Wyjść z butów Kaczyńskiego

Sędziowie powołani na wniosek neo-KRS, prezes NBP, wreszcie prezydent Duda. Część opozycji zapowiada, że po przejęciu władzy wyśle ich na zieloną trawkę. Byłaby to realizacja doktryny Prawa i Sprawiedliwości.

05.09.2022

Czyta się kilka minut

Uroczystości przed pomnikiem Gloria Victis w 78. rocznicę powstania warszawskiego, Warszawa, 1 sierpnia 2022 r. / JACEK SZYDŁOWSKI / FORUM
Uroczystości przed pomnikiem Gloria Victis w 78. rocznicę powstania warszawskiego, Warszawa, 1 sierpnia 2022 r. / JACEK SZYDŁOWSKI / FORUM

Partia rządząca przez ostatnich siedem lat nieustannie zawłaszczała i zarazem osłabiała państwowe instytucje. Od Trybunału Konstytucyjnego, przez sądy, prokuraturę, po bank centralny, cel był jeden: podporządkować je władzy politycznej z Nowogrodzkiej. Tam, gdzie to wystarczało, do kierowania daną instytucją wysyłano człowieka działającego zgodnie z linią partii. Tak było w przypadku Narodowego Banku Polskiego. Gdy sprawa okazywała się bardziej skomplikowana, bo np. zbyt długo trzeba byłoby czekać na zakończenie urzędowania przez osoby niezależne od PiS, rozpoczynano operację ustrojowego demontażu danej instytucji (TK, KRS, SN). Z kolei w celu uczynienia z mediów publicznych tuby propagandowej niezgodnej z ustawą zasadniczą (stwierdził to Trybunał jeszcze przed przejęciem go przez PiS) wydrążono Krajową Radę Radiofonii i ­Telewizji z jej kompetencji i ustawiono obok niej bezprawną Radę Mediów Narodowych, którą obsadzono swoimi ludźmi. A gdy jedno i drugie było niemożliwe do ­wykonania, starano się bez ustanku dezawuować osoby pełniące funkcje kontrolne – choćby poprzedniego ­rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara.

Owocem takich rządów może być tylko pogłębiająca się słabość instytucji, pozbawienie ich autorytetu i ugruntowanie przekonania, że w demokracji „zwycięzca bierze wszystko”, czyli może robić z państwem, co mu się żywnie podoba. Obywatele otrzymują w zamian nieustanną huśtawkę polityczną, brak poczucia stabilności oraz coraz niższą jakość funkcjonowania poszczególnych organów. Ich szefowie muszą mieć z tyłu głowy, że albo się podporządkują, albo pożegnają z posadą. W takich warunkach nie da się mądrze kierować żadną instytucją, obniża się też wydajność pracowników.

Podkopać Dudę

Niszczący nasze państwo system może, niestety, przetrwać rządy PiS. Obawy rodzą wypowiedzi części polityków opozycji, już dziś zapowiadających pozbawienie posad ludzi usłużnych wobec Jarosława Kaczyńskiego. Ten proces przedstawiają zresztą jako bardzo prosty. I konieczny. Nie da się bowiem zgodnie z prawem odwracać szkodliwych „deform” państwa, jeśli obdarzone odpowiednimi kompetencjami instytucje będą rzucały kłody pod nogi. Jak prezydent Andrzej Duda, który w przypadku zmiany władzy w przyszłym roku jeszcze do 2025 r. mógłby wetować ustawy.


GOSPODARKA TRZESZCZY. Wojna, waluty, inflacja: co nas czeka? CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Niedawno podczas spotkania z mieszkańcami Jaktorowa Donald Tusk stwierdził, że chciałby, aby „niezależna prokuratura, niezależny sąd, niezależny Trybunał Konstytucyjny” rozstrzygnęły, czy jest on legalnym prezydentem. Przyczyną tych wątpliwości miał być nieuczciwy sposób przeprowadzenia wyborów prezydenckich, a także niektóre z decyzji Andrzeja Dudy, które mogły łamać konstytucję. Wątek ten podjęła posłanka KO Barbara Nowacka, mówiąc w Polsat News, że „Mamy prawo do podważenia uczciwości tych wyborów. My doprowadzimy do tego, że wszystkie niejasności zostaną wyjaśnione i ludzie zobaczą, jak realnie wyglądały te wybory”.

Przykładów świadczących o nieuczciwości wyborów prezydenckich z 2020 r. można wskazać sporo, jak choćby wykorzystywanie mediów publicznych do uprawiania propagandy na rzecz Andrzeja Dudy. Innym była polityczna korupcja zaszyta w konkursie profrekwencyjnym, zorganizowanym przez MSWiA. Te spośród najmniejszych polskich gmin (mieszka w nich ponadprzeciętnie wielu wyborców PiS), w których największy odsetek mieszkańców poszedł do urn, mogły wygrać wozy strażackie. Dzięki nim urzędujący prezydent miał przewagę nad swoimi konkurentami. Mogło to w pewnym stopniu zdecydować o jego zwycięstwie (w drugiej turze różnica między kandydatami wyniosła zaledwie 422 tys. głosów).

Stąd jednak do stwierdzenia, że Duda jest fałszywym prezydentem, droga wciąż daleka. Zwłaszcza że ani Tusk, ani Nowacka nie używają najmocniejszych argumentów, które mogłyby przemawiać za uznaniem Dudy za uzurpatora. Choćby tego, że wybory prezydenckie w 2020 r. przełożono „bez żadnego trybu”. Było to, być może, najlepsze rozwiązanie z najgorszych w momencie, gdy przez upór Jarosława Kaczyńskiego przeciągnięto proces przekładania wyborów do granic możliwości, zamiast ogłosić np. stan klęski żywiołowej (co było wówczas uzasadnione epidemią) i przesunąć głosowanie o ok. cztery miesiące. Opozycja jednak bez mrugnięcia okiem uznała pozaprawne porozumienie dwóch Jarosławów – Kaczyńskiego i Gowina, którzy 8 maja 2020 r., w dniu zakończenia kampanii wyborczej zdecydowali, że wybory... się nie odbędą. Formalnie stało się to wbrew prawu, ale KO nie ­protestowała. Było to jej na rękę, ponieważ mogła wymienić Małgorzatę Kidawę-Błońską na radzącego sobie znacznie lepiej Rafała Trzaskowskiego.

Opozycja grała w tę grę do samego końca, a kandydat KO ­pogratulował zwycięstwa swojemu konkurentowi. ­Politycy Koalicji Obywatelskiej co prawda ­podnosili wątpliwości wobec decyzji Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która uznała ważność wyborów (izba ta została obsadzona przy udziale neo-KRS), jednak nikt o to ostatecznie kopii nie kruszył. I sam Tusk też do tego aspektu się nie odniósł. A nawet gdyby, to co z tego? Obecnie konstytucja nie przewiduje sytuacji, w której po wcześniejszym stwierdzeniu ważności wyborów przez SN, po kilku latach urzędowania stwierdza się nieważność wyboru prezydenta. A nawet gdyby, czysto teoretycznie, ktoś (tylko kto?) uznał, że wybory były nieuczciwe, czy to oznaczałoby, że Andrzej Duda nie jest prezydentem i nie był nim od 2020 r.? Jakie byłyby tego ­konsekwencje? Czysto teoretycznie, w wersji minimum mogłoby to oznaczać symboliczne napiętnowanie go i całego obozu politycznego, przy jednoczesnym uznaniu ważności podjętych przez niego decyzji – oraz zdjęcie Andrzeja Dudy z urzędu przy pomocy np. Trybunału Stanu. Możliwa byłaby też opcja atomowa, czyli podważenie postanowień prezydenta, w tym podpisów pod ustawami. Rozpoczęłoby to jednak niekończący się festiwal pozwów sądowych i prób wzruszeń podjętych na ich podstawie decyzji administracyjnych i wyroków, który już ostatecznie zapchałby nasze sądy i urzędy. Ale to tylko teoria, w praktyce takie działania są raczej niemożliwe do przeprowadzenia.

Czystka sądowo-bankowa

Prezydent Duda nie jest wyjątkiem. Zapowiedzi delegitymizacji i usunięcia ze stanowisk kierowane są też wobec innych osób pełniących funkcje publiczne. Na początku lipca Tomasz Siemoniak stwierdził na antenie TVN24, że po zmianie rządów do Adama Glapińskiego „przyjadą silni ludzie i go przekonają do tego, że nie jest prezesem Narodowego Banku Polskiego”. Przesłanki do tego są słabe. Adam Glapiński co prawda w dużej mierze odpowiada za to, że mamy w Polsce wysoką inflację, jednak prezesem NBP jest zgodnie z prawem. Także na drugą kadencję został powołany legalnie. Fakt, iż był członkiem zarządu NBP, zanim wybrano go prezesem Banku, nie znaczy, że właśnie rozpoczął trzecią kadencję. Zdaniem większości ekspertów zarząd i prezes NBP są w świetle konstytucji dwoma oddzielnymi organami.

Sejm mógłby Glapińskiego odwołać w trakcie kadencji, ale na wniosek prezydenta. W tym celu Glapiński musiałby albo poważnie się rozchorować, albo popełnić przestępstwo i zostać za nie skazanym prawomocnie przez sąd. Prezes NBP straciłby też swą funkcję, gdyby uznano go kłamcą lustracyjnym albo gdyby nakazał to wyrok Trybunału Stanu. To mu jednak w najbliższym czasie nie grozi, mimo powtarzania przez część opozycji, że Glapiński jest zwykłym przebierańcem. To nieprawda. Niezależnie od negatywnej opinii na temat jego pracy nasyłanie na niego „silnych ludzi” byłoby działaniem mafijnym, a nie prostowaniem reguł naszej praworządności.

To samo dotyczy środowiska sędziów. Donald Tusk już nieraz, m.in. podczas ubiegłorocznej edycji Campusu Polska Przyszłości, stwierdzał, że po zakończeniu rządów PiS wszyscy sędziowie sądów powszechnych powołani przez neo-KRS zostaną odwołani. Ta obietnica również bazuje na wątpliwych przesłankach. Pod reżimem obecnej ustawy to nie KRS powołuje sędziów, lecz prezydent na jej wniosek. Formalnie może tego w ogóle nie zrobić, ostatecznie więc to do niego należy decyzja. Ale nawet jeśli uznamy, że powołanie na sędziego na wniosek neo-KRS posiada wadę prawną dyskwalifikującą rzeczonego sędziego, to pozostają jeszcze argumenty praktyczne. Sędziów powołanych w ten sposób jest w Polsce prawie 2 tys., a do czasu hipotetycznego objęcia władzy przez opozycję liczba ta z pewnością znacznie wzrośnie. Tymczasem łącznie wszystkich sędziów jest w Polsce ok. 10 tys. Realizacja postulatu Tuska oznaczałaby więc odchudzenie polskiego wymiaru sprawiedliwości o co najmniej jedną piątą – i dotyczyłoby to ludzi, którzy w zdecydowanej większości nie są zapleczem politycznym żadnej partii.

Taka zmiana przyniosłaby również dodatkowy, ogromny chaos polskiemu systemowi prawnemu – prowadzone przez tych sędziów sprawy zostałyby przerwane. I to w najlepszym wypadku, bo mógłby się przecież pojawić pomysł, by już wydane wyroki systemowo podważyć. To wielkie ryzyko, zauważane m.in. przez jednoznacznych krytyków zmian wprowadzanych przez PiS, jak choćby przez sędziego Sądu Najwyższego, prof. Włodzimierza Wróbla. W wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” (48/2021) powiedział on: „Nie wyobrażam sobie masowego unieważniania wyroków. W sprawach, w których strony akceptują decyzję sądu, to nie do pomyślenia. Orzeczony rozwód nadal powinien być rozwodem. Trzeba opracować jednak jakąś ścieżkę odwoławczą i reguły, wedle których można by wzruszać »prawomocne« postanowienia w kontrowersyjnych sprawach, w których widać polityczny wymiar decyzji”.

Nawiasem mówiąc, już sam fakt, że strony mogą chcieć podważać wyroki, powołując się na polityczne motywacje neosędziów, świadczy o szkodliwości zmian wprowadzanych przez PiS. Co nie znaczy, że mamy teraz rozjechać cały system walcem.

Podzielona opozycja

Nie cała opozycja podziela podejście KO. Konfederacja, która krytycznie podchodzi do działań zarówno Dudy, jak i Glapińskiego, a także do zmian wprowadzanych przez PiS w sądownictwie, jednocześnie uważa ich za legalnie sprawujących swoje funkcje oraz nie chce robić czystek w sądach. Działacze Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego też nie podważają ważności wyboru Andrzeja Dudy na prezydenta, a Adam Glapiński ich zdaniem to legalny, choć bardzo kiepski prezes NBP. Nie znaczy to, że bezkarny. Politycy PSL szykują dla niego Trybunał Stanu, co mogłoby go pozbawić funkcji. Według ludowców należy mu się za skupowanie przez NBP na rynku wtórnym obligacji skarbowych, przez co finansowany był dług publiczny, co jest niezgodne z konstytucją. Warto w tym miejscu przypomnieć, że rozmowa o możliwości zastosowania podobnego manewru, między ówczesnym prezesem NBP Markiem Belką i szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem, była jednym z wątków „afery taśmowej” – wówczas uznane zostało to za skandal przez... ówczesną pisowską opozycję. Ścieżka w stronę skazującego wyroku TS jest jednak długa i wyboista, a praktyka działania tej instytucji pokazuje, że nie wiąże się z konkretnymi efektami.

Przedstawiciele PSL oraz Polski 2050 współpracują z KO i Lewicą w ramach Porozumienia dla Praworządności, jednak nie podpisali się pod projektem zmiany ustawy o KRS i SN, który zakładał m.in. usunięcie wadliwie powołanych sędziów, co nie musiałoby automatycznie oznaczać unieważnienia wydanych przez nich wyroków, ale z pewnością pogłębiłoby przewlekłość postępowań.

Lewica stoi w tym sprawach jakby w rozkroku. Projekt ustawy poparła, ale niektórzy jej politycy (np. Anna Maria Żukowska) wyrażali się krytycznie o pomyśle odwoływania blokiem wszystkich sędziów czy wzruszania wydanych przez nich orzeczeń. Z drugiej strony, mimo że prezes i zarząd banku centralnego to dwa odrębne organy i ich kadencje się nie „sumują”, Lewica ustami Joanny Senyszyn (zanim ta przeszła do Polskiej Partii Socjalistycznej) oświadczyła podczas debaty sejmowej: „po wygranych wyborach do Sejmu stwierdzimy nieważność jego [Glapińskiego – SS] wyboru na członka zarządu NBP na trzecią kadencję, bo prawo dopuszcza tylko dwie kadencje”. Z kolei wybór Dudy na prezydenta Lewica uważa za ważny, choć ma zastrzeżenia co do przebiegu samych wyborów.

Prawdopodobieństwo, że opozycja – jeśli dojdzie do władzy – będzie realizować literalnie zapowiedzi czystek w instytucjach, jest raczej niewielkie, a radykalne pomysły mogą być formą mobilizacji elektoratu. Nie można jednak wykluczyć, że Polska 2050, PSL czy Lewica poparłyby je w wyniku szczególnego rodzaju umowy koalicyjnej. Jest jednak bardziej prawdopodobne, że politycy KO, przybierając pozę nieprzejednanych krytyków PiS, starają się zdobyć głosy najtwardszych przeciwników obecnej władzy i tworzyć miraż możliwości odwrócenia wszystkich zmian przeprowadzonych przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Tworzą przy tym wrażenie, jakbyśmy już dziś żyli w systemie pełnego bezprawia, co potęguje świadome używanie historycznych analogii do czasów PRL.

Tyle że my nie żyjemy już w realiach komunizmu. Choć systemowi zaprowadzonemu przez PiS daleko do praworządności, sytuacja jest zupełnie inna. Nadal, mimo wykorzystywania przez rządzących zasobów państwa dla utrzymania się u władzy, odbywają się wolne wybory, które można wygrać. I nadal część instytucji obsadzana jest zgodnie z prawem. Nadmierne delegitymizowanie osób pełniących funkcje publiczne przyniesie zły efekt: ostatecznie obali autorytet instytucji. A to realizacja doktryny politycznej PiS, wedle której to nie instytucje są ważne, tylko ludzie, którzy nimi kierują. I że nieważna jest litera prawa, jeśli przeszkadza w realizacji zamierzeń politycznych. To zarazem gwarancja eskalacji walk między zwaśnionymi obozami o najdrobniejszy odcinek państwa.

W naszym systemie konstytucyjnym, jak w wielu innych liberalnych demokracjach, istnieją instytucje w założeniu niezależne od polityków. Dzięki temu mogą, przynajmniej w teorii, bez zwracania uwagi na wyborcze koniunktury, dbać o stabilność pieniądza (NBP), stać na straży konstytucyjności ustaw (TK) oraz pilnować działalności organów państwowych (NIK). Politycy, którzy na sztandarach niosą obronę praworządności, nie powinni szukać kruczków prawnych, dzięki którym mogliby wysadzić z siodła konkurencję, bo w ten sposób przyczyniają się do traktowania państwa jak łupu. To właśnie robi Zjednoczona Prawica od siedmiu lat.

Logika sprzątania

Problemem wymienionych instytucji nie jest to, że zostały podporządkowane PiS. Problemem jest to, że są zależne od polityków. Jeśli chcemy mieć trybunały, sądy, bank centralny czy Najwyższą Izbę Kontroli z prawdziwego zdarzenia (Marian Banaś tylko przez osobliwy zbieg okoliczności „urwał się” ze smyczy Kaczyńskiemu), musimy budować ich autorytet także na tym, że kierujący nimi ludzie są nie do ruszenia, nawet jeśli podejmowane przez nich decyzje wydają się rażąco niekompetentne.

Co zatem powinna zrobić opozycja, jeśli w ogóle zdoła wygrać przyszłoroczne wybory? Nie może iść na skróty, a to oznacza, że wiele decyzji personalnych Prawa i Sprawiedliwości kolejna władza będzie musiała uznać. A będzie to bardzo trudne, bo wybrani przez PiS ludzie mogą blokować decyzje podejmowane przez nową większość jeszcze długo. Andrzej Duda będzie prezydentem do 2025 r. i jeśli nowy rząd nie będzie miał poparcia 276 posłów w Sejmie, może skutecznie torpedować zmiany wetem. A nawet bez niego istnieje jeszcze betonowy bastion w postaci TK – sędziowie wybrani przez nominatów Kaczyńskiego i Ziobry będą mieli w nim większość do 2027 r.

Są też w końcu media. Nawet jeśli wreszcie zostanie wykonany wyrok Trybunału w sprawie Rady Mediów Narodowych, który mówi, że KRRiT powinna mieć zagwarantowany udział w wyborze władz TVP, to i tak ludzie związani z PiS będą mieli w KRRiT większość prawdopodobnie do 2028 r. Wtedy też skończy się kadencja prezesa NBP Adama Glapińskiego.

Jeśli TK Julii Przyłębskiej (jej urzędowanie kończy się w 2024 r., ale nowy prezes będzie reprezentował to samo środowisko) będzie chciał swoimi decyzjami nadal odgrywać rolę „trzeciej izby parlamentu”, nowy premier może sięgnąć po niepublikowanie orzeczeń. Precedens już jest, czyli sławetna odmowa publikacji wyroków Trybunału przez Beatę Szydło. Z kolei obok KRRiT można ustanowić, dajmy na to, Radę Mediów Demokratycznych i obsadzić ją ludźmi związanymi z nową większością. Tyle że to byłoby wchodzenie w buty PiS i pogłębianie wprowadzanych przez tę partię patologii. Prawdziwe zmiany wymagają stalowych nerwów i dużej dozy roztropności po stronie obecnej opozycji. Ale także pewnego wyczucia po stronie ludzi wybranych na swoje stanowiska przez PiS. Rzecz jasna trudno po nich oczekiwać, że będą zgadzali się na wszystko, czego będzie chciała nowa władza, jednak należy od nich stale żądać, by kierowali się w swoich decyzjach mądrością i interesem Polski (jakkolwiek pompatycznie by to brzmiało), a nie partii matki. Jeśli nie zaczną pełnić swoich konstytucyjnych obowiązków, zamiast realizować polecenia płynące z Nowogrodzkiej, wszyscy na tym ucierpimy.

Spokojne działanie w dłuższej perspektywie może przynieść znacznie lepsze owoce niż szukanie sposobów, jak wymienić ludzi PiS na „swoich”, lub przekonywanie wyborców, że proste rozwiązania są w ogóle możliwe do zrealizowania. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2022