Zaklęte rewiry szpitali

Outsourcing w placówkach publicznych pozwala na oszczędności, które szybko okazują się złudne, gdy je zestawić z jakością usług – nawet niemedycznych, jak sprzątanie czy gotowanie.

10.12.2018

Czyta się kilka minut

 / LESZEK SZYMAŃSKI / PAP
/ LESZEK SZYMAŃSKI / PAP

Jeśli jest coś, czego nie potrafimy robić wydajniej, lepiej i taniej od konkurentów, to nie ma sensu, byśmy to robili” – to ponoć cytat z Henry’ego Forda.

Ale niezależnie od tego, kto outsourcing (dosłownie: zlecanie na zewnątrz) faktycznie wymyślił, jedno nie ulega wątpliwości: na obecnym etapie rozwoju gospodarek jest on jednym z najchętniej stosowanych narzędzi. Bańka rośnie mniej więcej od lat 70. XX w. Ostatnio – chwalą się outsourcingowi lobbyści – nawet w tempie 10 proc. rocznie. Jest w takim samochwalstwie branży pewien konkretny cel. Chodzi o przekonanie nas, że w przypadku outsourcingu mamy do czynienia z czymś na kształt wielkiej fali. Nie ma sensu przed nią uciekać ani tym bardziej się jej przeciwstawiać. Jedyne i rozsądne rozwiązanie to wskoczyć na nią i popłynąć.

Zdecydowanie rzadziej nadarza się jednak okazja, by na sprawę popatrzeć od strony osób, które outsourcing spotykają na każdym kroku, czyli większości z nas.

Presja na oszczędności

„Lekarze jeszcze przed operacją czekają, bo nie ma dla nich ubrań. To jest nienormalne, żeby się przed operacją denerwować” – mówi salowa z Krosna. A jej koleżanka z Wrocławia dodaje: „Kiedyś posiłki robiliśmy na miejscu. Jak nam czegoś zabrakło, to podchodziliśmy i nam kuchnia dawała. »Swoje« jedzenie się nie spóźniało. A teraz? Obiad powinien być po 12. A były przypadki, że był po 14. Śniadanie powinno być przed 8. Ale nierzadko jest po 9. A w szpitalu to nie jest tak, że się da poczekać, jak w restauracji. Pielęgniarki muszą podawać leki czy antybiotyki do obiadu i jedzenie musi być punktualnie. To kwestia zdrowia”.

Obie wypowiedzi pochodzą z raportu przygotowanego przez Katarzynę Dudę. Ta ekspertka związana z wrocławskim Ośrodkiem Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a od kilku lat bada zjawisko outsourcingu w Polsce. Tym razem jej raport koncentruje się na służbie zdrowia, ale tylko z pozoru jest pracą czysto ekspercką – bez trudu można by go przerobić na coś w stylu „Zaklętych rewirów” Henryka Worcella. Tamta powieść, wydana w 1936 r. (a sfilmowana w 1975 r. przez Janusza Majewskiego), była sensacją swoich czasów. Pokazała bowiem statecznym krakowskim mieszczanom, że gdy przychodzą do eleganckiej restauracji, to widzą tylko efektowną dekorację, za którą kryje się prawdziwe życie. Podszewka międzywojennej gastronomii pełna ekonomicznych paradoksów i sprzeczności. Dzięki raportowi Katarzyny Dudy możemy dziś doświadczyć czegoś bardzo podobnego.

Pierwsza fala outsourcingu w polskich szpitalach zaczęła się dokładnie dwie dekady temu. Przez całą pierwszą dziesięciolatkę III RP jakoś się one logice rynkowej opierały. Potem jednak rząd Jerzego Buzka dokończył polski skok w kapitalizm. W wyniku reformy, która weszła w życie w 1999 r., szpitale przestały być w prosty sposób dotowane przez państwo. Stały się za to placówkami medycznymi, które powinny nieustannie szukać źródeł dochodów i trzymać w ryzach koszty funkcjonowania. Następne rządy kilkakrotnie zmieniały sposób organizacji polskich szpitali. Ale nie logikę ich działania.

Oczywiście w pierwszej fazie dominowała dość naiwna wiara w słuszność tych posunięć. Rynek miał przynieść polskiej opiece medycznej wymierne korzyści: wymusić konkurencyjność, ­zlikwidować przerosty zatrudnienia, poprawić zadowolenie pacjentów, coraz częściej zwanych „klientami”. Nie brano pod uwagę, że drugą stroną tego samego medalu będzie ostra presja właścicieli szpitali, czyli samorządu, na oszczędności.

Wtedy do gry wszedł outsourcing. „Podstawą sukcesu firm outsourcingowych nie było to, czym się chwalą – wysoka jakość. Albo jakaś niedostępna dla nas tajemna wiedza. Chodziło o to, żeby wykazać się redukcją zatrudnienia i w większości szpitali to była jedyna przesłanka, na podstawie której firmy outsourcingowe wchodziły” – mówi jeden z rozmówców Dudy, który należał do kadry kierowniczej szpitala wojewódzkiego w Elblągu. W ten sposób polskie szpitale zaczęły się szybko zmieniać. Z punktu widzenia pacjenta wszystko z pozoru pozostawało niezmienione. A tu i ówdzie (remont, nowy sprzęt) może się nawet polepszyło. Ale patrząc od podszewki, zmiany miały charakter fundamentalny.

Niewidzialna ręka sprząta

Outsourcing mógł być niewidzialny, bo dotyczył głównie usług niemedycznych. Chodziło m.in. o sprzątanie, żywienie i szeroko rozumianą logistykę (np. pranie szpitalnej bielizny). Pod koniec lat 90. zatrudnienie stanowiło tu dobrych kilkanaście procent szpitalnego personelu. Dziś spadło do kilku. Dlaczego nie do zera? Tu dochodzimy do ciekawego paradoksu. Pośród przebadanych przez Katarzynę Dudę szpitali jedna trzecia stosuje model mieszany. Oznacza to tyle, że placówki są sprzątane zarówno przez „własne etatowe służby”, jak i „firmy zewnętrzne”. W większości przypadków zasada jest taka, że „zewnętrzni” sprzątają całość. Natomiast „swoi” tylko miejsca wymagające wyjątkowej higieny. To znaczy sale operacyjne i apteki (co jeszcze da się zrozumieć), lecz także pomieszczenia dyrekcji i administracji szpitala (sic!).

A co ze szpitalami, które drogą outsourcingu nie poszły? Nie ma ich wiele. W badanej przez Dudę próbce wprawdzie mniej niż jedna trzecia nie zleca usług utrzymania czystości na zewnątrz. Jednak ponad połowa z nich robiła to w przeszłości. Co oznacza, że konsekwentnie out­sourcingowej fali oparło się ledwie 10 proc. placówek. Jednak i tu nie zawsze jest różowo. Często bywa tak: zadania, które 15 lat temu wykonywały nawet cztery osoby, po redukcjach zatrudnienia muszą wykonywać dwie. Na dodatek często wiele pań sprzątających posiada orzeczenie o niepełnosprawności (można wtedy liczyć na dofinansowanie z PFRON-u).

Outsourcing przyczynia się do zaostrzenia zjawiska, którego okazjonalny pacjent na pierwszy rzut oka dostrzec nie jest w stanie. To upadek statusu i pauperyzacja szpitalnych służb pomocniczych. „Lekarz, pielęgniarka i salowa: to były w dawnych czasach trzy najważniejsze osoby na oddziałach” – mówi jedna z cytowanych w badaniu kobiet. Dziś zamiast części salowych są „sprzątaczki”, „pracownicy serwisowi”, „pomoce szpitalne” i „robotnicy gospodarczy”. Nastąpiło też zerwanie więzi służbowej pomiędzy dawnymi salowymi i pielęgniarkami. Przed 1999 r. na porządku dziennym było wspólne ustalanie grafiku dyżurów oraz zakresu obowiązków. Dziś to dwa osobne światy. „Pielęgniarka powiedziała kiedyś, że jesteśmy odpadami medycznymi” – żali się salowa z Lublina. „Usłyszałyśmy od przewodniczącej związku zawodowego pielęgniarek, że nasza praca jest nieskomplikowana, że wystarczy dać małpie banana i też posprząta” – mówi z kolei salowa z Gorzowa Wielkopolskiego. Albo „kierownictwo nam powiedziało, że nie pracujemy w systemie, więc nie należą się nam takie same prawa”.

Wraz z outsourcingiem znacząco pogorszyła się też sytuacja płacowa szpitalnych służb niemedycznych. Osoby zatrudnione przez firmy zewnętrzne otrzymują pensje równe płacy minimalnej. Z własnych kieszeni ponoszą one koszty dojazdów do pracy, które zwykle nie przekraczają 100 zł. Oznacza to, że w rzeczywistości za 160 godzin ciężkiej i odpowiedzialnej pracy fizycznej zostaje im na życie zaledwie 1400 zł. Niski standard płacowy, wyznaczony przez outsourcing, oddziałuje również na pozostałą część rynku. Pracownice zatrudnione bezpośrednio przez szpitale także zarabiają więc najniższą krajową. Ich sytuacja ulegnie w najbliższych latach pewnej poprawie. Choć i to długo nie było takie oczywiste. Gdy w 2017 r. protest rezydentów zmusił rząd do podwyżek w służbie zdrowia, personel niemedyczny został pominięty. Dopisano go do listy dopiero po interwencji prezydenta Dudy i Solidarności.

Od 1999 r. outsourcing usług niemedycznych w polskich szpitalach dwa razy był przedmiotem kontroli NIK. Obie pokazały, że jest to rozwiązanie fatalne. Kontrola z lat 2004-08 łajała za niespójne procedury, brak odpowiedniego sprzętu, niewystarczające przeszkolenie personelu, niewłaściwy skład zespołów kontroli zakażeń. Nawet za zaniżone zużycie środków myjących i dezynfekcyjnych czy zły dobór środków myjących. Druga kontrola (2012-14) zaowocowała nie mniej druzgocącą opinią. Pozostał po niej dokument pouczający szpitale, że outsourcing wpływa na obniżenie poziomu opieki sprawowanej nad pacjentem, wydłuża proces rekonwalescencji, a w skrajnych przypadkach zagraża życiu.

Ukryte koszty

I co? I nic. Albo bardzo niewiele. Podobne wnioski płyną zresztą z poprzedniej publikacji Katarzyny Dudy z roku 2015, w której na zamówienie Ośrodka Lassalle’a badała skalę i skutki, jakie oszczędzanie poprzez outsourcing przynosi w polskich sądach i urzędach wojewódzkich. Wnioski były równie przygnębiające, co w przypadku szpitali.

Honoru outsourcingu nie ratują również odwołania do badań prowadzone przez ekonomiczne autorytety. Takie jak amerykański noblista Oliver Williamson, który Nobla (w 2009 r.) dostał właśnie za badanie faktycznych kosztów związanych z outsourcingiem. Ekonomista pisał, że firmy i instytucje stawiające na outsourcing zazwyczaj zaniżają koszty takiego rozwiązania. Tak bardzo wierzą, że się im to będzie opłacać, że nie widzą takich kosztów jak: poszukiwanie (tego, któremu zlecimy usługę, trzeba znaleźć), selekcja (trzeba porównać z innymi dostępnymi), negocjacje (trzeba z nim dobić targu), pilnowanie (czy outsourcowana usługa ciągle się opłaca) i wreszcie koordynacja tego wszystkiego z istniejącą strukturą urzędu albo firmy.

Jeśli do tych wszystkich kosztów ekonomicznych dodamy społeczne negatywy (jak te opisane przez Dudę na przykładzie szpitali), wychodzi nam dość ponura wizja współczesnego outsourcingu. Zwłaszcza gdy dotyczy usług publicznych. Najbardziej przerażające jest tutaj to, że wszystko niby działa zupełnie racjonalnie i w zgodzie z wolnorynkowymi regułami gry. Ale w efekcie rodzi potwora, do którego nikt się nie chce przyznać. A jednocześnie nikt nie jest na tyle silny, by wystąpić przeciw regułom, które tchnęły w tego Franken­steina życie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2018