Śpiewem i krwią

Byłem 13 stycznia 1991 r. pod wileńską wieżą telewizyjną, gdy sowieccy komandosi masakrowali jej obrońców. Widziałem płaczących Litwinów, gdy w budynku litewskiego parlamentu słuchali Jacka Kuronia. Powiedział im, że jeśli będzie trzeba w tym budynku umierać, to on i inni Polacy zginą tu razem z Litwinami.

13.09.2006

Czyta się kilka minut

Wilno, styczeń 1991 r. Demonstranci broniący parlamentu przed sowieckimi żołnierzami /
Wilno, styczeń 1991 r. Demonstranci broniący parlamentu przed sowieckimi żołnierzami /

Kowno na pierwszy rzut oka wyglądało na miasto powstańcze. Na ulicach nie czuło się atmosfery radosnej "śpiewającej rewolucji", tak charakterystycznej dla wileńskiego Placu Gedymina. Tu ludzie burzyli pomniki, których w stolicy strzegły jeszcze sowieckie czołgi i przygotowywali się do oblężenia. Kownianie pamiętali, jak w 1972 r. w spontanicznym odruchu buntu wypędzili z miasta czerwonych sekretarzy i strzegących ich sołdatów. Trwało to dwa dni, ale starczyło, by poczuć, jaką cenę warto płacić za smak wolności.

Tym razem chodziło nie o rozpaczliwy zryw, ale o utrzymanie zdobyczy. Dwa tygodnie wcześniej nowo wybrany parlament Litwy ogłosił, że "przerwana obcą przemocą w 1940 r. realizacja suwerennych praw państwa litewskiego zostaje przywrócona". Oznaczało to deklarację niepodległości i zerwania ze Związkiem Sowieckim.

Słowa te usłyszała Litwa i świat. Usłyszano je również w Moskwie. Nikt nie łudził się, że imperium przełknie je gładko.

Dotarły one też do garnizonów rozrzuconych w odległych obwodach Rosji czy Kazachstanu, wszędzie tam, gdzie byli Litwini. Wiadomość, że jako obywatele wolnego kraju służą odtąd bezprawnie w obcej armii, podziałała na młodych żołnierzy jak iskra. Setki dezerterów zaczęło przekradać się w kierunku Litwy. Dowództwo wysyłało za nimi łapaczy i zaczęła się gra, kto pierwszy dopadnie zbawczej granicy. Również i za nią stacjonowała ta sama armia sowiecka, jednak tu na razie okupanci nie ośmielali się interweniować.

Ci, którzy dotarli do celu, zgłaszali się do punktów werbunkowych ochotników obrony kraju. Nie powołano jeszcze formalnie litewskiej armii, by nie zadrażniać i tak już napiętych stosunków z Moskwą.

W kowieńskiej siedzibie ochotników przy Alei Wolności pokazano mi pierwszego "jeńca". Był nim młody rosyjski podoficer, który za swoim podkomendnym zapędził się na terytorium Litwy. Nie wyglądał na przejętego swoją misją, lecz bał się, co powie, gdy wróci z pustymi rękami do koszar. - Nic mu nie będzie - próbował przekonać dyżurnego w złudnej nadziei, że jakoś się dogadają i zabierze chłopaka ze sobą. - Potem, jak wrócimy...

- Potem też nic nie będzie - uciął dyżurny. - Będzie wolna Litwa.

***

Zaczynało się niewinnie. Wiosną 1988 r., kiedy na Kremlu od dawna toczyły się debaty nad zasięgiem głasnosti i pierestrojki, na Litwie panował jeszcze względny spokój. Ludzie pamiętali o utraconej wolności, jednak nie buntowali się. Za wywieszenie trójkolorowego sztandaru, podobnie jak za publiczne obchodzenie święta niepodległości (16 lutego) trafiało się do więzienia. Środowiska dysydentów, mimo że wywierały wpływ na spory odłam społeczeństwa, nie wydawały się groźne dla samego istnienia reżimu.

Na początku czerwca zebrała się w Wilnie grupa liberalnie nastawionych działaczy partyjnych średniego szczebla i intelektualistów. Radzili nad poszerzeniem obszaru litewskiej wolności w granicach ZSRR. Wiedzieli, jakie wiatry wieją z Moskwy. Powołano wtedy Ruch na rzecz Przebudowy "Sajudis".

14 czerwca w centrum Wilna, na Placu Gedymina, wywieszono narodową flagę. Nie było jej tam od wojny. Nielegalna Liga Wolności Litwy uczciła w ten sposób 40. rocznicę masowej deportacji Litwinów na Sybir. W dwa miesiące później, gdy setki tysięcy mieszkańców stolicy upamiętniały pakt Ribbentrop-Mołotow, w wyniku którego Litwa straciła niepodległość, żółto-zielono-czerwone barwy widniały już wszędzie. Ludzie czuli, że zbliża się zmiana. Gdy odgórnie inspirowana liberalizacja dotknęła radykalizującego się od dołu społeczeństwa, sprawy potoczyły się szybko.

We wrześniu nieistniejący jeszcze formalnie "Sajudis" rozpoczął wydawanie własnego pisma pod nazwą "Odrodzenie" ("Atgimimas"). Była to pierwsza gazeta - drukowana masowo, a nie jak dotąd po kryjomu na powielaczu - z której Litwini mogli dowiadywać się na bieżąco o prawdziwym rozwoju sytuacji w kraju. Zaledwie trzy tygodnie później Rada Najwyższa (parlament Litewskiej SRR) uznała zakazaną dotąd trójkolorową flagę za symbol narodowy, przywróciła stary hymn i nadała litewskiemu rangę języka państwowego. Dotąd był nim rosyjski.

21 października powrócił do Wilna administrator apostolski Julijonas Steponavičius, wygnany z miasta na drugi koniec Litwy w 1961 r. Dłuższą drogę powrotu mieli ostatni zesłańcy polityczni, których w tym czasie wypuszczono z łagrów. Witano ich ze wzruszeniem. Dzień po powrocie pasterza władze oddały Kościołowi katedrę wileńską, a na placu przed świątynią, służącą dotąd za galerię obrazów, odprawiono pierwszą od lat Mszę.

Tego samego dnia rozpoczął się zjazd założycielski "Sajudisu" z udziałem delegatów z całego kraju. Ruch stał się legalną i masową siłą polityczną, która podobnie jak polska "Solidarność" zdobyła poparcie bezwzględnej większości narodu.

Pierwsze miesiące 1989 r. były na Litwie czasem powstawania niezależnych partii i organizacji społecznych. Proces ten toczył się oddolnie i spontanicznie, co jak dotąd było niemożliwe w warunkach sowieckich. Organizacje te na ogół nawiązywały do podobnych struktur istniejących ongiś w wolnym państwie litewskim, przybierały nawet te same nazwy, choć w większości nie żyli już działacze przedwojennych stronnictw. Równolegle z rozpadem kołchozów odradzały się prywatne gospodarstwa rolne. Okazało się, że nawet po pół wieku brutalnych rządów Sowietom nie udało się wyrwać ze społecznej gleby korzonków, z których Litwini czerpali zdolność do samoorganizacji.

Bezprecedensową rewolucję przeszła litewska partia komunistyczna: z ogólnoradzieckiej przybudówki stała się partią niezależną od KPZR, popierającą (choć umiarkowanie) postulat narodowego odrodzenia. Zdecydowana mniejszość, w której przeważali działacze rosyjscy, dokonała secesji, pozostając w podległych Moskwie strukturach. Ludzie ci, podobnie jak działacze ruchu "Vienybe-Jedinstwo", szli w swoich postulatach pod prąd dążeniom "Sajudisu". Wykorzystywali niezadowolenie części mniejszości, w tym także polskiej, z rosnącej roli języka litewskiego w życiu publicznym.

W maju 1989 r. decyzją litewskiego parlamentu starej jeszcze kadencji ogłoszono zawieszenie na terytorium republiki jurysdykcji Rady Najwyższej ZSRR. Oznaczało to formalną suwerenność Litwy wobec zarządzeń płynących z Kremla.

Pozostało tylko ogłosić niepodległość i wystąpić ze Związku.

***

Przyjechałem do Wilna na początku stycznia 1990 r. jako korespondent "Gazety Wyborczej". Litewską stolicę odwiedził właśnie Michaił Gorbaczow. Przez nowych gospodarzy miasta i kraju przyjmowany z honorami przynależnymi głowie państwa, sam również zachowywał się serdecznie. Za uprzejmościami czaiło się jednak pełne napięcia pytanie: co dalej? Napięcie to widoczne było na twarzach żołnierzy Armii Radzieckiej ochraniających Plac Łukiski, na którym generalny sekretarz składał kwiaty pod pomnikiem Lenina.

Naprzeciw katedry, na rogu ulicy Gedymina (dawniej Mickiewicza), mieściła się znana restauracja "Literacka". Nad nią na pierwszym piętrze ulokowano siedzibę "Sajudisu". Krzywe drewniane schody wiodły do kilku pokoików. Między nimi, po wąskich, zawieszonych plakatami i ogłoszeniami korytarzach, przemieszczali się młodzi ludzie, roznoszący ulotki i komunikaty Ruchu. Wszystko to przypominało nasze Komitety Obywatelskie w gorących czasach czerwcowych wyborów 1989 r.

Rewolucyjną oś ulicy Gedymina zamykał nowoczesny budynek Rady Najwyższej. Tam 11 marca 1990 r. uchwalono i ogłoszono deklarację niepodległości, tam zapadały najważniejsze decyzje władz młodego państwa.

Przemierzałem tę trasę tam i z powrotem dziesiątki razy, wysyłając korespondencje, ale też - razem z niewielką grupą Polaków, w której odznaczał się zakulisowy współarchitekt strategii "Sajudisu" wobec Polski, Marek Karp [później twórca Ośrodka Studiów Wschodnich, zginął tragicznie w 2004 r. - red.] - uczestnicząc w naradach litewskich polityków i pomagając przy redagowaniu jakichś odezw. Muszę powiedzieć, że jako dziennikarz, którego powinna obowiązywać zasada nieingerencji w opisywaną rzeczywistość, zachowałem się nieprofesjonalnie: poniósł mnie entuzjazm litewskiej wolności.

Jako jedyny dziennikarz z Polski byłem też pod wileńską wieżą telewizyjną, gdy w styczniu 1991 r. sowieccy komandosi z jednostki "Alfa" masakrowali jej obrońców.

12 stycznia, zaraz po nadaniu informacji o desancie na litewskie dowództwo OMON (siły specjalne policji), w moim domu pod Warszawą zjawił się fotograf "Gazety" Sławek Sierzputowski. Zapakował mnie do auta, zdążyłem tylko zabrać służbowy paszport i pożegnać się z żoną. Pojechaliśmy w kierunku przejścia granicznego w Ogrodnikach. W Wilnie pojawiliśmy się przed drugą w nocy 13 stycznia, dokładnie w momencie, gdy Sowieci strzelali do bezbronnych wilnian, broniących kordonem wejścia do studia, gdzie do ostatniej chwili emitowano program wolnej Litwy. Gdy dojechaliśmy pod wieżę, zobaczyłem ludzi kładących się żywą zaporą pod gąsienice czołgów. Krzyki i pomstowania na morderców przerywały strzały z czołgowego działa. Potem okazało się, że strzelano ślepymi nabojami. Sławek fotografował, ja chodziłem jak odurzony i patrzyłem.

Następnego dnia tysiące ludzi ustawiły się w kolejce, by oddać hołd trzynastu zabitym, których ciała wystawiono na widok publiczny w miejskiej kostnicy. Nie zapomnę twarzy tych, którzy żegnali umarłych. To był moment, w którym przerwana została ostatnia wątła nitka, wiążąca emocjonalnie ten naród z resztą sowieckiej społeczności.

Sowiecka komendantura Wilna zakazała przebywania w mieście obcokrajowcom, dlatego gdy w geście solidarności pojawił się tu Adam Michnik, musiałem zamelinować go w prywatnym mieszkaniu znajomej wilnianki. Przeprowadzałem go potem przez posterunki obrońców budynku Rady Najwyższej, bronionego na zewnątrz workami z piaskiem, betonowymi zaporami i zasiekami z drutu kolczastego, wewnątrz zaś hektolitrami benzyny, zgromadzonymi w plastikowych pojemnikach na korytarzach parlamentu. Michnik spotkał się z Vytautasem Landsbergisem, przewodniczącym Rady i przywódcą litewskiej irredenty.

Widziałem płaczących Litwinów, gdy w budynku parlamentu słuchali Jacka Kuronia. Polski dysydent powiedział wtedy, że jeśli będzie trzeba w tym budynku umierać, Polacy zginą tu razem z Litwinami.

***

Szturm na parlament nie nastąpił. Przez kilka następnych miesięcy nasilały się prowokacje i incydenty graniczne, których kulminacją był napad na litewski punkt celny w Miednikach na granicy z Białorusią: zginęło wtedy siedmiu policjantów i celników. 21 sierpnia 1991 r., gdy w Moskwie załamał się reakcyjny pucz Janajewa, sowieckie siły specjalne opuściły wieżę telewizyjną w Wilnie. Zaraz potem w pośpiechu zabrało się z miasta miejscowe KGB, a na Placu Łukiskim obalono pomnik Lenina.

Litwa była wolna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa Środka - Litwa (38/2006)