W świecie Chatwina

Bruce Chatwin: NA CZARNYM WZGÓRZU - W wieku, hm, dojrzałym coraz trudniej o czytelnicze olśnienia, blednie nawet pamięć zachwytu, który towarzyszył lekturom młodości. Czasem jednak książki nieznanego dotąd autora zmieniają nasze widzenie świata i później nie rozumiemy, jak mogliśmy się bez nich obejść.

22.03.2011

Czyta się kilka minut

W moim przypadku tak było w latach ostatnich z "Wyznaniami patrycjusza", "Sindbadem..." i "Dziennikiem" Węgra Sándora Máraiego - i z Bruce’em Chatwinem (1940-1989), angielskim podróżnikiem i niezwykłym pisarzem.

"Na Czarnym Wzgórzu", trzecia jego książka, opublikowana w 1982 roku, jest - inaczej niż dwie wcześniejsze, "W Patagonii" i "Wicekról Ouidah" - klasyczną fikcją powieściową. Osadzoną w dodatku nie w jakichś egzotycznych realiach, ale na pograniczu Anglii i Walii, a ściślej - angielskiego Hereford i walijskiego Radnor, na starej farmie. Jej pierwotna walijska nazwa Ty-Cradoc zastąpiona została w 1737 roku przez "Widzenie", na pamiątkę cudownego zdarzenia: chora dziewczynka ujrzała Najświętszą Panienkę unoszącą się nad grządkami rabarbaru i pobiegła do kuchni uzdrowiona.

"Dom, ze ścianami pokrytymi tynkiem kamyczkowym i omszałymi kamiennymi płytkami na dachu, stał w głębi podwórza, w cieniu starej sosny. W dole za oborą rósł sad ze skarlałymi od wiatru jabłonkami, dalej pola schodziły do lesistej kotliny, a nad strumieniem rosły brzozy i olchy". Okna domu wychodziły z jednej strony na "zielone pola Anglii", z drugiej - na Walię i tytułowe Czarne Wzgórze. "Podobno granica między Radnor a Hereford biegła przez schody". Mamy więc precyzyjnie nakreślone miejsce akcji i mocne pierwsze zdanie: "Lewis i Beniamin Jones przez czterdzieści dwa lata spali ramię w ramię w łożu rodziców...". Łoże z baldachimem przywieziono na farmę z rodzinnego domu ich matki w 1899 roku, roku ślubu państwa Jones. Bracia, jednojajowi bliźniacy ("ponieważ znali nawzajem swoje myśli, nawet kłócili się bez słów"), w pierwszym rozdziale są już białowłosymi osiemdziesięciolatkami, czekającymi na przybycie siostrzeńca, który ma przejąć od nich farmę.

Introdukcja, w której autor niby zoomem kamery pokazuje nam zbliżenia bohaterów i otaczających ich sprzętów domowych, przedmiotów i fotografii (wszystkie są śladem jakiejś historii i zalążkiem możliwej opowieści), stanowi jedyne odstępstwo od zasady linearnej chronologii. W rozdziale drugim powracamy do roku 1899, by następnie śledzić losy rodziny Jonesów i ich sąsiadów przez cały niemal wiek XX, aż po epokę pani Thatcher i śmierć jednego z braci. Mieszkańcy walijskiej prowincji okazują się równie egzotyczni czy ekscentryczni, jak postacie zaludniające Patagonię czy brazylijscy i afrykańscy bohaterowie "Wicekróla". Owi ekscentrycy bytują na symbolicznym pograniczu, na marginesie głównego nurtu historii, ale refleksy wydarzeń toczących się na wielkiej scenie świata docierają i do nich - czasem groteskowo przeinaczone, czasem boleśnie realne.

Magda Heydel, pisząc o "Na Czarnym Wzgórzu" w internetowym "Dwutygodniku", dostrzegła paradoksalne podobieństwo tej "stacjonarnej" książki do "wędrownych" narracji Chatwina: "oto wielka podróż, tyle tylko, że teraz to nie bohaterowie), a świat wędruje. I nie w przestrzeni i geografii jest to podróż, ale w czasie, w historii". O ile w reportażach czy sprawozdaniach z podróży Chatwin często koloryzował, dopełniał fakty fikcją, co mu zresztą - niesłusznie - wytykano, o tyle tutaj, budując fikcję powieściową, oparł się na starannych studiach walijskich realiów i obyczajów.

Można dzielić stosunkowo szczupły, niestety, dorobek tego świetnego pisarza na gatunki, nie ma to jednak większego sensu. Czy bowiem relacjonuje on swoją podróż do Australii, czy rekonstruuje wydarzenia historyczne, czy też opowiada dzieje stworzonych przez siebie postaci, zawsze konsekwentnie zaciera granice między rzeczywistością a zmyśleniem, budując własną, Chatwinowską przestrzeń bytu. Podczas lektury staje się ona prawdziwsza i bardziej przekonująca od tej, która nas otacza. (Świat Książki, Warszawa 2010, ss. 334. Przełożył Paweł Lipszyc.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2011