Co nam zrobi PiS, jak wygra wybory

Samorządy, sędziowie, adwokaci, dziennikarze. Podczas trzeciej kadencji PiS ma zamiar rozprawić się z hamulcowymi "dobrej zmiany". Czy czeka nas pożegnanie z demokracją?

08.09.2023

Czyta się kilka minut

Happening opozycji „Aleja Milionerów”. Zakopane, 13 sierpnia 2023 r. / MAREK PODMOKŁY / AGENCJA WYBORCZA.PL

Utrzymanie się Prawa i Sprawiedliwości u władzy byłoby nową jakością w polskim życiu publicznym; po raz pierwszy to samo ugrupowanie wygrałoby wybory trzeci raz z rzędu. Skutki takiego zwycięstwa wpłyną na życie każdego z nas, a skala tego wpływu zależy od rozmiarów wygranej. Przede wszystkim od tego, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu do rządzenia potrzebny będzie koalicjant.

Nieznaczne zwycięstwo może utrudnić, jeśli nie uniemożliwić, przeprowadzenie najdalej idących „reform”, które opozycja określa mianem demontażu systemu demokratycznego w Polsce. Jednak nawet przy scenariuszu umiarkowanych zmian należy oczekiwać, że będą one wyraźnym krokiem w kierunku likwidacji w Polsce demokracji liberalnej, nawet jeśli z pozoru nie wydadzą się spektakularne.

Samorządy, adwokaci, lekarze

Opierając się tylko na tym, co liderzy PiS zapowiadają w mniej lub bardziej oficjalnych rozmowach, można się spodziewać, że w przypadku zwycięstwa PiS na pewno dojdzie do zmian w najbardziej kluczowych ośrodkach oporu przeciw hegemonii partii władzy, czyli w wymiarze sprawiedliwości i w mediach. Oprócz tego istotnych modyfikacji należy się spodziewać w edukacji i nauce. Przede wszystkim jednak PiS, z olbrzymim prawdopodobieństwem, przyspieszy i sformalizuje proces recentralizacji państwa. 

Partia rządząca już w ostatniej kadencji poważnie osłabiła samorządy terytorialne poprzez zmiany podatkowe, które wpłynęły m.in. na gwałtowny spadek dochodów z PIT. Uzależniła je za to od redystrybucji środków z budżetu centralnego, choćby w postaci osławionych czeków dla gmin, naklejanych na wielkie arkusze z pianki. Pozbawiane pieniędzy samorządy są coraz mniej samodzielne, stając się w dużym stopniu klientami wzmacniającej się ich kosztem władzy centralnej. A to nie musi być koniec „reform”. Likwidacja powiatów jako szczebla samorządu terytorialnego dysponującego realną władzą (niekoniecznie likwidacja powiatów w ogóle, gdyż jest tam sporo potencjalnych stanowisk do obsadzenia) oraz radykalne zwiększenie liczby województw – znacząco słabszych niż obecne – to pomysły, które w partii Jarosława Kaczyńskiego już nie raz pojawiały się w dyskusjach o kształcie państwa. I nic nie wskazuje na to, by zostały zapomniane. 

Nie tylko samorządy terytorialne, ale i zawodowe są na celowniku Zjednoczonej Prawicy. Już w 2022 r. posłowie z otoczenia ministra sprawiedliwości złożyli w Trybunale Konstytucyjnym zapytanie o zgodność z konstytucją niektórych przepisów regulujących funkcjonowanie samorządów radców prawnych i adwokatów. Gdyby TK uznał je za nieodpowiednie, oznaczałoby to de facto koniec niezależności tych dwóch zawodów zaufania publicznego. 

W kolejce czeka też samorząd lekarzy i stomatologów – w tej kadencji funkcjonowaniem izb lekarskich zajmował się zespół, w którym również niezwykle aktywni byli posłowie kojarzeni z ministrem sprawiedliwości, a przewodniczyła mu Anna Maria Siarkowska, która do Sejmu następnej kadencji chce wejść z list Konfederacji. Cel prac był ten sam – a jednym z wniosków zapowiedź przygotowania pytań do Trybunału, które zmierzają do podważenia legalności samorządu lekarskiego w jego obecnym kształcie, czyli jego faktyczna likwidacja. 

Koniec trzeciej władzy?

Jednak to wojna z wymiarem sprawiedliwości stała się najbardziej charakterystyczną cechą rządów PiS – i tak pozostanie. Partii władzy nie wystarczył skok na Trybunał Konstytucyjny w pierwszej kadencji, powrót do unii personalnej między ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, a nawet rozprawa z Sądem Najwyższym, którą PiS musiał lekko złagodzić po wecie prezydenta i interwencji Komisji Europejskiej. Jarosławowi Kaczyńskiemu nie wystarczyło też uchwalenie ustawy umożliwiającej wyłonienie w 2018 r. (w dużym stopniu przez parlament, czyli w sposób wątpliwy konstytucyjnie) nowej Krajowej Rady Sądownictwa, nazywanej od tej pory neo-KRS. Przed wyborami w 2019 r. PiS przepchnął również tzw. ustawę kagańcową, karzącą tych sędziów, którzy odważyli się odwoływać do orzecznictwa europejskiego.

Druga kadencja PiS była pod względem zmian w wymiarze sprawiedliwości nieco mniej spektakularna, przede wszystkim dlatego, że w końcu 2020 r. wprowadzono unijny mechanizm warunkowości, pozwalający Komisji Europejskiej wnioskować o zawieszenie środków unijnych państwom, które nie przestrzegają prawa. Polska zaczęła mieć więc problem z wypłatami w ramach Krajowego Planu Odbudowy i władze musiały się wycofać z kolejnych przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym, przede wszystkim tych, które zakładały istnienie Izby Dyscyplinarnej SN, zdelegalizowanej wyrokiem TSUE z kwietnia 2020 r. Wycofywanie się ze zmian w ustawie o SN na razie okazało się jednak nieskuteczne, bo prezydencka nowelizacja z lata 2022 była zdaniem KE niewystarczająca, a kolejna, tym razem poselska nowelizacja ze stycznia 2023 r., powierzająca dyscyplinowanie sędziów sądom administracyjnym, po decyzji prezydenta zalega w skłóconym Trybunale Konstytucyjnym.

Jeśli jednak PiS wygra wybory, zostanie to zapewne uznane za zgodę „suwerena” na twardą politykę wobec wymiaru sprawiedliwości – bez oglądania się na fochy UE. Nieprzypadkowo 26 sierpnia podczas spotkania wyborczego w Sokołowie Podlaskim Kaczyński po raz kolejny zaatakował sądy, przekonując, że „kpią sobie z praworządności”. „My to zmienimy. Tym razem nikt nas nie zatrzyma” – zapowiedział i jego słowa nie powinny być traktowane wyłącznie jako wyborcza pogróżka. Projekty ustaw już są, przygotowane przez ministra sprawiedliwości, ale na razie nie było politycznego zielonego światła, by je wdrażać.

Propozycja Zbigniewa Ziobry zakłada m.in. likwidację obecnie istniejącej struktury sądów – sądu rejonowego, okręgowego i apelacyjnego – oraz powołanie w ich miejsce dwóch nowych szczebli: sądów okręgowych i regionalnych. Te ostatnie przejęłyby z Sądu Najwyższego skargi kasacyjne. Minister sprawiedliwości proponuje też mocne ograniczenie SN, w którym miałoby zasiadać tylko 

ok. 30 sędziów. Cała ta reforma będzie skutkować wymianą sędziów na stanowiskach, tyle że szanse awansu otrzymają zapewne przede wszystkim ludzie zaufani, czyli np. powołani na wniosek tzw. neo-KRS.

Nawet jeśli zmiany te kolejny raz zaburzą zasadę trójpodziału władzy, to zdaniem sędziego Piotra Gąciarka ze ­Stowarzyszenia Iustitia konstytucja daje tu pewną furtkę, bo pozwala na przenoszenie sędziów w stan spoczynku, jeśli zmianie ulega struktura sądów czy granica okręgów. – Jest to groźne, bo to może być pretekst do totalnej czystki. Może się okazać, że po takiej zmianie dla setek sędziów najbardziej zaangażowanych nie ma miejsca – mówi sędzia Gąciarek. Podkreśla zarazem, że po 1989 r. nie było tak daleko idącej rewolucji w strukturze sądów, jaką planuje Ziobro. – W filozofii tych, którzy rządzą, nie mieści się naprawdę niezależna władza sądownicza oraz to, że istnieje trójpodział władzy, a władza sądownicza jest równoprawna z ustawodawczą i wykonawczą. Dziś wszystko zależy już tylko od wyborców – przyznaje sędzia Gąciarek.

Ewentualne trzecie zwycięstwo PiS może też dokończyć proces wasalizowania Trybunału Konstytucyjnego. W odpowiedzi na pat, wywołany konfliktem o prezesurę Julii Przyłębskiej w obecnym Trybunale, politycy PiS przygotowali ustawę, która zmniejsza liczbę sędziów tworzących pełny skład Trybunału, i w efekcie ma zmusić TK do wydawania orzeczeń. Po ewentualnym zwycięstwie najprawdopodobniej wcielą ją w życie.

Zabójcze kary dla mediów

Utrzymanie się PiS u władzy oznaczać będzie również głębokie zmiany w strukturze mediów. Nie można wykluczyć dalszego podporządkowania publicznego radia i telewizji politykom, czyli likwidacji ostatnich enklaw względnej niezależności, choćby w kulturze. Należy zarazem oczekiwać wprowadzenia instrumentów ograniczających działalność mediów komercyjnych. Dotąd takie próby kończyły się niepowodzeniem, jak choćby pomysł podatku od reklam z początku 2021 r., nie mówiąc już o tzw. lex TVN, ale nie da się wykluczyć kolejnych pomysłów, jeśli suweren znowu odda PiS władzę.

Zajmująca się mediami senator Barbara Zdrojewska z Koalicji Obywatelskiej uważa, że po ewentualnym zwycięstwie PiS pójdzie drogą wypróbowaną przez Viktora Orbána na Węgrzech i doprowadzi do przejęcia przez spółki Skarbu Państwa lub zaprzyjaźniony kapitał maksymalnej liczby prywatnych mediów, tak jak zrobiono (poprzez Orlen) z koncernem Polska Press, potentatem na rynku lokalnych gazet i portali internetowych.

W jeszcze większym stopniu z instrumentów nacisku na media komercyjne będzie korzystał przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Maciej Świrski. Zapowiedzią tego, co może czekać telewizje i stacje radiowe, jest jego decyzja z 11 sierpnia, kiedy to nałożył na Radio Zet karę finansową w wysokości 476 tys. zł za emisję treści rzekomo sprzecznych z prawem, polską racją stanu i dobrem społecznym.

Przewodniczący KRRiT uznał, że Radio Zet – podając informację, iż Amerykanie przewieźli prezydenta Ukrainy przez Polskę, nie zwracając się o pomoc do polskich służb – dopuściło się „przekazu dezinformującego opinię publiczną”, który posłużył do „deprecjonowania państwa polskiego”. Spółka Eurozet zapowiedziała skierowanie sprawy do sądu, argumentując, że przewodniczący KRRiT nie ma prawa wglądu w źródła chronione tajemnicą dziennikarską i nie może rozstrzygać, co było prawdą, a co nie. To może zrobić tylko niezawisły sąd.

Sytuacja z „Zetką” pokazuje nową praktykę władz politycznych. Jeśli ściśle powiązany z władzą szef KRRiT będzie stosował wysokie kary finansowe wobec mediów komercyjnych w każdym przypadku, gdy uzna, że media te podały nieprawdę, to nawet jeśli po jakimś czasie rozstrzygnięcie sądowe przyzna racje dziennikarzom, sytuacje takie mogą skłaniać właścicieli mediów do autocenzury. Ten sam skutek mogą mieć podpisane z końcem sierpnia przez prezydenta zmiany w kodeksie karnym, wprowadzające surowe kary za dezinformację, czyli pojęcie, które może być szeroko rozumiane i stosowane jako bat na media (nie tylko na radia i telewizje, ale też pisma i portale), podobny do tego użytego przeciwko Eurozetowi.

Zdaniem Piotra Adamowicza, posła KO z sejmowej komisji kultury i środków przekazu, Maciej Świrski dostał od politycznych dysponentów wolną rękę. 

– Z poprzednim przewodniczącym KRRiT Witoldem Kołodziejskim jeszcze jakoś można było współpracować, ale z Maciejem Świrskim nie ma żadnej rozmowy. Wystąpiłem kiedyś o ekspertyzy zamówione przez KRRiT w związku z rekoncesją dla TVN24, ale Świrski odmówił – twierdzi Adamowicz.

Do precedensu doszło też wtedy, gdy przewodniczący KRRiT wystąpił o karę dla TVN24 po emisji filmu „Siła kłamstwa”, poświęconego podkomisji smoleńskiej. Wystąpienie było efektem skargi Antoniego Macierewicza. Adamowicz zwraca uwagę, że kiedyś w takich sytuacjach nikt nie angażował KRRiT, tylko ewentualnie występował na drogę sądową, jeśli czuł się zniesławiony. Droga przyjęta przez Macierewicza i Świrskiego to nowa, niebezpieczna jakość.

W przypadku mediów elektronicznych metodą nacisku jest również przeciąganie postępowań koncesyjnych, jak zrobiono w przypadku TVN24, a ostatnio Radia Tok FM. – To jest straszak według zasady: jak będziecie grzeczni, to może dostaniecie koncesję, a jak nie będziecie, może być różnie. A dodatkowo może damy wam jeszcze karę. To wywoła efekt mrożący – sądzi Adamowicz.

Szkoła tylko prawomyślna

Efekt mrożący w szkolnictwie już wywołały kolejne projekty ustawy zwanej „lex Czarnek”. Choć prezydent Andrzej Duda zawetował dwa kolejne akty prawne z tej serii, pojawił się trzeci w formie projektu obywatelskiego i nie można wykluczyć, że prezydent w końcu ulegnie. Dyrektorzy szkół już dziś jednak wolą nie narażać się Ministerstwu Edukacji i Nauki oraz kuratorom takim jak Barbara Nowak, więc np. liczba „lewackich” organizacji pozarządowych zapraszanych do szkół znacznie spadła. Zwycięstwo PiS i pozostanie Przemysława Czarnka na dotychczasowym stanowisku tylko to zjawisko pogłębią. Jednak być może jeszcze ważniejsze jest to, że utrzymanie w edukacji politycznego status quo będzie oznaczać dalszy odpływ nauczycieli ze szkół. Według wielu ekspertów najważniejszym powodem odchodzenia nauczycieli z zawodu jest (obok problemu niskich płac i związanego z tym upadającego prestiżu zawodu nauczyciela) presja ideologiczna na szkoły, niespotykana od czasów PRL. W tej kwestii nie należy oczekiwać rewolucyjnych zmian, bo nauczyciele, zwłaszcza od strajku z wiosny 2019 r., traktowani są przez PiS jako wrogie środowisko, wymagające spacyfikowania.

To samo dotyczy świata polskiej nauki. Podczas Międzynarodowego Interdyscyplinarnego Seminarium Naukowego pod hasłem „Idee-Człowiek-Filozofia”, które odbyło się na początku sierpnia w Starym Sączu, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zapowiedział likwidację Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz Narodowego Centrum Nauki. W ich miejsce miałby zostać powołany całkiem nowy system grantowy pod pieczą resortu. O ile NCBiR obciążone jest aferą z wykorzystywaniem tej instytucji przez polityków związanych z Partią Republikańską i nie słynie z uczciwych procedur, o tyle NCN, które od swojego powstania przyznało już 28 tys. grantów, stosuje transparentne procedury oceny projektów i publikacji naukowych, a jednocześnie jest wyczulone na przypadki konfliktu interesów.

– Nie ma innych racjonalnych kryteriów, według których można by w nauce dystrybuować pieniądze publiczne, niż te, które stosuje NCN – uważa biolog molekularny prof. Marcin Nowotny. – Oczywiście w każdej dziedzinie życia ocena ekspercka zawiera element arbitralności. Wszędzie, gdzie jest czynnik ludzki, istnieje też ryzyko nietrafionych decyzji. Nie wydaje się jednak, by można było stworzyć coś lepszego – dodaje.

Nowy system, zapowiadany przez ministra Czarnka, nie jest jeszcze znany. Jak może wyglądać, pokazuje dotychczasowa praktyka MEiN, w ramach której do komisji oceniających wyrafinowane projekty naukowe powoływani bywali głównie bliscy ministrowi naukowcy z KUL, specjalizujący się np. w nauczaniu Jana Pawła II.

Minister Czarnek nadaje też z tylnego siedzenia kierunek zmianom w systemie ochrony zdrowia – i trudno sobie wyobrazić, jakie będą skutki, jeśli będzie on kontynuowany przez następne cztery lata. Nagłe rozmnożenie szkół wyższych, które mogą prowadzić studia na kierunku lekarskim, oznacza, że za kilka lat do zawodu lekarza wejdą zarówno absolwenci Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego czy Collegium Medicum UJ, ale też absolwenci wyższych szkół z kilku miast powiatowych, którym minister Czarnek uchylił przysłowiowego nieba, pozwalając pobierać niemałe opłaty za studia, bez gwarancji utrzymania jakości kształcenia. Rządzący liczą, że gdy lekarzy będzie więcej, uda się zmniejszyć kolejki, a pacjenci wreszcie przestaną narzekać. Zamiast tego możemy mieć jednak problem w postaci radykalnego obniżenia jakości wykształconych profesjonalistów i jeszcze większego podziału między dostępnością do medycyny na europejskim poziomie w wielkich aglomeracjach i w tzw. Polsce powiatowej.

▪ ▪ ▪

Utrzymanie się PiS przy władzy oznacza jeszcze jedno: kontynuowanie obecnej polityki ideologicznej i kulturalnej firmowanej przez prof. Piotra Glińskiego. Polityki stawiającej na piedestał przykłady narodowej martyrologii, a wszelkie próby dyskusji na temat kontrowersyjnych momentów naszej historii – uznającej za „pedagogikę wstydu” i ojkofobię.

Taki sposób pojmowania polskiej historii, kultury i roli państwa w kształtowaniu głównych narracji zmierza do zmiany sposobu myślenia Polaków i całego systemu obowiązującego w Polsce, w ramach którego procedury i instytucje znaczą coraz mniej, coraz bardziej zaś liczą się ideologia i wola partii, a dokładnie wola rządzącego nią w sposób niekwestionowany prezesa.

Andrzej Celiński, były polityk Unii Demokratycznej, Unii Wolności i Lewicy uważa, że jeśli PiS wygra, coraz mocniej będzie się rozwijać system ręcznego sterowania państwem i przepływami pieniędzy. To jest właśnie model relacji władzy ze społeczeństwem, jaki zawsze chciał mieć Jarosław Kaczyński. Do tego natomiast potrzebna jest siła polityczna, która nie będzie grzęznąć w miazmatach murszejącej demokracji.

© MAŁGORZATA SOLECKA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce medycznej. Studiowała nauki polityczne i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1997 roku rozpoczęła przygodę z dziennikarstwem, która trwa do dziś. Pracowała m.in. w „Życiu”, Polskiej Agencji Prasowej i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Partia weźmie wszystko