Wszystkie zapachy ciemności

Niewidomi i niedowidzący „słyszą” doskonale przestrzeń, potrafią poczuć ją dotykiem, a teraz uczą się jej także przez zapach.

08.11.2021

Czyta się kilka minut

Marek Jakubowski w podziemiach dawnego klasztoru przy kościele św. Jana Chrzciciela. Owińska, sierpień 2021 r. / PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA WYBORCZA
Marek Jakubowski w podziemiach dawnego klasztoru przy kościele św. Jana Chrzciciela. Owińska, sierpień 2021 r. / PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA WYBORCZA

Gdy Marek Jakubowski ogłasza na Facebooku swój pomysł, nie spodziewa się, że odzew będzie tak duży. Do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych w Owińskach pod Poznaniem, gdzie jest pedagogiem, zaczynają przychodzić stosy paczek. Łącznie uda się do dziś zebrać sześć tysięcy próbek zapachowych. Złożą się na Bibliotekę Zapachów – autorski pomysł Jakubowskiego, z którego już dziś korzystają niewidome i niedowidzące dzieci uczące się w Owińskach.

Otwieram drewniane pudełko z próbkami zapachów. Wyciągam fiolkę na chybił trafił. Na etykiecie czytam: „wołowina”. Wącham: ciężka, słodkawa, wwiercająca się w śluzówkę woń, dziwnie przypominająca… gorzką czekoladę.

– Zapachy są przeróżne, czasem bardzo osobliwe. Facet z Wolsztyna, emerytowany kolejarz, przysłał słój ze smarem do lokomotyw – mówi Jakubowski. – Śmierdzi to jak cholera. Ale czy poza bocznicami i warsztatami jest na świecie miejsce, w którym można powąchać kolejowy smar?

Najpiękniej pachną książki

Siedzimy w gabinecie Jakubowskiego. Nowoczesnym, przeszklonym pomieszczeniu wewnątrz budowli pamiętającej Napoleona.

– Był rok 1806. Cesarz wizytował Owińska w towarzystwie generała Dezyderego Adama Chłapowskiego – opowiada Marek Jakubowski. – Stoi pan dokładnie w miejscu, w którym wtedy stał Napoleon.

Do XVII w. w budynkach, w których mieści się dziś ośrodek, żyły siostry cysterki. Były zamożne – posiadały na własność kilka okolicznych wsi. Po kasacie zakonu posesja przez dziesięć lat stała pusta i niszczała. W 1839 r. utworzono tu szpital psychiatryczny.

– Wówczas reklamowano go jako zakład, w którym pacjentów „mało się bije” – opowiada Jakubowski. Najpierw szpital mógł pomieścić kilkuset chorych, ale zapotrzebowanie było tak duże, że w okolicznym parku wybudowano kilka kolejnych budynków. Stoją do dzisiaj.

Historia szpitala skończyła się tragicznie. W 1939 r. pacjenci stali się ofiarami hitlerowskiej Akcji T4, mającej na celu eksterminację chorych psychicznie. Część została rozstrzelana, część otruta: naziści wprowadzali przedłużoną rurę wydechową ciężarówki do szczelnie zamkniętej naczepy, w której siedzieli pacjenci. Nieżywych transportowali do Fortu VII w Poznaniu, gdzie mieściło się krematorium.

Gdy już wymordowano chorych, w Owińskach powstała szkoła oficerska. Po korytarzach, po których biegają dziś dzieciaki, jeszcze kilka dekad temu chodzili żołnierze w mundurach Wehrmachtu. Po wojnie władze PRL stworzyły tu ośrodek dla niewidomych.

Dziś w Owińskach uczy się i mieszka w internacie 170 dzieci – wszystkie w różnym stopniu dotknięte problemami ze wzrokiem. Nikt jednak nie posługuje się tu laską, a przewodnika zastępują im własne uszy i ręce. Każde nasze słowo, pociągnięcie nosem, tupnięcie butem – roznosi się tu dalekim echem. Niewidomi i niedowidzący słyszą to o wiele „bardziej”. Dzięki wyostrzonemu słuchowi potrafią wyobrazić sobie przestrzeń i doskonale się w niej odnaleźć.

Wychodzimy do parku otaczającego ośrodek. Starannie przystrzyżone trawniki, wypielęgnowane alejki, małe jeziorko, minizoo ze zwierzętami gospodarskimi, rzadkie gatunki roślin, kręte uliczki pośród drzew. Jak odnajdują się tu dzieci niewidome i niedowidzące?

– One ten teren znają jak własną kieszeń. One go słyszą – mówi Jakubowski.

– Jak można słyszeć przestrzeń? – dopytuję.

– Można. Jeśli zamknie pan teraz oczy i przejdzie obok drzewa, nie będzie pan wiedział, że właśnie mija pan drzewo. A niewidome dziecko to drzewo usłyszy. I poczuje. Bo my, widzący, nie zwracamy uwagi na detale. Dla niewidomego z wyostrzonymi innymi zmysłami wybijają się one na pierwszy plan. Na przykład szum liści albo zapach kwitnących kwiatów.

Hubert Jankowski: – Jestem studentem trzeciego roku filologii polskiej na Uniwersytecie w Białymstoku. Jestem również założycielem strony na Facebooku „Oczami Niewidomego”. Zamieszczam na niej teksty o swojej niepełnosprawności. Gdy miałem sześć lat, wykryto u mnie nowotwór – glejaka struktur wzrokowych. Czy pamiętam zapachy sprzed choroby? Wątpię. Wiem jednak, że od dziecka nie lubiłem zapachu pomidorów i zostało mi to do teraz. Nawet gdy czytam o nich w książce, mam dreszcze.

Hubert potrafi po zapachu rozpoznać piekarnię, którą mija zwykle rano podczas marszobiegu. Umie również „dostrzec” pobliską szkołę podstawową po zapachu... zapiekanek, który tam się unosi.

– Uwielbiam zapach książek – wyznaje. – Pachną wyjątkowo: świeżym drukiem, tuszem. Gdy czuję ten zapach, to mam wrażenie, że przenoszę się w inne, magiczne miejsce. Tak na mnie działa księgarnia.

Hubert nie lubi za to zapachu rozgrzanego asfaltu. W upalne dni jest tak intensywny, że kręci mu się od niego w głowie: – Mam wrażenie, że to zapach brudu. Wszystkiego, co zostawiły po sobie przejeżdżające samochody.

700 śladów na mapie

W czasach PRL systemem opieki objęte były tylko osoby niewidome (niedowidzące już nie). Za zwieńczenie skutecznej rehabilitacji uznawano wtedy podjęcie zatrudnienia. I mimo całej swej siermiężności gospodarka centralnie sterowana miała dla niewidomych całkiem sporą ofertę. Niewidzący pracowali w co najmniej kilkunastu zawodach, najczęściej rzemieślniczych, niektórzy w zakładach pracy chronionej, niektórzy chałupniczo. Wyrabiali koszyki, szczotki, pracowali w przemyśle tapicerskim, metalowym, w warsztatach tkackich. Zdarzali się także specjaliści, np. od strojenia fortepianów. Niewidomi stroiciele należeli do najlepszych. Byli niezwykle wyczuleni na najdrobniejszy nawet fałsz.

Marek Jakubowski, jako świeżo upieczony absolwent pedagogiki specjalnej, przyszedł do pracy w Owińskach w 1980 r.: – Byłem przekonany, że umiem wszystko, skończyłem studia, miałem dyplom. Wtedy koleżanka, pracująca w ośrodku od jakiegoś czasu, pyta mnie: „A na drutach umiesz robić?”. No, nie umiem. „Ale na szydełku to cię uczyli?”. Też nie. Okazało się, że nie umiałem nic. To znaczy: nie to, co wtedy było ważne i potrzebne.

A potrzebne jest też usprawnienie rąk niewidomych dzieci.

– Żeby mogły poznawać świat przez dotyk, ale też dobrze pisać, czytać i posiadać predyspozycje do wykonywania „ręcznych” zawodów, koszykarstwa czy wikliniarstwa – mówi Jakubowski. – Dziś wiele takich zawodów wymiera, ale niewidomi pracują w innych, dostępnych po studiach wyższych. Są nauczycielami, wykładowcami. Pracują w tapicerstwie, a my tu niedaleko, w Swarzędzu, mamy tapicerskie zagłębie. Nasi absolwenci zatrudniani są, jak to się mówi, od ręki.

Jego koleżanka, a kiedyś uczennica, to dziś wzięta prawniczka. W pracy korzysta z aplikacji w telefonie i komputerze, ale także z pomocy klientów – to oni pomagają jej w poruszaniu się po sądzie. Nie przeszkadza im jej niepeł nosprawność. Liczy się zaangażowanie, z jakim broni ich spraw.

Inne wykonują na szydełkach cudowne rękodzieło: – I śmieją się z tej mojej nauczycielskiej pensji. Bo one na tych firanach zarabiają dwa, trzy razy więcej.

A co z tymi, którymi się nie powiodło?

– Takie historie też mamy – mówi Jakubowski. – Najczęściej są to dzieci z dodatkowymi problemami, np. niepełnosprawnością intelektualną. Im w Polsce jest bardzo ciężko o pracę. Czasem przeszkodą są też rodzice. Mamy bywają tak nadopiekuńcze, że nie pozwalają, by ich dzieci czegokolwiek się nauczyły. Gdyby miały sześć rąk, to tymi sześcioma rękami chciałyby to dziecko do siebie przytulać.

Marek Jakubowski pokazuje szklane gabloty pełne eksponatów. Jest tu prawdopodobnie największa na świecie kolekcja map dotykowych.

– Do pewnego momentu wszystkie je czyściłem. Teraz już tego nie robię, bo ten brud ma urok. To przecież ślady rąk dzieci, które dzięki mapie chciały się dowiedzieć, jak wygląda świat – mówi Jakubowski. Kiedyś przeprowadzili w ośrodku badania: okazało się, że każda z map ma na sobie ok. 700 niepowtarzalnych śladów genetycznych.

Są książki, pomoce dydaktyczne, drukarenka Kleina – ponad 200-letnie urządzenie, na którym niewidomi pisali, zanim wynaleziono i rozpowszechniono alfabet Braille’a. To niewielka ramka, do której wkłada się papier, a w nim odciska kształt liter – zawsze od prawej do lewej. Po to, by niewidomy mógł je odczytać już jako właściwe pismo – od lewej do prawej. Są kubarytmy – proste liczydła, dzięki którym niewidomi mogli wykonywać każde równanie matematyczne.

Jak to wszystko się tu znalazło?

– Kiedy zaczynałem pracę, to strych w ośrodku był zawalony różnego rodzaju szpargałami. Kiedyś podpadłem dyrektorowi i kazał mi ten wielki strych posprzątać – opowiada Jakubowski. – Znajdowałem różne przedmioty. Zrobiło mi się ich żal i zacząłem je przenosić do piwnicy. Taki był początek mojego zbierania, które trwa do dziś.

Każdy świerk czują oddzielnie

W latach 80. młody pedagog zbiera nie tylko przedmioty, ale też doświadczenia. Chodzi z dzieciakami po górach, na pobliskim polu uprawia ziemniaki, hoduje świnie i krowy. Po to, żeby można było wykarmić dzieci. Dzisiaj jest to dużo łatwiejsze. Dzięki wsparciu powiatu, dla którego ośrodek w Owińskach jest oczkiem w głowie. Także tym PR-owym, bo można się na nim promować.

Jakubowski twierdzi, że to głównie od dzieci uczył się swojego zawodu: – Pamiętam, jak odrabiały w internacie lekcje. Szedłem korytarzami i słyszałem charakterystyczny dźwięk. Coś jakby szuranie po papierze i „pykanie”. To był dźwięk brajlowskiego dłutka, przyrządu do pisania dla niewidomych. I chociaż byłem pełen ideałów i miałem dyplom, to nie miałem zielonego pojęcia, jak się czymś takim posługiwać. To dzieciaki nauczyły mnie alfabetu i specyficznych symboli.

Dzisiaj zamiast dźwięku dłutka słyszy dźwięk mowy syntetycznej.

– Wszyscy mają smartfony. Dziecko może zrobić telefonem zdjęcie strony w książce i aplikacja odczyta tę stronę na głos. Wystarczy, że coś podyktuje i za chwilę będzie miał to wydrukowane na brajlowskiej drukarce – mówi Jakubowski. – Ten medal ma jednak drugą stronę. Kiedyś niewidomy mógł czytać tylko książki brajlowskie. Dzisiaj drugoklasista nie chce takich książek czytać, bo „paluszki bolą”. Zupełnie inaczej przebiega rozwój kogoś, kto czyta wzrokiem lub dotykiem, od tego, który tylko słucha.

Pomysł na Bibliotekę Zapachów pojawił się w pandemii. Zajęcia odbywały się wyłącznie zdalnie. A przez komputerową kamerkę niewidome dzieci niewiele można nauczyć.

– Wymyśliłem, że wyślę dzieciakom po dwanaście pudełek i różne próbki zapachowe. Miały układać parami: mięta do mięty, szałwia do szałwii. A potem gotowe odsyłać do nas. Bardzo im się to spodobało. Zacząłem myśleć, jak by ten pomysł jeszcze bardziej ubarwić – opowiada Marek Jakubowski. Usiadł do komputera, napisał post na Facebooku. Zaczęły przychodzić przesyłki.

– Świeża rzecz – mówi Jakubowski i wyciąga czarny foliowy worek z beżowym proszkiem. – Wie pan, co to jest? Pył bursztynowy. Przysłał facet z Gdańska. Pan powącha, nic nie czuć. Ale jak się go rozgrzeje albo podpali, to pachnie bardzo specyficznie.

Zaczęły przychodzić sierści zwierząt, a poznańskie zoo przysłało kupę słonia. Firmy przysyłały próbki najdroższych perfum. Przyszły też perfumy niszowe, ostatnio coraz bardziej modne, o specyficznych zapachach: piwnicy albo małego dziecka.

Pewien stolarz nadesłał trociny i zapewnił, że świeżą porcję – bo zapach trocin szybko ulatuje – może dostarczać regularnie.

– To są trociny z różnego rodzaju świerków – mówi Jakubowski. – Wącham to i nie czuję różnicy. Ale stolarz twierdzi, że trociny każdego świerku pachną inaczej. I wie pan co? Zaczęły je wąchać dzieciaki i dla nich każdy rodzaj też ma inny zapach. A więc my pełnosprawni chodzimy po lesie i zachwycamy się, jak ten las pachnie. A niewidome dzieci w tym samym lesie każdy świerk czują oddzielnie.

Pewna firma zaproponowała, że wykona dla ośrodka w Owińskach „zapachowe logo”. W całym ośrodku będą zamontowane dystrybutory z tym samym, określonym wcześniej i stworzonym przez firmę zapachem. Zostanie on również dodany do wszystkich środków chemicznych używanych w ośrodku – tak, by jednakowo pachniały sale i korytarze.

Dzieci z ośrodka wymyśliły, że ma to być zapach „starej biblioteki”.

Smutni ludzie pachną ciężko

Jola: – Nie widzę od urodzenia, czyli od prawie czterdziestu lat. Węch, słuch, dotyk to są moje jedyne „oczy”. Może to dziwnie zabrzmi, ale ja po zapachu mogę wyczuć, czy ktoś jest szczęśliwy, czy nie. Smutni ludzie pachną ciężko, gorzko, kwaśno. Często za bardzo używają perfum, aż nos zatyka. Szczęśliwi perfumują się oszczędnie, bo niczego nie muszą przykrywać.

Jola jest wyczulona na zapach alkoholu. Jej tata był alko­holikiem i dlatego smród trawionej wódki może wyczuć z kilku metrów w zatłoczonym tramwaju. Najczęściej czuje go rano. I najczęściej z tyłu wagonu, bo tam siadają wszyscy „wczorajsi”.

Pochodzi z małej miejscowości. Czasem odwiedza rodziców i kiedy jadą z mężem samochodem, otwiera okno i potrafi wyczuć, kiedy mija hurtownię budowlaną, a kiedy myjnię samochodową. Hurtownia pachnie… pustakami. Takim budowlanym pyłem – suchym i ciężkim, osadzającym się na tyle gardła. Myjnia pachnie mydłem i trochę amoniakiem, bo ścieki ze studzienek też oddają swój zapach. Te zapachy to jest osobista mapa Joli, jej GPS.

Które z sześciu tysięcy próbek dzieci z Owińsk lubią najbardziej?

– Starsze lubią te zapachy, które kojarzą z czymś fajnym z dzieciństwa – mówi Jakubowski. – To one najczęściej próbują te zapachy jakoś opisać. Na przykład: „O, a to pachnie dokładnie tak, jak wtedy, gdy jechaliśmy z mamą na wycieczkę”. Potrafią się spierać. Jeden mówi: „To pachnie jak u mojej cioci na strychu”. A drugi: „W życiu, jak u taty w warsztacie”.

Przychodzą do gabinetu Jakubowskiego i eksperymentują: – Mieszają różne zapachy i tworzą swoje, wcześniej nieistniejące. Trochę jak w książce i filmie „Pachnidło”. Czasem od tych zapachów nie można tu długo wysiedzieć. Wkrótce wejdziemy na wyższy poziom, dzieci będą miały zajęcia z aroma­terapii. To wszystko nie tylko dla zabawy, ale po to, żeby dzieciaki tworzyły, eksperymentowały, rozwijały kreatywność. A zresztą, kto powiedział, że nie można się uczyć przez zabawę?

Idea biblioteki jest taka, jak cały ośrodek w Owińskach – ma pomóc niewidomym lepiej doświadczać świata. Rozwijać zmysły, wyobraźnię, a przez to budować pełniejszy obraz rzeczywistości. Być może nawet bogatszy w doznania niż w przypadku widzących.

O tym, jak bardzo zapachy są dla człowieka ważne, Jakubowski dowiedział się nie od niewidomych dzieci, ale od pewnego starszego człowieka, który przysłał prawie pustą fiolkę tanich perfum i trochę kremu.

– To były najtańsze kosmetyki, wie pan, takie z kiosku – ówi Jakubowski. Do przesyłki był dołączony list. Pan pisał, że przysyła nam kosmetyki swojej żony. Bo „jej już nigdy nie będą potrzebne”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2021