Lustro coraz mniej czarne

JACEK DUKAJ, pisarz: W epoce Big Data wiedza o człowieku jest poza człowiekiem. Znają cię lepiej, niż ty sam siebie znasz. Kto? Agenci logosu. Bazy danych. Profile. Nieludzkie oprzyrządowanie człowieka.

28.05.2018

Czyta się kilka minut

 / SAVO ILIC / STOCK.ADOBE.COM // GERALT / PIXABAY // MONTAŻ „TP”
/ SAVO ILIC / STOCK.ADOBE.COM // GERALT / PIXABAY // MONTAŻ „TP”

MICHAŁ KUŹMIŃSKI, MAREK RABIJ: Co się dzieje ze społeczeństwem skupionym na zbieraniu punktów rankingu własnej pozycji społecznej?

JACEK DUKAJ: Chyba żadna wybiegająca domysłami w przód odpowiedź nie jest tu możliwa – bo przede wszystkim nie znamy zasad tego punktowania. Możemy tylko zgadywać. W trybie takiej wyprzedzającej służalczości wobec władzy sam tworzysz w głowie projekcje Wielkiego Brata, któremu jak najszczerzej chcesz się przypodobać. Pamiętamy ten mechanizm z PRL-u. Różnica względem współczesnej metody chińskiej polega na tym, że te projekcje najpewniej są obustronne, tzn. technologia pozwala już zorganizować system kontroli i manipulacji społeczeństwa, w którym nie musi istnieć Kontroler i Manipulator.

A państwo zna te zasady punktowania?

Jeśli pytacie o ludzi w aparacie państwowym, to mamy poważne przesłanki, by sądzić, że nie. Gdy po rewelacjach Snowdena rozmaite agencje USA zostały zmuszone do ujawnienia stosowanych kryteriów, np. w programach klasyfikujących obywateli jako terrorystów, ludzcy oficjele nierzadko okazywali się bezradni: sami już nie wiedzieli, dlaczego program działa tak, a nie inaczej. W przypadku np. Skynetu NSA samouczący się program analizy metadanych z połączeń komórkowych wskazywał cele dla ataków dronom m.in. w Pakistanie; liczba zabitych szła w tysiące. Ilu z nich naprawdę było terrorystami? Jakie wagi prawdopodobieństwa program przyłożył, by to osądzić? Właśnie dlatego używa się do podobnych zadań sztucznej inteligencji, bo żaden człowiek nie jest w stanie operować na tak ogromnych zbiorach danych.

Ta sama logika rządzi ewolucją algorytmów po obu stronach Pacyfiku, można więc założyć, że w Chinach mają podobny problem: sami nie wiedzą, dlaczego sztuczna inteligencja wylicza ludziom takie, a nie inne punktacje pozycji społecznej. Znają zapewne tylko początkowe ogólne założenia.

A zauważcie, że mówimy o narzędziu, które pozwala rzeźbić nie tylko relacje społeczne, ale też głęboką psyche człowieka oraz, docelowo, jego podstawę biologiczną. Pomyślcie o ludziach, którzy się w takim systemie urodzą i wychowają. Bezpośrednią pochodną pozycji w Social Credit System jest ich przynależność gatunkowa.

Jak to?

Chińczycy nie zakładają naszych etycznych i prawnych ograniczeń w stosowaniu do ludzkich embrionów technologii CRISPR, pozwalającej edytować i przepisywać kod genetyczny. Na Zachodzie dominują obawy, że za sprawą CRISPR bogaci oderwą się od reszty ludzkości, kupując genetyczne ulepszenia, na które nie stać ubogich, i wkrótce stanowić będą inny gatunek, jak Eloje i Morlokowie w „­Wehikule czasu” H.G. Wellsa. Chińczycy zaś nie widzą powodu, dla którego nie mieliby finansować i promować nie tylko inżynierii społecznej, psychologicznej, ale też genetycznej. Skala, na którą już ingerowali w profil genetyczny setek milionów obywateli, np. polityką jednego dziecka, na Zachodzie jest do pomyślenia tylko w hollywoodzkich dystopiach.

Połączcie teraz tę technologię z inżynierią społeczną za pomocą zintegrowanego Social Credit System. Obyczaj, moda promowana w jego algorytmach odbije się tak samo w wybieranych dla dzieci genach.

Można sobie tłumaczyć, że Chiny to państwo niedemokratyczne. Ale czy coś takiego byłoby możliwe w demokracji zachodniej?

Pytanie raczej, czy demokracja w zachodnim rozumieniu w ogóle pasuje do takiej rzeczywistości. Chińczycy nie postrzegają demokracji tak jak my – jako systemu, względem którego wartościuje się resztę, a który sam nie podlega wartościowaniu. Widzą raczej konglomerat rozmaitych wartości, które – w zależności od historycznego, cywilizacyjnego momentu – układają się w takiej czy innej hierarchii: zachowanie spójności państwa, utrzymanie porządku społecznego, dobrobyt, bezpieczeństwo, wreszcie jakaś wersja praw człowieka, z wolnością wypowiedzi itp. Dla każdej takiej hierarchii i dla każdego momentu cywilizacyjnego od nowa zadajesz sobie pytanie: jaki system sprawowania władzy i jaki porządek społeczny, gospodarczy najlepiej się sprawdzi? I demokrację stosują akurat na najniższych szczeblach: rad lokalnych czy pracowniczych. Ale wyżej wchodzi już merytokracja, a jeszcze wyżej – polityka rozumiana jako umiejętność kumulowania władzy. Social Credit System jest po prostu jednym z narzędzi zabezpieczenia tego ładu; demokracja – innym.

Na tak zdefiniowanym polu Zachód przegrywa jako jawnie niepragmatyczny. Jaką argumentację może przeciwstawić powyższej racjonalności? „Nie, bo nie”? „Bo tradycja”? „Bo Ateny i Monteskiusz, więc tak być musi po wsze czasy”?

Bo godność człowieka? Wolność jednostki?

Godność człowieka na czym oparta? Z czego się wywodząca? Z umowy społecznej? No to oni mają inną.

Zresztą wcale nie jest pewne, że człowiek ze swoją podmiotowością przetrwa kolejne konsekwencje rozwoju programów modelujących jego zachowania i rozwoju Big Data. Mottem epoki Big Data może być taka sentencja: „Wiedza o człowieku jest poza człowiekiem”. Znają cię lepiej, niż ty sam siebie znasz. Kto? Agenci logosu. Bazy danych. Profile konsumenckie. Modele w korporacjach i agencjach rządowych. Nieludzkie oprzyrządowanie człowieka.

Następuje „odczarowanie” człowieka. Kres psychologii głębi. Święta tajemnica, którą nosiliśmy w sobie od zarania języka – nazywana dajmonionem, iskrą, tchnieniem Bożym, czarną skrzynką – nie gwarantuje już naszej podmiotowości.

Yuval Noah Harari w „Homo Deus” używa do opisu tego fenomenu genialnego, nieprzetłumaczalnego neologizmu. W języku angielskim „jednostka” to individualin-dividual – „niepodzielny”. Harari odejmuje przedrostek „in” – odtąd podmiotem jest dividual.

Kim jest dividual?

To fizyczny ty plus modele ciebie, jakie zbudowano na podstawie zebranych danych o twoim zachowaniu. Jego „serce” stanowi ten bardzo specyficzny sprzęg, swoista metafizyczna pętla. Testem efektywności modelu jest, na ile dobrze przewiduje twoje zachowania, np. decyzje zakupowe. Ale od pewnego momentu żadne takie testowanie nie jest możliwe, bo zanim podejmiesz decyzję, zostaniesz wyprzedzony przez wybory dokonane „za ciebie” przez twój model. Kto tu więc jest podmiotem?

A przecież chcesz, żeby to model wybierał! Jeśli jest dobry – z definicji wybiera lepiej od ciebie. Właśnie dlatego, że wejrzał głębiej w twoją czarną skrzynkę. Ty fizyczny nie uświadamiasz sobie większości swoich pragnień, kompleksów, marzeń. Dividual cię dopełnia, odsłania prawdę wcześniej niewysławialną.

Decyzje zakupowe to jedno, ale czy działa to też w wyborach politycznych?

Ale czy te płaszczyzny da się rozdzielić? YouTube, Facebook czy Twitter to komercyjne produkty firm, ale już dziś są one też agorą, na której toczy się życie polityczne. A to uważam za najważniejszy, konstytutywny element demokracji. Nie głosowanie; to tylko procedura. Lecz ów proces wzajemnego przekonywania się obywateli do swoich racji, którego archetypem była rozmowa obywateli greckiego polis na agorze.

Tą agorą są dziś media społecznościowe – i nie jest to przestrzeń neutralna.

Bo algorytmy na podstawie Big Data dokonują za nas preselekcji tematów i dyskutantów?

W ogóle cenzurują one coraz większą część treści, i to – poza najbardziej oczywistymi przypadkami pornografii czy przemocy – na podstawie enigmatycznych i często zmienianych kryteriów.

Jednak subtelniejszym, a znacznie istotniejszym odkształcaniem tej agory jest sama forma medium: np. fakt, że na Twitterze możesz się wypowiedzieć tylko w telegraficznym skrócie, z góry eliminuje część argumentacji. Forma komunikacji nie jest obojętna dla treści.

Sama natura social media jako z pozoru całkowicie zdehierarchizowanej przestrzeni dyskursu kompletnie przeorientowała demokrację. Nikt już nie zaprzecza, że przejście z epoki mediów 1.0 (prasy, telewizji, radia) do epoki mediów 2.0 (internetowych, poziomych) stanowiło jedną z przyczyn zwycięstwa Trumpa, europejskich populistów, brexitu.

Co więcej, media społecznościowe mocno forsują przekaz audio i wideo zamiast tekstowego. Ta zmiana wyłącza myślenie, które zawdzięczamy pismu: analityczne, linearne, polegające na obracaniu w głowie idei. Zastępuje je myślenie emocjonalne, polegające na utożsamianiu się z człowiekiem – twarzą, głosem; na oddziaływaniu przez kumulację anegdotycznych danych zamiast logicznego wnioskowania. Przechodzimy do kultury post­piśmiennej.

A Pan ma konto na Facebooku?

Nie. Jeszcze zanim zaczęto mówić o ­social media, wiedziałem, że nie chcę w nich żyć i być przez nie żyty.

To zresztą pokazuje kolejne odkształcenie współczesnej agory: ludzie, którzy nie chcą się odpodmiotowić jako dividuale, wypisują się z demokracji.


WIELKI BRAT WAS ROZLICZY: Stan zaawansowania prac nad polskim Wielkim Bratem wydaje się dziś nie do ustalenia. Ale wystarczy przyjrzeć się temu, co służby mają na wyciągnięcie ręki. Strach pomyśleć.


A skoro Big Data służą poznaniu nas lepiej, niż znamy sami siebie, to upada jeden z fundamentów zachodniego myślenia: że natura ludzka jest nieprzewidywalna?

Demokracja ma sens, dopóki istnieje w nas ta ciemna otchłań, w którą starała się zajrzeć psychologia głębi. Nie uświadamiamy sobie siły, istoty tego związku. Dopóki jednostka jest w stanie w niepodległym akcie woli podjąć decyzję polityczną i nie da się poznać i przewidzieć, dlaczego akurat tak zdecydowała, dopóty można w ogóle mówić o „rządach ludu”. Ale jeśli ktoś potrafi sięgnąć do wnętrza naszych „czarnych skrzynek” i wie, co tam nacisnąć, przekręcić – to już nie my decydujemy. Chociaż oczywiście w subiektywnym odczuciu pozostajemy absolutnie wolni: zakreślamy na kartce tego kandydata, którego przyszło nam do głowy zakreślić. Ale skąd, jak „przyszło” – to jest poza nami.

I Ameryka ze zdumieniem odkrywa, że wybrała Trumpa...

Demokraci za Obamy robili to samo. I chwalili się otwarcie: że są tacy nowocześni, inwestują w Big Data, w indywidualny profiling wyborców, mają za sobą całą Silicon Valley – a Republikanie, wiadomo, banda ćwoków i antyscjentystów. Polecam artykuł w „Wired” z 2016 roku o Civis Analytics.

Afera z Cambridge Analytica to mimo wszystko ważny krok do powszechnego uświadomienia, jak szybko zbliżamy się do momentu, gdy demokracja jest pustą procedurą, w której miliony chodzą do wyborów, ale krzyżyki na kartkach stawia ich rękami kto inny.

Kto?

Ci, co zawsze. Już Arystoteles opisywał, jak się wyradza demokracja. Skoro decyduje większość, to najbogatsi albo wprost ją przekupią, albo wynajmą sofistów, którzy zagrają odpowiednio na emocjach tłumu – tak jak dzisiaj wynajmuje się Cambridge Analytica czy firmy PR-owe. I rodzi się oligarchia. Tak argumentuje np. Timothy Snyder: Ameryka jest na drodze do oligarchii, bo najbogatsi skutecznie zarządzają społeczeństwem za pomocą ­XXI-wiecznych narzędzi manipulacji – podczas gdy Rosja Putina już tam dotarła.

Nasze wyobrażenia o tym, jak powinno funkcjonować społeczeństwo, co jest dobre dla jednostki i dla ludzkości, wynikają w dużym stopniu z naszego stylu życia, ze środowiska kulturowego. A te kształtowane są przez użytkową technologię i ­social media. Kto zatem tworzy nasze wartości? Bezos, Gates, Zuckerberg, Brin i Page. Oni najmocniej rzeźbią naszą codzienność – a zatem i poczucie „normalności”, wektory pożądań, kanony piękna – a więc i wartości, i wyobrażenia, według których też głosujemy.

Czyli jak w Chinach: demokracja jest gdzieś u dołu piramidy, a wyżej jest już merytokracja i polityka. Czy Pana zdaniem jest tylko kwestią czasu, aż Zachód rozwinie taki sam system kontroli oparty na Big Data jak Chiny?

Taki sam – nie. W Chinach na skuteczność tego systemu wpływa specyfika ichniej kultury: 2,5 tysiąca lat konfucjanizmu. Po drugie, Chiny są państwem zintegrowanym, głęboko hierarchicznym i pozbawionym wewnętrznej konkurencji. Łatwiej tam zarządzać wielkie eksperymenty niczym w laboratorium społecznym. Zachód jest sfragmentaryzowany i działa tu konkurencja: wprowadzę taki system, ale inne państwa wprowadzą inny, więc przegram pod względem efektywności gospodarczej, militarnej itp.

Owszem, póki systemy wprowadzają państwa, a nie wielkie, ponadnarodowe, monopolistyczne korporacje.

Zgoda, to macherzy z Silicon Valley są najbliżsi mandarynom wielkiego laboratorium społecznego. Wystarczy poczytać manifesty Zuckerberga.

Ale na dłuższą metę te różnice między Wschodem a Zachodem nie mają znaczenia. Bo tak czy owak postęp w zbieraniu danych, kumulacji wiedzy o jednostkach i wyprzedzaniu przez Big Data naszych decyzji jest nieunikniony. No, chyba że dojdzie do jakiejś globalnej katastrofy, która zniszczy lub zastopuje całą cywilizację.

To nie ślepy determinizm. Po prostu nie znalazłem dotąd żadnego racjonalnego scenariusza alternatywnego. Rozwiązania polityczne nie są możliwe – bo to musiałaby być jednomyślna zgoda absolutnie wszystkich państw, firm i naukowców na świecie.

Jeden z bohaterów Pana powieści używa tzw. randomizera behawioru...

Okazuje się, że to jeden z moich najlepszych wynalazków. I mam wrażenie, że byłby dziś bardzo popularny. Tak naprawdę to jedyna możliwa zasłona przed Sauronowym okiem Big Data.

Jak on działa?

Bardzo prosto, pod warunkiem, że masz implant w mózgu, który pozwala programować twoje ruchy, głos, mimikę. Randomizer dokłada do nich element przypadku. W efekcie prezentujesz się światu jakby przepuszczony przez generator liczb losowych. Toteż wszelkie twoje modele z Big Data są fałszywe.

Co prawda już się pracuje nad technologią czytania nas nie z zachowań, lecz poprzez wgląd bezpośredni, z mózgów. Warto śledzić styk neuronauk i bezpieczeństwa; dużo ujawniają choćby oficjalne zamówienia DARPA [agencja armii USA zajmująca się zaawansowanymi technologiami – red.]. Np. w 2016 r. wydała ona 60 mln dolarów na implant łączący mózg z komputerem. Następnym praktycznym celem jest odczytywanie przez bramki na lotniskach – z wzorców aktywności mózgowej – terrorystycznych intencji.

Z drugiej strony, nawet osoby żyjące kompletnie poza obiegiem cyfrowym, nieuczestniczące w mediach społecznościowych, niekupujące online, oferują informacje o sobie pośrednio – przez samo istnienie w świecie fizycznym i interakcje z ludźmi pozostającymi w cyfrowym obiegu.

SAVO ILIC / STOCK.ADOBE.COM // GERALT / PIXABAY // MONTAŻ „TP”

Rozmawiamy w kawiarni, która ma monitoring, mamy włączone smartfony z geolokalizacją, a w cyfrowych kalendarzach zanotowaliśmy, że spotykamy się z Panem.

A ktoś przechodzący obok ulicą rozmawia przez telefon albo właśnie robi sobie selfie – i już jesteśmy uchwyceni.

Wszystko jest tylko kwestią czułości aparatury?

Na pustyni w Utah od czterech lat działa wielka serwerownia Narodowej Agencji Bezpieczeństwa USA (NSA), która zbiera wszystkie cyfrowe dane z całego świata. Nawet jeśli jest to biały szum, czysty chaos, NSA wychodzi z założenia, że warto go zapisać, bo kiedyś w przyszłości pojawi się technologia, która pozwoli go zdekodować.

To polityka. Ale może was pocieszy, że dojdziemy w końcu do punktu, w którym zbieranie informacji straci sens ekonomiczny, bo trafność owych modeli konsumenckich będzie tak wysoka, że nowe dane nie podniosą jej w znaczący sposób. A zbieranie i przetwarzanie informacji kosztuje.

Nasza nadzieja w tym, że biorąc pod uwagę marny stan integracji rozmaitych baz danych, do których dostęp ma polski Wielki Brat, nasze państwo z obrabianiem naszych Big Data sobie nie radzi.

A dlaczego nadzieja?

Bo nie chcemy być inwigilowani.

Pomyślcie o tym inaczej: gdyby państwo polskie wiedziało o was więcej, czy nie dawałoby wam to odrobinę większej podmiotowości niż wtedy, gdy informacjami o was dysponują wyłącznie obcy, tj. ci, których interes jest słabiej skorelowany z waszym?

Dziś nie trzeba być już obywatelem Chin, by znaleźć się w ich rankingach. Wystarczy używać któregoś z chińskich gadżetów albo kupować w chińskich sklepach internetowych. Ja mam np. chiński oczyszczacz powietrza, którym steruje się z poziomu aplikacji na smartfon. Ale żeby jej używać, trzeba wyrobić sobie ID w chińskiej sieci. Mam więc już u nich jakiś rating. Gdybym wiedział o tej pułapce, mógłbym jej uniknąć kupując inny oczyszczacz – zdecydowałem się na chiński, bo miał najlepszą relację ceny do jakości.

Po podobną presję subtelnych psychologicznych oddziaływań sięgały też rządy zachodnie. Bodaj najbardziej otwarcie – rząd Wielkiej Brytanii za czasów Camerona. Stworzył nawet specjalną komórkę opartą na teorii nudge Richarda Thalera. Władza nie zmusza obywatela do konkretnego wyboru, ale żeby wybrać inaczej, trzeba nieco więcej wysiłku – coś kliknąć, gdzieś zadzwonić. Dzięki odkryciom nauk społecznych i neuro wiemy, że 99 proc. ludzi nie zrobi nawet tyle. Można ugniatać i rzeźbić społeczeństwo na wiele sposobów, nie tylko chiński.

Big Data to po prostu kolejny etap rozwoju ludzkości?

Era Big Data nadeszła, ponieważ mamy technologiczne możliwości, żeby osiągnąć taką kumulację danych, których ludzki mózg sam nie byłby w stanie przeanalizować. To już nie ludzkość jest podmiotem czytającym owe dane; podmiotem staje się sama technologia, popychana swoją inercją. A im dalej postępuje, tym mniej z niej rozumiemy, i coraz mniejszą mamy nad nią kontrolę.

Dekonstrukcja mitu człowieka jako podmiotu zaczęła się na długo przed Big Data. Psychologia społeczna i ekonomia behawioralna od dekad kumulują dowody podważające iluzję decyzyjności człowieka. Wydaje się nam, że robimy coś ze świadomego postanowienia, podczas gdy jedynie „usprawiedliwiamy” wybór dokonany poza naszą świadomością. Ogromną większość decyzji, w tym tych najdonioślejszych, podejmujemy pod wpływem impulsu, w odruchu opartym na stereotypach, z gry hormonów. Dopiero post factum budujemy logiczną narrację o tym, dlaczego zrobiliśmy, co zrobiliśmy. Big Data mocno korzysta z tych odkryć.

Ale jeśli Big Data sięga do czarnej skrzynki podmiotowości, to chyba zdrowy jest odruch obronny? Broniąc się przed Big Data, chronię własną podmiotowość?

Jak najbardziej. Tylko do jakiego stopnia jest to jeszcze możliwe? Te odruchy obronne także podlegają modelowaniu.

Myślę, że dla dzieci następnego pokolenia, dla tych urodzonych z tabletami w rękach, wasze dylematy będą kompletnie niezrozumiałe.

„Porzućcie wszelką nadzieję”?

Zwycięstwo starego modelu człowieczeństwa jest skrajnie nieprawdopodobne.

Przyzwyczaimy się.

A jak się z tym czuje Jacek Dukaj, autor historii o ludziach rozpływających się w systemach?

Jak fatalistyczny fascynat: po trosze zadowolony, jak bardzo kierunek rozwoju społecznego i cywilizacyjnego zgadza się z jego modelami – zarazem smutny, że nie zgadza się z nadziejami. Większość moich przewidywań nie pokrywa się z moimi życzeniami. Ale chciejstwo nie ma tu nic do rzeczy. I na nie też przecież wpływa rzeczywistość podlegająca tym właśnie zmianom.

Ludziom bardzo trudno rozdzielić te dwa poziomy. Odruchowo uznają diagnozy rzeczywistości za życzenia diagnozującego. My też rozmawiamy głównie w trybie „grozy odczłowieczenia”. Tymczasem w perspektywie geopolitycznej jakikolwiek „humanistyczny izolacjonizm” to strategiczny błąd. Dobrowolne samookaleczenie się, rozbrojenie przed walką. Polska ma już parę takich historycznych wywrotek na koncie. Nie czyńmy z romantycznego oporu wobec Big Data nowego liberum veto.

Spójrzmy na to wszystko z lotu ptaka (albo Ducha Dziejów). Obecnie rozpychają się trzy światy Cyfry, tj. ekosystemy równoległych mediów społecznościowych i gospodarki cyfrowej. Świat anglosaski, chiński i rosyjski. Granice wytyczył alfabet, utrudniający użytkownikom migracje, ale duże znaczenie mają siła gospodarek i wola polityczna (Chiny i Rosja świadomie rozwijają swoje uniwersa; Zachód jest na nie asymetrycznie „otwarty”). Tak jak średniowieczne cywilizacje (chrześcijańska, muzułmańska) niosły ze sobą w pakiecie alfabet, religię, estetykę, obyczajowość, system polityczny i gospodarczy, tak funkcjonowanie w tym czy innym uniwersum Cyfry silnie formatuje całość relacji międzyludzkich.

Polska jest częścią anglosaskiego świata Cyfry. W porównaniu z jej pozycją Peryferium w realu tu jednak wagi mogą się rozłożyć trochę inaczej. Mamy np. jeden z najnowocześniejszych systemów bankowych. Wprowadza się u nas te cyfrowe rozwiązania z wyprzedzeniem – np. płacenie bezdotykowe – ponieważ specjaliści odkryli, że Polacy nadzwyczaj dobrze sobie radzą z adaptacją do nowych technologii. Plastyczność, otwartość na zmiany, odwaga „kombinowania” – to cechy wyższego rzędu. Nie wskazują na konkretne jakości („bycia blondynem”, „bycia rolnikiem”), ale na zdolność do wykorzystywania ich i zmieniania ze względu na niezależny cel. W epoce, w której zewnętrzna wiedza o człowieku stanowi narzędzie reprogramowania społeczeństw, konkurencja przenosi się na ten właśnie poziom. Symbolicznym przykładem są tu Stany Zjednoczone jako państwo emigrantów związanych jedynie uznaniem dość abstrakcyjnych wartości ojców założycieli.

Jak więc brzmi praktyczne wyzwanie dla nas?

Zabrałbym się za definiowanie polskości na tych cechach wyższego rzędu. Wiemy, że się zmieniamy, że zmiana jest konieczna, że za sto lat nie będziemy tacy jak teraz, podobnie jak teraz nie jesteśmy tacy jak za Mickiewicza czy Kadłubka. Dokładnie tę pracę „wyciągania pierwszej pochodnej polskości” wykonują historycy-narratorzy, jak Andrzej Nowak, tylko że oni opisują tę część wektora zmian, którą mamy już za sobą. Lecz jakie przedłużenie wektora w przyszłość spełni te kilka warunków: zgodność z łacińskim uniwersum Cyfry; przewaga konkurencyjna; spójność w czasie? Ten ostatni warunek opisuje konieczność „wyprzedzającej zgodności” z poczuciem polskości przyszłych pokoleń. Częściowo owe zagadnienia powinna ogarniać długofalowa polityka kulturowa i strategia dyplomatyczna kraju.

W epoce Big Data i personalnego profilingu środki używane w tych rozgrywkach nie różnią się wszakże niczym od metod korporacji czy agencji bezpieczeństwa. Operacje Putina w świecie Cyfry, które Snyder w swojej najnowszej książce opisuje jako pchnięcie tożsamości Zachodu ku politics of eternity, są właśnie taką inżynierią społeczną przeprowadzaną dzięki nowoczesnym technologiom – inżynierią zaaplikowaną do obcych społeczeństw jako broń. Jeśli więc nie mamy być jedynie przedmiotem takich gier, coraz precyzyjniej ugniatających nas poza naszą świadomością ku tożsamości służącej cudzym interesom – to musimy od razu wejść w ten wyścig, a nie dawać konkurencji forów pod hasłem humanistycznej kontestacji Cyfry.

I kwestia przenosi się wówczas na poziom konfrontacji i wyważania dwóch podmiotowości: jednostkowej i grupowej. W paradygmacie indywidualistycznym – wypisuję się z państwa, uciekam spod jego aparatu inwigilacji i analizy, zamykam się w swojej prywatności. W paradygmacie wspólnotowym – negocjuję zakres mojej podmiotowości wobec grupy. Co współcześnie oznacza cedowanie tej podmiotowości na zewnętrznych agentów. Coś zyskuję, coś tracę. Jaki jest podstawowy argument utylitarystów za patriotyzmem? Że interes jednostek w dużym stopniu stanowi pochodną ich tożsamości kulturowej, toteż efektywniej go realizują, organizując się wedle tożsamości.

Ostatecznie dylemat przedstawia się więc tak: Czy jako dividual wolisz bardziej żyć na serwerach Google’a, Alibaby, Kremla – czy polskich?

Skoro więc pytanie „Big Data – tak czy nie?” jest źle postawione, to jak brzmi właściwe humanistyczne pytanie?

„Jak wiele chcemy wiedzieć o nas samych?”.

Jeśli zgadzamy się, że nie zatrzymamy przyrostu tej zewnętrznej wiedzy o nas, to albo pozostaniemy biernym, biologicznym składnikiem dividuala, albo spróbujemy nadążać – na ile to możliwe – za tą cyfrową eksploracją głębi człowieka. Jeśli przeczytasz kilka książek Daniela Kahnemana czy Jonathana Haitda, zorientujesz się w funkcjonowaniu gadżetów, których używasz, poczytasz o polityce korporacji, pod których opiekę się oddajesz – uczyni cię to ciut bardziej podmiotowym. Nie przestaniesz być modelowany przez Big Data, ale skomplikujesz ten modelunek. Mówiąc językiem biblijnym, zwierciadło twojej duszy stanie się odrobinę ciemniejsze, bardziej nieprzejrzyste.

Reszta jest poza tobą. Nie zmienisz kierunku rozwoju technologii ani wektora darwinowskiej konkurencji państw i biznesów. Nawet offline pozostajesz zbiorem danych, które ktoś tak lub inaczej czyta i analizuje. ©℗

FOT. ADAM WALANUS

JACEK DUKAJ jest pisarzem, autorem powieści, opowiadań i esejów, w których tworzy światy, historie, idee i wizje przyszłości. Laureat m.in. Europejskiej Nagrody Literackiej i Nagrody Kościelskich, autor m.in. powieści „Czarne oceany”, „Córka łupieżcy”, „Perfekcyjna niedoskonałość”, „Lód”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2018