Władza na odpuście

Kaczyński, rządzący przez dwa lata, zrealizował jednak kilka reform. Tusk rządzi już trzy lata. Gdzie się podziała formacja kipiąca pomysłami i konkurująca z PiS receptami na naprawę państwa?

10.08.2010

Czyta się kilka minut

/ rys. Mirosław Owczarek /
/ rys. Mirosław Owczarek /

Tytuł tekstu Bartłomieja Sienkiewicza, "Życie jest gdzie indziej" ("TP" nr 31/10) , był bardzo sugestywny. Publicysta "Tygodnika" starał się nas przekonać, że Polacy nie dotykają w ogóle sedna polityki, a są zajmowani widowiskowymi teatralnymi kłótniami - często o nic. Tydzień później podobny obraz polskiego życia publicznego podtrzymał na tych łamach słowami jeszcze bardziej dosadnymi Paweł Śpiewak.

Czy Polska się wyróżnia?

Czy tak jest w istocie? W znacznej mierze tak, choć oczywiście trochę w tych wizjach przesady, zwłaszcza gdy chce się wykazać, że Polska jest jakimś ewenementem. W historii demokracji w różnych krajach pod dostatkiem mamy sytuacji, gdy spory symboliczne, personalne i drugorzędne przeważały nad istotą.

W 31. numerze "TP" opublikowaliśmy tekst Bartłomieja Sienkiewicza "Życie jest gdzie indziej". Autor pisał m.in.:

"Rządzić w Polsce oznacza piekielny wybór: albo wyrzec się ambicji trwania przy władzy i podjąć aktywne działania, z oczywistym finałem w postaci spektakularnej przegranej, albo trwać, niczego nie ruszając, bo poruszenie dowolnej cegiełki systemu obarczone jest ryzykiem zawalenia się całości (i zbierać baty od opozycji za bierność). (...)

PO jest pierwszą formacją, która zrozumiała naturę systemu polskiej polityczności, stąd ani powodzie, ani kryzysy gospodarcze, ani wreszcie 10 kwietnia nie naruszyły w istotny sposób poparcia dla tej formacji. I nie naruszy jej, jak sądzę, także polityka Jarosława Kaczyńskiego.

PO znalazła złoty klucz do utrzymywania władzy, nie dlatego, że jest bez ambicji, ale dlatego, że pierwsza potrafiła obrócić reguły (nie przez nią stworzone) na swoją korzyść. Będzie więc dalej rządzić, idąc od pożaru do pożaru, od kryzysu do kryzysu, żmudnie próbując utrzymać stan posiadania".

Tydzień później Paweł Śpiewak w tekście "Kres polskiej polityki" napisał:

"Z punktu widzenia obywatela pozostaje poczucie, że politycy zajmują się wyłącznie sporami wewnętrznymi, niemiłosiernie wywijają kułakami i kłócą ze sobą. Wychodzą ze swoich klatek tylko w sytuacji najpoważniejszych katastrof".

Czy wielka wojna antyklerykałów francuskich z francuskimi klerykałami z końca XIX wieku nie przysłaniała ważnych pytań społecznych i ekonomicznych? Na całe życie utkwiło mi zdanie jednego z tamtejszych radykałów, jak to francuskiego robotnika trzeba podnieść z kolan i pokazać mu, że w niebie nic nie ma. Czy była to recepta na realne troski tegoż robotnika? Naturalnie nie. Czy okrutna łupanina między obrońcami a oskarżycielami Alfreda Dreyfusa nie stanowiła widowiska porównywalnego z przepychankami wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim? Oczywiście stawka była wtedy zdecydowanie większa - wolność i reputacja żywego człowieka - ale role w debacie wybierano sobie zgodnie z późniejszymi wizjami Gombrowicza.

To prawda: dziś w zachodnich demokracjach rola symboli i wartości w polityce zdecydowanie zmalała w porównaniu z Polską, ale dla odmiany szybka tabloidyzacja nie uczyniła jej poważniejszą i bardziej merytoryczną. Czym zajmują się częściej Włosi? Odpowiednikiem polskich rozważań o podnoszeniu VAT, do których zdążył nas już wezwać tabun poważnych komentatorów, czy skandalami z życia premiera Silvia Berlusconiego?

Zdecydowanie więc nie czyniłbym z Polski jakiegoś ewenementu, co nie znaczy, że fasadowości politycznych debat nie należy tropić i opisywać. Należy. Będąc jednak ostrożnym, co zaliczamy do teatru, a co nie. Nie zgodzę się np. na uznanie za tzw. temat zastępczy katastrofy smoleńskiej, a znów tabun publicystów, nie mówiąc o rządowych oficjelach, takie usiłowania podejmuje. O tym zdarzeniu powiedziano również sporo rzeczy pochopnych lub niemądrych, ale sposób uporania się z nim jest sprawdzianem siły i uczciwości polskiego państwa, które musi gwarantować swoim obywatelom bezpieczeństwo także poza swoimi granicami, i to nie tylko dlatego, że są ważnymi politykami.

Tusk jako dopust boży

Tak naprawdę bardziej druzgocącą, odbierającą nadzieję jest wszakże inna teza Bartłomieja Sienkiewicza: obie główne polskie partie nie mają dziś ochoty na realne rządzenie. Jedna - ta, która pozostaje u steru władzy -  przekonała się, że próby zmieniania rzeczywistości z wielu powodów się nie udają, więc i nie opłacają się w kontekście kolejnych, ostatnio bardzo spiętrzonych, wyborów. Druga - partia opozycyjna - bo jej lider nie umie się zajmować niczym innym jak dawaniem świadectwa, co de facto jest przeciwskuteczne i pozapolityczne (podobne diagnozy formułuje prof. Śpiewak, używając jeszcze ostrzejszego języka, zwłaszcza wobec PiS - Jarosława Kaczyńskiego nazywa nawet "guru sekty mścicieli").

Sienkiewicz deklaruje wyraźnie: z dwóch rodzajów niepolityczności wybiera tę reprezentowaną przez Platformę Obywatelską, bo jest ona mniej niebezpieczna dla Polski. Ale jest to chyba wybór pozorny, skoro publicysta zdaje się nie wierzyć w zdolność Kaczyńskiego do powrotu do władzy. A skoro tak, warto spytać, jak ludzie rangi Sienkiewicza czy Śpiewaka powinni przyjmować linię postępowania Donalda Tuska, wyrażaną jego wielokrotnie powtarzanymi wobec partyjnych kolegów słowami: "Jak nie musimy zmieniać, nie zmieniajmy". Jako dopust boży? Oczywistą oczywistość? Zwłaszcza że Sienkiewicz sam wylicza dość precyzyjnie listę spraw zalegających, zastrzegając, że to tylko przykłady. Nie wszystkie z nich jawią mi się jako dynamit, który wybuchnie Platformie w dłoniach i mimo wszystko utoruje drogę do władzy "guru sekty mścicieli", co - jak rozumiem - byłoby nieszczęściem. Mimo to Tusk nie sięgnął po nie. Dlaczego?

A może warto powiedzieć: nie wybieram żadnego z rodzajów niepolityczności? Choćby z powodów pedagogicznych. Przyjmując tak ostentacyjnie logikę "mniejszego zła", Bartłomiej Sienkiewicz (człowiek, którego słowa mają dla mnie wyjątkową wagę) wspiera tym samym pośrednio także inny sposób argumentacji. Wspiera filozofię Tuska, wyłożoną kiedyś przez publicystów "Polityki" Mariusza Janickiego i Wiesława Władykę, która sprowadza się, opisując ją jednym sloganem, do przestrogi: "Bierzcie Platformę taką jaką ona jest, za rogiem czai się przecież Kaczyński". Z Ziobrą, Brudzińskim, Kempą... (każdy może sobie dopowiedzieć kolejne nazwiska).

Oczywiście sprzeciw wobec tej filozofii byłby w przypadku Sienkiewicza czysto symboliczny. Niestety to nie intelektualiści, a spece od sondaży i marketingowych sztuczek determinują dziś postępowanie lidera polskiego państwa. Ale może warto to zrobić choćby dla siebie.

Kaczyński dzisiejszy i dawny

Warto także uzupełnić paroma zdaniami niewesoły obraz obecnej sceny politycznej pióra Sienkiewicza i Śpiewaka, bo nawet zdarzenia sprzed paru zaledwie lat toną już w pomroce dziejów. Autor tekstu "Życie jest gdzie indziej" przedstawia współczesnego Kaczyńskiego jako mesjanistę używającego polityki wyłącznie lub prawie wyłącznie do rozdzielania etycznych etykietek. Z perspektywy ostatnich konferencji prasowych i wywiadów lidera, który doznał osobistego nieszczęścia, tak to pewnie wygląda. Z punktu widzenia jego dość histerycznej strategii opozycyjnej przed katastrofą smoleńską - może także, choć już mniej. Kaczyński mógł wtedy naprawdę wierzyć, że dzielenie sceny politycznej w każdej sprawie, nieustanne bujanie platformerską łodzią, w dłuższej perspektywie mu się opłaci. Że jest receptą na przeczekanie czasów grillowania i na powrót do gry.

Ale już w latach 2005-07 prezes PiS był przywódcą, który naprawdę próbował rządzić. Być może według recept, które Sienkiewiczowi czy Śpiewakowi się nie podobały lub podobały częściowo, ale próbował. Owszem, uzupełniał to swoje rządzenie gigantycznym potokiem słownej publicystyki, która w wielu wypadkach mocno mu szkodziła. Owszem, zawierał kalekie kompromisy - od brzydkich koalicjantów po brzydkie kadry, które w ostateczności przyczyniły się do jego klęski (Netzel, Kornatowski, Kaczmarek). Ale jako premier przynajmniej próbował.

Dla Sienkiewicza CBA to tylko wojowanie symbolami. A ja pamiętam polityków PO, którzy w tamtym czasie opowiadali mi o powszechnym strachu, i to w prowincjonalnej Polsce, przed braniem i dawaniem łapówek. Przypomniał to ostatnio prof. Antoni Kamiński, były szef polskiej Transparency International, człowiek daleki od narodowej prawicy, a będący dla mnie w tych sprawach jakimś autorytetem.

Że Kaczyński osiągnął w sumie niewiele? Można przypomnieć złośliwie liberałom, że obniżył jednak obciążenia podatkowe, ale ponieważ stało się to na skutek splotu paradoksalnych okoliczności, napiszę co innego. Gdy najsilniejszy nawet lider rządząc Polską, porywa się na dziesięć projektów, to wskutek różnych okoliczności - oporu materii, jakości kadr, liczenia się z różnymi czynnikami opinii krajowej i zagranicznej - zrealizuje dwa, może trzy. Tak było z Kaczyńskim, rządzącym - przypomnijmy - dwa lata. Tusk rządzi już prawie trzy.

Co się stało, że człowiek próbujący rządzić, przy gigantycznych wadach charakteru, ale przy stosunkowo silnej woli, zmienił się w mesjanistę, usiłującego za pomocą swojej partii dowodzić wyłącznie racji moralnych? Zbyt długa byłaby na potrzeby tego artykułu lista przyczyn - od cech osobistych po, powtórzmy raz jeszcze, rodzinną tragedię. Czy to oznacza koniec ambicji do zmieniania rzeczywistości, jaką przypisał kiedyś Kaczyńskiemu jako bodaj jedynemu liderowi w Polsce Jacek Żakowski?

Przypomnę tylko, że obecny lider PiS był po wielekroć politycznie grzebany. Czasy jego porażek łączyły się, jak np. po 1993 r., z momentami jego gorszych, czasem zupełnie bezsensownych wypowiedzi i zachowań. A jednak wracał (do siebie), odzyskiwał siły i na miarę swoich kontrowersyjnych metod i nie zawsze najbardziej użytecznych cech zmieniał polską rzeczywistość. Czy tak będzie tym razem? Dalibóg nie wiem.

Platforma niespełnionych szans

Około 2005 r. PO była także partią kipiącą pomysłami i ścigającą się z PiS ofertami na naprawę państwa. Jaka była w tym rola Donalda Tuska? Być może występował tylko jako żyrant cudzych intuicji i pragnień. Przede wszystkim intuicji i pragnień Jana Rokity. Trzeba zresztą przyznać, że czynił to z wdziękiem. A potem było już tylko gorzej. Logika wojny między partiami, które miały razem państwo uzdrawiać, zaowocowała pogubieniem pomysłów, wypłukaniem otoczenia Tuska z ludzi pragnących zmian (przykładem tego jest również uczestnik obecnej debaty Paweł Śpiewak). Zatriumfowało toporne polityczne rzemiosło. Nie będę się nad tym rozwodził, bo moi przedmówcy już to dobrze opisali.

Jeszcze w 2007 r. silny społecznym poparciem, mający w sumie nie najbardziej kłopotliwego koalicjanta, Donald Tusk mógł spróbować przynajmniej nakreślić cele polityki ambitnej. Nie zrobił tego. Wszystko zostało rozmyte w słownych grach, sztuczkach i gestach.

Są takie kwestie, w których jednak między mną a Platformą zgody nie będzie. Rezygnacja rządu z nadzoru nad prokuraturą to recepta nie na odpolitycznienie, a na rezygnację z jakiejkolwiek polityki obrony obywateli przed przestępcami. Program reformy edukacji Katarzyny Hall jest receptą na wyrzucenie i tak skromnego humanistycznego minimum, które powinno obowiązywać każdego Polaka.

Ale jest wiele sfer, w których nawet obywatel nieprzekonany do PO mógłby z radością przyjąć jej choćby drobne kroczki na rzecz naprawy państwa. Tyle że PO nie dała takiemu obywatelowi szansy. Do dziś.

Zacznę od bardzo konkretnego przykładu. W swoim sobotnim orędziu nowy prezydent Bronisław Komorowski zupełnie nieoczekiwanie zapowiedział inicjatywę na rzecz zagwarantowania najbiedniejszym pomocy prawnej. Nigdy o tym wcześniej nie mówił, robi to wrażenie PR-owskiego zagrania. Ale przecież ceny prawniczych usług w Polsce są wysokie przede wszystkim ze względu na małą liczebność prawników. Wysiłki poprzedniego rządu na rzecz osłabienia przewagi prawniczej oligarchii zostały w dużej mierze zarzucone. A są zgodne z logiką wolnej konkurencji i z duchem wspierania równych szans dla młodych, które nowa platformerska głowa państwa deklarowała jako swój ważny cel.

Powie ktoś: to właśnie zgodne jest z metodą unikania poważnych konfliktów. Prawnicza korporacja dała się we znaki poprzednikowi Tuska, lepiej ją więc mieć po swojej stronie niż - jak to kiedyś malowniczo napisał Paweł Śpiewak o całej polityce Tuska po 2007 r. - kopać się z koniem.

Kopanie się z koniem - pożądane

Dlaczego jednak zrezygnowano z wysiłków zmierzających do uwolnienia przedsiębiorczości z gorsetu biurokracji? Dlaczego nie tknięto anachronicznej, źle zorganizowanej biurokracji? Przewlekłych procedur sądowych? Dlaczego nie uczyniono nic, no prawie nic, aby polskie państwo stało się lepiej zorganizowane lub bardziej przyjazne obywatelom. PO nie chciała wygrażać oligarchom, organizować spektakularnych antykorupcyjnych akcji (zorganizowała wszakże jedną prokorupcyjną - zakończyła aferę hazardową sprawozdaniem komisji Sekuły). OK, mogła się więc wyżyć na innych polach. Ale uznano, że wszystko jest jednym wielkim polem minowym, na które nie warto wchodzić.

Celowo odłożyłem na bok wielkie reformy finansów publicznych, choć to z nich czyni główny sprawdzian dla obecnego rządu "Gazeta Wyborcza" czy Leszek Balcerowicz. Odłożyłem, bo to przedsięwzięcia rozłożone na wiele lat, niekoniecznie chroniące nas przed doraźnymi finansowymi zapaściami, takimi jak ta, która nadciąga teraz, a mocno kontrowersyjne (reforma emerytur musi być powiązana z kosztowną reformą rynku pracy). A jednak naturalnym adresatem pytań o stan finansów, o recepty na bilansowanie wydatków z dochodami jest partia używająca retoryki wolnorynkowej i modernizacyjnej.

Nie zgodzę się na absurdalny zabieg masy komentatorów, którzy za ową programową pustkę obwiniają opozycję. Jest oczywiście racja w przekonaniu, że słaby, zacietrzewiony PiS nie stanowi wyzwania, także programowego, dla rządzących - nie mobilizuje ich do wysiłku. Ale to rozumowanie wystawia w ostateczności bardzo złe świadectwo Tuskowi i jego ekipie. "Dopiero jak nam Kaczor zagrozi, weźmiemy się do roboty" - tak miałoby wyglądać rozumowanie polskiego premiera? Jeśli tak wygląda, powiedzmy to głośno.

Kreowanie dotychczasowej "niepolityczności" Platformy na mniejsze zło jest szczególnie ryzykowne w chwili, kiedy w samej tej partii widać nieznaczne, ale jednak ruchy. Jedynowładztwo Tuska w PO zaczyna być z wolna zastępowane triumwiratem Tusk-Komorowski-Schetyna. Całkiem możliwe, że wezwanie "do roboty" stanie się walutą (lub bronią) w ich wzajemnych rozgrywkach, pierwsze sygnały tego widać na zamkniętych zebraniach klubu. Szeregowi posłowie Platformy skarżą się, że ich wyborcy podczas kampanii prezydenckiej zaczęli się dopytywać nie o kolejny antykaczystowski występ Palikota, a o spełnienie wyborczych obietnic, i to niekoniecznie tych najbardziej populistycznych.

W takim dziejowym momencie spod piór Sienkiewicza i Śpiewaka powinno wyjść coś więcej niż konkluzja: jest źle, w Polsce nie da się nic sensownego zrobić. Może warto powiedzieć: zmiana ma się udać, bo po to zostaliście wybrani.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2010