Wielka jazda

Oto jedno z tych dzieł, w przypadku których ciekawsze jest to, jak powstawały i jak się prezentują, niż to, o czym mówią.

19.01.2015

Czyta się kilka minut

Batman jako Birdman: nowa rola Michaela Keatona / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
Batman jako Birdman: nowa rola Michaela Keatona / Fot. MATERIAŁY PRASOWE

O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości? Najczęściej o potrzebie czyjegoś podziwu, czyli po prostu o miłości własnej po cichu przetransferowanej na innych.
W „Birdmanie” to pierwsze zdanie jest tytułem opowiadania Raymonda Carvera, które bohater postanawia przenieść na scenę. Riggan, niegdysiejszy gwiazdor filmów o superbohaterze, po latach zapragnął wrócić do łask publiczności, tym razem teatralnej. Wystawienie sztuki na Broadwayu, ze sobą w jednej z głównych ról, byłoby ambitnym domknięciem przerwanej kariery. Do działania nakręca go wewnętrzny głos, przybierający postać człowieka-ptaka, dawnego gwiazdorskiego wcielenia Riggana. Tak właśnie Alejandro González Iñárritu przedstawia w swoim filmie karykaturalne ego.
Nie jest przypadkiem, że w rolę Riggana, a zarazem dawnego Birdmana, wciela się Michael Keaton, czyli niegdysiejszy Batman, w ostatnich latach również odsunięty przez kino na dalszy plan. To mrugnięcie do widza ustawia cały film. Kiedy w jednej z pierwszych scen zamknięty w swej garderobie artysta zaczyna nagle lewitować i popisywać się telekinezą, domyślamy się, że film musi być albo opowieścią wariata, albo zwariowaną komedią. Pochodzący z Meksyku reżyser, znany dotychczas z poważnego kina („21 gramów”, „Babel”), połączył obie możliwości w coś całkowicie osobnego. Właśnie na tym unieważnieniu wszelkich różnic gatunkowych polega największa moc tego filmu.
We wnętrzach nowojorskiego St. James Theatre Iñárritu rozegrał wielopoziomowy spektakl. Przygotowania do sztuki i narcystyczne zapasy Riggana (tudzież jego problemy z żoną, córką czy kochanką) to zaledwie osnowa, którą wypełnił nicią tak gęstą, że widz nie może złapać tchu. „Birdman” sfilmowany został bowiem w taki sposób, byśmy mieli złudzenie, iż wszystko zostało uchwycone w jednym ujęciu, nakręcone na jednym oddechu. Przez dwie godziny kamera bez widocznego cięcia wędruje pomiędzy sceną a teatralną „kuchnią”, śmiga po dachach metropolii, przemierza ulice, zagląda do barów, sklepów i mieszkań. Zmienia się pogoda i pory dnia, waha się temperatura poszczególnych scen i nastroje postaci, a opowieść zdaje się całkowicie pozbawiona montażowych szwów. Ta jedna wielka jazda tworzy iluzję ciągłości, jakby film rozgrywał się w czasie rzeczywistym, a tym samym czas jego kręcenia był równy czasowi projekcji. Tyle że ów efekt bezszwowości jest dziełem nie tyle skomplikowanej choreografii kamery czy precyzji scenariusza, co zasługą montażystów czy specjalistów od korekcji barwnej, którzy dokonali rzeczy do niedawna w kinie niemożliwej.
Historia filmu zna wiele przypadków eksperymentowania z długimi ujęciami. W „Rosyjskiej arce” (2002) Andriej Sokurow osiągnął mistrzostwo świata w tworzeniu inscenizacyjnej machiny, która we wnętrzach Ermitażu pozwoliła sfilmować trzysta lat rosyjskiej historii, nie przerywając ani na moment pracy kamery. Na mniejszą skalę próbował maksymalnie wydłużać swoje ujęcia Alfred Hitchcock (w „Sznurze”) czy Robert Altman („Na skróty” to zresztą film, który również czerpał z prozy Carvera). „Birdman”, wykorzystując sprytnie technologię cyfrową, mierzy się z największymi. Należy on jednak do tej kategorii filmów, w których ciekawsze jest to, w jaki sposób powstawały i jak prezentują się na ekranie, niż to, o czym mówią. Nawet psychodeliczna wykładzina za kulisami teatru odsyła nas do kina – wypożyczona została wprost ze „Lśnienia” Stanleya Kubricka.
Podtytuł „nieoczekiwane pożytki z niewiedzy” sugeruje, iż mamy do czynienia z filozoficzną powiastką. Tymczasem film Iñárritu to przede wszystkim brawurowo nakręcona farsa o dzisiejszym show biznesie, w którym publiczność i krytyka żądają świeżego mięsa, choć zwykle zadowalają ich podroby. A także o świecie, w którym wszyscy mówią o miłości, tyle że wpatrzeni w lustra smartfonów i wsłuchani w ćwierkanie swojego birdmana. ©

BIRDMAN – reż. Alejandro González Iñárritu, scen. Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo, zdj. Emmanuel Lubezki, muz. Antonio Sanchez, wyst. Michael Keaton, Emma Stone, Zach Galifianakis i inni. USA 2014. W kinach od 23 stycznia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2015