Wileńska krwawa niedziela

30 lat temu, 13 stycznia 1991 r., Michaił Gorbaczow podjął próbę zatrzymania Litwinów na ich drodze ku niepodległości.

11.01.2021

Czyta się kilka minut

Manifestacja w litewskiej stolicy po interwencji armii sowieckiej i masakrze pod wieżą telewizyjną. Wilno, styczeń 1991 r. / WOJTEK LASKI / EAST NEWS
Manifestacja w litewskiej stolicy po interwencji armii sowieckiej i masakrze pod wieżą telewizyjną. Wilno, styczeń 1991 r. / WOJTEK LASKI / EAST NEWS

Senna sowiecka prowincja: tak można by określić nastroje, które panowały na Litwie z chwilą, gdy w drugiej połowie lat 80. XX w. w Związku Sowieckim zaczynała się pieriestrojka. U progu rządów Michaiła Gorbaczowa – człowieka, który chciał uratować Związek Sowiecki, a koniec końców przyczynił się do jego upadku – trudno było sobie wyobrazić, że wkrótce to Litwa jako pierwsza republika sowiecka ogłosi niepodległość. Oraz jaką cenę za to zapłaci.

Andres Kasekamp, dyrektor Estońskiego Instytutu Polityki Zagranicznej, napisze potem, że „współpracę bałtycką w owym czasie można porównać do drużynowego wyścigu kolarskiego, w którym jeden z cyklistów (jeden naród) ciężko pracuje przez kilka okrążeń, a pozostali jadą tuż za nim”. Najgwałtowniejsze zmiany w regionie zachodziły bowiem początkowo na Łotwie (w latach 1986-87), następnie do jesieni 1989 r. palmę pierwszeństwa przejęli Estończycy, a dopiero w końcowej fazie – Litwini.

Bałtowie zostali obywatelami Związku Sowieckiego o jedno pokolenie później niż inni, w trakcie II wojny światowej – w efekcie paktu Hitler–Stalin (podobnie jak mieszkańcy zachodniej części obecnej Białorusi i Ukrainy czy Mołdawii). Gdy Gorbaczow dochodził do władzy, część Bałtów pamiętała wciąż życie we własnych międzywojennych państwach, co niedługo miało pomóc im w sformułowaniu jasnego celu: odzyskania niepodległości (wiele z tytularnych narodów piętnastu krajów, które powstaną później na gruzach Sowietów, nie miało tradycji własnych państw i dążenie do samodzielności nie wszędzie było powszechnie podzielane).

Krok po kroku

Latem 1988 r. ktoś podróżujący po Litwie mógł już dojrzeć nawet „nieuzbrojonym okiem” (jak mawiają Rosjanie), że coś się święci.

23 sierpnia w centrum Wilna zbierają się ludzie. Rok wcześniej tego dnia pod pomnikiem Adama Mickiewicza (dla Litwinów Adomasa Mickevičiusa) manifestowało kilkaset osób, milicja ich rozgoniła. Teraz pod wileńską katedrą zjawia się ćwierć miliona ludzi. Powiewają żółto-zielono-czerwone flagi narodowe, wciąż zakazane (gdy będę tam ćwierć wieku później, w dzień niepodległości, zobaczę, jak na prowadzącej do katedry alei Giedymina kolejność sygnalizatorów świetlnych jest zmieniona tak, by światła układały się w litewską flagę).

Dzień jest nieprzypadkowy: to 49. ro- cznica paktu niemiecko-sowieckiego z 1939 r. Władze na Kremlu wciąż twierdzą, że Bałtowie przyłączyli się do Kraju Rad dobrowolnie. Dla stojących przed katedrą manifestacja ku pamięci ofiar paktu jest także protestem wobec moskiewskiej dominacji.

Zmienia się dużo i szybko. Wkrótce władze litewskiej republiki przyjmują nową narodową symbolikę, ustanawiają litewski językiem państwowym. Poparcie dla zmian jest masowe: z 3,7 mln mieszkańców Litwy niemal co drugi podpisuje się pod petycją w sprawie większej samodzielności republik. Wracają stare nazwy ulic: Lenina zmienia się w Giedymina, a Gorkiego w Zamkową i Wielką. Estonia jako pierwsza z republik (drugą i trzecią będą Litwa i Łotwa) ogłasza deklarację suwerenności: wyższość prawa własnego nad związkowym. To pośredni krok ku niepodległości. Czuć, że można już więcej, choć być może ci ostrożniejsi opowiadają sobie stary dowcip z czasów Chruszczowa: „Wszyscy jesteśmy liberałami, a kto nie jest liberałem – ten do więzienia”.

23 sierpnia 1989 r., w 50. rocznicę paktu Hitler–Stalin, Bałtowie formują żywy łańcuch: blisko 2 mln ludzi (w tym najwięcej Litwinów: milion) chwytają się za ręce i jednocześnie je podnoszą. Ten „bałtycki łańcuch”, ciągnący się 650 km od Wilna do Tallinna, to kolejny protest przeciw hegemonii Kremla („łańcuch” zostanie wpisany na listę dziedzictwa UNESCO).

Rok 1989 to czas gwałtownych zmian w Europie Środkowej. Również to ośmiela Bałtów.

Akt Przywrócenia

Gorbaczow przybywa do Wilna na początku 1990 r. Być może dostrzega w tłumie transparent: „Lenin dał nam niepodległość, Stalin odebrał, a Gorbaczow – ?”. Gensek zamierza przekonać Litwinów do opamiętania się.

Ale jest za późno. Niebawem wybory do republikańskiego parlamentu – pierwsze wolne od 1936 r. (i pierwsze relatywnie wolne w historii Sowietów) – wygrywają zwolennicy niepodległości (podobnie będzie na Łotwie i w Estonii). Przewodniczącym Rady Najwyższej zostaje Vytautas Landsbergis, wykładowca w klasie fortepianu (jego wnuk Gabrielius jest dziś liderem partii rządzącej Litwą i szefem MSZ).

13 marca 1990 r. o godzinie 22.44 litewska Rada Najwyższa absolutną większością głosów (nikt nie był przeciw, wstrzymało się jedynie sześciu posłów mniejszości polskiej; dlaczego oni – to osobna historia) uchwala Akt Przywrócenia Państwa Litewskiego. Przywrócenia, bo Litwini uznają czasy sowieckie za okupację, a współczesną Litwę za kontynuatorkę kraju powstałego po I wojnie światowej. W ten sposób Litwini jako pierwsi w Związku Sowieckim ogłaszają niepodległość. Świat o Litwie nigdy nie mówił i już nie będzie mówił tyle, co wtedy.

Ale niepodległościową formę trzeba wypełnić treścią; wypisanie na samolotach „Lietuvos Avialinijos” to za mało. Formalnie Litwa wciąż jest częścią Związku Sowieckiego, a Moskwa nie daje za wygraną. Wprowadza blokadę gospodarczą, wstrzymuje dostawy paliw. W sklepach brakuje towarów, padają pierwsze fabryki. W Wilnie wciąż działa sowiecka bezpieka KGB. Moskwa grozi też oderwaniem od Litwy Kraju Kłajpedzkiego i Wileńszczyzny (a nawet utworzeniem na tej ostatniej parapaństwa na wzór późniejszego Naddniestrza).

Tak nadchodzi styczeń roku 1991.

Konfrontacja

Wśród sygnatariuszy Aktu Przywrócenia jest Polak Czesław Okińczyc: wówczas poseł i działacz Sąjūdisu (litewskiego ruchu narodowego), a dziś prawnik i prezes polskojęzycznej rozgłośni Znad Wilii.

– Czekałem akurat na samolot z Warszawy do Londynu, udawałem się na spotkania do brytyjskiego parlamentu, gdy dowiedziałem się od profesora Landsbergisa, że Litwa została zaatakowana przez Sowietów. Powiedział mi, że wojska koncentrują się wokół Wilna, że prawdopodobnie zaatakują parlament, będą próbowały przejąć radio i telewizję – opowiada mi dziś Okińczyc. – W Wilnie zostali moi bliscy, dlatego chciałem czym prędzej wracać, ale profesor polecił mi zostać w Warszawie. Perspektywa upadku litewskiej niepodległości wydawała się w połowie stycznia 1991 r. bardzo realna. Gdyby tak się stało, miałbym pomóc w organizowaniu rządu na uchodźstwie.

Kilka miesięcy wcześniej Gorbaczow otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla za „działania mające na celu zakończenie zimnej wojny”. Nie przeszkadza mu to wysłać czołgi przeciw bezbronnym Litwinom. Światowa koniunktura nie sprzyja Litwie. Zachód jest zajęty wojną w Zatoce Perskiej (w połowie stycznia ruszy operacja „Pustynna Burza”), nie chce też osłabiać Gorbaczowa. W Moskwie w siłę rosną zwolennicy ratowania imperium radykalnymi metodami, wojska sowieckie wciąż stacjonują w Europie Środkowej, koniec zimnej wojny nie jest jeszcze przesądzony – podobnie jak litewska niezależność.

Gorbaczow ostrzega, że jeśli Litwini nie odwołają deklaracji niepodległości, on użyje siły. Wówczas Landsbergis daje ministrowi spraw zagranicznych Algirdasowi Saudargasowi pełnomocnictwo do utworzenia rządu na uchodźstwie. Ten wyrusza do Warszawy. – Czekałem na przyjazd Saudargasa. Gdy przybył, spotkaliśmy się z najwyższymi polskimi władzami i z amerykańskimi dyplomatami. Zdecydowaliśmy, że Saudargas pojedzie na Zachód informować o sprawie litewskiej, a ja miałem reprezentować Litwę w Polsce, Czechosłowacji i na Węgrzech – wspomina Okińczyc.

Wówczas to Okińczyc wystąpi w polskim Senacie jako pierwszy obcokrajowiec w historii izby. Powie: „Przyjechałem z Wilna, by prosić was o ratowanie litewskiej wolności. Ja, Polak i obywatel Litwy niepodległej”.

– Napływało wiele informacji o ruchach sowieckich wojsk. Nawet o tym, o której godzinie zostanie zaatakowany parlament czy telewizja – wspomina dzisiaj.

Szturm na wieżę

W Wilnie jest wtedy Rimvydas Valatka: wówczas 34-letni poseł, dziś znany dziennikarz. Dzisiaj w rozmowie wspomina noc z 12 na 13 stycznia 1991 r. – Wtedy myśleliśmy tak: zrobiliśmy swoje, proklamowaliśmy niepodległość, a teraz co? Przyjdą Rosjanie i może wsadzą nas do więzień, może wywiozą na Sybir, a może rozstrzelają – mówi mi Valatka.

12 stycznia to sobota. Wcześniej tego dnia żołnierze sowieccy szturmowali kilka państwowych budynków, ale Valatce wydawało się, że tego dnia nic więcej już się nie wydarzy. Był wieczór, gdy wyszedł z parlamentu i spotkał innego posła, dawnego komunistycznego sekretarza. – On mówi do mnie: „W domu mam dobre whisky. Chodź, wypijemy, żeby w razie czego nie wpadło w łapy Rosjan”. Poszliśmy, on mieszkał 300, może 400 metrów od budynku telewizji – wspomina Valatka. – Wypiliśmy whisky i nagle pod oknami zaczął się szturm. Szybko zbiegliśmy na dół, byłem tam od początku.

Chwilę wcześniej pod wieżą telewizyjną zjawiły się sowieckie czołgi, transportery opancerzone i komandosi. Naprzeciw nich stanęli obrońcy: setki zwykłych Litwinów, którzy od paru godzin gromadzili się wokół wieży i innych kluczowych obiektów.

Dochodzi druga w nocy, już w niedzielę, gdy Sowieci zaczynają szturm na wieżę. Najpierw ślepa amunicja i bicie kolbami. Potem amunicja ostra i prące do przodu czołgi.

Algirdas Sukys, świadek wydarzeń, będzie wspominać: „W pewnym miejscu czołgom i żołnierzom udało się przełamać nasz krąg. (...) Kobiety i dzieci zaczęły uciekać od toczących się wprost na nich tanków. Wyniknął ścisk i przepychanka, niektórzy ludzie biegnąc potykali się i padali. Byli tacy, którzy próbowali stawać na drodze czołgom (...). Nagle z lewa, tuż obok mnie, usłyszałem krzyk. Odwróciwszy głowę, zobaczyłem leżącą dziewczynę. Jej nogi znajdowały się pod gąsienicami czołgu”.

W następnych dniach światowe agencje obiegnie zdjęcie z Wilna: widać na nim fragment czołgu i grupkę zdesperowanych ludzi, którzy zapierają się rękami – tak, jakby siłą swoich mięśni chcieli odsunąć kilkudziesięciotonowego kolosa znad człowieka, który pod nim leży.

Ginie 14 Litwinów, kilkuset odnosi rany.

– Pobiegłem do parlamentu. Tej nocy czułem złość: to my byliśmy władzą, ale nie mogliśmy nic zrobić. Bezsilnie patrzyliśmy, jak zabijają naszych obywateli – mówi Valatka.

Noc w parlamencie

Tamtej nocy w Wilnie panuje chaos. Nikt nie wie, co stanie się za chwilę, ale wielu przypuszcza, że w następnej kolejności żołnierze sowieccy zaatakują parlament. Jego budynek zamienia się więc w twierdzę. Ludzie budują barykady z wszystkiego, co jest pod ręką. Wokół parlamentu gromadzi się też ogromny tłum: Valatka mówi o 100 tys. Litwinów, którzy przyszli bronić symbolu swojej niepodległości.

Rimvydas Valatka wspomina: – W parlamencie rozdawali nam maski przeciwgazowe. Jedni deputowani wpadali w panikę, inni się kłócili, inni szli spać, jeszcze inni zażarcie dyskutowali. Nagle w sali plenarnej poczuliśmy zapach benzyny. Ktoś wytłumaczył nam, że pod salą są toalety, a w toaletach i na korytarzach przygotowywano „koktajle Mołotowa” [butelki z benzyną do walki z czołgami; nazwa wywodzi się prawdopodobnie z czasów wojny fińsko-sowieckiej 1939-40 r. – red.].

Landsbergis całą noc bezskutecznie próbuje dodzwonić się do Gorbaczowa. W tym czasie posłowie Rady Najwyższej zjeżdżają do Wilna. Potrzebne jest kworum. Także po to, aby wybrać nowy rząd, gdyż premier Albertas Šimėnas gdzieś przepadł. – Sam zacząłem wówczas tworzyć teorie spiskowe: jak to możliwe, że premier zniknął? Nie mogliśmy jednak nie mieć rządu, więc gdy zebrało się kworum, wybraliśmy nowego premiera i ministrów – wspomina Valatka.

Co stało się z poprzednim premierem? Valatka: – Przyszedł nazajutrz rano. Okazało się, że poprzedniego dnia wystraszył się i uciekł do Druskiennik, do znajomego proboszcza.

Rimvydas Valatka twierdzi, że gdyby nie tamto pospolite ruszenie Litwinów, historia mogłaby potoczyć się inaczej i nie przeprowadzałbym z nim dziś tego wywiadu.

Ostatnie miesiące imperium

Gorbaczow nie poszedł wtedy za ciosem, wykazał brak zdecydowania (cechujący wiele jego ówczesnych decyzji). Wprawdzie tydzień później sowiecki OMON zaatakuje budynek łotewskiego MSW, tam też zginą ludzie. Ale generalna rozprawa siłowa z Bałtami nie następuje. W kolejnych miesiącach na ulicach Wilna, Rygi czy Tallinna trwa rodzaj dwuwładzy.

Świat, w tym Polska, długo nie uznaje litewskiej niepodległości. Pierwsza czyni to Islandia: miesiąc po bitwie o wieżę telewizyjną, 11 lutego 1991 r. (dlatego dziś w centrum Wilna jest ulica Islandijos). Na uznanie przez inne kraje Litwini muszą poczekać.

– Nie mogliśmy przejąć inicjatywy, trwała litewsko-sowiecka wojna pozycyjna, a w ciągu następnych ośmiu miesięcy zaczął upadać duch narodu – wspomina Rimvydas Valatka. – Gdy w marcu 1990 r. proklamowaliśmy niepodległość, ludzie wpadli w euforię. Myśleli, że niebawem zaczniemy żyć jak w Europie. Tymczasem minęły miesiące, minął rok, zaczął się drugi, a było coraz gorzej. Ekonomicznie mieliśmy te problemy, co Polacy przed Okrągłym Stołem, czyli pustki w sklepach, kartki. Gdy zaczął się pucz Janajewa, to ile osób przyszło bronić parlamentu? Pięćset? Dwa tysiące? Można było odnieść wrażenie, że wszystkim jest już wsjo rawno

Pucz Janajewa: tak określa się ostatnią już próbę zatrzymania rozpadu Związku Sowieckiego, którą 19 sierpnia 1991 r. podejmuje grupa funkcjonariuszy partyjnych skupionych wokół Giennadija Janajewa, wiceprezydenta Związku Sowieckiego. Choć początkowo udaje im się aresztować Gorbaczowa, po trzech dniach pucz upada. Gorbaczow wraca, ale tylko po to, aby stwierdzić, że ośrodkiem władzy w Moskwie stał się Borys Jelcyn: prezydent Rosji (rosyjskiej republiki, formalnie wciąż w składzie Związku Sowieckiego), który osobiście wystąpił przeciw puczystom. Imperium jest na równi pochyłej: jeszcze pod koniec sierpnia kolejne republiki przyjmują deklaracje niepodległości.

A Litwa triumfuje. Na fali wywołanej puczem Janajewa, 2 września USA uznają jej niepodległość. Prezydent Bush ostrzega, że użycie siły przeciw Litwie spotka się z reakcją Stanów. Ale w Moskwie nikt już chyba o tym nie myśli: 6 września władze (jeszcze) sowieckie uznają litewską niepodległość. Niespełna trzy miesiące później prezydenci Rosji i Ukrainy oraz przewodniczący rady Najwyższej Białorusi podpiszą porozumienie o utworzeniu Wspólnoty Niepodległych Państw, oznaczające likwidację Związku Sowieckiego (państwa bałtyckie nie przystąpią już do WNP).

Andres Kasekamp napisze: „Choć zdobycie niepodległości przez kraje bałtyckie wiąże się zwykle z upadkiem ZSRS, bliższa prawdy jest wersja przeciwna. [To] Ruchy ludowe w republikach bałtyckich zwiększyły tempo demokratyzacji w łonie ZSRS i podważyły fundamenty sowieckiego imperium”. ©

Autor jest reporterem i współpracownikiem „TP”. Niedawno ukazała się jego książka „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”.

 

Korzystałem m.in. z: Andres Kasekamp „Historia państw bałtyckich”; Witold Bereś „Okińczyc. Wileński autorytet”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2021