys. zł. Dla porównania – przeciętne gospodarstwo domowe w Wielkiej Brytanii dysponuje poduszką finansową w wysokości 14,4 tys. funtów, a w Holandii – 44 tys. euro.

Spory wpływ na popularność kredytów ma reklama generująca coraz to nowe potrzeby, a z drugiej strony przedstawiająca stan zadłużenia jako coś zwyczajnego, wręcz pożądanego. Sugeruje to nazewnictwo: leciutka rata, ratka, miniratka czy chwilówka. – Tyle że chwilówki tak ­naprawdę nie są na chwilę, podobnie jak ubezpieczenie na życie jest w istocie ubezpieczeniem na wypadek śmierci – mówi Boufał. – Firmy pożyczkowe nie zarabiają na tym, że ktoś pożyczy 2000 zł na chwilę, odda po miesiącu i nie zapłaci procentu od pożyczki, tylko że będzie spłacał ją przez rok ze słonymi odsetkami. Podobnie z ratami „zero procent”: są w istocie najdroższe, bo wliczane w cenę towaru – dodaje.

Chwilówek nie bierze się na chwilę, tylko wtedy, gdy ktoś nie ma szans na pożyczkę w banku ze względu na brak zdolności kredytowej – choćby pracujący na czarno, więc formalnie niewykazujący dochodów. Do rozbudowanej oferty kredytowej dostosował się rynek. Nieprzypadkowo w momencie szczytu popularności kredytów frankowych wzrosły też ceny mieszkań.

– Ludzie uzależniają się od chwilówek, wiodąc życie na stałym debecie – mówi Boufał. – Ale kwestia uzależnienia występuje też u osób regularnie zarabiających. Zamiast odłożyć pieniądze na jakiś cel i wstrzymać się z zakupem do momentu, gdy będzie ich stać, biorą kolejną pożyczkę. Tylko że małe odsetki szybko zaczynają narastać. Ktoś zakładał, że będzie spłacał dług regularnie, ale przydarza mu się nieszczęście i plan legnie w gruzach.

Jak w przypadku Zofii, samotnej matki wychowującej dwie córki i spłacającej kredyt hipoteczny we frankach. Źle się poczuła, trafiła na badania, a stamtąd do szpitala, gdzie w lipcu 2009 r. usunięto jej część trzustki, śledziony i nadnercza. Potem było kilka miesięcy rehabilitacji, podczas których straciła część dochodów. Bank odmówił prośbie o przesunięcie o 3-6 miesięcy płatności rat kredytu (nazbierało się jej w tym czasie 5 tys. zł zaległości). Nie pomogło dołączenie do wniosku dokumentacji medycznej – po ponagleniach została wezwana do natychmiastowej spłaty całości kredytu w wysokości trzykrotnie wyższej od kwoty, na którą zaciągała dług. Do akcji szybko wkroczył komornik. Zofia zwróciła się o pomoc do organizacji Pro Futuris, zrzeszającej posiadaczy kredytów frankowych, którzy uważają się za poszkodowanych przez banki. Przy wsparciu organizacji procesuje się z bankiem. Sąd zwolnił ją na szczęście z dodatkowych opłat. Sprawa ciągle czeka na rozstrzygnięcie.

Nie zawsze musi być od razu aż tak dramatycznie. Wystarczy, że zepsuje się samochód, trzeba sfinansować dodatkowe wydatki dzieciom, pójść do dentysty, zrobić remont – i nagle, gdy nie ma się oszczędności, przy niespodziewanych wydatkach pożyczki zaciągnięte na spory procent stają się kamieniem u szyi. A oprocentowanie narasta. Co ciekawe, z doświadczenia prawników współpracujących z wierzycielami wynika, że kredytobiorcy nie zwracają przede wszystkim uwagi na wysokość oprocentowania ani okres spłaty, tylko patrzą, ile wyniesie miesięczna rata, i zaciągają zobowiązania na bardzo wysoki procent. Nie kalkulują, że jeśli wezmą pożyczkę na 10 tys. zł, oprocentowaną 100 proc. w skali roku, wliczając w to różne opłaty, jak w przypadku pożyczek w parabankach, to bardziej opłacałoby się im pożyczyć te pieniądze od kogoś z rodziny i kupić towar za gotówkę. Ten sam mechanizm działał przy kredytach frankowych. Kredytobiorcy nie szacowali, że biorąc kredyt na 300 tys. zł, po 30 latach tak naprawdę spłacą 700 tys. zł, tylko szacowali, czy przy aktualnym poziomie zarobków stać ich na uiszczenie wyliczonej przez doradcę raty.

Współczesne niewolnictwo

Za jeden z powodów, dla których Polacy sięgają coraz bardziej ochoczo po kredyty i pożyczki, jak dzieci w sklepie ze słodyczami, można uznać brak podstawowej edukacji finansowej, która w innych krajach następuje już na etapie podstawówki. Stąd też rosnące zainteresowanie blogami traktującymi o oszczędzaniu, na czele z najpopularniejszym „Jak oszczędzać pieniądze” Michała Szafrańskiego, czytanego regularnie co miesiąc przez ponad ćwierć miliona osób. Podobnie jak prawnicy mający styczność z dłużnikami, Szafrański przekonuje, że nieustanne życie na kredycie prowadzi do zjawiska, które można nazwać współczesnym niewolnictwem.

Krzysztof Boufał: – Kiedyś pan zapewniał niewolnikowi w zamian za władzę nad nim dach nad głową, pracę i wyżywienie, teraz człowiek z kredytem sam nieustannie się pilnuje – drży, by nie stracić pracy, bo mieszkanie jest na kredyt, a jeszcze trzeba spłacać inne zobowiązania zaciągnięte na poczet zwykłych życiowych przyjemności.

Trudno czerpać satysfakcję z takiej pracy, zwłaszcza gdy pojawiają się problemy ze spłatą zobowiązań. Niestety, jak podkreślają przedstawiciele firm zajmujących się windykacją, rzadko zdarza się, by dłużnik reagował od razu, gdy zapala się pierwsza czerwona lampka. Informował o swojej sytuacji, szukał wspólnie z wierzycielami rozwiązania. Z reguły brnie dalej, zaciągając kolejne pożyczki, albo unika kontaktów z wierzycielem. Wielu nie wytrzymuje nieustannej presji, popada w choroby, uzależnienia, rozpadają się im związki. Popularne powiedzenie, że w dzisiejszych czasach kredyt hipoteczny potrafi związać ludzi silniej niż węzeł małżeński, traci wówczas posmak dobrego żartu. ©

Personalia bohaterów dłużników na ich prośbę zostały zmienione. Dziękuję za pomoc administratorom grupy „Czekam na przelew”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017