W poszukiwaniu straconych przyszłości

Żyjemy w ślepej teraźniejszości, nasze kalendarze obracają w kółko ten sam dzień, myśl wybiegająca w jutro wraca odbita w lustrze: będzie tak, jak dzisiaj, tylko może trochę lepiej lub trochę gorzej. Widać to w dyskursie idei, w walce wyborczej: nie ma wizjonerów, pozostali technicy od doraźnych napraw maszynerii dziejów. Ale w literaturze można znaleźć dwie propozycje jutra...

31.07.2007

Czyta się kilka minut

Ryc. Washington University School of Medicine /
Ryc. Washington University School of Medicine /

Utopie i antyutopie to sny polityki. Wizje przyszłości charakterystyczne dla danej epoki opowiadają nie tylko jej kontekst kulturowy, ale przede wszystkim wykreślają jej myślowy horyzont w sprawach najważniejszych, dotyczących kondycji człowieka i ludzkości. Bez tych znaków orientacyjnych na widnokręgu i odpowiadających im map idei nie bardzo wiemy, dokąd zmierzamy, do jakiego wzorca dążymy, od jakich uciekamy strachów. Zapożyczając się u Jerzego Szackiego, podzieliłbym owe obrazy na eskapistyczne - tych mamy obfitość, lecz niemal wyłącznie są to baśnie osadzone w przeszłości, tudzież w kolorowych Neverlandach - oraz heroiczne, praktyczne, "inżynieryjne": pokazujące możliwe jutra oraz drogi do nich prowadzące - i tych nam dziś dramatycznie brak.

Wczorajsze jutra

W czasach Zimnej Wojny znaliśmy kilka takich standardowych przyszłości, stanowiących stałe punkty odniesienia dla masowej wyobraźni. I nawet nie w tym rzecz, iż uważaliśmy je zawsze za wiarygodne, wysoce prawdopodobne, że mieliśmy na nie nadzieję lub naprawdę się ich baliśmy - ale że istniał w ogóle jakiś kraj­obraz poza ciasną teraźniejszością, jakieś góry, miasta, odległe światła, według których mogliśmy mierzyć nasz ruch poprzez historię. Te przyszłości żyły zarówno w powszechnym dyskursie politycznym, jak i w sztuce, w literaturze.

Była więc klasyczna przyszłość postapokaliptyczna, przedstawiająca nędzny żywot niedobitków ludzkości w ponurych pejzażach po zagładzie nuklearnej. Straciła ona rację bytu właśnie równo z końcem Zimnej Wojny, dogorywa teraz w sztampowych ekothrillerach, gdzie straszy się nas m. in. zgubnymi skutkami globalnego ocieplenia - blady cień biblijnego Har-Magedonu.

Była przyszłość komunizmu: w demo­ludach - socutopie, które pisywali także Lem i Strugaccy; na Zachodzie - równie naiwne wizje szczęśliwości w świecie wolnym od kapitalizmu, opartym na niejasnych ideach posthippisowskich, newage'owych. Tam rozmyło się to w końcu do postaci ekologicznych mrzonek o globalnej komunie zjednoczonej umysłami z Gają, świadomością planety, albo do równie bajkowych obrazów gwiezdnego imperium człowieka rządzonego przez Radę Mędrców czy inny Komitet Centralny, mocą nieomylnego rozumu prowadzący je ku Powszechnemu Dobru (co zachowało się np. w "Star Treku"). Nasze socutopie umarły śmiercią naturalną już w latach 70. Dłużej przetrwały ich krzywe odbicia: dystopie totalitarne z tradycji Orwella i Zamiatina.

Była przyszłość kapitalizmu, zazwyczaj malowana w tonacji noir. Ostatnią jej mutację mogliśmy podziwiać w rozkwitłym w USA za kadencji Reagana cyberpunku, epatującym komiksową karykaturą świata, w którym władza pieniądza i ponadnarodowych korporacji zupełnie zastąpiła władzę państwa i prawa. Ale i z cyberpunku pozostały już tylko drugo-, trzeciorzędne cechy konwencji (scenografia, estetyka, virtual reality), samej tej przyszłości nikt dziś nie bierze serio. Jej echa powracają czasami w nurcie literatury antykorporacyjnej.

Po zgaśnięciu tamtych przyszłości nie pojawiły się żadne o choćby porównywalnej mocy oddziaływania na masową wyobraźnię.

To konsekwencja procesów znacznie głębszych. "Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego" - tylko że wpierw trzeba sobie to niemożliwe przedstawić w głowach, trzeba wiedzieć, czego się żąda, nawet jeśli żąda się bajki. Tymczasem żyjemy w ślepej teraźniejszości, nasze kalendarze obracają w kółko ten sam dzień, myśl wybiegająca w jutro wraca odbita w lustrze: będzie tak, jak dzisiaj, tylko może trochę lepiej lub trochę gorzej. Widać to w literaturze - tym bardziej widać w dyskursie idei, w walce wyborczej: nie ma wizjonerów, pozostali technicy od doraźnych napraw maszynerii dziejów.

Historia po końcu historii

Przez ponad dekadę za wyjaśnienie tego zatrzaśnięcia horyzontów starczała argumentacja Francisa Fukuyamy o końcu historii: po tryumfie demokracji liberalnej możemy mieć najwyżej porządki ciut bardziej demokratyczne lub ciut bardziej liberalne. Z wnioskowaniem Fukuyamy mało kto się do końca zgadzał, lecz samą konstatację zwycięstwa jednego modelu ustrojowego przyjęliśmy milcząco niemal wszyscy (zwłaszcza w Polsce). Myślicieli prawicowych pozbawiło to motywacji do dalszych wysiłków; myśliciele lewicowi, przygnębieni kompromitacją komunizmu, nie potrafili wyjść poza ogólnikowy "anty­globalizm".

Powoli się to zmienia, Fukuyama rewiduje swoje opinie, lewica częściej zdobywa się na systemowe postulaty pozytywne, vide postglobalizacyjny komunizm Slavoja Žižka ("Socjalizm = swobodny dostęp do internetu + władza rad") czy niedawna "czerwona książeczka" Sierakowskiego. Po tragedii 11 września 2001 r. umacnia się także trzeci kierunek projekcji, i obok stricte politycznego i stricte gospodarczego - religijny, kulturowy, Huntingtonowski. Nadal jednak żadna nowa przyszłość nie zajęła miejsca starych wyobrażeń.

Gdzie wypatrywać kandydatów? Jak zwykle: w podświadomości polityki, czyli w sztuce. Kino zazwyczaj pozostaje dekadę-dwie za literaturą, a w niej po roku 1990 możemy znaleźć dwie propozycje jutra, choć nadal nie wprowadzone do mainstreamu, to już obrastające nurtami myślowymi, programami badawczymi, fundacjami wsparcia.

Radykalniejsza z tych przyszłości to transhumanizm, w tym singularyzm, ekstropizm. Oferuje ona wszakże perspektywę nazbyt odbiegającą od problemów współczesności, by odgrywać już w kulturze znaczącą rolę. Jest to wizja dalece wykraczająca poza wszelkie doraźne kwestie społeczne, w istocie bliższa projekcjom kosmologicznym i teologicznym. Opisuje człowieka wyzwolonego z formy człowieczej, z materii, przepisanego w całości na informację, nieodróżnialnego od sztucznych inteligencji i bytującego w środowiskach wyjętych spod władzy naszej fizyki. Bezpośredni, praktyczny cel esktropistów stanowi nieśmiertelność.

Pierwszy numer "Extropy: The Journal of Transhumanist Thought" ukazał się w roku 1988; Extropy Institute ufundowano w 1991 r. Wspomniany Fukuyama w roku 2004 wskazywał w dwumiesięczniku "Foreign Policy" na transhumanizm jako na "najniebezpieczniejszą ideę współczesnego świata". Opiera się ona m.in. na pracach Raymonda Kurzwella, Hansa Moraveca i Pierre'a Teilharda de Chardin, a w literaturze - na powieściach Grega Egana. Teorię kompleksyfikacji Teilharda de Chardin, jego koncepcję stopienia ducha i przyrody zwykł przywoływać w kontekście końca świata Joseph Ratzinger - do owego teologicznego "punktu Omega" odnoszą się ekstropiści, jako do "celu" rozwoju technologicznego człowieka i bytów postludzkich.

W końcu XX wieku skrystalizowała się także przyszłość nanotechnologiczna. Tu dziełem kanonicznym, fundującym wizję, jest "Diamentowy wiek" Neala Stephensona, powstały w 1995 r., a teraz właśnie wznowiony w poprawionym polskim przekładzie. To ostatnia na razie powieść, którą bez kontrowersji można wliczyć do kanonu literatury science fiction - klasyka najnowsza.

Wychowanie dla nieskończoności

Pełny jej tytuł brzmi: "Diamentowy wiek albo Ilustrowany Lekcyjonarz Młodej Damy" - ogólna stylizacja tekstu ? la Dickens wynika bezpośrednio z założeń świata przedstawionego. Historia nie cofnęła się do XIX wieku - ruszyła pędem naprzód do miejsca, w którym formacje społeczne, polityczne, kulturowe nie wynikają już w sposób konieczny z uwarunkowań ekonomicznych, ze ślepej tradycji, lecz są świadomie wybierane spośród wielu dostępnych w ofercie modeli: "garnitury szyte na cywilizację". Część świata przyjmuje więc wiktoriański model parafeudalny - wraz z całą sprzężoną z nim etyką i estetyką - ponieważ w nowych warunkach prezentuje się on wcale funkcjonalnie, wygrywając w konkurencji także z demokracją liberalną.

Przyszłość nanotechnologiczna przebija bowiem ów szklany sufit "domkniętej" historii Fukuyamy, a to dzięki wprowadzeniu zmiennej, nieuwzględnionej w jego rozważaniach: właśnie rewolucji naukowej. Tę słabość wszelkich historiozofii wytykał już Popper: nie można brać pod uwagę w systemach opisu dziejów podstawowego czynnika kształtującego obraz przyszłej epoki, tj. postępu wiedzy i techniki, bo nie sposób opisać jeszcze niedokonanych odkryć i wynalazków jeszcze niezaprojektowanych. A one potrafią wywrócić na nice dotychczasowe reguły życia we wszystkich dziedzinach - widzimy to na przykładzie atomistyki, komputerów czy internetu.

Tak więc upowszechnienie nanotechnologii oznacza np. rządy nowej ekonomii, gospodarki drexlerowskiej - od K. Erica Drexlera, autora wizjonerskich "Engines of Creation" (1986) i pierwszej pracy doktorskiej o nanotechnologii (1991). Ta ekonomia opiera się na zupełnie innych założeniach od założeń ekonomii tradycyjnej, jest to "ekonomia nieskończoności": bierzesz i bierzesz, lecz u źródła nie ubywa; podobnie skopiowanie informacji nie powoduje zniknięcia oryginału. Ubrania, pożywienie, energia, dach nad głową, środki transportu - wszystko to jest w "Diamentowym wieku" wyłącznie kwestią wykonania przez niewidoczne nanoboty określonych algorytmów i praktycznie nic nie kosztuje.

W rzeczywistości nanobotyka i "programowanie" sztucznych cząstek (w odróżnieniu od np. technologii materiałowych skali nano) znajduje się w podobnym miejscu, co komputery przed tranzystorem: prace teoretyczne i doświadczenia laboratoryjne - obiecujące; zyskowność i masowa użyteczność - bliskie zeru. Na tym wszakże polega niezwykłość "Diamentowego wieku", że autor nie zatrzymał się w projekcji na etapie fascynacji efektowną realizacją technologii, lecz od razu opisał jej wpływ na kulturę, społeczeństwo, ba, postąpił jeszcze krok dalej, przewidując to, co powstanie dla kontestacji i przezwyciężenia nowego porządku. Stephenson rozumuje nie w skali poszczególnych wynalazków, lecz cywilizacji.

W wyborze fabuły nie był oryginalny - wątek wychowania, traktowanego bardzo serio, rygorystycznie, na wzór właśnie wiktoriański, zajmuje sporo miejsca w literaturze o przyszłości (stanowi temat przewodni np. większości powieści O. S. Carda). To nie przypadek; science fiction rozpoznaje rzeczywisty trend. W takich kategoriach ujmuje się tu bowiem postęp homo sapiens: oto w coraz mniejszym stopniu człowiek jest niewolnikiem natury, przypadku, a w coraz większym - tworem samego siebie. "Jesteśmy pół na pół tym, czym się urodziliśmy, i tym, czego doświadczyliśmy" - no, ale właśnie nie, to się zmienia, proporcja przesuwa się na niekorzyść natury, biologii, genów. (Geny już za chwilę przejdą pod naszą władzę, tymczasem wciąż brak też ostrego obrazu przyszłości "udomowionej biotechnologii"). Ekstremum tego procesu to człowiek transhumanistów: w 100 proc. modyfikowalny, plastelina we własnych rękach.

Rolę kodu DNA przejmuje więc kod kulturowy. I o tym traktuje "Diamentowy wiek" Stephensona, "Ilustrowany Lekcyjonarz". Główna bohaterka to mała Nell, dziecko ulicy, córka drobnego bandyty - obserwujemy jak stopniowo rozkwita w kogoś wyjątkowego, kształtowana przez ów interaktywny podręcznik: wirtualną księgę bajek i encyklopedię, substytut rodziny i przyjaciół, teatr mitów i szkołę życia. Bez cudownego Lekcyjonarza nie wyrosłaby na osobę ostatecznie wpływającą na losy świata; gdyby zaś Lekcyjonarz trafił w inne ręce, kogo innego by wychował, do innego zapewne celu.

Widać wyraźnie, że formą powieściową najlepiej przystającą do tych przyszłości jest klasyczna Bildungsroman. Albowiem "wychowanie" to tutaj coś dalece wykraczającego poza współczesne funkcje szkoły, drastycznie różnego od prostego przekazywania wiedzy; to "formowanie" człowieka, jakie dzisiaj przetrwało bodaj tylko w tradycji niektórych zakonów. Oryginał Lekcyjonarza został zamówiony przez prominentnego wika (wiktorianina) - tak "formuje" swoje dzieci elita świata obfitości. Plebs w gospodarce drexlerowskiej, dobrze odżywiony i zabawiony, cieszy się natomiast "wolnością" zupełną: mogą być, kim chcą. Czyli nikim.

***

Nie wiem, kiedy ten obraz jutra przedrze się z literatury do masowej wyobraźni, do dyskursu politycznego i ideowego, pod jakim mianem wejdzie do telewizyjnych debat. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej. Posłuchajmy, jak trudna, pełna niejasności, sprzeczności, nieporozumień - obcy mówi do obcego - jest rozmowa o globalizacji; nie poprzedziły jej dekady bajek i horrorów globalizacyjnych.

Można w tych nowych przyszłościach dopatrywać się przewrotnego tryumfu idei marksistowskich: im większy postęp techniczny i władza człowieka nad przyrodą, tym większa rola kultury. Sama nanotechnologia nie rozwiązuje problemu nierówności społecznych, jedynie przesuwa go ostatecznie poza kontekst kontroli materialnych środków produkcji - na tym tle rozgrywa się z udziałem Nell ostatnia rewolucja w świecie "Diamentowego wieku". Ów konflikt wszakże odżywa potem w "gospodarce nieskończoności". Jego zapowiedź widzimy już dzisiaj w postaci sporu o kształt prawa dotyczącego "intelektualnej własności": nieadekwatny jest sam język, gdy mówi się o nielegalnym kopiowaniu jako o "kradzieży", po której pozostaje u źródła dokładnie tyle samo, co przed "kradzieżą". Nie oswojono nas z tą przyszłością, toteż nie wiemy, jak ją sobie opowiadać.

Kierunek jest wszakże jasny: od klasycznych, "topornych" utopii XX w., które epatowały obfitością i luksusem dóbr materialnych, przez przyszłość nano, aż do pełnego transhumanizmu - gdy to, co cielesne i namacalne, niewiele znaczy; rządzi to, co niewidzialne: słowo, liczba, informacja, myśl.

Będziemy tym, do czego zostaliśmy wychowani, ponieważ nie ograniczy nas już nic poza wpisanymi w nas wartościami.

Neal Stephenson, "Diamentowy wiek", Jędrzej Polak, ISA 2007

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2007