Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prezes mógł nas latami śmieszyć i przestraszać, mógł wzruszać i zaciekawiać, mógł palić kukły czy prowadzić wobec demokracji działania oblężnicze na sposób tradycyjny i pojmowalny. Jednak prezes Kaczyński jako sztukmistrz, to najbardziej nieoczekiwana rola, w jakiej mógłby się przyśnić. Oczywiście, ów występ z tabletem wypadałoby odczytać jako próbę przebicia muru niechęci większości parlamentarnej, a ów tablet wniesiony na mównicę – jako zwykły podstęp i okrążenie wroga. Większości obserwatorów tak to opisujących umknęła jednak mina prezesa. A była to mina artysty estradowego, sposób zaś, w jakim mistrz pouczył publikę, by ta mniej hałasowała, jeżeli chce słyszeć, co jest grane, to był kamień milowy przepoczwarzenia się szefa PiS ze stratega w konferansjera.
Sytuacja wygląda dziś tak, że Jarosław Kaczyński jest jakby w połowie szołmenem czy może prezesem prowadzącym, w drugiej połowie zaś dawnym Kaczyńskim, dającym dwugodzinne, omszałe przemówienie, będące zawsze czymś na granicy orędzia i zestawu ćwiczeń ze świata lingwistyki i semantyki. Przemówienia prezesa od wieków zmieniały behawior słuchaczy. Po raz pierwszy tak się nie stało. Nie ma wątpliwości, że siła uderzenia tabletem przykuła uwagę po stokroć silniej niż treści, które prezes chciał potem przekazać głosem własnym. Nie trzeba chyba dodawać, że profesor Gliński okazał się w tym spektaklu rekwizytem w rodzaju królika wyłażącego z cylindra prezesa Kaczyńskiego. Królikiem, który zrobiwszy oczekiwane, żywe wrażenie, został natychmiast przekazany asystentowi sztukmistrza, posłowi Hofmanowi. Uderzające było czające się przeczucie, że Hofman da zaraz królikowi marchewkę.
Konsekwencje tego wydarzenia są dość logiczne. Ongiś – gdy wiadomo było, że prezes Kaczyński ma przemówić – publiczność mościła się w oczekiwaniu na trudne i łatwe skojarzenia, na cytaty i na coś, co lubimy u prezesa najbardziej, czyli na insynuacje. Jego język zmienił nieodwracalnie polszczyznę potoczną, co bez wątpienia dało mu miejsce w panteonie wielkich lingwistów. Numer z królikiem jest jednak absolutną nowością, która bez konsekwencji obejść się nie może. Tradycyjne oczekiwania wobec prezesa upadły. Wszystkich nas ta sytuacja przeobraziła, marzenia o siarczystych mowach sklęsło. Odpadła jedna rozrywka, a wobec zasady mówiącej o próżni, która musi być czymś wypełniona, pojawiło się marzenie o kontynuacji rozrywki nowej. Jak będzie wyglądał numer następny? Poznaliśmy smak królika i jest to smak dobry, chcemy więc przecinania na pół kobiety siedzącej w skrzynce, chcemy mężczyzny wyzwalającego się z łańcuchów w akwarium, chcemy wreszcie płonących banknotów (może być euro), chcemy na drążku wysokim z doskoku zwisu na ramionach prostych, chcemy wymyku przodem do podporu przodem, chcemy odmyku do zwisu i zeskoku, chcemy sztuczek karcianych. Łakniemy tego wszystkiego, bowiem nie spodziewaliśmy się ani przez chwilę, że możemy coś w tym guście dostać.