Wiara i władza

Zaczęło się w czeskiej Pradze, 390 lat temu. W pierwszej z "wojen światowych" krwawiła połowa państw Europy, a pozostałe uczestniczyły w niej politycznie. Niektóre z jej skutków trwają do dziś.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

Poszło o wiarę - tę jedyną, prawdziwą. A także o władzę.

Wojna trzydziestoletnia - rozpoczęta 23 maja 1618 r. praską defenestracją, czyli wyrzuceniem z okna cesarskich delegatów przez zbuntowanych Czechów, a zakończona w 1648 r. pokojem westfalskim - była czymś absolutnie nowym: wywołane przez nią cierpienia, ofiary i zniszczenia, zwłaszcza w krajach Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, wykraczały ponad wszystko, co ludzie znali i pamiętali.

Wielka Czwórka plus drobnica

Wszystkiemu winny był Luter - tak wtedy uważano. Długo za praprzyczynę wojny trzydziestoletniej przyjmowano Reformację Marcina Lutra. Czyż to nie ten mnich augustiański, przybijając swe tezy na drzwiach kościoła w Wittenberdze, podzielił wyznaniowo - i politycznie - kraje niemieckie? Czyż nie była to wojna religijna? Czyż nie doszło do niej dlatego, że sto lat po Lutrze, na fali poreformacyjnych "wstrząsów wtórnych", katolicy chcieli odzyskać utracony teren, a protestanci bronili się przez rekatolizacją?

Prawda jest bardziej skomplikowana. W istocie ten pierwszy konflikt ogólnoeuropejski był głównie wojną o władzę i wpływy. To prawda, na początku chodziło także o to, która wiara jest prawdziwa. Szybko jednak kwestie religijne spadły na dalszy plan, ustępując miejsca zmaganiu o hegemonię między XVII-wiecznymi europejskimi mocarstwami, krwawej jatce między Hiszpanią, Francją, Szwecją i oczywiście niemieckim cesarzem. Stał on na czele bardzo niehomogenicznego tworu o nazwie Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które obejmowało wtedy nie tylko ziemie ściśle niemieckie, ale także Czechy i Śląsk, Austrię i północne Włochy, trochę ziem obecnej Francji i Niderlandy (tj. Holandię), Szwajcarię itd.

Po jednej stronie stanęli więc hiszpański król i niemiecki cesarz, obaj z katolickiej dynastii Habsburgów. Po drugiej władcy Szwecji i Francji, sprzeciwiający się aspiracjom Habsburgów (tych z Wiednia i tych z Madrytu) do dominacji w Europie. Fakt, że katolicki król Francji sprzymierzył się z protestanckim królem Szwecji albo że wierny papieżowi cesarz paktował z luterańskim księciem Saksonii, pokazuje, jak łatwo pozbywano się religijnych zastrzeżeń, byle tylko umocnić swą pozycję.

W zapasy Wielkiej Czwórki wpisywały się pomniejsze konflikty, jak wojna o niepodległość kalwińskiej Holandii przeciw Hiszpanii lub spór Szwecji z Danią o dominację w basenie Morza Bałtyckiego. A że areną wszystkich zmagań, wielkich i małych, były głównie ziemie niemieckiego Cesarstwa, kronikarze rychło zaczęli mówić o "niemieckiej wojnie".

Praga jak Sarajewo

Cesarstwo liczyło wtedy trochę ponad 20 mln mieszkańców. Administracyjnie dzieliło się na ok. 300 wolnych miast, hrabstw i księstw. Nad nimi panował cesarz (wybierany przez siedmiu książąt-elektorów), wtedy z reguły Habsburg, z siedzibą w Wiedniu. Panował - tyle że bardziej formalnie niż faktycznie. Reformacja wstrząsnęła duchowym i świeckim porządkiem, na którym opierał się ten przednowoczesny, federacyjny twór państwowy. Regionalne konflikty stały się w nim czymś codziennym. Wprawdzie protestanci i katolicy porozumieli się i w 1555 r. zawarli tzw. augsburski pokój religijny, zakładający rodzaj koegzystencji wedle zasady cuius regio eius religio (wyznanie władcy ma być obowiązującym wyznaniem dla poddanych). Po 1555 r. książęta mieli wprawdzie wolną rękę w uporaniu się z problemami religijnymi na swoim terytorium, ale w ten sposób przypieczętowano pośrednio podział polityczny europejskiego chrześcijaństwa.

Tymczasem napięcia w Cesarstwie pozostały. W 1608 r. doprowadziły one do założenia Unii Protestanckiej przez książąt tegoż wyznania i utworzenia przez nich wspólnej armii w sile 20 tys. ludzi. Rok później również katolicy zawarli podobny sojusz ochronny: Ligę Katolicką, pod wodzą Maksymiliana, księcia Bawarii. Teraz było już tylko kwestią czasu, gdzie i kiedy zderzą się te dwa obozy.

Regionalna rewolta, jaką był bunt protestanckiej czeskiej szlachty i mieszczan przeciw panowaniu katolickich Habsburgów, stała się iskrą, która doprowadziła do ogólnoeuropejskiego pożaru - podobnie jak w 1914 r. strzały w prowincjonalnym Sarajewie. Wraz z praską defenestracją, podczas której rozeźleni czescy poddani pohańbili wysłanników cesarza (nic im się zresztą nie stało), zaczyna się seria czterech konfliktów, które - jeden po drugim - ciągnęły się przez 30 lat: wojna zwana czeską (1618-23), wojna holendersko-duńska (1625-29), wojna szwedzka (1630-35) i wojna szwedzko-francuska (1635-48).

Spalona ziemia

Wojnę trzydziestoletnią cechował nie tylko niejasny przebieg frontów (militarnych i konfesyjnych), ale też niebywała brutalność. Nigdy wcześniej - pomijając może najazdy tatarskie, które nie dotknęły jednak tej części kontynentu - walczący nie stosowali strategii "spalonej ziemi". Plądrowano, gwałcono, palono. Skutek: 6 mln ludzi - jedna trzecia ludności - zginęło lub zmarło. Większość z głodu i epidemii, "tylko" kilkaset tysięcy w bitwach.

Żołnierzy nie powoływano, ale werbowano: we wszystkich armiach służyli najemnicy. Wielu zgłaszało się na ochotnika, bo zawód żołnierza dawał lepsze możliwości zarobku (żołd i łupy) i społecznego awansu.

Mawiano, że "wojna żywi wojnę": armie muszą wyżywić się same, zabierając chłopom czy mieszczanom to, czego im trzeba. Wojska zamieniały się w ruchome miasta, które ciągnęły jak szarańcza: na jednego żołnierza przypadało kilkoro "cywilów" wszelakich profesji - rzemieślników, handlarzy, żołnierskich żon ciągnących z mężami, prostytutek. Armie-miasta objadały okolicę i szły dalej, a wraz z nimi choroby, zwłaszcza dżuma.

Do historii przeszły nie tylko pola bitew, jak Biała Góra (1620), Lützen (1632) albo Wittstock (1636) - gdzie dziś można oglądać imponujące muzeum tej wojny - ale i nazwiska wodzów, budzące grozę: Wallenstein i Tilly po stronie katolickiej, Gustaw Adolf po protestanckiej.

Symbolem okrucieństw tej wojny stało się zdobycie Magdeburga w 1631 r. Gdy po półrocznym oblężeniu wojska cesarskie zdobyły szturmem ten protestancki ośrodek nad Łabą, Tilly dał żołdakom wolną rękę: miasto przestało istnieć, wymordowano 20 tys. ludzi.

Ówczesne "media" - drukowane gazety, ulotki i broszury, będące już wtedy ważnym narzędziem walki - w kilka dni później rozniosły wieść o zagładzie miasta po Europie. W propagandzie protestanckiej porównywano to wydarzenie do zagłady Troi lub Jerozolimy. Propaganda katolicka ripostowała, że magdeburczycy sami podpalili swoje miasto. Gazety, pełne dramatycznych opisów, czytano po gospodach i kościołach. Były to, jeśli wolno tak powiedzieć, narodziny dziennikarstwa.

I nie tylko. Wojna jest - na cyniczny sposób - także twórcza. Pobudza fantazję artystów. Wielcy malarze, jak Niderlandczyk Rembrandt albo Hiszpan Velázquez, tworzyli nieśmiertelne dzieła dokumentujące wojnę i jej skutki. Popularnością cieszyli się też malarze pomniejsi, produkujący masowo sceny batalistyczne. Powstawały dzieła literackie, depresyjne, przygnębiające jak tamte czasy: sonety Ślązaka Andreasa Gryphiusa, autora "Żałobnej skargi spustoszonej niemieckiej ziemi", albo pierwsza powieść oparta na faktach historycznych, czyli "Simplizissimus" Hansa Jacoba von Grimmelshausena, który wojny doświadczył na własnej skórze. Dzieła te były nie tylko skargą, ale także - wołaniem o pokój.

Ład dla Europy

Aż wybiła, nareszcie, godzina dyplomatów. W 1643 r., gdy trwały jeszcze walki, w dwóch miastach położnych w Westfalii - katolickim Münster i protestanckim Osnabrück - zaczęła się najdłuższa konferencja pokojowa w dziejach. Przez 5 lat ponad setka międzynarodowych delegatów prowadziła negocjacje - tak małostkowe i chwilami absurdalne, że w porównaniu z nimi dzisiejsze szczyty Unii Europejskiej wydawać mogą się szczytem rozsądku i sprawności. Aż zawarto pokój, nazwany westfalskim. Miał to być pax universalis et perpetua - powszechnie obowiązujący i trwały ład pokojowy dla Europy, który zapobiegnie kolejnej takiej katastrofie.

24 października 1648 r., około godziny 21, w Münster ogłoszono: "pacta sunt servanda". Traktaty zostały zawarte. Nadawały one Cesarstwu nowy porządek, regulowały współżycie wyznań i określały, kto komu odda jakie ziemie. Cesarstwo Niemieckie pozostało wprawdzie nadal podzielone wyznaniowo, zrezygnowano jednak z zasady cuius regio eius religio. Odtąd każdy mógł wyznawać taką religię, jaką chciał, a katolicy i protestanci mieli mieć wszędzie równe prawa.

Pokój westfalski położył prawnomiędzynarodowe fundamenty pod przyszłą Europę jako wspólnotę równoprawnych państw. Pomimo wszystkich wojen, bezprawnych aneksji, okupacji i rozbiorów - ustalona wówczas zasada suwerenności państwa obowiązuje do dziś.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008