Dzieje językowej rewolucji

Nie zrozumiemy współczesnego językoznawstwa bez teorii Noama Chomsky’ego. Choć wypadła już z głównego nurtu badań nad językiem naturalnym, przyczyniła się do zupełnie nowego przełomu.

04.03.2019

Czyta się kilka minut

Struktury wrazowe i reguła transformacyjna - por. opis na końcu tekstu /
Struktury wrazowe i reguła transformacyjna - por. opis na końcu tekstu /

Noam Chomsky od lat należy do pierwszej dziesiątki najczęściej cytowanych autorów w humanistyce i naukach społecznych. Spośród pozostałych gwiazd, takich jak Arystoteles, Platon, Hegel czy Nietzsche, wyróżnia się tym, że nie zmarł wieki temu. Miewa się dobrze – mimo 90 lat na karku. Jego popularność nie bierze się tylko stąd, że ma zdecydowane, lewicowo-anarchistyczne poglądy polityczne i talent publicystyczny, lecz przede wszystkim z powodu przewrotu teoretycznego, jaki dokonał się za jego sprawą w językoznawstwie i dziedzinach pokrewnych, zwłaszcza w psychologii. Dzięki Chomsky’emu rozwinął się nowy dział matematyki – lingwistyka matematyczna, badająca strukturę języków z użyciem narzędzi formalnych.

Teoria kontra dokumentacja

W latach 50. XX w. Chomsky rozpoczyna krytykę dominującego w owym czasie w USA podejścia do językoznawstwa, nastawionego przede wszystkim na opis różnorodnych zjawisk językowych, zwłaszcza w językach rodzimych mieszkańców Ameryki. Dokumentowanie owych języków było ambicją Leonarda Bloomfielda i jego uczniów – m.in. dlatego, że w tych językach, w przeciwieństwie do języków indo­europejskich (do których należą greka, łacina, polszczyzna czy sanskryt), niekiedy trudno znaleźć odpowiedniki znanych nam ze szkolnej gramatyki części mowy. Niektóre języki nie mają słów, które cechowałyby się czasami gramatycznymi. Niekiedy zaznacza się w nich – gramatycznie, w strukturze czasownika – różnice między stopniami uzasadnienia, jakim dysponuje osoba mówiąca. Wystarczy dodać odpowiednią końcówkę, zamiast mówić: „moim skromnym zdaniem...”.

Chomsky twierdzi jednak, że praca dokumentacyjna to jedno, a teoria w językoznawstwie to drugie. Wpisując się w tradycje językoznawstwa, którą zapoczątkował zmarły na początku XX w. szwajcarski lingwista Ferdinand de Saussure, uważa, że zadaniem językoznawcy jest nie tyle opis praktyki językowej, czyli parole w terminologii de Saussure’a, lecz dotarcie do stojącej za nią struktury – do langue. Według Chomsky’ego językoznawcy powinni stworzyć teorię języka. A ta teoria jest teorią gramatyki, która pozwala opisać całe bogactwo językowe.

Kryje się za tym prosta idea. Większość wypowiedzi, które na co dzień słyszymy i które wypowiadamy, nigdy się nie powtarza (wyjątkiem są bodaj zwroty grzecznościowe, ale i te mogą być niepowtarzalne). Osoby czytające ten tekst mogą szybko sprawdzić, czy poprzednie zdanie ktokolwiek wcześniej napisał. Założę się, że nie. Na tym właśnie polega twórczy aspekt języka: mimo że znamy pojedyncze cegiełki, z których buduje się zdania, a niektóre słowa słyszeliśmy może i miliony razy, to można je łączyć na bardzo wiele sposobów. Nie wszystkie jednak te sposoby tworzą zdania poprawne. Dowód: „Sposoby poprawne zdania nie jednak te tworzą nie”. Coś w poprzednim zdaniu jest nie tak. Zdaniem Chomsky’ego zadaniem teorii języka jest opracowanie formalnej gramatyki języka, która mogłaby wytworzyć potencjalnie nieskończoną liczbę wszystkich poprawnych wypowiedzi – i wyłącznie poprawnych wypowiedzi, a nie bełkotu. Tak więc gramatyka ma być generatywna: ma generować bogactwo języka. Kiedy tylko sformalizujemy składnię, będziemy mogli odpowiednio zinterpretować jej składniki oraz nadać im wyraz fonetyczny – co pozwoli na odtworzenie zarówno gramatyki, znaczenia, jak i brzmienia całych zdań.

Przeciw behawioryzmowi

Program to ambitny, lecz przecież realizuje go każde dziecko nabywające język. Wszak w jakiś sposób dzieci w pewnym momencie umieją same składać słowa w zdania i rozumieją wypowiadane do nich pytania, prośby i groźby. Niemal każde dziecko jest w stanie opanować pierwszy język, nie znając jeszcze żadnego innego języka naturalnego. Jak to się dzieje? Żeby to wyjaśnić, należy zwrócić się z jednej strony do psychologii, a z drugiej strony sformalizować gramatykę. W przeciwieństwie do de Saussure’a, który realności struktury języka dopatrywał się w sferze społecznej, Chomsky poszukuje podstaw zdolności posługiwania się językiem w indywidualnym myśleniu.

W latach 50. dominującym podejściem w psychologii jest behawioryzm, teoria, zgodnie z którą zjawiska psychiczne należy rozumieć jako dyspozycje do zachowania, które wyzwalają określone bodźce. Behawioryzm określa sam siebie jako psychologię uczenia. Powinien się więc świetnie nadawać do wyjaśnienia procesów nabywania języka. Zdaniem Chomsky’ego jest jednak wręcz przeciwnie. U schyłku lat 50. publikuje on jedną z najbardziej zjadliwych recenzji w historii nauki – krytykując książkę „Verbal Behavior” B.F. Skinnera, wybitnego behawiorysty, który zjawisko uczenia badał przede wszystkim na szczurach i gołębiach. Chomsky wyzłośliwia się na Skinnerze, podkreślając, że uczenie u dzieci nie przebiega tak jak wzmacnianie reakcji u szczurów – nie mamy w przypadku dzieci do czynienia z tak planowym procesem, żmudnym trenowaniem reakcji. (Na obronę Skinnera trzeba powiedzieć, że Chomsky robi z niego wariata – zwierzęta potrafią też reagować na bodźce, które napotkały tylko raz, a Skinner nie twierdzi, że uczenie musi być żmudne). Przede wszystkim jednak dziecko nie ma do czynienia z bogatymi bodźcami. Wręcz przeciwnie – wcale nie musi być non stop korygowane przez Radę Języka Polskiego oraz przeczulonych purystów językowych, aby nauczyć się większości konstrukcji polszczyzny. Oczywiście, dzieci rodziców oczytanych i często z nimi rozmawiających mają bogatsze słownictwo i wypowiadają dłuższe zdania. Lecz nawet w mniej sprzyjających warunkach dzieci nauczą się mówić.

Wbrew założeniom behawiorystów nie wszystko można zatem wyjaśnić przez procesy uczenia. Dzieci muszą w jakiś sposób rozpoznawać bodźce językowe i uczyć się z nich gramatyki. Nie uczynią jednak tego w sposób przewidziany przez behawioryzm. Muszą mieć wrodzone struktury psychiczne, które im na to pozwolą. Takie struktury ma każdy człowiek, ale nie ma ich szczur czy gołąb. Choćbyśmy próbowali, choćbyśmy wzięli tysiąc atletów i dali im tysiąc kotletów, aby dali wycisk szczurom, to nie damy rady, taki to ciężar – po prostu szczury nie potrafią nauczyć się języka. Nie mają wrodzonych struktur gramatyki uniwersalnej.

W poszukiwaniu uniwersalnej gramatyki

I tu zaczyna się gorący spór o wrodzoność w psychologii. Chomsky nie boi się kontrowersji i śmiało nawiązuje do znienawidzonego przez empirystycznie nastawionych behawiorystów Kartezjusza. Ten genialny matematyk i filozof, ale także obrońca racjonalizmu, a więc teorii, że istnieją idee wrodzone, jest naturalnym sprzymierzeńcem ­Chomsky’ego w walce z empiryzmem, który głosi, że cała wiedza pochodzi z doświadczenia. Otóż empiryzm w tej radykalnej wersji musi być fałszywy: gdyby był prawdziwy, to szczury uczyłyby się rozumieć polszczyznę równie dobrze jak dzieci (nie mówiąc o tym, że dzieci nie miałyby prawa nauczyć się języka). Tak jak nie nauczymy szczurów latać jak nietoperze, tak nie nauczymy ich rozumieć „Pana Tadeusza”. Po prostu umysł nie jest niezapisaną kartą, na której dowolnie pisze ręka doświadczenia.

Racjonalistyczny program ­Chomsky’ego sprowadzić można do myśli, że trzeba sformalizować gramatykę generatywną języka, aby wyjaśnić, w jaki sposób dzieci ją opanowują. Opanowują ją – zdaniem zwolenników programu gramatyki generatywnej – dzięki temu, że wszyscy mamy wrodzoną gramatykę uniwersalną, pozwalającą nam nabyć dowolny język naturalny. I to wiedza na temat gramatyki generatywnej określonego języka, a nie dane na temat zachowań językowych, są właściwym przedmiotem badań językoznawcy. Chomsky dokonuje tu istotnego rozróżnienia między kompetencją – znajomością języka, którą podzielają wszyscy jego użytkownicy – a wykonaniem, czyli zbiorem wszystkich wypowiedzi. Te ostatnie mogą być nawet często niegramatyczne, zaburzone, niedopowiedziane, czy to z powodu nieuwagi, czy niechlujstwa. Ale my wiemy, że takie są, bo mamy odpowiednią kompetencję.


Czytaj także: Anna Wierzbicka: Przekładanie siebie


By badać kompetencję, należy badać wiedzę użytkowników języka. Wbrew zwolennikom tradycyjnego językoznawstwa, którzy gromadzili przykłady użycia, Chomsky przywiązuje mniejszą wagę do dokumentowania wypowiedzi użytkowników języka. Ważniejsze są intuicje gramatyczności: użytkownik języka ma rozstrzygać, czy dana wypowiedź jest gramatyczna, czy też nie. To w latach 60. bardzo pożyteczna koncepcja, bo przecież przykłady językoznawca gromadzi w fiszkach, a te w tysiącach pudełek po butach. O wiele łatwiej sformalizować gramatykę i sprawdzać, czy generuje wszystkie poprawne zdania po polsku i wyłącznie poprawne zdania. Do tego wystarczą intuicje.

Gramatyka Chomsky’ego obejmuje nie tylko zagadnienia, które kojarzylibyśmy z gramatyką szkolną – wchodzi pośrednio w rejony znaczenia. I co ciekawe, ze zmianą kolejnych teoretycznych założeń inne zdania uchodzą w niej, właśnie ze względów znaczeniowych, za gramatyczne. W jednej wersji teorii ­Chomsky’ego słynne zdanie „Zielone abstrakcyjne idee wściekle śpią” było uznawane za niegramatyczne, a w drugiej – za składniowo poprawne, lecz po prostu nonsensowne. Okazuje się, co podkreślają krytycy, że intuicje gramatyczności nie są jednak tak łatwo uchwytne.

Syreni śpiew ucieleśnienia

Program rozwoju gramatyki generatywnej ma się początkowo znakomicie. Chomsky podkreśla, że gramatyka generatywna uchwyci strukturę głęboką w języku: chociażby to, że można łatwo przekształcić niektóre zdania w stronie biernej na odpowiednie zdanie w stronie czynnej. Stoi za nimi ta sama struktura głęboka, ta sama forma logiczna. I tak oto gramatyka generatywna ma pokazać, w jaki sposób struktura głęboka może zostać przekształcona w strukturę powierzchniową, a ta przywiązana do odpowiedniego ciągu brzmień.

Gdyby ten program się wówczas powiódł, być może mógłbym w tym miejscu dać kilka przykładów z polszczyzny. Jednakże dla żadnego języka nie opracowano zadowalającej gramatyki generatywnej zakładającej istnienie struktury głębokiej. Ba, żadnej gramatyki sformalizowanej nie opracowano dla jakiegokolwiek języka. Być może zadanie jest po prostu trudne, a być może – jak zaczną wkrótce sugerować krytycy ­Chomsky’ego – po prostu niewykonalne. Do tych krytyków należy m.in. George Lakoff, początkowo jego student i współpracownik, a potem zawzięty konkurent. Ich spór u zarania lat 70. był tak zażarty, że anegdota głosi, iż na jednej z konferencji Lakoff z Chomskym wyrywali sobie mikrofon. Jednak również program konkurencyjny Lakoffa, mianowicie semantyka generatywna, w której odrzucano pojęcie struktury głębokiej, wkrótce się wyczerpał. Lakoff sięgnął po badania nad metaforami, poszukując uniwersalnej struktury języka nie w gramatyce uniwersalnej, lecz w ludzkiej cielesności. Wszyscy przecież mamy parę rąk i nóg, wiemy, gdzie góra, a gdzie dół, a to odzwierciedla się w metaforach, którymi się posługujemy.

Chomsky jednak i jego zwolennicy pozostali głusi na syreni śpiew ucieleśnienia. Gdy w połowie lat 70. Lakoff zaczynał się skłaniać do nadbudowywania językoznawstwa na cielesnej strukturze człowieka, jeden ze współpracowników Chomsky’ego, ceniony filozof Jerry Fodor, opublikował książkę broniącą idei, że każdy ma wrodzony kod, zwany językiem myśli, który pozwala dzieciom formułować hipotezy na temat znaczenia słów. Bez tych hipotez dziecko nie pozna znaczenia słów, a więc kod ten musi być uniwersalny. Fodor argumentował w przewrotny sposób: tak, ta teoria jest bardzo osobliwa i niewiarygodna, ale nie ma żadnej konkurencji. Po prostu nie potrafimy zrozumieć nabywania języka inaczej – musimy uznać, że dzieci formułują hipotezy. A więc muszą mieć język, by je wyrazić. (Oczywiście Skinner mógłby szybko odparować, że szczury w takim razie muszą formułować hipotezy na temat tego, gdzie w labiryncie znajduje się ich ulubiony przysmak, płynna czekolada; a więc mają wrodzony język). Idea języka myśli i formalnych modeli gramatyki stała się podstawą tzw. klasycznego programu badawczego w kognitywistyce, a Fodor bronił jej zajadle przeciwko jej krytykom. W dużej mierze idea poznania ucieleśnionego jest reakcją na koncepcję Chomsky’ego i Fodora.

Minimalizm kontra Tłumacz Google

Program Chomsky’ego również ulegał przekształceniom. Jedna z kluczowych zmian dotyczy koncepcji gramatyki generatywnej – obywa się ona już bez idei struktury głębokiej. Sformułowany w latach 90. program minimalizmu jest wyrazem swoistego perfekcjonizmu: zamiast rekonstruować języki naturalne za pomocą dużej grupy różnego rodzaju reguł i specjalnych leksykonów, minimalizm ogranicza się do dwóch operacji gramatycznych (łączenia i przesuwania). Nie zdobył on wielkiej liczby zwolenników w lingwistyce. Co więcej, niektórzy – tak jak Lakoff – wręcz sądzą, że poszukiwania gramatyki jako generatora wszystkich poprawnych zdań – i tylko poprawnych – jest skazane na porażkę, a odróżnienie kompetencji od wykonania, langue od ­parole, jest nieprzydatne.

Dzisiaj językoznawstwo wygląda już inaczej niż w połowie XX w. Przede wszystkim gramatyka uprawiana jest z wykorzystaniem instrumentarium matematyki, także na wydziałach polonistyki: formalną gramatykę polszczyzny opracował prof. Marek Świdziński na początku lat 90. i powstała jej wersja informatyczna. Informatycy zajmujący się przetwarzaniem języka naturalnego i psycholingwiści badający nabywanie języka współpracują ze sobą właśnie dzięki Chomsky’emu, gdyż to on podkreślał wagę wspólnego, formalnego podejścia do gramatyki.

A jednocześnie historia przetwarzania języka naturalnego potoczyła się nieco inaczej, niżby chciał Chomsky. Dzisiejsze modele teoretyczne w semantyce i gramatyce nie mają tak wiele wspólnego z jego koncepcją gramatyki. Wbrew jego zapewnieniom o wyższości podejścia teoretycznego, a przede wszystkim eleganckiego minimalizmu, powróciły duże zbiory danych językowych, tzw. korpusy, na podstawie których metodami informatycznymi generuje się systemy tłumaczenia maszynowego (tu wystarczy wskazać sukcesy Tłumacza ­Google), ale także rekonstruuje znaczenie słów w ramach tzw. semantyki dystrybucyjnej czy bada adekwatność gramatyk na podstawie danych o użyciu. Tymczasem wedle Chomsky’ego uczenie maszynowe jest teoretycznie miałkie i prowadzi donikąd. Sęk w tym, że program minimalizmu nawet nie zbliża się do tego, co potrafi Tłumacz Google. ©

Gramatyka generatywno-transformacyjna

REGUŁY GRAMATYKI GENERATYWNO-TRANSFORMACYJNEJ mają tworzyć wszystkie i wyłącznie takie zdania, które są poprawne w danym języku. W „Zagadnieniach teorii składni” Chomsky wyróżnia dwa rodzaje reguł takiej gramatyki: reguły struktur frazowych, które tworzą takie poprawne zdania wraz z ich rozbiorem gramatycznym, oraz reguły transformacyjne, które pokazują, w jaki sposób zdania oznajmujące mogą być przekształcane w pytania, rozkazy czy też w innego rodzaju zdania oznajmujące (np. w stronie biernej).

STRUKTURY FRAZOWE służą do analizy części zdania, oznaczanych symbolem S. Dwa podstawowe rodzaje fraz, jakie wyróżnia Chomsky, to grupy nominalne (NP, noun phrase) i grupy werbalne (VP, verbal phrase). I tak reguła generowania zdań ma postać: S → NP VP. Mówi ona, że zdanie (S) powstaje z połączenia grupy nominalnej i grupy werbalnej. Weźmy zdanie „The man hit the ball” (Mężczyzna kopnął piłkę). W tym przypadku grupą nominalną jest The man, a werbalną – hit the ball. Grupę nominalną można rozbić na przedimek określony the i rzeczownik man: NP → Det N (Det to skrót od determiner, przedimek; a N to skrót od noun, rzeczownik). Z kolei grupę werbalną rozbić możemy na czasownik i kolejną grupę nominalną (którą akurat generuje identyczna reguła): VP → V NP. Całość analizy można zapisać w notacji z nawiasami kwadratowymi: [S [NP [Det The][N man]] [VP [V hit][NP [Det the][N ball]]]], ale rozbiór gramatyczny łatwiej zrozumieć, patrząc na drzewko 1.

REGUŁA TRANSFORMACYJNA może posłużyć do przetworzenia tego zdania na czas przyszły. Aby zapisać tę analizę, potrzebujemy nowego symbolu, AUX, na oznaczenie czasownika modalnego will (drzewko 2).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Miłkowski to kognitywista i filozof, dr hab., profesor nadzwyczajny w Instytutcie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się zagadnieniami filozofii kognitywistyki, w szczególności mechanistycznym i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2019