Z głupotą przy stole

To nie jest tak, że ludziom nagle pomieszało się w głowach.

25.09.2017

Czyta się kilka minut

Zawsze byli wśród nas tacy, którzy mieli aberracyjne poglądy, ale siedzieli cicho, bo bali się, kompromitacji. Czasem zdobywali się na tyle odwagi, by bąknąć coś po kielichu na urodzinach, ale zaraz reszta sali gasiła ich ostracyzmem. Wystarczyło zmienić tło, scenografię, w której rozgrywa się dziś społeczny dramat, by nagle zniknęło poczucie obciachu związane z głoszeniem rzeczy do niedawna uznawanych za ekstremalne.

Dwa przykłady, z różnych kategorii i światów. Oto do mojej fundacji zwraca się na piśmie młody człowiek, który w obfitym wywodzie sugeruje, że – pisownia oryginalna – „pchanie kasy w upośledzonych czarnuchów to zdrada własnej rasy”, „w asfalt z nimi”, „lepiej bombę tam puścić i oczyścić świat z tej zarazy”. Na zwrócenie uwagi ripostuje: „A cóż jest złego w rasiźmie?”, po czym bluzga dalej. Uprzedzony o możliwych prawnych konsekwencjach swych publicystycznych elukubracji, pisze: „Po prostu tylko swoje zdanie i opinię wyraziłem. Mam chyba do tego prawo, czyż nie?”.

Wrzucam rzecz na mojego Facebooka, inicjując akcję: „Zamieńmy szambo w perły”, wychodząc z założenia, że największym cierpieniem dla rasisty będzie świadomość, iż rozkręcił pomoc dla tych, którymi gardzi. Ludzie odpowiadają pięknie, zbieramy tysiące złotych na posiłki dla dzieci z naszego ośrodka leczenia głodu w Ntamugendze (Demokratyczna Republika Konga). Ale pod postem pojawiają się i takie komentarze: „Ja nie popieram rasizmu, ale przecież chyba każdy może wyrazić swoją opinię”. Ich autorów nie blokowałem od razu, najpierw chciałem dopytać, czy w latach 30. XX w. w Niemczech też broniliby tak prawa Hitlera do swobody wypowiedzi na temat misji rasy panów. Zdumiało mnie jednak szczerze, że coś, co jeszcze niedawno uznane zostałoby za ewidentną intelektualną kloakę, dziś pozycjonowane jest jako pogląd dopuszczalny w debacie.

Nie ma wątpliwości, kto jest winien – propagandziści, którzy pracowicie podsycają w Polakach dziki, agresywny lęk przed ludźmi innego wyznania i koloru skóry. Oni w swoich seansach nienawiści omijają rozum (a więc: statystyki pokazujące zerową relację pomiędzy uchodźstwem a zamachami terrorystycznymi, rzetelne sprostowania wyssanych z palca niby-horrorów z Niemiec czy Szwecji, odwołujące się do Ewangelii apele biskupów). Wprost zmieniają człowieka w „syf, kiłę i mogiłę” (jak był ostatnio uprzejmy stwierdzić senator RP z Kaszub). Dziesiątki razy rozmawiam o tym z ludźmi na spotkaniach. Mówię: obawy są czymś naturalnym, żyjemy od pokoleń w homogenicznym społeczeństwie. Nikt przytomny nie twierdzi, że należy zaraz otworzyć granice, wpuszczać jak leci wszystkich chcących się u nas osiedlić. Ale sytuacja, kiedy 38-milionowy kraj sparaliżowany jest lękiem przed, dajmy na to pięćdziesięcioma dziećmi, ofiarami wojny, które moglibyśmy przyjąć w ramach tzw. korytarzy humanitarnych... – czyż to nie dowód na to, że terroryści, nie wysadziwszy jeszcze u nas nikogo, zrealizowali z nawiązką swój cel? Sprawili, że zaczęliśmy się bać. Co więcej: że udało im się nas realnie zmienić. Unieważnić nasz – dotąd gościnny – styl życia, podać w wątpliwość podstawowe nakazy chrześcijaństwa. Że zabili w nas i ludzi, i katolików, fizycznie nas nawet nie tykając.

Rasizm, chory nacjonalizm, obłąkane antyniemieckie resentymenty. To wszystko jeszcze 5-10 lat temu spychało człowieka w towarzyski niebyt. Dziś robi zeń publicystę (albo senatora RP).

Przykład drugi. Z zupełnie innego piętra (proszę o nietworzenie porównań zbyt prostych). Po historii z rodzicami noworodka z Białogardu, którzy porwali swoje dziecko ze szpitala, tak by nie mogło być dogrzewane i szczepione, w sieci znów uaktywnili się tzw. antyszczepionkowcy, ofiary internetu, w którego zakamarkach od lat kwitnie znachorska wiedza o tym, że szczepionki są zatrute, a dla dziecka nie ma nic lepszego niż świadome zakażenie go wirusem. W Afryce napatrzyłem się dość na ofiary „alternatywnej medycyny”, by nie mieć żadnych wątpliwości co do tego, o jakiej zbrodni tu mówimy. Przyjąłem więc prostą strategię: wrzucasz u siebie antyszczepionkową propagandę, wylatujesz z grona moich znajomych (chodzi o to, byś nie zabił kogoś, szerząc te brednie za pomocą mojej społecznej sieci). Co jednak zrobić, gdy ten pogląd autoryzuje jako jedną z opcji premier mojego kraju? W Radiu Maryja była uprzejma stwierdzić: „Moja ocena jest taka, że szczepienia są potrzebne. My nie lekceważymy jednak głosów państwa, którzy mówią o tym, że nie chcą szczepić swoich dzieci. W KPRM odbyło się spotkanie z rodzicami, którzy podnoszą ten problem. Będziemy się zastanawiać, w jaki sposób pogodzić te stanowiska”.

Czyli co? Jak pogodzić współczesną medycynę z szamaństwem? Jeden z moich znajomych tak trawestował refleksję pani premier: „Moja ocena jest taka, że nie należy jeździć po pijanemu. My nie lekceważymy jednak głosów państwa, którzy mówią, że chcą jeździć po pijaku. Będziemy się zastanawiać, w jaki sposób pogodzić te stanowiska”. Ludzie kochani, przecież tu nie chodzi tylko o to, że mały Piotrek umrze przez to, że ich tato z mamą naczytali się internetu. Przecież od tego – gdy nieszczepionych dzieci będzie więcej i wybuchnie epidemia – narażone będzie zdrowie i życie tysięcy.

Jak to się stało, że głupotę sadza się dziś przy jednym stole z wiedzą i obu stronom przyznaje się po jednym głosie? Myślę, że odpowiedzi mogą być dwie, obie proste. Pierwsza: nie ma prostszej metody emocjonalnego uzależnienia od siebie niż przekonanie, że mamy wspólnego wroga (czarnoskórych, muzułmanów, firmy od szczepionek). Druga: żelaznych elektoratów (politycznych czy medialnych) się nie zmieni, więc liderzy opinii (również ci dotąd w miarę ogarnięci) zaczynają szukać klientów po ekstremach. Próbują mówić im: nieważne, co masz w głowie – jesteś świetny. Taki piękny i mądry. Na wszystko się zgadzam, tylko na mnie głosuj lub czytaj. A że przez zasysanie bredni do mainstreamowego krwiobiegu zaczną w końcu ginąć ludzie (cytowany pan rasista pisze sobie, pisze, aż w końcu jakiś jego czytelnik pójdzie i zabije, w końcu w ten sposób „wyrazi tylko swoją opinię”)? Że umrze jakieś dziecko, ba – setki dzieci, a z powodów epidemiologicznych przestaną nas wpuszczać do Europy? „Musimy pogodzić te stanowiska”. A jak się nie uda, zawsze znajdzie się przecież winnych temu Niemców, Ukraińców, uchodźców, „żydowskich bankierów”. Albo Wałęsę.

I co może zrobić z tym człowiek, który patrzy na to wszystko w stuporze powstałym z czystego, niczym sny dziewicy, zdumienia? Można uwierzyć, że rzeczywiście zawartość duszy zależy od koloru skóry, a NASA powinno „pogodzić stanowiska” z tymi, którzy sądzą, że Ziemia spoczywa na grzbiecie wielkiego żółwia. Albo przeczekać jakoś to szaleństwo. Choć pewnie prędko się ono nie skończy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017