Dzielenie łupów. Jak nie wejść w buty PiS

Przed kończącą negocjacje nową koalicją stoją rewolucyjne wyzwania w dwóch sferach – mediów publicznych i wymiaru sprawiedliwości. Czy zmian tych można dokonać bez naginania prawa?

08.11.2023

Czyta się kilka minut

Przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej na spotkaniu powyborczym z prezydentem Andrzejem Dudą. Warszawa, 24 października 2023 r. / Radek Pietruszka / PAP
Przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej na spotkaniu powyborczym z prezydentem Andrzejem Dudą. Warszawa, 24 października 2023 r. / Radek Pietruszka / PAP

Jeszcze przed sobotnimi obchodami Święta Niepodległości Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica przypieczętują komplet najważniejszych ustaleń programowych i personalnych. Porozumienie o utworzeniu nowego rządu jest przesądzone, do dogrania pozostały już tylko szczegóły. Choć ugrupowania przyszłej koalicji rządzącej dzielą istotne różnice ideowe, to negocjacje, jak informują nas ich uczestnicy, szły zaskakująco gładko. Ustalono stosunkowo szczegółowy program, zgodnie z wolą Trzeciej Drogi to „nie jedna stroniczka, ale kilkanaście stron”.
 

Każdy musiał ustąpić

Uczestnikom sojuszu nie udało się przeforsować wszystkich pomysłów, zwłaszcza tych ideologicznych. Nie będzie więc wśród ustaleń postulowanego przez Lewicę usunięcia religii ze szkół. Trzeciej Drodze nie udało się przeforsować nawet częściowego odstąpienia od zakazu handlu w niedzielę. W najbardziej drażliwym temacie aborcji zawarto kompromis: wszyscy partnerzy zgodzą się na jej depenalizację poprzez odpowiednią nowelizację kodeksu karnego. – Nie ma mowy, byśmy się zgodzili na dopuszczenie aborcji do 12. tygodnia ciąży – przyznaje przedstawiciel Trzeciej Drogi. 

Znacznie trudniej szły negocjacje personalne. Sprawcą największych kłopotów była dysponująca jedynie 26 posłami Lewica (Trzecia Droga ma ich 65, a KO – 157). Jej lider Włodzimierz Czarzasty uparł się bowiem, że musi być marszałkiem Sejmu, a na to stanowisko ogromną ochotę ma też Szymon Hołownia, uważający je za dobrą trampolinę do startu w wyborach prezydenckich – jest zarazem prestiżowe i mniej „zużywające” popularność niż posada w rządzie. Czarzasty postawił jednak weto i nie chciał się zgodzić nawet na to, by Lewica zamiast marszałka Sejmu otrzymała fotel marszałka Senatu. Stanowisko to miałoby bowiem przypaść Magdalenie Biejat z Partii Razem, konkurencyjnej wobec Nowej Lewicy Czarzastego.

Właśnie dlatego w końcu pojawił się pomysł rotacyjnego marszałka, który zmieniałby się w czasie kadencji. Choć sceptyczna wobec tego rozwiązania była Trzecia Droga, a zwłaszcza PSL (wicemarszałek Piotr Zgorzelski kpił, że rotacyjna to może być kosiarka, a nie funkcja marszałka), jest bardzo prawdopodobne, że takie będzie ostateczne ustalenie. Trzecia Droga zadeklarowała zgodę, ale tylko przy założeniu, że jedynym wicepremierem będzie lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Lewica bowiem oprócz fotela marszałka chciała mieć też swojego wicepremiera, konkretnie Krzysztofa Gawkowskiego. – Nie ma mowy, byśmy się na to zgodzili – przekonuje polityk Trzeciej Drogi.

Najprawdopodobniej więc funkcja marszałka Sejmu przypadnie w pierwszej połowie kadencji Szymonowi Hołowni, a w drugiej – Włodzimierzowi Czarzastemu. W tej sytuacji stanowisko marszałka Senatu też będzie obsadzone w czasie całej kadencji przez dwie osoby. Według jednej z koncepcji byliby to dwaj senatorowie Koalicji Obywatelskiej, a według drugiej: przedstawiciele KO i PSL. Największe szanse na objęcie funkcji marszałka Senatu w pierwszej części kadencji ma Małgorzata Kidawa-Błońska z KO.

Sporów nie ma natomiast w kwestii tego, co należy zrobić w dwóch kluczowych i najpilniejszych do załatwienia sferach – mediów publicznych i wymiaru sprawiedliwości. „Depisyzacja” TVP i Polskiego Radia to jeden z tych punktów, w sprawie którego panuje w całej opozycji zarówno zgoda, jak i determinacja. Podobnie jest z wolą cofnięcia zmian wprowadzonych przez PiS w wymiarze sprawiedliwości. Problem z tym, że oba te obszary, kluczowe dla przywrócenia w Polsce prawdziwie demokratycznych reguł gry, nowa koalicja może szybko zreformować wyłącznie naruszając jeśli nie literę, to przynajmniej ducha prawa.

 

Odkleić media od Kaczyńskiego

Przyszły premier Donald Tusk na licznych przedwyborczych spotkaniach deklarował wyczyszczenie sytuacji w mediach publicznych w ciągu 24 godzin od objęcia władzy. Zdecydowanie wypowiadał się także o wymiarze sprawiedliwości, zapowiadając odsunięcie od orzekania tzw. neo-sędziów. Jednocześnie, często podczas tych samych spotkań wyborczych, podkreślał, że jego zadaniem jako lidera politycznego jest skończenie z podziałem polskiego społeczeństwa na dwa skłócone plemiona i zasypanie dzielącej je przepaści. Czy można to ze sobą pogodzić?

Tego, że głębokie zmiany są potrzebne, nie kwestionuje prawie nikt. PiS zawłaszczył w niespotykanym dotąd stopniu całe państwo, ale media publiczne zdominował całkowicie (wymiar sprawiedliwości zaś w dużej części, planując domknąć „reformy” w trzeciej kadencji). Przede wszystkim TVP stała się instrumentem topornej partyjnej propagandy i totalnego dyskredytowania opozycji. Zresztą, sama konstrukcja wdrożonego przez PiS systemu nadzoru nad mediami – ich władze od 2016 r. powoływane są przez Radę Mediów Narodowych, w której większość mają ludzie związani z PiS, na ogół zresztą posłowie – zdradzała od początku zamiary tej partii. Chodziło o to, by prezesów TVP, Polskiego Radia i PAP pozbawić jakiejkolwiek niezależności i całkowicie podporządkować czynnikowi politycznemu. 

Nie tylko więc odebrano kompetencje Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji do powoływania władz mediów publicznych, ale i zniesiono zasadę pośredniego mianowania władz medialnych spółek – dotąd KRRiT (w przypadku PAP minister skarbu państwa jako organ właścicielski) powoływała tylko rady nadzorcze spółek, a dopiero te powoływały zarządy, dodatkowo zabezpieczone ustawowo określoną kadencją. Nowy mechanizm nadzoru nad mediami, w ramach którego RMN mogła w każdej chwili powołać lub odwołać szefa np. TVP, ułatwiał ręczne sterowanie, bo żaden z tak uzależnionych od PiS prezesów nie był skłonny do jakichkolwiek gestów niezależności. 

Przykładów stronniczego działania mediów publicznych w ciągu ostatnich ośmiu lat są setki – nie zdarzyło się np., by TVP Info transmitowała na żywo kongresy lub konferencje prasowe przedstawicieli partii opozycyjnych. Ale np. w TVN24, uznawanej przez PiS za stację tej partii skrajnie nieprzychylną (choć o zasięgu po stokroć niższym od TVP Info), konferencje premiera czy też konwencje wyborcze partii rządzącej były z zasady transmitowane. 

– Media publiczne permanentnie łamią prawo i nawet się z tym nie kryją. Zmiana obecnego stanu nie jest naruszeniem prawa, tylko przywróceniem stanu zgodnego z prawem – mówi były członek KRRiT Krzysztof Luft.

Pomysłów na zakończenie władzy PiS w mediach publicznych jest kilka; nie wszystkie ujawniono. Najczęściej słyszeliśmy o postawieniu spółek, którymi są media publiczne, w stan likwidacji. Nowa większość jednak zarzuciła ten pomysł, m.in. z uwagi na obawy o legalność takiego posunięcia. Mówi się też, że nowa władza może powołać się na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z grudnia 2016 r., w którym stwierdzono, iż odbieranie uprawnień Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji jest niezgodne z ustawą zasadniczą. Orzeczenie to nigdy przez PiS nie zostało wdrożone, ale dziś na jego podstawie można uznać całą RMN za nielegalną. Tyle że wykonać orzeczenie TK lege artis można tylko zmieniając ustawę o RMN i ustawowo likwidując radę, a to wymaga zmierzenia się z prawdopodobnym wetem prezydenta. 

W mediach pojawiają się co prawda spekulacje, że orzeczenie TK dałoby nowemu ministrowi kultury, który pełni obowiązki organu właścicielskiego mediów publicznych, prawo do powołania zarządów komisarycznych (lub przynajmniej zawieszenia obecnych władz). Minister miałby w tym przypadku użyć argumentu z kodeksu spółek handlowych, że władze powołane przez niekonstytucyjny organ nie dają rękojmi gospodarności. Jednak wejście na taką drogę uruchamia prawo do zaskarżania decyzji na drodze sądowej, a przede wszystkim jest wyraźnym działaniem na granicy prawa, czyli wejściem w buty PiS.
 

Historia medialnej przemocy

Właściwie jednak plany opozycji nie powinny nas dziwić, i to nie tylko w kontekście tego, co robił PiS po 2015 r. Całe ostatnie 30 lat to, z niewielkimi wyjątkami, czas postępującego i coraz bardziej bezpośredniego podporządkowywania mediów publicznych rządzącym formacjom politycznym.

Początkowe zamiary były inne. Uchwalona w 1992 r. ustawa o radiofonii i telewizji konstruowała tak medialny ład, by maksymalnie utrudnić przejęcie władzy nad informacjami przez jedną siłę polityczną. Pierwsza ekipa KRRiT, która miała nadzorować rynek mediów elektronicznych, składała się z przedstawicieli wszystkich sił rozdrobnionego wówczas Sejmu. W dodatku kadencje różnych członków rady były odmiennej długości – właśnie po to, by ich następców wybierały różne parlamenty i by dzięki temu maksymalnie zachować pluralizm.

Ten stan prawny przetrwał do 2005 r., kiedy podczas pierwszych rządów PiS ustawą skrócono naraz kadencję wszystkich członków KRRiT, odchodząc od filozofii zachodzenia się kadencji i wybierając do rady „swoich”, a także przedstawicieli „przystawek”: LPR i Samoobrony.

Oczywiście i wcześniejsze ekipy polityczne, a zwłaszcza rządzące w latach 90. XX wieku SLD i PSL, wykorzystywały istniejące przepisy, by zawłaszczać media. I tylko raz zasada ta została zakwestionowana, gdy po szoku wywołanym aferą Rywina, z inspiracji prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego związana z nim szefowa KRRiT Danuta Waniek dopuściła do władz mediów publicznych przedstawicieli różnych sił politycznych, także prawicy. A prezesem TVP w 2004 r., w wyniku transparentnego konkursu, został kojarzony z opozycyjną wtedy PO Jan Dworak.

Powołanie w 2016 r. Rady Mediów Narodowych przez posiadający sejmową większość PiS było kolejną ważną cezurą. Stanowiło dużo głębszy etap zawłaszczania mediów, które skutkuje dziś przekształceniem się TVP i Polskiego Radia w instytucje będące zaprzeczeniem ich publicznego charakteru.

Zdominowana przez polityków PiS RMN przestrzega dziś, że zmiana jej składu za pomocą uchwały sejmowej (to kolejny z rozpatrywanych pomysłów) albo postawienie spółek medialnych w stan likwidacji byłoby „otwartym łamaniem prawa”. Protestują związani z PiS dziennikarze, którzy opublikowali nawet list „w obronie wolności słowa”.
 

Dogadać się z Dudą

Po drugiej stronie politycznego sporu głosy te traktowane są wyłącznie jako oręż w politycznej walce. To oczywiście prawda. Czy jednak to, że protestują osoby zaangażowane w niszczenie mediów publicznych, oznacza, że we wszystkim, co piszą, się mylą?

Może sytuację, w której trudno dokonać szybkich zmian w mediach publicznych, opozycja powinna przekuć w swój atut? I założyć, że jeżeli da się przeprowadzić doraźną „czystkę” zgodnie z literą i duchem prawa, należy jej dokonać. Jeśli jednak się to nie uda, pozwolić jeszcze przez jakiś czas pracować PiS-owskim propagandystom. A docelowo stworzyć taki system nadzoru, który w maksymalny sposób odseparuje media publiczne od ludzi sprawujących władzę. Taki gest wprowadzałby nową jakość do logiki plemiennej polaryzacji, którą rządzi się polska polityka. I byłby krokiem w kierunku zasypywania politycznych rowów, o czym mówił w kampanii Tusk.

– Wszystkie deklaracje, które składał pan premier Donald Tusk w sprawie mediów, są aktualne. Wiemy dobrze, że zło w Polsce zaczęło się między innymi od wyrzucenia dziesiątek dziennikarzy z TVP i uczynienia z niej medium jednej partii. Każdy Polak płacąc podatki składa się na media publiczne, więc TVP musi zostać oczyszczona z polityków, muszą zasiadać tam prawdziwi dziennikarze, postępujący zgodnie z etosem swojej pracy – mówi wiceprzewodniczący PO Cezary Tomczyk, który według kuluarowych pogłosek pracuje nad zmianami w przepisach o mediach publicznych.

Działanie pozbawione logiki odbijania politycznych łupów dawałoby nowej większości szanse na szukanie porozumienia z prezydentem Andrzejem Dudą. Dziś przez trzy formacje przyszłego rządu traktowany jest jako potencjalny hamulcowy niezbędnych zmian w mediach publicznych. Może jednak są jakieś płaszczyzny porozumienia z nim i w tej sprawie – w końcu Duda również był krytykiem tego, co się działo w TVP, a w 2020 r. nawet sprawcą krótkotrwałego odwołania ze stanowiska prezesa TVP Jacka Kurskiego (jego powrót był formą upokorzenia prezydenta ze strony prezesa PiS).

Porozumienie z Dudą w sprawie mediów mogłoby się nowej większości opłacać także w kontekście planowanych zmian w innych sferach, zwłaszcza w wymiarze sprawiedliwości. Tu winy PiS są równie ewidentne. To ta partia zrobiła w 2015 r. zamach na Trybunał Konstytucyjny, a w roku 2017 przyjęła ustawę o KRS, powierzając prawo do wyboru dużej części jej składu parlamentarzystom, co było naruszeniem konstytucji. PiS stworzył zarazem restrykcyjny system dyscyplinowania sędziów, umożliwiający karanie ich za treść wydawanych orzeczeń, zwłaszcza uwzględniających wyroki TSUE. Zarzuty, że pod rządami PiS poważnie naruszono trójpodział władzy, są całkowicie uzasadnione. Spowodowały one zresztą kłopoty rządu na forum UE – niekorzystne dla Polski orzeczenia i wstrzymanie środków z KPO.

 

Grzech pierworodny Trybunału

Tym niemniej patologia także w tej sferze nie zaczęła się od rządów PiS. W 2015 r., tuż przed wyborami ówczesna większość, tworzona przez PO i PSL, wybrała pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego przed upływem kadencji tych sędziów, których mieli oni zastąpić. Zrobiono tak, mimo że kadencja dwóch z nich kończyła się w momencie, gdy działać miał już kolejny Sejm. Jeszcze w tym samym roku wybór tej dwójki został zakwestionowany przez sam Trybunał, ale fortel większości PO-PSL dał PiS po wygranych wyborach pretekst, by „pójść po bandzie” i na miejsce całej piątki wybrać pięciu swoich sędziów. A to definitywnie przekreśliło szanse, by TK, w którym zasiadało trzech „dublerów”, mógł być uznany za organ wypełniający legalnie swoje funkcje.

Forma wdrożonej przez PiS „reformy sądownictwa” zmusiła ugrupowania opozycyjne do obrony status quo w tej sferze. Tym niemniej już w czasach rządów koalicji PO-PSL (2007-2015) dostrzegano konieczność zmian w strukturze wymiaru sprawiedliwości, a nawet podejmowano próby reform, jak likwidacja części małych sądów przez ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Jednak głębsze zmiany, nad którymi pracował kolejny minister Cezary Grabarczyk, zostały wstrzymane pod naciskiem środowisk sędziowskich.

Dziś część planowanych przez nową ekipę reform, jak rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, czy powrót do konstytucyjnego sposobu wyłaniania Krajowej Rady Sądownictwa, jest oczywista. Zmianą na korzyść byłoby też uchwalenie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, firmowanej przez Fundację Batorego, a zakładającej np. wybór w Sejmie członków TK większością trzech piątych. Natomiast pomysły podważania nominacji sędziów wybranych z rekomendacji tzw. neo-KRS, a tym samym wydanych przez nich wyroków, według sporej części ekspertów nie będą umacniać zaufania do państwa. Wzruszenie decyzji prawnych wydanych wadliwie może wywołać więcej szkód niż korzyści. Bo uczestnicy postępowania, którzy zdali się na werdykt państwa, nie mieli przecież wpływu na to, że akurat ich sprawę rozpatrywał jakiś neo-sędzia. Podobną logiką kierowały się zresztą władze III RP po 1989 r. i zaniechały kwestionowania zdecydowanej większości aktów prawnych wydanych w czasach autorytarnej PRL. 

Czy nowa większość będzie kierować się logiką kompromisu, czy raczej rewolucyjnym zapałem? Jeżeli jej zamiarem jest rzeczywiście zasypywanie podziałów społecznych, wskazane byłoby raczej to pierwsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Z wykształcenia biolog, ale od blisko 30 lat dziennikarz polityczny. Zaczynał pracę zawodową w Biurze Prasowym Rządu URM w czasach rządu Hanny Suchockiej, potem był dziennikarzem politycznym „Życia Warszawy”, pracował w dokumentującym historię najnowszą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Nowa większość na starych śmieciach