Z krainy

Kiszone w ukryciu żale i eksplodujące spod pokrywki swary. Zaiste takim klejem, ze śliny i żółci, spojona jest Europa.

26.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Brett Stevens / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Brett Stevens / AFP / EAST NEWS

Jak u cioci na imieninach albo kiedy po szóstym daniu wielkanocnym przeciążona wątroba nie wyrabia i wreszcie się komuś uleje, po czym wszyscy wychodzą poobrażani aż do gwiazdki, kiedy trzeba znowu razem zasiąść do tego samego stołu. W tygodniu poprzedzającym świętowanie rocznicy rzymskich traktatów polski rząd pohukiwał o europejskiej jedności. Tymczasem najwyżej postawiony w strukturach Holender wystawił ją na tęgą próbę: Jeroen Dijsselbloem, koordynator ministrów finansów strefy euro, wypomniał krajom Południa, że nie były dość solidarne z krajami Północy, kiedy te im pomogły w trakcie kryzysu. „Jako socjaldemokrata bardzo wysoko cenię solidarność. Ale w związku z tym powstają zobowiązania. Nie może być tak, że ktoś wyda wszystkie pieniądze na chlanie i kobiety, a potem prosi o pomoc”.

Oczywiście nie miał na myśli tego, że (dosłownie) Grecy, Włosi i Hiszpanie przepili i wydali w burdelach całe swoje nędzne PKB. Ale jak mógł nie przewidzieć, że wywołane do tablicy nacje Południa odczytają to w ten sposób? Widocznie ministrowie finansów tak mają; drewniane ucho Leszka Balcerowicza to świetny tego przykład.

Przez Dijsselbloema przemawia rasistowskie w gruncie rzeczy przekonanie, że ci śniadzi lenie są na pewno innym rodzajem człowieka, no a kobiety, cóż, to taki sam przedmiot służący odprężeniu jak butelka wina. Ten głupi stereotyp Południa podszyty jest zawiścią człowieka, który pogląd o życiu na np. Peloponezie wyrabia sobie podczas urlopu w swoim domku na spektakularnej nadmorskiej skale, ciągnących się do późna kolacji w gwarnych knajpkach, podlewanych potokami wina tańszego niż woda mineralna. W arkadyjskim uniesieniu przybysz nawet nie pomyśli, że wychylenie rytmu życia w stronę nocy, te placyki zapełniające się gwarnym ludem dopiero koło dwudziestej pierwszej i dzieci uganiające się za piłką w porze, kiedy holenderskie pociechy już dawno usypiają z rączkami na kołderce, to rozpaczliwa próba upchnięcia ludzkich spraw w nieliczne godziny, kiedy słońce nie zabija. Klimat, w którym znaczna część dnia przez wiele miesięcy w roku nie nadaje się do żadnej aktywności, to dożywotnia klątwa, o której Holender, wracający po miesiącu urlopu do swojej krainy deszczowców, nie ma pojęcia.

Pełni zachwytu nad dietą śródziemnomorską nie widzimy jej drugiej, mrocznej strony: że jest dramatyczną strategią adaptacji w świecie spieczonym, nieurodzajnym, kamienistym i kolczastym. Spójrzmy na wino bez złudzeń – jak na ucieczkę przed śmiercią z pragnienia tam, gdzie studnie są suche albo nawet jeśli mają trochę stęchłej wody, to nadaje się ona najwyżej dla jaszczurek. Na szczęście znalazła się uparta winorośl – jedyna oprócz opuncji roślina dająca obfity słodki owoc – zdolna rodzić na glebie, której żaden szanujący się ogrodnik z Północy nawet by glebą nie nazwał. Alkohol zaś to środek konserwujący zapas życiodajnego płynu przez rok, aż do następnej jesieni.

Wszystkie te aromatyczne sery pecorino, o ileż ciekawsze od krowich, są wytworem kultury, która owce hoduje z konieczności – ich dojenie jest bardziej czasochłonne, mleko skąpe, a w dodatku piorunem trzeba je przerobić, inaczej w cieple się zepsuje.

A pyszna oliwa to nic? Czysty rolniczy koszmar! Sadzenie gajów i ich doglądanie, kiedy po 20 latach coś urodzą, to męka równa jedynie trudowi tłoczenia na kamieniu oliwek. Cokolwiek by lekarze mówili nam o jej zbawiennym działaniu, jest tylko ostatnią deską ratunku tam, gdzie smalcu z lichej trzody starcza ledwo na świąteczne ciastka. Jest taka ekskluzywna hiszpańska szynka ze świń karmionych żołędziami – z tym że ja, kiedy o niej słyszę, myślę o potwornej biedzie, a nie egzotycznych smakach. Tak samo, gdy czytam o najbardziej fantastycznych owocach morza, ale będących w istocie rybackim śmieciem, wyjadanym z konieczności, południowe akweny nie są bowiem zbyt żyzne... Malutkie małże sercówki (vongole) cudownie smakują, ale spróbujcie się nimi do syta najeść.

Pomyślmy kiedyś o Grecji czy Sycylii jak o ziemi tak samo skrajnie nieprzychylnej człowiekowi jak daleka Północ, gdzie Lapończyk okrągły rok je renifera, zagryzając kiszonym porostem. Tylko dlaczego do dziś ludzkość nie wymyśliła lepszego sposobu na chandrę niż placek z rozmarynem, kęs ostrego sera i butlę chłodnego, świeżego cataratto? ©℗

Na cześć ministra Dijsselbloema chciałem podać przepis na holenderski przysmak (hm...) – zupę musztardową. Ale moja ulubiona fotoedytorka powiedziała, że to zbyt brzydkie na ilustrację. Zróbmy więc sycylijską caponatę. Istnieje tyle jej „prawdziwych” wersji, ile powiatów na Sycylii. Ja zapożyczę przepis od przyjaciół z Kuchni Dantego. Kroimy 4 średnie bakłażany w kostkę, na durszlaku przesypujemy grubą solą, przygniatamy talerzem i zostawiamy na pół godziny-godzinę, żeby puściły gorzkawy sok. Następnie płuczemy i suszymy. W tym czasie kroimy 2 łodygi selera naciowego w talarki i obgotowujemy w osolonym wrzątku przez parę minut, aż nieco zmięknie. Na patelni dusimy na oliwie pokrojoną w plasterki cebulę, kiedy zmięknie, dodajemy 40 g koncentratu pomidorowego, 3 garście opłukanych kaparów i garść oliwek bez pestek, dalej dusimy na wolnym ogniu przez 15 minut.

Na dużej patelni, która wszystko pomieści, smażymy krótko na oliwie bakłażana. Dodajemy garść orzeszków piniowych i pozostałe przygotowane osobno składniki. Delikatnie mieszamy, dosypujemy cukier, podlewamy paroma łyżkami octu i czekamy, aż odparuje. Caponatę je się letnią lub zimną, najlepiej na drugi dzień. Najdziwniejszy wariant znam z Syrakuz, gdzie bakłażany po smażeniu posypuje się kakao.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017