Wojna nieunikniona

Rosja była wtedy naszym wrogiem. Każda Rosja, choć na polu bitwy starliśmy się tylko z tą czerwoną. Jak sto lat temu zaczął się konflikt polsko-bolszewicki?

08.07.2019

Czyta się kilka minut

Józef Piłsudski przed frontem polskich oddziałów po zajęciu Wilna, kwiecień 1919 r. / NAC
Józef Piłsudski przed frontem polskich oddziałów po zajęciu Wilna, kwiecień 1919 r. / NAC

Wczesnym latem 1919 r. wojska czerwonej Rosji, ścigające rozbitą armię Ukraińskiej Republiki Ludowej (UNR), zetknęły się na Wołyniu z Wojskiem Polskim. Do większych starć nie doszło: dla obu stron ten konflikt na razie był na dalszym planie. Na razie.

Zaraz potem siły ukraińskie – zepchnięte w rejon Kamieńca Podolskiego, ale wzmocnione przez armię Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (wypartą przez nas z Galicji Wschodniej) – podjęły uderzenie na Kijów. Do miasta dotarły niemal równocześnie z armią białej Rosji, nacierającą z południowego wschodu.

Konflikt: początek

Niepodległą Polskę oddzielał zrazu od Rosji – ogarniętej wojną domową – obszar buforowy: strefa okupowana przez wojska niemieckie. Te jednak szybko wracały do ojczyzny, odsłaniając wschodni front polskiej wojny o niepodległość.

W ślad za Niemcami postępowały bowiem jednostki Armii Czerwonej. Obie strony działały w porozumieniu: Niemcy przekazywali czerwonoarmistom część broni i innych zasobów, niekiedy też na swych tyłach rozbrajali polskie samoobrony. Armia niemiecka była w dużej mierze zbolszewizowana, rewolucja w Niemczech wciąż się nie wypaliła.

Na początku lutego 1919 r. Niemcy zaczynają jednak tolerować polskie samoobrony, których starcia z czołówkami bolszewickimi pod Szczuczynem i Berezą Kartuską w połowie lutego uchodzą za początek wojny polsko-bolszewickiej.

Do końca lutego Niemcy wycofują się z Białorusi (choć jeszcze przez prawie miesiąc na tyłach wojsk polskich jechać będą niemieckie transporty z Ukrainy). Armia Czerwona zajmuje wprawdzie większą część Białorusi, ale jej główne uderzenie kieruje się na północ – ku Bałtykowi i granicy Prus Wschodnich. Zajmuje całą Łotwę (Estonia obroniła się w styczniu, dzięki wsparciu marynarki brytyjskiej) i Wilno, ale Kowna już nie. Bolszewików powstrzymują wojska litewskie (sformowane w 1918 r. pod patronatem niemieckim) i ochotnicze formacje Niemców łotewskich.

W tym czasie Polska musi skupić się na przekształceniu improwizowanych formacji z jesieni 1918 r. w siły zbrojne z prawdziwego zdarzenia. Udaje się to zaskakująco szybko.

Od Wilna do Dyneburga

Zagrożenie bolszewickie pozostaje wciąż na dalszym planie. Kluczowe są Niemcy – do czerwca 1919 r. negocjujące pokój z Francją, Anglią i USA, niechętne ustępstwom terytorialnym na wschodzie i grożące atakiem na Wielkopolskę. Tu szczęśliwie do starcia nie dochodzi, ale to front zachodni wiąże większość polskich sił do końca czerwca, gdy podpisany zostaje traktat wersalski [patrz „TP” nr 25 – red.]. Drugą co do znaczenia jest dla Polski wojna z Zachodnioukraińską Republika Ludową, także rozstrzygnięta dopiero w połowie roku.

Mimo to Piłsudski decyduje się na uderzenie na Wilno już w kwietniu, na kilka tygodni przed ofensywą na froncie galicyjskim. Siły polskie – szczupłe, ale świetnie dowodzone i działające nieszablonowo – okazują się wystarczające. 21 kwietnia zajmują Wilno.

W kolejnych miesiącach, do września 1919 r., pod naciskiem sił polskich, litewskich i niemiecko-łotewskich (naciskiem równoległym, lecz nie koordynowanym) bolszewicy muszą oddać Litwę, Łotwę i większość Białorusi wraz z Mińskiem. Nie stawiają zdecydowanego oporu: pierwszeństwo mają dla nich fronty wojny domowej.

Ostatnim akcentem tego etapu konfliktu jest zajęcie w styczniu 1920 r. Dyneburga (ważnej twierdzy). Dzięki temu Polska uzyskuje bezpośredni kontakt z Łotwą.

Rysowanie mapy

Odradzająca się Rzeczpospolita stała na stanowisku, że w XVIII w. jej państwowość została zlikwidowana nielegalnie i w związku z tym służą jej szczególne prawa na całym terytorium państwa z 1772 r., sprzed pierwszego rozbioru. Nie było to, jak można przeczytać nawet dziś jeszcze w Rosji, roszczenie do odbudowania państwa w przedrozbiorowych granicach – tak szalony nikt chyba nad Wisłą nie był. Chodziło o prawo Polski, a nie Rosji, do uregulowania ładu państwowego na tym terytorium.

Jednak w 1918 r. takie legitymistyczne stanowisko było mocno przestarzałe: w świecie przeważała już zasada samostanowienia narodów i demokratyczny pogląd, że o ładzie państwowym decydować ma wola ludów zamieszkujących określone terytoria.

Jak się zdaje, lepiej rozumiał to Roman Dmowski. Przywódca Narodowej Demokracji uznał, że Polska powinna wykroić na wschodzie takie granice, które będą obejmować możliwie duży obszar ziem o znaczącej mniejszości polskiej, aby następnie asymilować pozostałą ich ludność (jej rosnącą świadomość narodową Dmowski lekceważył).

Natomiast Józef Piłsudski – rywal Dmowskiego, piastujący funkcję Naczelnika Państwa – był bardziej zapatrzony w przeszłość i nie wyobrażał sobie Polski bez ojczystej Wileńszczyzny. Za to lepiej rozumiał problematykę narodowościową Kresów i chciał stworzenia czegoś na kształt dawnej Rzeczypospolitej: sfederowanego z Polską państwa litewsko-białoruskiego (lub dwóch państw, litewskiego i białoruskiego) oraz stowarzyszonego lub sprzymierzonego z nią państwa ukraińskiego.

Zamysł szlachetny, idealistyczny, ale – jak się miało okazać – nierealny, spóźniony o jakieś pół wieku.

Rosyjski przeciwnik

Rosja odrzucała polskie roszczenie.

Ta biała, kontrrewolucyjna, uznawała traktaty rozbiorowe za legalne i była skłonna przystać tylko na niepodległość Finlandii i Królestwa Polskiego (Kongresowego), które w carskim imperium cieszyły się autonomią (pierwsza realną, druga w 1914 r. już tylko formalną). I to bez guberni chełmskiej, tj. wschodnich powiatów Lubelszczyzny, które wyodrębniono z Królestwa tuż przed I wojną światową. Do tego biali uznawali za integralną część Rosji także Galicję Wschodnią, którą wojska carskie okupowały w latach 1914-15.

Z kolei czerwona, bolszewicka Rosja oficjalnie uznała prawo Polski do niepodległości, unieważniła traktaty rozbiorowe i gotowa była zapewnić (czy raczej: obiecać) Polsce dowolne granice... Tyle tylko, że gdy w listopadzie 1918 r. Moskwa uznała pokój brzeski z lutego tego roku za nieważny – licząc, że rewolucja w Niemczech umożliwi odzyskanie tego, co stracono w Brześciu – stało się jasne, że jakiekolwiek obietnice, a nawet zobowiązania czerwonych nic nie są warte. Bolszewicka Rosja odrzuciła europejskie zasady prawa narodów (i prawa w ogóle), z zasadą pacta sunt servanda na czele.

W tej wojnie naszym przeciwnikiem była więc Rosja. Każda Rosja, choć na polu bitwy starliśmy się tylko z tą czerwoną. Bolszewicy dążyli nie tyle do podboju, co do bolszewizacji Polski, a także Niemiec, Czech i Węgier. Tych w pierwszej kolejności, bo w 1919 r. nastawiali się na rewolucję światową. Biali – w razie zwycięstwa – z błogosławieństwem Anglii i Francji sprowadziliby nas do czegoś w rodzaju Księstwa Warszawskiego.

Długi cień Niemiec

W tej grze był jeszcze jeden ważny jej uczestnik: Niemcy. Pokonane na froncie zachodnim, ale przecież nie na wschodnim. Niepogodzone z utratą Wielkopolski, Pomorza Gdańskiego i Górnego Śląska. Mające własne interesy na Łotwie i w Estonii. Wiosną 1919 r. ledwie powstrzymane przez Ententę od ataku na Poznań.

Jak długo utrzymalibyśmy Kresy Zachodnie, gdyby nad Bugiem stanęła biała Rosja, ten wciąż upragniony sojusznik Francji? Czym byłaby Polska bez Lwowa i Poznania, bez Wilna i Katowic?

To wszystko dobrze wówczas wiedziano w Warszawie – nawet jeśli nie mówiono o tym wprost. Ówczesne polskie elity były znacznie lepiej wykształcone niż obecne, a znajomość historii starożytnej była znakomitą szkołą realizmu politycznego. To, że Polska nie przetrwa, jeśli nie wymusi na Rosji – w taki czy inny sposób – korzystnych dla siebie granic, było oczywiste. Także dla przeciwników Piłsudskiego.

Czerwoni w (cieniutkim) pierścieniu ognia

Na początku 1919 r. kierownictwo bolszewickie nastawia się więc na szybkie przeniesienie rewolucji do Niemiec – gdzie w marcu znów wybucha powstanie w Berlinie, a miesiąc później powstaje Bawarska Republika Sowietów (zostanie zgnieciona w maju). Ale już wiosną muszą skupić się na utrzymaniu władzy w Rosji: ze wschodu naciera armia admirała Kołczaka, na południu konsoliduje się Armia Ochotnicza, w niepodległej Estonii (u bram Piotrogrodu, kolebki rewolucji) kolejna biała armia. Przetrwanie czerwonej Rosji jest zagrożone.

Jednak bolszewicy mają istotną przewagę nad swoim wrogami. Po pierwsze: centralne położenie, które pozwala (także dzięki dobrej sieci kolejowej) na szybki przerzut wojsk oraz – jak się okaże – walkę na kilku frontach. Po drugie: kontrolę nad ośrodkami przemysłu zbrojeniowego (tylko Ural wpada zrazu pod kontrolę białych, ale zostaje odbity przez czerwonych już latem 1919 r.).

Po trzecie: determinację i zmysł polityczny, których brakuje ich przeciwnikom. Generałowie walczący z bolszewikami nawet nie próbują bowiem wyobrazić sobie Rosji innej niż ta sprzed 1914 r. (no, najwyżej w wersji republikańskiej...). Nie umieją koordynować swych działań. Wiosną syberyjskie wojska Kołczaka usiłują dotrzeć do Wołgi. Bez powodzenia: Armia Ochotnicza gen. Denikina (później: Siły Zbrojne Południa Rosji) nie wychodzi im naprzeciw. Uderzy dopiero latem i to najpierw na Kijów, a na Moskwę – dopiero jesienią. Równolegle z rejonu Pskowa uderzy na Piotrogród armia gen. Judenicza.

Bolszewicy biją jednych i drugich. Resztki armii Judenicza chronią się w Estonii, denikinowcy przetrwają na Krymie jeszcze rok. Pod koniec 1919 r. wojna domowa jest dla bolszewików wygrana (choć jeszcze nie zakończona).

Pierwszoplanowym celem staje się rozprawa z Polską.

Czy wsparliśmy Lenina?

W polskiej publicystyce często pojawia się pogląd, że Piłsudski, nie nakazując ataku na bolszewików latem i jesienią 1919 r., umożliwił im zwycięstwo nad Denikinem – czyli decydujący sukces nad siłami kontrrewolucji (jako pierwszy tezę tę postawił zresztą sam Denikin, szukając usprawiedliwienia swej klęski).

Rzeczywiście, władze Rzeczypospolitej zignorowały naciski Paryża i Londynu, by Wojsko Polskie wsparło Denikina działaniami ofensywnymi. W interesie stolic Ententy była odbudowa starego Imperium Rosyjskiego (choć w republikańskim kształcie). Ale czy było to w naszym interesie? Czy z białą Rosją było nam po drodze?

Za odpowiedź niech posłuży to, jak Denikin potraktował Ukraińców i ich aspiracje niepodległościowe. Gdy ukraińska kontrofensywa z lipca 1919 r. dotarła do Kijowa, armia Denikina zaatakowała Ukraińców – przy okazji rozpraszając swoje siły, które miały iść na Moskwę. Wprawdzie denikinowcy rozbili ukraińskie wojska Symona Petlury, ale w efekcie przegrali na decydującym – bolszewickim – froncie.

Jak zachowaliby się, wchodząc na Ukrainie w kontakt z Wojskiem Polskim? Czy nie zostalibyśmy zaatakowani, bez względu na sugestie Ententy? Moim zdaniem denikinowcy uderzyliby na nas tak, jak uderzyli na Ukraińców. Z całą bezmyślnością – nie bójmy się tego słowa – trepów, niezdolnych do myślenia kategoriami politycznymi ani strategicznymi.

Latem 1919 r. rokowaliśmy nie tylko z czerwoną, ale też z białą Rosją. Lenin oferował nam cuda-wianki, byle zyskać na czasie. Biali byli skłonni uznać jedynie niepodległość Królestwa Kongresowego i żądali, by Wojsko Polskie na wschodzie (od Wilna poczynając!) wywieszało rosyjskie flagi. O współpracy na takich warunkach nie mogło być mowy.

Ponadto od września 1919 r. polscy kryptolodzy czytali nie tylko bolszewickie depesze radiowe. Szyfr armii Denikina także złamaliśmy – i mogliśmy ocenić jej szanse na zwycięstwo. Szanse od początku znikome.

Gdyby nawet pod koniec 1919 r. Denikin zdobył Moskwę, nie byłby jeszcze zwycięzcą. Aby obalić reżim bolszewicki, trzeba było zdobyć też Piotrogród, Niżny Nowogród i Kazań, opanować przemysłowe zagłębie Uralu... Na to biały generał nie miał dość sił (liczebność jego armii w krytycznym momencie nie przekroczyła 300 tys. żołnierzy, podczas gdy bolszewicy mieli pod bronią już prawie milion). Polskie wsparcie nie przeważyłoby szali.

Nieformalny rozejm

Rosyjscy przeciwnicy bolszewików mogli zwyciężyć chyba tylko pod jednym warunkiem: gdyby przestali być kontrrewolucjonistami, gdyby zaproponowali pozytywny program demokratycznej Republiki Rosyjskiej, gdyby powstrzymali się od masowych rozstrzeliwań robotników (bo to potencjalni bolszewicy) i chłopów (bo brali pańską ziemię i rabowali dwory), od gromienia żydowskich miasteczek...

Ale nie potrafili: zawodowi rosyjscy oficerowie, często czarnosecińcy, dzielni żołnierze, ale beznadziejnie osieroceni po upadku monarchii – myśleli kategoriami przywrócenia ancien régime’u sprzed 1914 r., a nieraz po prostu zemsty. Dopiero następca Denikina, gen. Piotr Wrangel, coś z tego zrozumiał. Jednak było za późno.

W krytycznym momencie Wojsko Polskie miało kontakt z Armią Czerwoną tylko na froncie północnym. Na Ukrainie bolszewicy – wyparci w lipcu na wschód – dotarli do polskich linii dopiero po tym, jak pobili Denikina. Prawda, mogliśmy uderzyć na północy, wesprzeć Judenicza, ścigać bolszewików aż do Piotrogrodu... Ale czy zapobiegłoby to klęsce Denikina? Raczej nie. A my zużylibyśmy znaczną część zapasów mobilizacyjnych, zwłaszcza amunicji, której w ówczesnej Polsce nie produkowano. Zabrakłoby ich rok później, latem 1920 r.

Ktoś może powiedzieć, że to gdybanie. Ale tak właśnie muszą myśleć sztaby (przynajmniej te dobre): co może pójść źle, na jak długo starczy sił.

Tak czy owak, latem i jesienią 1919 r. na froncie polsko-bolszewickim panował nieformalny rozejm. Trudno powiedzieć, na ile wspomógł on działania Armii Czerwonej. Na pewno wspomogło je oświadczenie polskiego negocjatora w październiku, że nie zaatakujemy pod Mozyrzem. Pozwoliło to dowództwu czerwonych wyciągnąć z „polskiego” frontu elitarną jednostkę strzelców łotewskich, która odegrała znaczącą rolę w powstrzymaniu Denikina.

Czy to oświadczenie było potrzebne? A może chodziło trochę o to, by czerwoni Łotysze skrwawili się przed kampanią 1920 r.? Jeśli tak, nie chybiliśmy celu: strzelcy łotewscy nie wzięli udziału w tej kampanii.

Walna rozprawa

Powtórzymy: sto lat temu bolszewicy wciąż nie rezygnowali z wzniecenia rewolucji w Europie, najpierw w Niemczech. Rzeczpospolita stała im na drodze.

I tak, jak oczekiwano i planowano po obu stronach frontu, główne starcie nastąpiło na strategicznej osi Smoleńsk–Warszawa, na północ od bagnistego Polesia (wówczas bariery nie do przejścia dla wojsk, dzielącej teatr działań bojowych na dwie części). Ale front ukraiński, strategiczna oś Kijów–Kraków, też był istotny. Wiosną 1920 r. Armia Czerwona szykowała się do ofensywy również tam: Armia Konna Siemiona Budionnego została skierowana na „polski” front, zanim jeszcze w kwietniu 1920 r. ruszyła polska ofensywa na Ukrainie (właściwie: polsko-ukraińska, bo Petlura stał się naszym sojusznikiem).

Tzw. wyprawa kijowska Piłsudskiego była w istocie uderzeniem wyprzedzającym, mającym odepchnąć bolszewików na wschód. Nastąpiłaby także bez porozumienia z Petlurą i UNR. Wprawdzie nie udało się rozbić sił bolszewickich stacjonujących na prawym brzegu Dniepru, ale odepchnęliśmy je o paręset kilometrów. Zyskaliśmy przestrzeń i czas.

Potem stanęliśmy na granicy klęski. Armia Czerwona dotarła do bram Torunia, Warszawy i Lwowa, a jej agentura w europejskich związkach zawodowych sparaliżowała dostawy broni dla Polski. Co najmniej nieprzyjazne było też stanowisko Czechosłowacji i Niemiec.

Zwycięstwo przyniósł splot kilku czynników – jak najwyższy wysiłek i ofiarność wojska, od Wodza Naczelnego po szeregowców (czasem walczących bez butów, bo tych dramatycznie brakowało), nieudolność i zadufanie nieprzyjaciela, wreszcie transporty węgierskiej amunicji, które dotarły pod Warszawę w ostatniej chwili. Zdołaliśmy nie tylko pokonać, ale rozgromić Armię Czerwoną – najpierw pod Warszawą, potem nad Niemnem (dzieje kampanii 1920 r. są warte osobnego opisu, w stosowniejszym czasie).

Jednak wygraliśmy tylko kampanię. Czerwona Rosja była wciąż silniejsza od nas i mogła wznowić wojnę w 1921 r. Koniecznie potrzebowaliśmy wytchnienia, pokoju. I ten pokój wynegocjowaliśmy, wciąż jako zwycięzcy – choć kosztem federacyjnych marzeń Piłsudskiego i kosztem zerwania sojuszu z Ukraińcami. Nowa granica odpowiadała w przybliżeniu wschodniej granicy Rzeczypospolitej z 1793 r., po drugim rozbiorze.

Wojna hybrydowa 1919

Bolszewicka Rosja akceptowała niepodległość Polski, ale tylko Polski bolszewickiej (podobnie jak bolszewickiej jedynie Ukrainy czy Gruzji). I to niepodległość polegającą na istnieniu autonomicznego kierownictwa partyjnego i prawie do używania lokalnego języka w urzędach, ale nie na posiadaniu odrębnej armii, o organach bezpieczeństwa nie wspominając.

Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, powołana w grudniu 1918 r., była nawet nie sojusznikiem, lecz narzędziem czerwonej Moskwy. Partia ta od początku głosiła konieczność powołania w Kongresówce i Galicji Zachodniej republiki sowieckiej (albo dwóch republik), które miały wejść w skład bolszewickiej Federacji Rosyjskiej (pomysł Związku Sowieckiego jest późniejszy). A więc znów: Polska bez Lwowa, Poznania i Katowic (dwa ostatnie miasta miały być domeną niemieckich towarzyszy).

Dodajmy, że już w styczniu 1919 r. za frontem powstała Rewolucyjna Rada Wojenna Polski (tzw. Riewwojensowiet) – przyszły (za)rząd sowieckiej Kongresówki. Polscy bolszewicy na tyłach sabotowali wysiłek wojenny kraju wszelkimi sposobami. Była to w istocie wojna hybrydowa – rozpoczęta na długo przed tym, zanim doszło do starcia wojsk (tyle tylko, że taki termin wówczas nie istniał).

Niezależnie od tego, co chcieli Piłsudski i Dmowski – ta wojna była nieunikniona. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019