Walka na niebie

Międzynarodowa rywalizacja o podbój Układu Słonecznego wkracza w nową fazę. Na prowadzenie w tym wyścigu wysunęli się Chińczycy.

14.01.2019

Czyta się kilka minut

Księżycowy łazik chińskiej sondy Chang’e 4. / ICHPL IMAGINECHINA / EAST NEWS
Księżycowy łazik chińskiej sondy Chang’e 4. / ICHPL IMAGINECHINA / EAST NEWS

Na Księżycu właśnie kiełkuje kartofel. Ziemniak ważny, nawet historyczny. Istotny ze względów daleko wykraczających poza losy jednej bulwy czy nawet poza kwestie nauki, techniki i badania kosmosu. To kartofel geopolityczny. Choć w tym kontekście można się pokusić o określenie „lunapolityczny”.

Nasiona ziemniaka znajdują się wewnątrz niewielkiego, metalowego cylindra na pokładzie chińskiego lądownika Chang’e 4. W pojemniku są też jaja jedwabników. Kiedy rośliny wykiełkują, a owady się wyklują, mają stworzyć ­zamknięty ekosystem, w którym rośliny dostarczają tlenu i pożywienia, a owady – dwutlenku węgla. To pierwszy eksperyment z księżycowym rolnictwem. Ważny, jeśli astronauci mają kiedykolwiek zamieszkać na Księżycu na stałe.

Największym eksperymentem było jednak samo lądowanie sondy. Chang’e 4 jako pierwszy w historii pojazd wylądował po stronie Księżyca odwróconej od Ziemi. Dotąd nikt tego nie zrobił, bo Księżyc działa jak tarcza odcinająca sygnały radiowe i – co za tym idzie – łączność.

Żeby obejść problem, Chińczycy najpierw wystrzelili satelitę Queqiao – przekaźnik, który „widzi” i Ziemię, i miejsce lądowania sondy. Znajduje się on w tzw. Punkcie L2: miejscu na orbicie, w którym grawitacje Ziemi i Księżyca oddziałują tak, że satelitę można „zaparkować”.

Poza biologicznymi, chiński lądownik ma prowadzić badania geologiczne: wylądował w głębokim na 12 km kraterze Aitken. Sonda ma też posłuchać kosmosu: ten sam efekt, który odcina łączność z Ziemią, sprawia, że to może najlepsze w Układzie Słonecznym miejsce dla radioastronomii – bo jedyne, do którego docierają tylko ciche echa radiowego jazgotu ludzkości.

Ale nawet jeśli lądownik, co mało prawdopodobne, nic nie odkryje, jego przylot jest wydarzeniem historycznym. W chwili, w której Chang’e 4 dotknął Księżyca, Chiny z kosmicznego naśladowcy zmieniły się w lidera. Po raz pierwszy chiński program kosmiczny zrobił coś jako pierwszy.

Początkowo chiński kosmos przegrywał z tamtejszą polityką. Pierwszy satelita, którego start planowano na rok 1959, ostatecznie wystartował dopiero w 1970, bo jego konstruktorzy padli ofiarą rewolucji kulturalnej. Ale w XXI w. kosmos stał się dla tej samej polityki cennym narzędziem. W 2003 r. Chiny wystrzeliły w kosmos człowieka. W 2011 r. – pierwszą stację kosmiczną. Drugą – w 2016. W 2018 r. Chiny wystrzeliły na orbitę aż 39 rakiet. O 8 więcej niż USA, o 19 więcej niż Rosja. Przyszłość zapowiada się jeszcze ambitniej: za dwa lata chiński łazik ma wylądować na Marsie. W latach 30. XXI w. chińscy astronauci mają dołączyć do Chang’e na powierzchni Księżyca.

„Chiny są na drodze do stania się silnym kosmicznym narodem” – mówił w wywiadzie dla państwowej CCTV konstruktor Chang’e 4, Wu Weiren. Wyczyny takie jak ostatnie lądowanie są przez chińskie władze doceniane, wzmacniają mocarstwowy wizerunek. Ale nie tylko o wizerunek chodzi.

„Chiny mają bardzo klarowne poglądy na te sprawy. Porównują Księżyc do Morza Południowochińskiego i Tajwanu, a asteroidy do Morza Wschodniochińskiego – mówi „Guardianowi” Malcolm Davis, analityk z Australian Strategic Policy Institute. – W jasny sposób przenoszą geopolitykę na to, co dzieje się w kosmosie, a my powinniśmy na to zwracać uwagę”.

Co ważne, chiński program kosmiczny nie jest, w przeciwieństwie do programów USA, Europy, Indii czy nawet Rosji, programem z gruntu cywilnym. Obawy przed militaryzacją są tym, co sprawia, że Chińczycy są w kosmosie osamotnieni: nie biorą istotnego udziału w międzynarodowych misjach, nie są udziałowcem ­Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, a europejskie czy amerykańskie podmioty też jedynie symbolicznie angażują się w misje realizowane przez Pekin.

Militaryzacja budzi obawy analityków nawet w kontekście lądowania Chang’e. Nie chodzi o lądownik, towarzyszący mu łazik ani tym bardziej o ziemniaki. Chodzi o wspomnianego satelitę komunikacyjnego. Jeff Gossel, najwyższy rangą analityk wywiadowczy Grupy Analizy Kosmicznej i Rakietowej amerykańskich sił powietrznych, przestrzega, że Queqiao może być elementem kontrolnym systemu broni ukrytej przed obserwatorami za tarczą Księżyca.

„Za Księżycem można schować broń, która w każdej chwili może wystrzelić w stronę Ziemi i uderzyć w nasze satelity wczesnego ostrzegania. Nie mielibyśmy pojęcia, co się stało, bo nikt nie patrzy w tamtą stronę” – przestrzegał.

Fantastyka? Kosmiczne kartofle też miały nią być. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2019