Wróżby ślimaka

Zmysły mogą poszaleć sobie we śnie bez kontroli. Lecz kiedy mówimy: „To całkiem jak we śnie”, to co właściwie mamy na myśli? Przecież nie tylko przyjemność.

15.06.2020

Czyta się kilka minut

Henri Rousseau „Śpiąca Cyganka”, 1897 r., Museum of Modern Art, Nowy Jork / MOMA / MATERIAŁY PRASOWE
Henri Rousseau „Śpiąca Cyganka”, 1897 r., Museum of Modern Art, Nowy Jork / MOMA / MATERIAŁY PRASOWE

Raz zimą na polowaniu osaczyły mnie wilki. Wlaz­­łem na drzewo, a co spojrzałem w dół na spienione paszcze, wyszczerzone kły wilcze, tym mocniej dygotała gałąź. Wreszcie trzasła, no i spadłem. – I co? – pytali słuchacze. – Ano nic. Rozszarpały mnie na strzępy – odpowiadał Franc Fiszer. – Została tylko ta fajka”. – I, porykując śmiechem, podtykał na dowód fajkę z mocno, owszem, nadgryzionym ustnikiem.

Sen mara

Anegdota ta swój oniryczny charakter zawdzięcza połączeniu fatalizmu z absurdem. To właśnie główny mechanizm fabularny snu. Wypadki, w których biorę senny udział, zmierzają nieuchronnie ku katastrofie. Istna równia pochyła, nie sposób wstrzymać ześlizgu! Po czym się budzę, o dziwo – żywa. Takich snów ma każdy na pęczki. Wróżebną renomę zawdzięczają odpychaniu od siebie tamtej, wciąż świeżej, przejmującej realności: owe przeżycia (a owszem, przeżycia!) musiały coś zapowiadać, zawierać sens ukryty. Od tej myśli trudno się opędzić.

Stąd od wieków dobiera się klucze do snów, z reguły wątpliwe. Nic bardziej żałosnego w sensie poznawczym nad sennik egipski czy freudowski. Podsuwana przez nie interpretacja (by użyć miana na wyrost) obejmuje jednak tylko przyśnione zdarzenia lub obiekty. Stąd moja teoria snów wychodzi od przeciwnego końca, od sprawy najtrudniej uchwytnej – od aury. Tej niesamowitej otoczki, która otula przeżycie senne, a rozwiewa się zwykle przy próbie zanotowana snu. Aura znika, uczestnik bowiem (świadek? lokator?) snu jest kimś psychologicznie innym niż ten, kto po stronie jawy próbuje sen zanotować. Rzecz rozgrywa się między uczestnictwem a opowieścią.

No i o to chodzi, polonistce w to graj. Gdy mowa o opowieści, jesteśmy w domu. To nasza specjalność. Ale tu, drogi czytelniku, muszę cię prosić raz jeden o cierpliwość. Skoro chociażby informatykom wolno stosować publicznie określenia fachowe, to nam też. Wbrew społecznej wadze cyfryzacji, a niedowadze naszej branży. Zatem, za pozwoleniem: sen jakoś tam, na swój sposób, imituje czy zastępuje rzeczywistość – my mówimy, że ma charakter mimetyczny. Natomiast relacja o tym, co się ze snu udało zapamiętać, samoistnie podlega prawom opowieści. Mówimy, że ma charakter diegetyczny.

W stanie mimetycznym tkwię, jak w życiu, wewnątrz zdarzeń; w stanie diegetycznym patrzę na nie z boku w procesie rekonstrukcji. I otóż aura z najwyższym trudem przenieść się daje z mimesis do diegesis. Są to perspektywy nieuzgadnialne, a w następstwie: złudne. Sen mara, wiadomo.

A że sen mara – jedyną faktycznością, z jaką mogę obcować, jest sen odtworzony, jego ułomna wersja językowa. W swoim czasie zdał sobie z tego sprawę Freud i odkrył ­Verschiebung, przesunięcie, które we śnie opowiadanym zmienia akcenty tak, by zakryć miejsca dla opowiadacza we śnie przeżywanym niepojęte, więc zapewne wstydliwe. Jak wiadomo, te właśnie z upodobaniem drąży psychoanaliza.

Nie mam nic przeciw temu, ale w mojej teorii czymś nie-do-opowiedzenia, niewyrażalnym, pierwotnym, z czego wyrasta cały sen, jest coś innego. Rozbieżność tę nazywam mimośrodem sennym, bo oś fabularna snu, wokół której kręci się diegeza, odsunięta jest w bok od osi emocjonalnej, podstawy mimesis. Sen śniony napędzają emocje, sen relacjonowany porządkują etapy opowieści. Z czego domyślić się można czegoś na temat aury: jest ona natury zmysłowej.

Jak polują mrówkolwy

Nie ma percepcji bez zmysłów? Jest, a jakże! W snach. Angażują się przecież wszystkie, i to jak! A wszystkie na niby. To znaczy: słuch czasem przepuszcza coś realnego z zewnątrz, dotyk rejestruje niewygody, a już zwłaszcza dają się we znaki czucia wewnętrzne, na przykład, za przeproszeniem, przepełniony pęcherz, zdolny jak mało co przyspieszyć akcję snu.

Jednakże zasadniczo zmysły mogą poszaleć sobie we śnie bez kontroli. Widuję w snach fikcyjne pejzaże idylli i apokalipsy, użeram się z ludźmi i słucham harmonii sfer, wącham kwiaty i wdycham smrodliwy opar, uczestniczę w lukullusowych ucztach i spijam gorycze. Lecz ani wzrok, ani słuch, ani powonienie, ani smak nie fundują osobliwości sennej aury. „To całkiem jak we śnie” – mówimy. O czym wtedy mówimy?

W mojej teorii snów mowa o rzadko branym serio zmyśle równowagi. Czymś tak oczywistym, jak grawitacja, dostrzegalnym tylko wtedy, gdy zawodzi. Na jego rolę wskazuje dość oczywisty podział na sny szczęśliwe i sny dramatyczne.

W snach dramatycznych rządzi przyspieszenie. Spadam w nich bez ratunku, uciekam lub gonię, wikłam się w labirynt miast czy budowli, staram się desperacko wydobyć z zamknięcia, w panice szukam wyjścia z opresji. Można to – za Różewiczem, autorem poematu „Spadanie” – nazwać spadaniem poziomo. Wszystko to są sytuacje przymusowe, jak dla mrówki próby wydostania się z lejka. Wiecie, jak polują mrówkolwy? Tematem snów dramatycznych jest, krótko mówiąc, daremność, a jej znakiem – niemożność odzyskania równowagi.

Natomiast sny szczęśliwe oznajmia mi kołysanie. Znów jestem dzieckiem, wzlatuję na huśtawce. W skorupce orzecha przemierzam senne fale jak Tuwimowski Pan Maluśkiewicz w poszukiwaniu wieloryba (kto o tym źle pomyśli?). Jak Kalina Jędrusik brodzę po kwietnej łące, a upojność brodzenia rośnie dzięki świetności moich nóg (też bym prosiła „nie budźcie mnie...”). Całym ciałem absorbuję łagodne chwianie się pociągu. Wiatr trąca lekko kosz pyzatego balonu, który wznosi się i wznosi. Krążę na łyżwach, wchodząc płynnie w zakręty. Coraz dłuższe i lżejsze stawiam kroki, odbijając się z rzadka od ziemi, a w końcu wielkimi susami płynę tuż nad chodnikiem. Spadam, furkocąc sukienką, i nagle przechodzi to w lot. Jako Pentesilea na czarnym ogierze kłusuję na czele szwadronu Amazonek. Ogarnia mnie w tańcu zawrót głowy, jak Kopciuszka w ramionach księcia (wirowanie bez tarcia). Nie, to nie to, to tango, najpiękniejsze tango świata, Carlosa Gardela „Por una diegeza”... Czy nie o czymś takim marzył Leśmian w eseju „Rytm jako światopogląd”?

Jak z tego wynika, sny szczęśliwe silniej od dramatycznych akcentują zmysłowy wymiar śnienia. Lepiej też obnażają działanie sennego mimośrodu, bo treść emocjonalna dominuje w nich nad fabularną. Ta druga wskazuje więc na swą służebność wobec pierwszej.

Sen zatem oferuje dwa przeciwstawne fantazmaty zakłócenia równowagi: ześlizg czasoprzestrzenny, ową równię pochyłą prowokującą fabuły, co to łapią za gardło, oraz wiodące w błogostan, łagodne rozchwianie. Jego sekret zdradzić mógłby niejeden osesek, gdyby oczywiście umiał mówić. Ów sens sekretny gaśnie nam jednak w głowie przed narodzinami mowy. Ale nie takie czy inne odgrywane we śnie fabuły rozregulowują zmysł równowagi, lecz na odwrót – ów zmysł, w zależności od nieznanego nam widzimisię, do swych zwodniczych rytmów dobiera paniczne bądź kojące wizualizacje. To on stanowi wehikuł transcendentnej nieświadomości. Ukrytym władcą naszych snów jest więc ślimak. Ten w uchu, siedlisko zmysłu równowagi.

Pochwała ślimaka

Wnętrze snu oglądam z perspektywy kogoś, kogo uważam za siebie; z zewnątrz, gdy sen sobie (dobre słowo!) uprzytamniam, zyskuję do tej „siebie” narracyjny dystans. Wtedy też, wedle mędrca z Wiednia, odbywa się senna cenzura. Według mnie – niezawiniona. Nie da się odtworzyć, jak było naprawdę, bo żadnego „naprawdę” nie było. Wrażenia, przełożone na „zdarzenia”, tracą swą senną logikę. To po prostu blednie aura, której odtworzenie jest rzeczą najtrudniejszą z trudnych. Zaznałam tego w praktyce, spisując swoje sny – co niewinniejsze – w książeczce „po drugiej stronie siebie” (Lokator, 2019).

Przeżycie mimetyczne, gdzie śniący naśladuje (zastępuje, odgrywa) w swym śnie siebie, produkuje gwałtowne emocje; spojrzenie z kolei splata sen w tekst. Otóż sen dramatyczny poddaje się, lepiej lub gorzej, tej przeróbce; sen szczęśliwy rozpływa się pod porządkującym spojrzeniem. Z kołysania w unoszącym śniącego środowisku mało co zwykle fabularnie wynika. Dramat jest tekstem, błogość nim nie jest. Błogość zapada się we własne trwanie, poza czasem wydarzeń. Leżę w niej jak Królewna Śnieżka.

I pod tym względem błogość jest dużo prawdziwsza: przyśniona niczym nie różni się od realnej. Gdy tymczasem wypadki snu dramatycznego z reguły wyolbrzymiają opresje życiowe. Dramatyzują to, co – powiedzmy – mogłoby się zdarzyć. Sen to urywek autobiografii modalnej. We śnie co jakiś czas oblewam maturę, którą przecież, słowo daję, zdałam. We śnie wchodzę nago do pełnej studentów sali seminaryjnej. We śnie można się, proszę bardzo, zmienić w potwornego robaka. „Szał” Podkowińskiego to oniryczna wersja konnej przejażdżki wytwornej damy.

Wróćmy do początku. Nieszczęsny Franc Fiszer dygoce na drzewie, aż pęka od tego gałąź. Czy aby nieświadomie nie doszła w nim do głosu odraza do własnej, lekceważonej po wielkopańsku, otyłości? Gdyby ta anegdota była snem, mogłaby skrywać chęć redukcji nazbyt okazałego siebie do zera, do fajki.

W ostatecznej instancji sny dramatyczne wyrażają nasz lęk przed sobą i wstręt do siebie; sny szczęśliwe oznaczać się zdają samoakceptację, zwłaszcza cielesną. Z tej racji tak często nawiązują do nich reklamy. Oto bujasz w hamaku między dwiema palmami, w tle lśni ocean. Naciskasz akcelerator i czerwone ferrari chciwie pożera przestrzeń. Narty same pracują na twardym firnie, gdy pędzisz w dół migocącego stoku. Delikatne a stanowcze dłonie masażysty modelują idealny kształt twych pośladków. Zmysłowość snów szczęśliwych zawsze podszyta jest kiczem. Jak w „Przeciw interpretacji” twierdzi Susan Sontag, hermeneutykę wypiera tu erotyka. Jak nie chwalić ślimaka?

Tak oto sny szczęśliwe podają w wątpliwość wiarę, że sny muszą coś znaczyć. Jako nie-teksty lekceważą „mnie” diegetyczną, bo i tak nie umiałabym (lub obawiałabym się) komentować swą błogość. Brak w nich zagadki – tej, która skłania do dociekań, czemu coś się zdarzyło i czy można było się temu nie dać. Brak zagadki – prócz tej jednej, jaką są one same. Jestem bez reszty „mną” mimetyczną, Elizą Kącką, tożsamą z sobą, świadomą tego faktu i w pełni zeń zadowoloną. Co to znaczy, że ktoś jest szczęśliwy? Jest szczęśliwy i kwita. Roztrząsanie tego zawsze źle się kończy. To wewnątrz snu – a na zewnątrz dociekanie jego przyczyn zostawia mnie, badaczkę tekstów, ze spuszczonymi rękoma. Nie ma w nie co złapać.

Medium siebie samej

Zmimetyzowana Eliza Kącka z moich snów szczęśliwych odpowiada zmediatyzowanej Elizie Kąckiej z mych snów dramatycznych. Te bowiem (nie tylko moje) dziwnie wiele łączy z literaturą, od święta z poezją, na co dzień z prozą. Wiąże je to, że dzieją się „nigdzie”, w przestrzeni wyobrażeń; że mają zwykle przebieg fabularny; że podlegają tyranii języka. I jeszcze coś…

Przed siedmiu laty Michał Paweł Markowski miał („Tygodnik Powszechny” 22/2013) fortunną myśl powiązania pisarstwa z medialnością. „Literatura jest negacją osobowości – konkluduje esej „Medium doskonałe” – w tym sensie, że jest tworzeniem osobnej przestrzeni, w której dzieło sztuki, poddane rygorom formy, odsłania kompletnie inny świat niż ten, który znamy z codziennego doświadczenia. Co ciekawe jednak, ta inność nie odgradza się od samego autora, lecz go zaraża, wkracza w jego najbardziej zmysłowe doświadczenie, tworząc z pisarza opętane medium”.

Ze snami jest ściśle tak, jak powiada Markowski, tylko całkiem na odwrót. Sen też odsłania kompletnie inny świat (niż ów znany z doświadczenia), kreując osobną przestrzeń, gdzie nawet wbrew rygorom rzutuje osobowość „autora” na formę opowieści. Pomnaża więc osobowość. I, ma się rozumieć, przenosi „zarażenie” ze śniącego na spisywacza, albowiem są i nie są tą samą osobą. „Medialność”, czyli poczucie, że się przeze mnie wypowiada ktoś inny, pozostaje bez zmian.

Tak oto, mając „w sobie”, w głębi snu, odmienną postać siebie, która coś przeżywa (lub nie), staję się w roli dziennej części rozumu, chcąc nie chcąc, sędzią i reżyserem siebie awanturniczej, która śmie wikłać się w dziwne przygody i narzucać mi potrzebę ich spisania.

Najwyraźniej odczuwam potrzebę zintegrowania przyśnionych rewelacji z poglądem, jaki żywię o sobie. Ale te rewelacje, jak wiemy, pozostawiają umysł w niepewności. Nie wiadomo, czy niosą naprawdę jakąś treść, czy też to tylko projekcja na ich temat – pod wpływem aury. Nie darmo Freud ostrzegał, że w trakcie odtwarzania snu pojawia się cenzura, i to nieświadoma. Tropienie zaś dziur w pamięci, kryjących owe momenty wstydliwe, „o których nawet myśleć się nie chce”, jak powiadała Zapolska, łacno wiedzie do ich zakrycia fantazją. Psychoanaliza zwie to, jak wiemy, oporem.

Supeł

Napotykając zwroty w rodzaju „splątana akcja snu” wypada przyznać tym powiedzeniom słuszność. Sny bowiem mają godne tej formułki supły, gdzie sceny czy sytuacje naruszają logikę związków realnych. Negują na przykład związek skutku z przyczyną. Ile to razy stałam nago we śnie, by pozwolili mi się rozebrać. Trafiają się nieznane „w naturze” splątania emocjonalne: kiedyś w przypływie desperackiej rezygnacji sennej dałam się w trakcie prelekcji zastrzelić z armaty (skądinąd, ledwie zmieściła się w pomieszczeniu). Są i stany paradoksalne: zdarzyło mi się (we śnie) tonąć, nie tracąc życia, w jeziorze pyłu pachnącym skrzydłem ćmy. Ech, co są warte takie streszczenia bez aury.

Senne obrazy, w których dochodzą do głosu te skandaliczne nadużycia, to miejsca, gdzie, jak przypuszczam, sen chce śniącemu przekazać coś, co nie mieści się w słowach. Wydobyte spod powiek na język, okazują się absurdalne. W moich snach dwugłowe węże pełzną w dwie strony naraz, a ptaki latają grzbietami w dół, by nie dyndać nóżkami. Z metamorfoz dobrze wspominam przekształcenie się w fuksję z kolonią mszyc. Wbrew naturze żyłyśmy w symbiozie. Byłam też hojnie rozlewanym na jezdni asfaltem i jeździł po mnie walec (sen erotyczny). Niestety, stygłam zbyt szybko. Rzecz jasna, najżywsze bywają interakcje. Mój rozmówca, we śnie zwierzchnik, sprowadza się do profilu, chociaż próbuję zaskoczyć go en face – jak nic knuje, niegodziwy. Pasjami kłócę się w obcym języku, którego nie rozumiem. A jechaliście kiedy gumową windą z gibbonem?

Skoro, jak podejrzewam, kryje się za tym przyrodzona ludziom psychologiczna dziwność, dla której nie ma miejsca na jawie, rzec można, iż sen przekształca przebiegi psychiczne w rzeczowe. Kiedy, na przykład, sen zmusił mnie do występu z kwintetem jazzowym, dęłam z nieświadomości w trąbkę od szerszej strony. Okazało się, że można tak grać, trzeba tylko wciągać powietrze, miast wypuszczać. Cieszyło mnie, że nie widać mojej twarzy (nikt się nie domyśli z wyrazu, że coś nie tak). Jaką w tym odkrywam psychiczna przypadłość? Może przesadną wiarę we własne siły? Sen figuruje w mym katalogu jako „Druga trąbka w St. James Infirmary”. Blue note skądinąd.

Konkludując, sen żeruje na naszych niedoskonałościach, pasożytuje na egzystencjalnych usterkach, wybierając je wedle sobie tylko znanych kryteriów i modeluje je na obraz prelogicznych sytuacji – jedyną mowę, jaką włada. Na kształt supła, który potem, notując, usiłuję – oby lojalnie! – rozwikłać w języku. Jeden ze snów modelował moje poczucie wykluczenia, kreując mnie na najsamotniejszą bestię świata – lecz na prawach supła nie przestawała ona być ani na moment Elizą Kącką. Jeśli to wierny zapis, tkwimy pospołu w tym suple – lecz że wszystko to dotąd brzmi raczej gołosłownie, nie pozostaje nic innego, jak dostarczyć na koniec materiał dowodowy. Oto więc sen nr 229 z nocy z 8 na 9 kwietnia 2015:

„Śniło mi się, że jestem niedźwiedziem polarnym. Siedziałam ciężka i niemrawa na śniegu i myślałam, że chyba jednak przeholowałam z wyborem wariantu »niedźwiedź« w formularzu emigracyjnym. Mogłam zakreślić nawet ten Madagaskar, cokolwiek, można było poprzestać na zmianie miejsca, ale nie, musiałam zmienić skórę. Druga myśl: czy tu jest jakieś stado, a jeśli jest, to czy w tym stadzie znajdzie się chociaż drugi emigrant? czy wszystko to są miśki, nieświadome tego, że mają dziwne zwierzę za kompana? Trzecia myśl: czy mogę dalej jeść to samo, czy muszę foki? a jeśli tak, to czy ktoś mi odpali kawałek? nie będę polować, prędzej zdechnę. Myśl czwarta: po co mi był Brzozowski? i poezja najnowsza? po co kręcenie się za własnym ogonem, trza się było uczyć zdobywania żarcia. Myśl piąta: teraz sobie, k. mać, napisz anegdotkę. Wszyscy przeczytają. Twoje stado czeka. Wiadomo, że tego tu nie mają. Rykną z zadowolenia. Myśl szósta: wszystko trzeba będzie przeżyć w swojej głowie, wszystko, nic nikomu, niema kompresja tęsknot we łbie niedźwiedzicy. Bo chyba posiadam tu płeć, co może być nieciekawe w tych warunkach. Rozglądam się i nie widzę nikogo, zacina śnieg. Postanawiam iść do morza, jeśli tu jest jakieś morze. A nawet jeśli go nie ma, postanawiam dojść do morza. Nabieram w mordę śniegu i myślę, że nie próbowałam tego zrobić na Sieleckiej. I z tą myślą się budzę”.

Przytaczam nie dlatego, że jest się czym chwalić, ale by pokazać, co sen z nami robi. Rzec można, nie patyczkuje się zbytnio. Jak myślę, jest starszy nie tylko od literatury, ale i od języka. Przemawia do nas jak do analfabetów, a co gorsza, traktuje nas jak niemowy. Jest nauczycielem okrutnym i w tej roli bywa lekceważony. Jest dawcą oszołomień starszych niż te, które świętujemy na jawie. Jest niespacyfikowanym bastionem tajemnicy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka, literaturoznawczyni, krytyczka. Autorka dwóch książek akademickich („Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida” oraz „Lektura jako spotkanie. Brzozowski – tekst – metoda”) i trzech prozatorskich („Elizje”, „po drugiej stronie siebie”, „Strefa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020